"Grześ i zaczarowana skrzynia"

Przed wiekiem, może przed dwoma, na skraju Zaczarowanego Królestwa, u podnóża Gór Bajecznych, w maleńkiej chatce, pokrytej jeszcze strzechą, wraz z rodzicami i młodszą siostrzyczką Marysią, mieszkał chłopiec o imieniu Grześ.

Pomimo ukończonych 7 wiosen i drobnej postury, świetnie sobie radził we wszystkich pracach domowych i gospodarskich. Pomagał tacie wypasać owce, z mamą prządł wełnę na kołowrotku, a z młodszą siostrzyczką bawił się w różne, wymyślane przez siebie zabawy, przy których Marysia czuła się jak mała dama. Była od braciszka młodsza o 4 lata, ale czuła się przy nim bezpieczna, wiedziała, że będąc z nim lub w jego pobliżu nic jej nie grozi.

Pewnego dnia, gdy słoneczko już wstało i swoimi ciepłymi promieniami obudziło rodzeństwo, dziewczynka przetarła swoje błękitne, niczym potok górski oczęta, drobnymi rączkami przeczesała złote włosy i swoim piskliwym, zrozumiałym tylko dla domowników głosikiem, obudziła brata. Chłopczyk pomógł dziewczynce się ubrać, wykonali poranną toaletę, myjąc się w miednicy. Tata zadbał o to, żeby była to ciepła woda z górskiego potoku. Potem pościelił swoje i siostrzyczki łóżeczko, starannie poprawił na sobie ubranko, które mama wieczorem przygotowała. Jego włosy, czarne jak heban jaśniały w słońcu. „To będzie piękny dzień” pomyślał, wychodząc z izby, w której spali z siostrzyczką. Po całej chatce rozprzestrzeniał się zapach świeżo upieczonego chleba. Nie ma to jak świeżo upieczony przez mamę chleb na chrzanowych liściach, zrobione masełko, maślanka, która została po jego zrobieniu i konfitura z tegorocznych malin. Śniadanie godne króla. Dzieci bardzo lubiły, gdy zbliżała się niedziela. Wtedy właśnie to było na śniadanie. W ciągu tygodnia jadali postny chleb. Nie dlatego, że nie mieli co jeść. Bardzo lubiły jak mama wyciągała świeżo upieczony bochenek z pieca chlebowego. Taki chlebuś był najlepszy. Po odmówionej modlitwie, tata zrobił znak krzyża na bochenku i każdemu ukroił po dwie wielkie pajdy. Po śniadaniu, Grześ umył talerzyki, Marysia powycierała i po udzieleniu zgody przez rodziców, wyszli na halę, aby się pobawić. Mama siedziała przy kołowrotku i przędła wełnę, która tatą przyniósł wczoraj wieczorem. W sam raz na sweterki, które mama co roku robiła swoim dzieciom na zimę. Zima w górach była mroźna a zarazem malownicza. Szron na szybach malował kwiaty i gwiazdy, a palący się ogień w kominku wprawiał w cudowny nastrój, tak samo dorosłych jak i dzieci. Nie ma to ja zaprzęgnięte konie do sań i kulig po zmroku. Drogę wskazywały tylko palące się pochodnie, trzymane przez dorosłych. Po kuligu wszyscy mieszkańcy zbierali się w chatce najstarszego gazdy, gdzie dorośli raczyli się grzanym winem, a dzieci mlekiem z miodem. Zdarzało się nawet, że przygrywała kapela góralska. Tata Grzesia i Marysi jako, że był juhasem, obmyślał z innymi, gdzie wypasać owce po zimie.

Dzwon na wieży kościoła obwieścił, że niedługo rozpocznie się msza święta. Dzieci uwielbiały się bawić kolorowymi liśćmi, które spadały z drzew. Zbierali również kasztany i żołędzie, z których robili ludziki. Jesień w tym roku wyjątkowo była piękna. Hale były pokryte barwami złota, czerwieni i zieleni. Owce, przy akompaniamencie kapeli góralskiej zganiane byłoy do swoich obejsc.. Pora wracać do domu i przygotować się do nabożeństwa. Rodzice byli już ubrani w odświętny strój góralski. Tata był wysokim mężczyzną. Jego kruczoczarne włosy chronił kłobuk, ozdobiony muszelkami i piórem orła przedniego. Miał na sobie białą haftowaną koszulę, jasne portki, oraz kierpce. We wsi urodził się najmłodszy syn gazdy, dzisiaj miały się odbyć jego chrzciny, a dla wszystkich był to wielki powód do radości i świętowania. Tata założył białą cuchę, a jej wiązanie stanowiła czerwona wstążka. Zapalił fajkę i czekał na resztę domowników. Grześ przypominał małą kopie swojego ojca. Mama założyła białą lniana koszulę, haftowaną kamizelkę, przedstawiającą róże i mąki, oraz haftowaną spódnicę. Poszła do izby i wyciągnęła ze szkatułki swoje korale. Zaplotła złote włosy w warkocz i już cala rodzina mogła się udać na południową mszę. Droga do kościoła biegła przez polany i mostek pod którym płynęła rzeczka. Grześ bardzo lubił chodzić do kościoła. Mimo, że nie mógł przystąpić jeszcze do komunii, obserwował jak Pan Jezus przychodzi do serc dorosłych. Gdy tylko wrócili do domu, mama podała na obiad pieczone ziemniaki z jagnięciną, surówkę z kiszonej kapusty oraz kompot z suszonych zeszłorocznych owoców..

Szybko nastał zmrok, lampa naftowa rozświetlała izbę. Tata wziął do rąk swoją fletnie, zrobioną z czereśniowych gałązek i zaczął swoją grą opowiadać historię samotnego pasterza, a dzieci bawiły się w teatr cieni. Po zabawie umyli się i poszli spać. Nazajutrz kogut swoim donośnym pianiem obwieścił, że wstał nowy dzień. Niebo osnute było ciemnymi, ciężkimi chmurami. Zbierało się na potężną burze. Tata zdążył rozpalić w kominku i nanosił opału do izby. Halny obudził Grzesia. Zauważył, ze rodzice gdzieś się wybierają. Mama delikatnie pogłaskała go po główce i poleciła, żeby pod ich nieobecność zaopiekował się siostrzyczką. Potem poszła do izby i delikatnie musnęła ustami swoją małą dziewczynkę. Z jej piwnych oczu popłynęły łzy. Pierwszy raz zostawiała dzieci same. Mama obiecała chłopczykowi, ze wrócą tak szybko jak tylko będzie to możliwe. Tata zaprzągł konie do wozu, spakował wiktuały i wełnę, które miały iść na sprzedaż i ruszyli w drogę. Grześ obiecał, że zrobi wszystko, aby Marysia nie płakała za nimi. Po czym zamknął drzwi i głośno zapłakał. Nie wiedział jak sobie poradzi sam z Marysią, ale musiał dotrzymać słowa danego rodzicom. Otarł łzy i wszedł do spiżarni. Wyciągnął pajdy pokrojonego przez mamę chleba, posmarował świeżo ukleconym masłem i nalał ciepłego jeszcze mleka. Mimo wczesnych godzin porannych, było strasznie ciemno i ponuro. W oddali było już słychać grzmoty, zaczęło lać jak z cebra. Pioruny trzaskały coraz bliżej i obudziły dziewczynkę. Marysia z płaczem wybiegła z izby. Rozglądała się szukając rodziców, jednak przy kominku siedział tylko Grześ. Objął ją swoim ramieniem i opowiedział o tym jak rodzice wyruszyli do innej miejscowości sprzedać wyroby, aby mieć za co kupić coś do jedzenia dla swojej rodziny i zwierząt na zbliżającą się zimę. Wytarł jej usmarkany od płaczu nosek i bardzo mocno przytulił. Tak siedząc przy kominku zjedli śniadanko, po czym umyli rączki i buźki wysmarowane od masełka. Tuż nad kominkiem wsiał obraz Świętej Rodziny. Dzieci poprosiły swoich Aniołów Stróżów, aby opiekowały się nimi w czasie nieobecności rodziców, a rodzicom pozwoliły szczęśliwie wrócić do domu. Gdy skończyli, na przykładzie liczenia piorunów, Grześ nauczył Marysię liczyć do 5. Sam jeszcze nie chodził do szkoły, ale bardzo dużo uczył się poprzez zabawę i poznawanie świata. Nagle zobaczył, że z skrzyni, która stała przy łożu małżeńskim rodziców, a mama trzymała tam swoje skarby, wydostają się niczym kolorowe motylki, małe światełka. Marysię również zaciekawiła ta skrzynia. Otworzyli więc ogromne wieko i podmuch ciepłego powietrza wciągnął ich do środka.

Gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie, zobaczyli , że są w krainie, w której zwierzęta są przyjaźnie nastawione do ludzi. „Czyżby to był raj?”- zastanowił się Grześ, przecierając oczka ze zdumienia. Znał to miejsce tylko wyłącznie z opowiadań mamy, która opowiadała mu, gdzie teraz jest ich babcia. Bardzo dobrze pamiętał tę historię. Na początku podróży znaleźli wielką studnię, a przy niej stała babuleńka, która nie miała dość siły aby wrzucić ceber do studni. Grześ nie czekając ani chwili, pomógł babuleńce wrzucić wiadro i zaczerpnął wody. Babuleńka podziękowała i powiedziała, że nigdy nie będą spragnieni, pozwalając aby napili się wody. Podczas dalszej drogi na swojej drodze napotkali sad, a w nim starszego pana, który ze względu na swoje problemy z kręgosłupem i rękami, które bardzo go bolały, nie mógł samodzielnie pozbierać jabłek do koszyka, które leżały pod jabłonią. Marysia swoimi drobnymi rączkami wybierała najdorodniejsze owoce i wrzucała je do koszyka. Dziadziuś się uśmiechnął, skinął głową, pozwolił aby dzieci poczęstowały się jabłkami i powiedział, że nigdy nie będą głodne. W pewnym momencie na ich drodze stanął karzeł. Chłopczyk pamiętał z opowiadań taty, że karzeł jest rozbójnikiem, który namawia wszystkich do złych uczynków. Wyglądał na smutnego i przygnębionego, więc Marysia poprosiła braciszka, żeby karzeł towarzyszył im w wędrówce przez raj. Jednak to były tylko pozory. Karzeł wiedział jak sprawić, żeby chłopczyk pozwolił im towarzyszyć. Zrobił maślane oczy i zaczął łkać, jaki on samotny, że został sam i nikt nie kocha. Chłopczykowi zrobiło się smutno i pozwolił karłowi towarzyszyć. Łobuz uśmiechnął się szyderczo. Po drodze mijali zwierzęta, o których słyszeli w bajkach, widzieli ludzi z różnych kontynentów. Mijając 4 wodospady spotkali młodą dziewczynę. Szukała ona swoich pereł, które wpadły jej do wody, w trakcie gdy przeglądała się w jej tafli. Przez łzy opowiadała, że to rodzinna pamiątka, która dostała od swojej mamy. Jak jej nie znajdzie, sprawi tym wielką przykrość swojej rodzicielce. Dzieciom zrobiło się żal dziewczyny. Marysia podeszła do niej, przytuliła ją oddając swoją haftowaną chusteczkę. Grzesiowi przypomniało się, że ich mama trzyma swoje korale w drewnianej szkatułce, którą zrobił jej tata cześć, że powiła mu pierworodnego syna- właśnie Grzesia. Zły karzeł już zaczął zacierać ręce, sądząc, że jak tylko dziewczyna odejdzie, to odnajdzie perły i uda mu się uciec z tej krainy, aby po drugiej stronie tworzyć zamęt wśród ludzi. Namawiał dzieci, żeby dały sobie spokój z poszukiwaniem pereł, a dziewczynie powiedział, że pewnie już są na dnie. Zrezygnowana Marysia już miała ochotę iść dalej, ale widząc co knuje karzeł, szepnął dziewczynie na ucho, że już ma otrzeć łzy i iść do domu. Pewnie jej perły leżą w szkatułce, a ona ich po prostu nie założyła. Dziewczyna niechętnie, ale posłuchała Grzesia. Minęła mostek przy wodospadach i już była w chatce. Minęła chwila i wróciła bardzo uradowana z ukochanymi perłami na szyi. Ucałowała dzieci i dała im jeden koralik, mówiąc, że będą bardzo bogaci. Grześ odpowiedział, że nic im nie potrzeba, tylko tego, żeby rodzice byli zdrowi, a w domu nadal panowała radość i miłość. Rozczuliło to dziewczynę. Uściskała ich na pożegnanie i nim się spostrzegli, znaleźli się w tym samym miejscu, z którego rozpoczęli swoją podróż. Skrzynia była zamknięta. Karzeł próbował ją otworzyć na różne sposoby, sądząc, że jest w niej ukryty jakiś skarb. Ofiarował dzieciom, że w zamian za skrzynię, da im tyle słodyczy, że nie przejedzą tego do końca życia. Hm.. kusząca propozycja. Które dziecko nie lubi słodyczy? Zażądał również prezentów, które dzieci dostały w trakcie wędrówki. Strasznie był pazerny. Marysia mała łakomczucha, chciałaby dostać taką ilość słodyczy. W domu rodzinnym przynosił je tylko Gwiazdor lub Zając w czasie świąt. Grześ z początku również cieszył się z możliwości zamiany, jednak grymas bólu przeszył jego twarz. Wyobraził sobie, jak bardzo będą bolały ich ząbki po zjedzeniu tak dużej ilości słodkości. Grzecznie odmówił, karzeł zniknął i w tej chwili skrzynia się otworzyła. Ciepły podmuch powietrza i głosy rodziców zabrały ich z powrotem do domu.

Gdy tylko otworzyli oczy, okazało się, że burza już minęła, w kuchni stało mnóstwo pysznego jedzenia, w dzbanach stało mleko, maślanka oraz kwas chlebowy, który był ciężko dostępny, a przy kredensie stały 4 sakwy wypełnione dukatami. Gdy wyszli na podwórze, zamiast strzechy na dachu, była dachówka, dzięki czemu deszcze nie będzie już wkradał się do izb, a z nieba witała ich piękna kolorowa tęcza. Z oddali widzieli rodziców, którzy wracali z podróży. Wszyscy się sobie w ramiona, uściskom nie było końca. Gdy weszli do chatki, rodzice nie mogli uwierzyć w to co zobaczyli. Ten widok wzruszył ich do łez. Dzieci siadły rodzicom na kolanach i opowiadały o tym jak rozpętała się burza i jak zaczarowana skrzynia przeniosła ich do raju. Tam musieli wybierać pomiędzy dobrymi a złymi uczynkami. Tata puścił tylko oczko do mamy i musnął główkę Marysi. Nastał wieczór, dzieci z wrażenia nie zjadły kolacji, tylko szybko się umyły, zmówiły paciorek dziękując za szczęśliwy powrót rodziców do domu i poszły spać.

Czy w trakcie burzy usnęły i to wszystko tylko im się śniło? Czy uciekając w świat marzeń chciały poczekać na rodziców?

Każde dziecko ma bujną wyobraźnie i swój świat marzeń. Gdy jest mu ciężko i źle, gdy nie ma przy sobie rodziców, przenosi się wtedy do takiej krainy. Jest również tam narażony na różnego rodzaju pokusy, ale na swój sposób potrafi sobie z nimi radzić. Ma dobre serce, myśli o swoich najbliższych, chce tylko jednego, aby w domu panowało zdrowie i miłość. Tylko od nas rodziców zależy, czy świat jego marzeń się ziści w realnym życiu, czy będzie szczęśliwy.

A co się stało z naszymi bohaterami? Żyli długo i szczęśliwie…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania