Grzybobranie
Zbliżał się koniec lata i jak co roku zaczęto w naszym zakładzie organizować wyjazd na grzybobranie, była to wieloletnia tradycja. Koszty w całości pokrywał jak zawsze fundusz socjalny, za pracowników i członków ich rodzin. Kiedyś na grzybobranie jechały wszystkie zakłady z regionu, w lesie końcem lata i wczesna jesienią był taki sam tłum jak w centrum miasta. Spotykało się tam więcej znajomych, niż w czasie niedzielnego poobiedniego spaceru w parku podczas pięknej słonecznej pogody. Każdy zakład pilnie strzegł tajemnicy swojego miejsca wyjazdu i jak wycieczkowicze trafiali na miejsce pełne grzybów, to przez cały rok szczęśliwcy chwalili się swoimi osiągnięciami.
Mijały lata i szybko znikała konkurencja na takie wyjazdy. Nasz zakład ćwierć wieku temu zaliczany był do najmniejszych, zatrudniał tylko sto osób. Niestety wszystkie większe fabryki uległy likwidacji i zamieniły się w gruzowiska. Utrzymaliśmy zatrudnienie na niezmienionym poziomie i nagle staliśmy się największym zakładem pracy w województwie. Pozostałe dwie fabryki, jakie z transformacji gospodarczej ocalały były mocno okrojone. Pomimo, że za najważniejszy swój cel obrały maksymalny zysk. Pracownikom wmówiono, że moda na grzybobranie to wymysł komunistów. W ten sposób oni chcieli wytruć społeczeństwo. Teraz jak mamy wolność to w trosce o zdrowie, nie zaleca się jedzenia grzybów leśnych, niemających żadnych substancji odżywczych.
Nadszedł dzień grzybobrania i przed zakładem jeszcze w nocy w sobotę zebrali się wszyscy chętni całymi rodzinami. Nastąpił czas powitań, bo większość zebranych nie widziała się od ostatniego roku. Podjechały trzy autokary i w małej kolumnie udaliśmy się w drogę do lasu. Przyjechaliśmy na wybrane miejsce w idealnym czasie dokładnie o świcie. Wszyscy uczestnicy grzybobrania zebrali się przed autobusami, jak zwykle na naradę przed wejściem do lasu. Gdy już było wszystko ustalone, podszedł do nas mężczyzna ubrany w zielony mundur. Naszywki określały go, jako strażnika leśnego i zakomunikował nam.
- Proszę opuścić ten teren, to las prywatny. Właściciel obcokrajowiec nie życzy sobie, przebywania na jego terenie osób niezaproszonych.
Wywiązała się sprzeczka z ochroniarzem, nikt wcześniej nie doświadczył czegoś takiego. Strażnik leśny nie zmienił zdania i zagroził wezwaniem policji, która miała nas ukarać i usunąć z lasu.
Postanowiliśmy rozjechać się w trzy kierunki i ci, co znajdą ładny las z grzybami powiadomią pozostałych. Naszym autokarem odwiedziliśmy dwanaście miejsc i wszędzie przepędzano nas i słyszeliśmy.
- Jest to teren prywatny i natychmiast opuścić ten lasu.
Pasażerowie pozostałych autokarów doświadczyli takich samych sytuacji. Dzieci towarzyszące dorosłym, szybko sprawdziły w Internecie gdzie jest las państwowy. Okazało się, że w gestii państwa pozostały jeszcze tylko rezerwaty, gdzie jak wiadomo grzybów nie można zbierać. Wkrótce i te zostaną sprzedane po zniesieniu ustawy o rezerwatach, ponieważ generują tylko straty.
Niepublikowany jeden z wielu aneksów do umowy o przystąpieniu do Unii Europejskiej, zawierał wykaz przyszłych nabywców lasów państwowych. Pomagających dźwignąć brzemię nieopłacającej gospodarki leśnej.
Pani Wiesia bardzo zmartwiona powiedziała.
- Politycy obiecywali, że lasy zostaną państwowe.
Najlepiej z pocieszeniem pani Wiesi udało się panu Waldkowi, który stwierdził.
- Nasi politycy jak coś obiecują dobrego, to tego na pewno nie będzie. Jak mówią, że nie zrobią czegoś niekorzystnego dla społeczeństwa? Na pewno to zrobią i to szybko.
Wróciliśmy smutni bez grzybów z ostatniej wycieczki i tylko trochę dyrektor poprawił nam humor. W ciągu tygodnia sprowadził cały TIR kurek z Niemiec, bo tam są dwa razy tańsze niż u nas. Jaka szkoda, że Niemcy innych grzybów nie jedzą?.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania