Gwiezdny Motyl

Kiedy Stella ponownie otworzyła oczy, zaczęła rozglądać się po pustym pomieszczeniu, w którym się aktualnie znajdowała. Nie było ono zbyt duże, ale też nie mogła stwierdzić, że było ono małe. Co trochę ją irytowało, ale nic na to, jak wiadomo, poradzić już nie mogła. Nie ważne, z której strony by na to spoglądała i tak już odwrotu nie było. Nic więc dziwnego, że miała kompletną pustkę w głowie i niczego nie była w stanie sobie przypomnieć. Nie ważne, ile by próbowała i tak nic to nie dawało. Powoli podniosła się z tak zwanej podłogi, chociaż podłogą by tego nie nazwała. Była tak zwanie, zawieszona w próżni co nie było dobrym określeniem. Gdyby była w kosmosie, na pewno już dawno byłaby martwa. A przecież żyła i miała się dobrze... Ale czy na pewno‽ Tego jednak na tę chwilę rozgryźć nie była w stanie i to ją nieco zaczęło irytować.

 

Westchnęła ciężko i kontynuowała swoją dość dziwną wędrówkę przez upiorną biel. Przez dłuższą chwilę Stella miała wrażenie, że nigdy nie dotrze do jej końca. Niedługo po tym, jak o tym pomyślała, dotarła do końca prostokąta, w którym aktualnie się znajdowała. Chociaż tak naprawdę nie mogła być pewna czy to był jednak prostokąt, czy jednak coś innego. Miała więcej pytań, aniżeli odpowiedzi na nie co jeszcze bardziej ją dobijało. Nie miała bladego pojęcia, jak się w tym miejscu znalazła. Co bardzo ją irytowało, ale aż tak jak to, że nie pamiętała nic innego niż słowo "Stella". Chociaż nie mogła być pewna, czy na pewno było to jej własne imię. Westchnęła ciężko i ostrożnie położyła dłoń na tym, co wyglądało jak ściana. Nie miała zupełnie pojęcia, czy to coś w ogóle by dało, ale jej dłoń napotkała gładką powierzchnię, nieco zimną w dotyku.

 

— Co do...‽ — tylko tyle wydobyło się z ust Stelli, tuż po tym, jak zauważyła, jak biała ściana zaczęła tracić swój kolor.

 

Tak jakby za dotknięciem magicznej różdżki, powoli ujawniała to, co się za ścianą znajdowało. Nawet nie zauważyła, kiedy prostokąt przemienił się w kwadrat, bo za bardzo była skupiona na tym, co zaczynała widzieć przez ścianę. Przez chwilę nie widziała nic, tylko ciemność nim ona zaczęła nabierać różnorakich kolorów. A co za tym idzie, zaczęła mieć wrażenie, że znajdowała się w kosmosie, ale to nie mogło być prawdą! W takim razie, gdzie się aktualnie znajdowała? Tego odkryć na tę chwilę nie była w stanie i to ja denerwowało. Powoli wspomnienia zaczęły do niej wracać i zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że przed chwilą rozpoczęła ceremonię przyzwania swojego strażnika.

 

A znajdowała się w świecie zwanym Utera, gdzie magia była czymś normalnym. Na chwilę musiała aż przymknąć oczy, kiedy pojawiły się ostatnie momenty z poprzedniego życia. Łzy spłynęły jej po policzkach, nie mogąc zrozumieć, jak do tego doszło. Pamiętała, że tak jak zwykle wyszła z domu, aby zrobić zakupy. W trakcie powrotu ze sklepu, poczuła, jak jej się grunt pod nogami osuwa. Kolejne co pamiętała, to znalazła się w kompletnej ciemności, nie widząc, gdzie była góra, a gdzie dół. Już wtedy czuła, że nie było mowy, aby wróciła do świata, w którym dano, jej było żyć.

 

— Nie mówcie mi, że znowu umarłam‽ — szepnęła cicho Stella, przyglądając się jak ciemność, zamieniała się w coś w stylu rozgwieżdżonego nieba, co nie było dobrym określeniem.

 

Nie była w stanie określić tego, co widziała, bo wyglądało niczym jak galaktyka. A co za tym idzie, nie była w stanie oderwać od tego wzroku. Nic dziwnego, że jej duszą była o wiele starsza, od które ciała aktualnie posiadała. Niczym jak wczoraj, pamiętała rozmowę przeprowadzoną z Beltix, która sprawowała pieczę nad światem, w którym dane było jej się odrodzić. Nie wspominając o mężczyźnie, który wyrwał ją ze szponów stworów, które zjadały dusze podróżników z innych światów. Dusze, które wpadały między wymiarami i tak jak ona nie mogły wrócić skąd przybyły. Na samo wspomnienie tych stworów, aż jej się niedobrze robiło i trochę jej zajęło nim jej przeszło.

 

— Możesz być pewna, że nie umarłaś! Nie spodziewałem się, że tak szybko się ponownie spotkamy! — usłyszała po chwili w swojej głowie męski głos, który nie wiedzieć czemu był jej bardzo znajomy.

 

Tak bardzo była pochłonięta swoimi myślami, że nawet nie zauważyła, jak blisko kwadratu, w którym się obecnie znajdowała, zbliżyła się gigantyczna twarz. A w nią wpatrywały się para złotych oczu, okraszonych granatowo-złotymi rzęsami z domieszką srebra.

 

— Kyah! — wyrwało się z ust Stelli, kiedy jej wzrok spotkał się ze wpatrującym w nią oczami i zarysem nosa.

 

Gdzieniegdzie mogła też zauważyć srebrno-złoto-granatowe włosy, które spływały po jego twarzy. Nie widziała ust, ale czuła, że nie musiał ich używać, aby się z nią porozumieć. Aż z wrażenia usiadła na tak zwanej podłodze, aby zauważyć jasną niczym jak porcelana dłoń, która musiała trzymać ów kwadrat, w którym się znajdowała. Teraz mniej więcej mogła określić, jak gigantyczny on musiał być, a jak mała ona w porównaniu z nim była. Jej drobne ciało aż zadrżało ze strachu, bo nie wiedziała, jakie on miał w stosunku do niej zamiary.

 

— C-co miałeś na myśli, mówiąc, "że nie spodziewałeś się tego, że tak szybko się spotkamy"? — spytała po chwili Stella, nie bardzo rozumiejąc o, co mu chodziło.

 

Chociaż nie wiedzieć czemu, czuła jakby byli powiązani niewidzialną więzią, która nie była widoczna gołym okiem. Tak jakby byli sobie pisani i żadne z nich, nie mogło istnieć bez drugiego. Wiedziała, że to było dość niedorzeczne, ale nic na to poradzić nie mogła.

 

— Naprawdę nie pamiętasz tego, co powiedziała ci Bogini Beltix, nim przeszłaś reinkarnację? — spytał z lekkim smutkiem słyszalnym w tonie głosu, kiedy usłyszał jej słowa.

 

W tym momencie Stella zamarła w bezruchu, a to dlatego, że przypomniała sobie, co jej powiedziała. A tym bardziej to, że prawie stracił życie, ratując jej duszę przed pożarciem i musiał połączyć się z nią, aby ją ustabilizować. Co równało się tym, że stał się jej opiekunem, co było dla jego rady nie do pomyślenia.

 

— Wybacz, dopiero po twoich słowach sobie o tym przypomniałam! To przeze mnie straciłeś swoje dotychczasowe życie i powinność! — odparła po chwili Stella, czując się okropnie z tego powodu.

 

— Gdybym tego nie zrobił, teraz bym z tobą nie rozmawiał prawda? A tym bardziej, nie miałabyś możliwości odrodzenia się w innym świecie, czyż nie? — spytał po chwili, nieco odsuwając swoją twarz od kwadratu, aby już jej tak nie stresować.

 

— Masz co do tego zupełną rację, ale jednak nie czuję się komfortowo, że przez to stałeś się moim strażnikiem... — stwierdziła po chwili Stella, nie czując się z tym komfortowo, bo czuła, że nie miał w planie czegoś takiego.

 

— Nie musisz się tak czuć, prawdę mówiąc od dawna nie mogłem znaleźć sobie miejsca i miałem wrażenie, że moja egzystencja nie miała sensu do czasu, gdy cię spotkałem — wyjaśnił po chwili, próbując przekonać ją, aby zmieniła co do tego zdanie.

 

W pierwszym momencie Stella myślała, że źle usłyszała, ale po jego mimice twarzy zrozumiała, że jednak dobrze usłyszała.

 

— W sumie tak samo myślałam, nim cię poznałam i świat dopiero nabrał kolorów... — zauważyła po dłuższej przerwie Stella, dopiero po tym zdając sobie o tym sprawę.

 

Dopiero wtedy Stelli udało się lepiej go zobaczyć, bo do tej chwili tak nie było. Nie wspominając o tym, że zauważyła za jego plecami coś w rodzaju skrzydeł i to nie byle jakich, ale motylich. Aż zrobiła oczy jak talerze obiadowe, nie mogąc uwierzyć, że z taką cudowną istotą miała styczność. Jego urody nie była w stanie opisać, chociaż można było go pomylić z kobietą. Z tego, co czytała, w ich rasie to było na porządku dziennym, tylko ludzie mieli z tym problem. Dla niej, która uwielbiała tego typu androgyniczną urodę, nie miała problemu go zaakceptować takim, jakim jest. Dopiero po paru chwilach zdała sobie sprawę z tego, o czym zaczęła myśleć. Tym bardziej że jej wzrok zaczął zsuwać się po jego szyi w dół, zaczynając mieć niegrzeczne myśli. Myśli, których normalna siedmiolatka nie powinna mieć, ale jak wiadomo, Stella nią nie była.

 

— Ahem... Wiem o czym, zaczęłaś myśleć, ale z tym musisz poczekać, aż będziesz miała te osiemnaście lat! — chrząknął po chwili, robiąc się nieco czerwony na twarzy, bo czuł jej palący wzrok na swoim ciele.

 

Wówczas na twarzy Stelli pojawił się rumieniec od ucha do ucha. Było jej okropnie wstyd, za to, co przed chwilą wyprawiała i miała ochotę wykopać sobie dziurę i się schować. Nigdy wcześniej nie czuła się tak jak obecnie, bo do tego momentu jakoś nie ciągnęło ją facetów. Co nie znaczy, że była lesbijką! Oczywiście, nic nie miała do lesbijek, ale nie czuła czegoś takiego do kobiet. Widać było jak na dłoni, że po prostu nie znalazła wtedy drugiej połówki. A wracając do rzeczywistości, musiała szybko zmienić temat, bo inaczej nie dałaby rady spojrzeć mu w oczy.

 

— A tak na marginesie, jak masz na imię? — szybko zmieniając temat Stella, aby przerwać tę niezręczną ciszę, jaka między nimi się wytworzyła.

 

Bo tak naprawdę nie pamiętała jego imienia, ale nie chciała wyjść na zapominalską. On wówczas spojrzeli się na nią i nim się odezwał, zniknął na chwilę, zostawiając ją samą. Aby po chwili pojawić się w jako chłopiec o tym samym wieku, co ona.

 

— Mów mi Parados! — wyciągnął dłoń w jej stronę i oczekując, kiedy uściśnie mu dłoń.

 

Stella aż cofnęła się, kiedy zobaczyła go z bliska. Chwilę jej zajęło, nim to przetrawiła i uścisnęła mu dłoń.

 

— Miło mi cię poznać Parados, w tym świecie mów mi Stella Leblanc! — odparła po chwili Stella, zaraz też się przedstawiając.

 

— Miło też mi cię poznać Stello, ale czas już na ciebie, bo czas, abyś wróciła do rzeczywistości! — zauważył po chwili Parados, że świat, w którym się znajdowali, zaczął pękać.

 

— To już, a szkoda... — wymruczała z niezadowoleniem Stella, która nie chciała opuszczać tego miejsca.

 

— Spokojnie, przywołanie się powiodło, więc ujrzysz mnie w formie małego motyla! Wszystko później wyjaśnię, a teraz wracaj do swoich! — dodał po chwili Parados, zdając sobie sprawę z tego, że nie miał innego wyboru.

 

Niedługo po tym, Stellę opanowała chwilowa ciemność, aby po chwili usłyszeć głosy najwyższej kapłanki i jej zdenerwowanej rodziny. Wtedy zdała sobie sprawę z tego, że już wróciła z tamtego miejsca i powoli zaczynała otwierać oczy. W jej dłoniach zaś unosił się maleńki, niewinnie wyglądający motyl. Iskrzący się niczym granatowy brokat z mieszanką złota, srebra i czarną obwódką. Nikt za nic w świecie by nie powiedział, że jest on "Stellar Butterfly", a raczej "Stellar Fairian", którzy od wieków chronili światy i istnienia przed złem. Na jego widok delikatnie się uśmiechnęła, wiedząc, że w końcu znalazła tego jedynego.

 

Stąd nie zwracała uwagi na innych ludzi, którzy przecierali oczy ze zdumienia. A to dlatego, że pierwszy raz mieli styczność z tym, co ona aktualnie przyzwała. Jednak wcale pod tym względem się im nie dziwiła, bo tak samo by zareagowała, gdyby ktoś inny taką istotę przyzwał. Tak czy inaczej, odwrotu już nie było i pozostało Stelli jedynie ukryć prawdziwą przyczynę formy jej chowańca. Bo jakby nie patrzeć, nikt by i tak jej nie uwierzył, gdyby im opowiedziała, że została jej dusza uratowana przez niechybną śmiercią.

 

— Będzie dobrze, zobaczysz... — powiedziała do siebie w myślach Stella, próbując podnieść się na duchu.

 

Co nie było takie proste, jak się jej na samym początku wydawało. Zaraz też powróciła do swoich rodziców, a motyl ukrył się w jej przestrzeni dla chowańców. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to zaledwie początek tego, co miało dopiero nadejść. Czuła, że to nie był ostatni moment, gdy tę dziwadła widziała, tego była w stu procentach pewna.

 

■ KONIEC ■

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania