Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Hades

Na wstępie chciałbym Cię, drogi czytelniku prosić o opinię, być może nawet rady, sam jestem osobą mocno początkującą, i chcąc się rozwijać potrzebuję drogowskazów.

 

Tysiące kilometrów nad powierzchnią Plutona przelatywał mały frachtowiec. Statek składał się się z dwóch modułów w kształcie przypominającym pudła, pomiędzy nimi znajdowała się tuleja, lekko wystające z przodu ponad obrys maszyny. Z tyłu bladoniebieskim blaskiem jaśniały dwa potężne silniki otoczone z czterech stron blachami, sterowanymi siłownikami. Odpowiednie ułożenie tych powierzchni, kierowało strumień odrzutu w pożądanym kierunku, co dawało sterowność maszynie w warunkach próżni, gdzie zwykłe powierzchnie sterowe były bezużyteczne. Po bokach maszyny, znajdowały się żaluzje, przykrywające mniejsze silniki manewrowe. Z przodu natomiast tuleja była zakończona przeszkoloną sferą, z której biło słabsze ciepłe światło.

Powierzchnia planety pod statkiem skrywała się w nieprzeniknionym mroku nieboskłon był pozbawiony nocnego błękitu znanego z Ziemi, będąc czarną osnową, dla jasnych punktów rozproszonych w miarę równomiernie, jednak na nocnym niebie wyraźnie odznaczał się jeden kształt. Duży jasny półksiężyc, dominował swym słabym blaskiem nad resztą gwiazd, niewidoczna część księżyca stanowiła czarny całun, tworząc coś na kształt “pustyni” na niebie bez ani jednej iskry odległych gwiazd.

W oszklonej kopule, siedziało dwóch ludzi, lecz ze względu na białe skafandry nie było widać zbyt wiele szczegółów budowy ciała, przez oszklone hełmy widoczne były tylko twarze.

Mężczyzna po prawej, miał pomarszczoną twarz ziemistej karnacji, zapadnięte policzki, błękitne oczy jednak pozbawione młodzieńczego entuzjazmu, podbródek rozdzielony był bruzdą, dostrzec jeszcze można było stalowo–siwe włosy.

Twarz drugiego pilota była jeszcze nieskalana oznakami starości. Gładka rumiana twarz pokryta delikatnym zarostem, ozdobiona piwnymi oczyma i podkreślające urodę delikatnymi ciemnymi brwiami. To co psuła urodę tej twarzy to nos, nieproporcjonalnie duży, a w dodatku z jakąś bliżej niekoreśloną szkaradnością.

–Eurydyka do Orfeusza osiągnęliśmy wysokość metryczną dwadzieścia tysięcy. –Starszy podał komunikat przez radio.

–Utrzymujcie kurs, oczekujcie dalszych. –Odezwał się głos w słuchawkach.

–No panie kapitanie, to do następnej instrukcji możemy się polenić. –Młody się uśmiechnął.

Ten jednak nic nie odpowiedział, przyglądał się błękitnemu ekranowi pośrodku, sprawdzając kolejne punkty misji.

–Ej, wyluzuj trochę, mamy czas.

–Wolę się przygotować na wszelkie możliwości. –odparł nie odwracając wzroku od ekranu. –Zresztą jaką ma alternatywę wpatrywać się w cień Charona?

–Nie, ale ja tu jestem, możemy pogadać o taki różnych męskich sprawach?

Młody chciał założyć ręce za głowę, jednak skafander całkiem skutecznie uniemożliwił przyjęcie takiej pozycji.

–Jak na przykład? –zapytał kapitan wciąż zajęty dziennikiem misji.

–Na przykład…. na przykład…. na pewno coś się znajdzie, o na przykład kobiety.

–Kobiety? –w głosie starszego słychać było nutkę protekcjonizmu.

–Hej, widziałem twoją żonę.

Mężczyzna z dużym wysiłkiem się odwrócił, aby spojrzeć chłopakowi prosto w oczy, mimo całego wysiłku i maksymalnego zwrócenia gałek ocznych w stronę młodego ledwo widział jego twarz.

–Gdzie ją widziałeś? –zapytał wyraźnie zaskoczony.

–Ta młoda, która ci przysłała nagranie. –W głosie młodego słychać było pewną nutkę strachu.

–A…. to nie żona.

Kapitan się wyprostował, i oparł się w mało wygodnym fotelu, trochę się wiercił szukając najwygodniejszej pozycji.

–Kochanka?

–Nie, ale powiedzmy szczerze, po co ci ta wiedza?

–No… w sumie po nic, ale skoro i tak jesteśmy tutaj zamknięci w dwójkę, to czemu nie. Nigdy nie byłeś ciekawy ludzi. –Twarz młodego pokryła się rumieńcem.

–Nie.

Nastała cisza. Młodszy mężczyzna nie chciał na siłę drążyć tematu, kapitan za to rozglądał się po okolicy, w której i tak nie widział zbyt wiele.

–Powiedz mi, czy czeka ktoś gdzieś na ciebie? –siwowłosy przybrał beznamiętny ton głosu.

–A jednak. –Mężczyzna zacierał ręce. –Na mnie, tak rodzice. Na ciebie ta kochanka, tak między nami, masz dobry gust, pytanie czy żona wie?

–To córka. –Odparł chłodno, z lekką nutką gniewu. –Ja się w swoim życiu dość nakochałem, nie potrzeba mi już kochanek.

–Córunia tatunia jest zazdrosna? –Drugi pilot uśmiechnął się jowialnie. –Ja zawsze mogę…

–Co możesz?

Wzrok mężczyzn na ułamek sekundy spotkał się, młodego przeszył chłód spojrzenia dowódcy, szybko odwrócił wzrok byleby dalej nie patrzeć.

–No... w sensie..nie…nic –Odparł jąkając się.

–Ja myślę, a teraz skup się na tym co jest ważne. –Starszy rzucił najsurowiej jak mógł.

–Tak jest.

Dalej lecieli już w milczeniu, kapitan powrócił do przeglądania dziennika misji, drugi pilot z braku innego zajęcia też nachylił się nad tym samym ekranem, śledząc kolejne etapy misji. Młodszy mężczyzna patrzył na oświetloną część księżyca, czując jak po karku spływają mu zimne krople potu.

–Orfeusz do Eurydyki. –Jak wybawienie z głośników rozległ się męski głos.

Młody jakby ścigając się się pierwszy nacisnął mały wygodny przycisk do nadawania radiowego.

–Eurydyka zgłasza się.

–Eurydyka schodzicie na wysokość pięćset, uruchomicie radarowy system utrzymywania wysokości, gdy dolecicie do granicy cienia, wznosicie się na dwadzieścia tysięcy.

–Zaraz, ale mamy to zrobić w nocy? –zapytał pilot. –Nie będziemy widzieć podłoża.

–Tak, zrobicie to w nocy. –Kontroler odparł zniecierpliwiony. –Teren płaski, sprawdzony.

–Zrozumiano. –Kapitan nagle przejął radio. –Eurydyka do Orfeusza, schodzimy na pięćset, uruchamiamy radarowy system utrzymania wysokości, do granicy cienia, potem wznosimy się na dwadzieścia tysięcy.

–Orfeusz do Eurydyki, zaraz koniec kontaktu radiowego, odbóir czekamy po teście.

Radio zamilkło. Stanisław zaczął wprowadzać do komputera dane lotu.

–Jaka wysokość? –zapytał młody kapitana.

–Nie słyszałeś? Mówił pięćset.

–Metryczna czy imperialna? –zapytał.

Stary na chwilę zamarł trzymając palca na pulpicie komputera. Nie pamiętał aby padła taka informacja przez radio. Młody nie czekał jednak na dalszy rozwój zdarzeń.

–Eurydyka do Orfeusza.

–Orfeusz zgłasza się. –Głos mężczyzny w radiu był wyraźnie poirytowany.

–Wysokość metryczna czy imperialna?

W radiu było słychać tylko jakąś dalszą rozmowę.

–Czekajcie chwilę. –Odezwał się głos.

Minęło kilka minut milczenia. Piloci spojrzeli po sobie na ich twarzach malowało się zdziwienie.

–Orfeusz do Eurydyki, –rozległ się inny głos. –Czemu nie zniżacie?

–Czekamy na doprecyzowanie instrukcji. –Odparł młody.

–Zejście na pięćset….

W tym momencie radio wydało dźwięk charakterystycznego zgrzytu, po rozległ się już tylko szum, czasami przerywany wysokimi tonami.

–Co się stało? –drugi pilot zaskoczony zaczął przyglądać się pulpitowi technicznemu.

–Orfeusz schował się za planetą. –Odpowiedział kapitan.

–Robimy kółko i czekamy na instrukcje? –zapytał młody.

–Nie zabiją nas za to. I tak się testy ociągają, a to oznaczałby ponwne tankowanie, i Bóg jeden wie ile jeszcze formalności.

–To co chcesz zrobić?

–Wysokość pięćset, to pięćset, robimy metryczną.

–A skąd wiesz, że chodziło im o metryczną, a nie imperialną?

–Nie wiem. –Starszy mężczyzna chciał wzruszyć ramionami, ale gest okazał się niewidoczny przez skafander. –Wiem, że pięćset metrów to jakieś tysiąc pięćset stóp, będziemy co najwyżej trzy razy wyżej niż oni to zakładali.

–I cały test pójdzie się….

–To już ich problem.

–Dobrze, lista kontrolna zejścia. –Młody zaczął odczytywać z głównego panelu punkty.

Metalowe powierzchnie osłaniające silniki z czterech stron lekko przechyliły się kierując strumień materii w dół, to spowodowało uniesienie się tyłu maszyny. Zraz potem zawory u góry wilgotny gaz od razu zmienił się w białą mgiełkę, która zaraz rozproszyła się w próżni. Kiedy statek z znalazł się w stabilnej pozycji, pozycje sterowe się wyprostowały, pozwalając odrzutowi znów pchać statek do przodu, choć blask silników wyraźnie przygasł.

–Tysiąc. –Rzucił pierwszy pilot.

–Równamy. –Odrzekł dowódca.

Młodszy mężczyzna ściągnął joystick w swoją stronę, gdy dziób maszyny zaczął się unosić, nacisnął małą zieloną strzałkę na bocznym panelu, rozległ się głuchy dźwięk pompy powietrznej.

–Statek ustabilizowany, wysokość sześćset dwadzieścia nad poziomem odniesienia. –Rzucił młody. –Schodzimy do pięciuset?

–Autopilot to zrobi. –Stanisław na panelu ustawiał warunki lotu dla automatu.

Pierwszy pilot poczuł się lekko ugodzony tymi słowami. Odczuł wrażenie, że dowódca nie ufa mu i woli oddać się w ręce komputera. Jednak faktycznie automatyka dość sprawnie zeszła na zadaną wysokość, znacznie sprawniej niż urażony mógłby się po sobie tego spodziewać.

–To zaczniemy? –zapytał młodszy z nutką gniewu w głosie.

–Nie ma na co czekać. Zaczynamy test radarowego utrzymywania wysokości, lista.

–Już się robi. –Młody znów na panelu rozświetlił sobie kolejne podpunkty.

Przez chwilę mężczyźni byli skupieni na odhaczaniu poszczególnych podpunktów dość krótkiej listy. Automatyka powoli zniżała maszynę do zadanej wysokości, ponad gruntem.

Po kilkunastu minutach maszyna wyrównała lot, kiedy wysokościomierz wskazywał pięćset metrów. Statek znalazł się w całkowitym cieniu planety, mężczyźni z tego powodu przyglądali się danym na wyświetlaczu. Młody na chwilę podniósł wzrok aby spojrzeć przez owiewkę, krajobraz niewiele się zmienił, ciemny całun wciąż był pod nimi, a ponad błyszczały gwiazdy.

Pilot już miał wrócić, do pilnowania wskazań komputera, jednak zwrócił uwagę na kształt, który kiedyś był jaśniejącym półksiężycem, teraz zostało z niego tylko reszta górnego ramienia. W pierwszej chwili nie zwrócił na to dużej uwagi, jednak księżyc coraz bardziej chował się za ciemnym horyzontem.

–WĄWÓZ!! –wrzasnął głośno.

Starszy mężczyzna spojrzał zdziwiony na swojego towarzysz, który nie czekał na reakcję kapitana, nacisnął czerwony guzik na swoim wolancie wyłączając automatykę, po czym za pomocą ustawienia żaluzji tylnych silników pochylił tył maszyny w dół. Dopiero kiedy komputer poinformował go 45 stopniowym pochylaniu maszyny młody otworzył przepustnicę na maksymalną wartość, ustawiając potężne powierzchnie sterowe w neutralnym położeniu.

Główne silniki frachtowca zajaśniały jasno błękitnym światłem, zalewając okolicę swoim blaskiem. Do tej pory ciemne ściany wąwozu przybrały barwę brązowo–rudą, coraz ciaśniej oplatając statek. Maszyna z dużym opóźnieniem zaczynała się wznosić, starając się uciec ze śmiertelnej pułapki, jednak zbliżała się powoli do rozwidlenia uskoku.

Silniki uderzyły z dużym impetem w brzeg wąwozu, ciężkie powierzchnie sterowe zostały oderwane od frachtowca i runęły w dół rozpadliny. Statek jeszcze rył tylną częścią po płaskowyżu, aby w końcu całym spodem oprzeć się na gruncie. Maszyna robiła bruzdy jeszcze przez kilkaset metrów w końcu zatrzymując się w miejscu. Główne silniki gasły powoli świecąc ciemnokarminową barwą. System manewrowy co chwilę błyskał jasnym światłem, za to kokpit będący na końcu tulei skrywał mrok.

Kapitan ocknął się w końcu, otoczony przez iskrzące kable, komputer, który niedawno rozjaśniał czerwoną barwą, alarmując o awarii kolejnych systemów, teraz był zupełnie martwy. Do pilota teraz zaczął docierać ból z mięśni poddanych olbrzymim przeciążeniom. Starszy mężczyzna spojrzał na swojego towarzysza, oszklenie hełmu rozpadło się na tysiące kawałków, w czoło wbił się krótki stalowy pręt, spod którego ciekła krew zalewając pół twarzy. Brwi zaczynały powoli pokrywać się kryształkami lodu, które oznaczały spadek ciśnienia w kabinie. Dowódca chwycił pręt dwiema rękoma i przez chwilę zastanawiał się co dalej zrobić. Intuicja podpowiedziała mu, że najlepiej będzie wygiąć tak aby element zmieścił się w środku po zamknięciu pancernej przyłbicy. Stal dość łatwo dała się nagiąć, i po chwili osłona hełmu mogła zostać swobodnie zamknięta.

Narastający poziom promieniowania jednak zmuszał do opuszczenia schronienia. Nie było to jednak takie proste, stalowy szkielet owiewki wygiął się nie zostawiając dużej przerwy przez, którą mógłby się niezgrabnie przedrzeć człowiek w skafandrze. Po krótkim wysiłku, polegającym na odginaniu stalowej konstrukcji kapitan wyczołgał się, ciągnąc za sobą drugiego pilota.

Samo dźwiganie rannego w dalszym marszu nie nastręczało dużych trudności, ciężar na tej planecie był dwudziestokrotnie lżejszy od tego z czym kapitan miałby do czynienia na Ziemi. Z drugiej strony, miało to też złe strony nieoświetlona powierzchnia była ciemna, brak atmosfery uniemożliwiał tworzenie pół cieniów. Zbyt wysoki wyskok groził twardym lądowaniem nawet przy obniżonym ciążeniu, stąd mężczyzna starał się delikatnie wybijać. Brak atmosfery powodował jeszcze jeden problem, oświetlone miejsca były tylko te, na które bezpośrednio padało światło, nie było półcieni, reszta powierzchni skrywała się w doskonałej ciemności. Każdy krok dowódca poprzedzał dokładnym badaniem powierzchni na której zamierzał wylądować, i tej okolicznej, gdyby źle dobrał siłę. Z drugiej strony bliskość rozszczelnionego reaktora kazała się śpieszyć ze znalezieniem schronienia przed twardym promieniowaniem.

Po kilkunastu minutach marszu, rozbitek ciągnąc towarzysza na plecach dotarł do ściany wąwozu, która z tej perspektywy nie wydawała się być bardzo stroma, to pozwoliło zejść kapitanowi kilka metrów w dół, na półkę skalną. Teraz mężczyzn od wraku dzieliła spora warstwa skał, skutecznie tłumiąca wydobywające się promieniowanie. Ranny został ułożony tuż pod ścianą wąwozu, nie dawał żadnych oznak życia, choć prawdę powiedziawszy, dowódca nie byłby wstanie wiele zobaczyć, przez gruby skafander. Kapitan nie mogąc rozsądzić w jakim stanie znajduję się towarzysz, postanowił zająć się próba wezwania pomocy. Był świadom tego, że jeśli Orfeusz nie pojawił się nad horyzontem, to ratunek może nie nadejść na czas.

Mężczyzna rozstawił nadajnik radiowy, który przypominał bardziej teleskop, gruba tuba oparta na trzech nogach statywu, z bocznym pulpitem o dużych jajowatych przyciskach. Rozbitek zaczął ustawiać radio na możliwie najszerszy kąt nadawania wiadomości, tak aby pokryć możliwie cały nieboskłon swoim wołaniem o pomoc. Po wysłaniu sygnału w jedną część nieba, kapitan obracał nadajnikiem na statywie, i ponawiał całą sekwencję. Odpuścił sobie dopiero kiedy uznał, że w każdy zakątek nieba jego wołanie dotarło.

Usiadł zmęczony pod ścianą, ciężko oddychając. Przeszklenie przyłbicy pokrywało się skraplającą parą, mężczyzna odruchowo postanowił przetrzeć dłonią szkło, i zorientował się o bezsensie tego przedsięwzięcia, wtedy kiedy rękawica uderzyła w przyłbicę.

–Nie marnuj baterii…

Po tych słowach, kapitan zgasił dwa reflektory które znajdowały się na hełmie z boku. Rozbitek został w zupełnej ciemności, jedyne co widział to bladozielone podświetlenie obramówki hełmu. Mężczyzna postanowił, że skupi się na gwiazdach, jednak szybko zorientował się, że i to nie będzie możliwe. Większość nieba wypełniał zacieniona strona Charona, niczym czarna kotara zasłaniająca światło gwiazd. Strefa oświetlona satelity była cienka i wydawała się jednorodnie szara.

Rozbitek nie mając wyboru skupił się więc na odgłosach, które do niego dochodziły. Nie było to tak, że chciał się na nich skupić, jednak zorientował się, że słyszy coś jakby kroki. Nie zbliżały się, jakby ktoś dreptał w miejscu.

–Młody to ty? –zapytał przez radio.

Odpowiedziała mu cisza, tylko ten stukot, który przyspieszał. Mężczyzna zerwał się na nogi uruchomił reflektory i zaczął się rozglądać, jednak okolica była tak martwa jak jeszcze przed chwilą. Stukot przyspieszał coraz bardziej, a to jeszcze bardziej denerwowało rozbitka. Istota wydając ten dźwięk jakby na złość coraz bardziej przyspieszała, stukot powoli zaczął się zlewać w jedno dłuższe dudnienie. Dowódca coraz bardziej się miotał szukając źródła dźwięku.

Nagle przyłbica zabarwiał się szkarłatem, oprócz dudnienia do mężczyzny zaczął dobiegać ostry pisk z słuchawek. Mężczyzna skupił wzrok na komunikacie.

–Tętno 170 i rośnie? –Rozbitek wyraźnie był zaskoczony komunikatem. –No jasne, ktoś tu…–nagle sobie przerwał. –TO SERCE! –wrzasnął.

Mężczyzna upadł na ziemię ciężko dysząc, stukot zaczął powoli zwalniać, wraz z uspokojeniem się, “istota” wydająca stukot zwalniała.

–Kto pomyślałby, że serce mnie przerazi?

Rozbitek miał teraz sporo czasu aby w ciemnościach podziwiać całą symfonię dźwięków, które wydawało jego ciało. Nie mógł się na niczym innym skupić w zasięgu wzroku miał tylko rozszerzający się półksiężyc Charona. Mężczyzna czuł się coraz mniej komfortowo, czuł jakby tracił czucie w kończynach, postanowił więc trochę rozruszać ramiona, ale nie był do końca pewien czy wykonywał jakikolwiek ruch. W końcu utracił też poczucie w jakiej pozycji się znajduje, coś co jeszcze dziś rano było tak oczywiste jak posiadanie dłoni, teraz było czymś wątpliwym. Dowódca postanowił znów zapalić reflektory, niemniej szybko naszła go wątpliwość, bo jeśli nie posiadał dłoni, nie był wstanie tego zrobić.

–Przed… chwilą jeszcze… je miałem...czy aby...napewno?

Wpadł na pomysł, że może sprawdzić chociaż fakt posiadania nóg, jeśli wstanie, lecz ta czynność też wydawała się podejrzanie niemożliwa. Nie mogąc dojść do zgody z samym sobą leżał więc spoglądając w jak na pobliskim księżycu wstaje nowy dzień. Patrzył na to zjawisko bez większego entuzjazmu, otępiały. Za oświetlonej części satelity wyłoniła się gwiazda dużo jaśniejsza od pozostałych, choć wielkością była porównywalna z miedziakami.

Otoczenie wyrywało się powoli z nieprzeniknionego mroku, powierzchnia wciąż była skryta w cieniu, jednak można było teraz dostrzec kontury powierzchni, mężczyźni w białych skafandrach mocno wyróżniali się na tle ciemno–brązowych skał. Kapitan uniósł swoją prawą rękę i przez chwilę podziwiał jej kształt.

–A jednak mam cię….

Dalsze podziwianie swoje anatomii dowódcy przerwał miarowy dźwięk w słuchawkach “teleskopu zostawionego kilka metrów dalej, rozbitek zerwał się na równe nogi, choć przy tym ciążeniu to odbił się dość wysoko, jednak na jego szczęście było to wybicie bardziej w górę, niźli w przód do przepaści. Po wylądowaniu już ostrożniej podszedł do radia. Nacisnął szybko największy przycisk na panelu, który pozwalał spiąć radio w jego hełmie z nadajnikiem.

–Eurydyka Pomocy! Rozbiliśmy się! Współrzędne 34,53 Wschodni, 3,42 Północny, Pomocy!

Dalej jednak odpowiadało mu miarowe stukanie, zaawansowany procesor wciąż nie potrafił odnaleźć w tej “audycji” niczego ludzkiego. Mężczyzna jeszcze przez chwilę ponownie kalibrował sprzęt, ale wciąż odpowiadało mu anonimowe miarowe piki powtarzające się w trzy sekundowych interwałach.

–Co jest? No co jest?

Rozbitek kilka razy uderzył w sprzęt, ale niewiele to pomogło. Sprzęt wciąż wydawał ten sam dźwięk. W końcu jednak udało się potężnym układom scalonym zidentyfikować falę radiową, która dotarła do odbiornika.

–Wiatr słoneczny? –zapytał z niedowierzaniem. –To… nie możliwe, jakiś błąd aparatury.

Mężczyzna jednak gdzieś w głębi wiedział, że sam siebie oszukuje, właśnie zaćmienie dobiegło końca, i półka skalna na której się znajdował była skąpana w blasku słońca.

–KURWA MAĆ!!

–Nie wydzieraj się tak! –Syknął znajomy mu głos. –Nie przystoi takie słownictwo przy damie?

–Damie? –Kapitan wydał się być skołowany.

Odwrócił się, i ujrzał jak jego młodszy towarzysz siedzi pod skałą, jakimś cudem oparł głowę o splecione z tyłu ręce, otworzył pancerną przyłbice, w ustach miał jaśniejącego papierosa, co chwilę puszczając chmurę dymu.

–Szybko zamknij przyłbicę bo próżnia…

–Cieszę się tatusiu, że znalazłeś dla mnie czas. –Odezwał się drugi wyraźnie kobiecy głos.

Obok siedziała na leżaku młoda dziewczyna nie mająca więcej jak dwadzieścia lat, blond włosy splecione w warkocz opadały na jej blade ramię, na twarzy miała okulary przeciwsłoneczne, a ubrana była tylko w skąpy strój kąpielowy.

–Co ty robisz? –mężczyzna wydawał się coraz bardziej skołowany.

–Nie bój się użyłam olejku, muszę się opalić przed startem w akademii. –Odparła wzruszając ramionami. –W sumie masz rację, lepiej zrobić to toples.

Nim dziewczyna zdążyła rozpiąć górną część kostiumu, dowódca rzucił się w jej stronę, podniósł czysty ręcznik leżący nieopodal.

–Okryj się,nie jesteśmy tu sami. –Syknął.

–Ale on jest słodki. –Córka się uśmiechnęła.

–Nie, to zero, ty wiesz co on mówił?

–Tatusiek w akcji? –Mężczyzna z papierosem zażartował. –Każdy jej chłopak będzie zły.

–Tobie nic do tego! –krzyknął.

–Tato uspokój się, już, się zakrywam.

Dziewczyna szybko wyjęła z torby leżącego tuż obok leżaka długą bluzę, założyła ją tak, że nagie pozostały tylko nogi.

–Tak wystarczy? –zapytała. –Zadowolony jesteś.

–Powiedzmy.

–Hej Stan choć się napij.

Młodzieniec zaczął rozlewać złoty płyn do dwóch kryształowych szklanek. Dowódcę nie zdziwił fakt, że gdy mężczyzna siedział już przy nakrytym stole.

–Ja…–w głosie kapitana słychać było zawahanie się. –Ja… nie powinienem.

–Czemu?

–Bo mój tata nie pije!

Dziewczyna usiadła przy stole, i spojrzała z wyraźnym wyrzutem na młodego.

–Zrozumiano?

–Zaraz będziesz trupem Stan, boisz się o wątrobę? –Uśmiechnął się szelmowsko.

–Tato!

–On ma rację. –Kapitan dosiadł się. –I tak umrę, to co mi szkodzi.

–ALE OBIECAŁEŚ!

–Odmawiasz ojcu? –mężczyzna podniósł głos.

Córka wstała zdenerwowana odpychając krzesło, które runęło na ziemię wydając głośny huk, nic nie robiąc sobie z próżni panującej wokół. Dziewczyna wyrwała butelkę Whisky z rąk chłopaka i cisnęła nią o skały, flaszka też zachowywała się niewłaściwie, patrząc na warunki dokoła, runęła szybko na ziemię rozbijając się. Alkohol rozlał się po okolicznych skałach lśniąc odbitymi promieniami słońca.

Dowódca ledwo tłumił swój gniew, było tylko kwestią czasu, aż wybuchnie. Wstał, pochylił się nad niedoszłym trunkiem, po czym wyprostował się, i podszedł do swojego dziecka.

–COŚ TY ZROBIŁA! –wrzasnął kapitan.

–Hej, nic się nie stało. –Młody starał się jeszcze załagodzić sytuację.

–OBIECAŁEŚ!

–ZAMKNIJ SIĘ GÓWNIARZU! JAKIM PRAWEM!

–BO OBIECAŁEŚ! –dziewczynie zaczęły szklić się oczy.

Dla mężczyzny to było już za wiele, długo nie myślał, działał wręcz instynktownie, podniósł prawę rękę, wymierzył w policzek dziewczyny uderzenie otwartą dłonią, ta od razu upadła na ziemię, choć raczej z samego faktu uderzenie, niźli od jego siły.

–Ty...mnie...uderzyłeś? –zapytała przez łzy. –Bo…

Córka wstała, zrobiła kilka kroków w tył, aby odsunąć się od rodzica, aby potem obiec go szerokim łukiem, dalej wbiegła bo delikatnym zboczy, aby wejść na równinie.

–Stój tam promieniowanie! –krzyknął ojciec.

Ta jednak go nie słuchała pobiegła dalej. Mężczyzna ruszył za nią, przy okazji cisnął krzesło stojące obok.

–Czekaj. –Rzucił drugi pilot. –Jej promieniowanie nic nie zrobi, ma bluzę.

–W sumie. Czekaj chwilę gdzieś mam tu skrytkę.

Kapitan zaczął szukać czegoś pomiędzy skałami, czasami odgarniał wierzchnią warstwę rdzawego regolitu.

–A co ją tak ugryzło z tym piciem? Przecież jesteś dorosły.

–Obiecałem jej, że nie wypiję już więcej.

–Domyśliłem się, ale dlaczego?

–Bo… –przerwał sobie na chwile. –Jestem alkoholikiem dobrze? Zadowolony jesteś?

–Wiesz tak ogółem mnie nic do tego, –Zaczął. –Skoro jednak obiecałeś, to wypadałoby…

–Kolejny się znalazł! Jak będę chciał kazanie to pójdę do księdza!

–Ile już nie pijesz?

–To będzie jakieś trzynaście lat, ale w tej sytuacji…

–Tym bardziej nie powinieneś.

Nagle młody mężczyzna znalazł się obok dowódcy, uśmiechnął się i sprawnym ruchem wyciągnął mu butelkę z rąk.

–Mam patrzeć jak ty…

–Trzeba było nie obiecywać.

Chłopak odkorkował butelkę wódki, przyłożył usta do ust i przechylił flaszkę. Płyn powoli spływał mężczyźnie do gardła, co jakiś czas w stronę denka unosił się bąbel powietrza. Kapitan widząc to, nie mógł się powstrzymać, rzucił się na swojego kompana, przewracając go i siebie, butelka upadła na ziemię, lecz ta pozostała cała.

–MOJA! –wrzasnął dowódca.

Rzucił się w jej stronę, aby upaść ryjąc w regolicie. Flaszka jednak nagle zniknęła, podobnie jak stolik z leżakiem. Drugi pilot leżał, tam gdzie kapitan go pozostawił, dalej nie ruszając się ani o milimetr.

Dowódca chciał wstać ale poczuł silny ból w mięśniach, dopiero wtedy zorientował się, że przeraźliwie dyszy. Mimo usilnych prób nie mógł ruszyć nawet najmniejszą częścią swojego ciała. Poczuł jak dociera do niego zimno, z największym wysiłkiem skulił się tak mocno jak pozwalał na to skafander.

–To...koniec?

Każdy oddech mógł być tym ostatnim, mężczyzna starał się jeszcze walczyć, myślał nad opracowaniem jakieś planu aby wyjść z tej sytuacji cało, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Czuł wściekłość na swoją bezsilność, która ogarniała go w tej beznadziejnej sytuacji. Stopniowo tracił zdolność widzenia, najpierw z trudem przychodziło mu rozpoznawanie kształtów, świat się rozmazywał, aby w końcu ciemnieć. W uszach słyszał jednostajny wysoki pisk.

Mimo największych wysiłków nie mógł niczego wymyślić, zresztą samo myślenie przychodziło z olbrzymim trudem. Mięśnie jakby złość zupełnie zwiotczały, i tylko sztywność skafandra utrzymywała mężczyzna w miarę wygodnej pozycji na boku. W końcu kapitan poddał się widząc bezcelowość swoich wysiłków, zanurzył się w otaczającym mroku. Miał wrażenie, że spada, ciało powoli rozpadało się na kawałki.

Mężczyzna powoli otworzył oczy, sceneria wokół niego zmieniła się nie do poznania. Zamiast sypkiego rudego regolitu i nagich skał otaczała go łąka, niebo nie było już dłużej czarne, przyjęło barwę jasnego błękitu, gdzieniegdzie po nieboskłonie podróżowały białe chmury. Na południu górowało słońce zalewając swoim blaskiem okoliczną łąkę. Kapitan był ubrany w koszulę z krótkim rękawem oraz długie spodnie, głowa jego spoczywała na udach kobiety, przyodzianą w lekką zwiewną sukienkę oraz duży kapelusz chroniący przed słońcem.

–Zasnąłeś? –zapytała.

Dowódca odwrócił się tak aby spojrzeć kobiecie w jej zielone oczy. Twarz jej była przyozdobiona piegami, które według niego dodawały jej uroku. Spod kapelusza opadały blond włosy, mało starannie związane w kucyka.

–Ty tutaj? –w głosie Mężczyzny słychać było zdziwienie.

–A gdzie miałabym być?

–Śniło mi się, że zostałem sam z Anią, i ja…

–To nie był sen. –Kobieta miała bardzo ciepły ton głosu. –Stasiu, ja chcę ci teraz towarzyszyć.

–Umarłem? –zapytał smutno. –Co będzie z Anią, ja nie mogę jej zostawić. Nie możesz jej tego teraz zrobić. –W głosie było słychać jakiś wyrzut.

–To nie zależy ode mnie. –Blondynka wciąż była spokojna. –Ludzie po prostu umierają, nic z tym nie można zrobić.

–Ale nie ja… ja muszę…

–Staś, każdy tak mówi, każdy mówi, że jest za wcześnie, ja nie byłam inna, też przekonywałam, że zostawiam męża i pięcioletnie dziecko. –Kobieta pogładziła włosy dowódcy –Dla nich to nie ma znaczenia. Po prostu śmierć przychodzi, i zabiera nas zawsze w najgorszym możliwym momencie.

–Ja…

–Boisz się. –Dopowiedziała ciepło się uśmiechając. –Każdy się boi.

Mężczyzna zerwał się jednak na równe nogi, w geście protestu. Rozejrzał się po okolicy, zielone łąki ciągnęły się aż po horyzont, za nim była tylko rozłożysta grusza.

–Nie bądź dzieckiem. –Rzuciła. –Co zamierzasz uciekać w nieskończoność? To się nie uda, zaraz pochłonie nas obu mrok.

–I co potem?

–Przekonasz się sam.

–Chciałbym, zrobić jeszcze jedną rzecz. –Ton męża był bardziej spolegliwy. –Mogę cię pocałować?

Kobieta podeszła w milczeniu, oplotła swoje ręce na jego karku, on dłonie swoje splótł na jej plecach, dotknęli się delikatnie czołami.

–Będzie dobrze. –Powiedziała.

Usta kochanków złączyły się w miłosnym pocałunku. W tej chwili parę ogarnął mrok, i nagle wszystko obróciło się w nicość, w jednej chwili, jakby ktoś zgasił nagle światło. Nie było dłużej ani strzępu myśli jakiekolwiek odrobiny jestestwa.

 

Argon

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania