Hebes

Powoli i z oporem, przyzwyczaiłem się do zakupów w Internecie. Magnesem były ceny tych samych produktów nabywanych w sklepach, do których każdy mógł wejść z ulicy w godzinach kiedy były czynne. Można było tam towar pooglądać, dotknąć i wypytać obsługę o różne detale oraz funkcje, a nawet o smak. Oczywiście istniały i funkcjonują sklepy, albo stoiska, jakie zaliczam do moich koszmarów, w tym rankingu prym wiodą masarnie. Właśnie w nich można stracić sporo czasu i to w kilkuosobowej kolejce. Zawsze mnie ponosi gdy słyszę i widzę wyciągniętego palucha.

- Pani poda ten kawałek, nie ten, tamten, bardziej na prawo.

Jednak na tym się nie kończy i dochodzi waga, czy tłuszcz od strony niewidocznej przy zamawianiu. Następnie jest żądany nowy ochłap, szyneczka, kiełbaska, baleronik i cała masa innych wyrobów, których nie znam i unikam. Kiedy już się wydaje, że koszmar minął do ekspedientki podchodzi nowa klientka i cyrk z grymaszeniem na nowo się odbywa. Kilkakrotnie miałem dość stania w trzy osobowym ogonku i po dwudziestu minutach wychodziłem bez zakupów, zwłaszcza wtedy gdy słyszałem ponowne żądanie już obsłużonej. Tym razem wydziwiała pod pretekstem kupna dla sąsiadki. Prawdopodobnie ta druga stała w spożywczym, ponieważ gdy tam wszedłem podobnie marudziła i wydziwiała.

Właśnie takie minusy dopadały mnie w małych sklepach, lecz przy częstym przychodzeniu otrzymywałem bonusy w postaci.

- Dzień dobry panie Łukaszu, to co zawsze?

Były tez uśmiechy, życzenia miłego dnia i przekazywanie pozdrowień dla najbliższych. Jednak do takiego sklepu nie zaliczała się apteka, do której wchodziłem z plikiem recept raz w miesiącu, kiedy byłem przy pieniądzach. Swoje zamówienie przedkładałem pani magister w formie pisemnej sporządzonej przez lekarza. Kiedyś z tego powodu nie raz było sporo uciechy, ponieważ były wypisywane ręcznie i tak nagryzmolone, że za cholerę nic z nich nie można było wyczytać. Jako laik nawet nie próbowałem konfabulować skoro nie znałem nazw innych leków, niż te jakie stale zażywałem. Co jakiś czas dostawałem nowość, zwłaszcza po sponsorowanych szkoleniach. Obecnie jest łatwiej rozczytać gdy ma się wydruk komputerowy, który został przez maszynę samoczynnie poprawiony nawet gdy lekarz wklepał niezrozumiałe dla programu słowo.

Sterta opakowań zawierających lekarstwa rosła przede mną w miarę odfajkowywania kolejnych pozycji z poszczególnych recept. Niezmiennie za te moje zakupowe szaleństwo słyszałem zawsze wyższą kwotę do uiszczenia, niż te marne pięćset złotych. Mogłem się obrazić, tak jak w masarni i wyjść, lecz w takim przypadku powtórki z zakupów by w następnym miesiącu by nie było. Wcześniej ktoś na trąbce z mojego powodu zakłóciłby ciszę w nekropoli, a drugi w staromodnej szacie, coś pomarudziłby o ludzkim bycie.

Podobny, taki szał zakupowy lekarstw miałem wykonać przed świętami, lecz od dobrego znajomego spod gabinetu lekarskiego usłyszałem, jak cała reszta poczekalni.

- Ja lekarstwa kupuję w Internecie i zaoszczędzam przynajmniej sto złotych.

O cie choroba, pomyślałem sobie, skoro on tak robi, to czemu ja nie mogę coś przyoszczędzić na święta. Dokładnie dowiedziałem się wszystkiego, choć w zakupach internetowych nowicjuszem nie byłem. Wcześniej w taki sposób nabyłem pralkę, chłodziarkę i z tego powodu całkiem sporo zaoszczędziłem. Teraz miałem w podobny sposób zrealizować recepty bez konieczności odwiedzania apteki. Szukanie w sieci zajęło mi trochę czasu, lecz oszczędzone dwieście złotych z nawiązką rekompensowało mi stracony czas. Kiedy odebrałem zamówioną przesyłkę po trzech dniach, trzęsącymi rękami, czy aby mnie nie oszukali, rozerwałem zawiniątko. Wszystko było tak jak należy niczego nie brakowało, bez najmniejszych śladów uszkodzenia. Dokładnie sprawdziłem każde opakowanie i upewniłem się, że kody kreskowe, nazwa producenta, rozmieszczenie napisów jest identyczne z kupowanymi w tradycyjnej aptece.

Zaoszczędzone na lekarstwach pieniądze wydałem na zakupy świąteczne, i podobnie jak inni nabyłem nadmiar jedzenia. Gdzieś w trakcie chodzenia z wózkiem po mega sklepie dopadł mnie szał zakupowy, prawdopodobnie wywołało to odtwarzana muzyka lub amok jakim emanowali inni kupujący.

Wieczór wigilijny zakończyłem zwyczajnym przeżarciem i konieczne musiałem zjeść przed czasem sporą porcje lekarstw. Jakoś tak się złożyło, że były one ostatnimi z poprzednich zakupów, więc w pierwszy dzień świąt musiałem sięgnąć po nowe i to już z samego rana. Poprzedniego dnia przeholowałem z konsumpcją i z tej przyczyny porcje pigułek zmuszony byłem łyknąć jeszcze przed śniadaniem. Smak ich odbiegał od tego, do którego byłem przyzwyczajony, lecz akurat to rzuciłem na nadmiar jedzenia poprzedniego dnia. Jednak zamiast się lepiej poczuć, jak zawsze po zażyciu lekarstw z biegiem czasu powoli i nieubłagalnie zaczynałem umierać. Konieczna była interwencja pogotowia ratunkowego, żeby mnie przywrócić do życia. Akcja reanimacyjna okazała się sukcesem i w krótkim czasie stanąłem na własnych nogach niczym na galarecie. Jednak późnym wieczorem zaaplikowane państwowe leki przestały działać i sięgnąłem po swoje. Ponownie przy połykaniu poczułem ten dziwny smak, lecz teraz z kolei zrzuciłem winę na zbyt radykalną dietę. Tym razem do utraty przytomności nie upłynęło dużo czasu, gdy ocknąłem się widząc przed sobą twarz z porannej wizyty lekarza.

- To pan? – wyrwało mi się jako pierwszemu.

- Widocznie jestem panu niezbędny skoro jestem wzywany już drugi raz w dobie – odpowiedział i dodał – teraz na poważnie, jakie suplementy diety pan w siebie ładuje, które o mało ponownie nie przeciągnęłyby pana na tamten świat.

- Żadnych, a swoją drogą nie powinien być pan już w domu skoro widzieliśmy się przeszło dwanaście godzin temu – zakończyłem sarkazmem.

- Gdybym był kierowcą tira z pewnością od dwóch godzin musiałbym odpoczywać, lecz jestem lekarzem i tachografu nie posiadam, więc muszę pracować dalej. Niech pan nie zmienia tematu i powie, co pan zażywa.

Nie miałem powodu by się spierać, dlatego pokazałem swoją kolekcje lekarstw. Dokładnie pooglądał je pod światło.

- Jestem cholernie zmęczony, lecz i tak w tych pana lekarstwach coś mi nie pasuje. Dlatego zostawię na wszelki wypadek parę recept, ponieważ w przeciwnym przypadku dyspozytor pogotowia ratunkowego wyrobi panu kartę stałego klienta, co może się skończyć za późnym wysłaniem karetki – powiedział z uśmiechem i wyszedł.

Następnego dnia w drugi dzień świąt do lekarstw podchodziłem podobnie jak saper do miny. Języczkiem sprawdzałem smak i odkładałem je bez połykania. Trudno pomyślałem sobie gdy test wypadł negatywnie, jeżeli się mylę to węgiel kupie w przyszłym miesiącu, a jeżeli nie to do wiosny będę palił kartonami.

Najbliżej otwarta apteka mieściła się w sporej odległości od mojego mieszkania, a wiał silny zimny wiatr, więc ubrałem się grubo.

- Cześć sąsiad, wybierasz się na Syberię czy na któryś z biegunów? – usłyszałem za plecami gdy zamykałem drzwi.

- Nie, tylko wybieram się do jedynej apteki, która ma dzisiaj dyżur – odpowiedziałem.

- To nawet dobrze się składa, żona wysyła mnie po coś na oparzenia, a ja jestem wczorajszy, weź moje auto i jedź. Tylko pamiętaj kupuj jedynie produkty dobrej jakości – powiedział i wcisnął mi w dłoń dwie stówy, kluczyki oraz dokumenty samochodu.

Byłem zadowolony i sporą część garderoby pozostawiłem w szafie. Radość moją zakłócił widok długiej kolejki w aptece. Chętnych do wejścia do wnętrza było tak wielu, że powciskali się jak sardynki w puszcze. Trzy godziny stania w kolejce minęły mi na słuchaniu kolejnych relacji z przebiegu ze świąt i licznych rozmów telefonicznych w sprawach osobistych, które kilkakrotnie mnie krępowały. Droga powrotna obfitowała w kontrole drogówki, nazwane przez nich kaskadowymi i za każdym razem dmuchałem w alkomat. Wtedy mój szacunek do sąsiada i jego przezorności osiągnął apogeum.

Reszta dnia upłynęła mi na porównywaniu świeżo zakupionych lekarstw z tymi nabytymi w Internecie. Wszelkie próby udowodniły, że nie różniły się tylko wizualnie, lecz znacznie działaniem. Dlatego skrupulatnie rozpracowałem problem w Internecie i dowiedziałem się, jak mało brakowało i byłbym jednym z miliona rocznych ofiar fałszywych leków na całym świecie. By na koniec dotrzeć do raportu Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego, z którego wynika, że połowa leków sprzedawanych w Internecie jest fałszywa. Jednak, jak widać na moim przykładzie walka z fałszywkami zaczyna się i kończy na ich wykupywaniu przez chorych, a następnie na leczeniu skutków ich działania. Jednym słowem oszustwa nie ograniczają się tylko do stu pięćdziesięciu milionów złotych, ponieważ należałoby doliczyć jeszcze koszty utraty zdrowia. Skoro nielegalni producenci nadużywają drobnoustroje, które mogą przenosić materiał genetyczny. Gdyby chociaż istniała kampania reklamowa uprzedzające chorych o takiej możliwości i sposobie zgłaszania skarg, wtedy proceder z pewnością zostałby znacznie ukrócony.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bożena Joanna 04.01.2019
    Prawie w każdej przychodni są ostrzeżenia przed oszustami sprzedającymi leki za pół ceny, ale nikt jeszcze nie uczynił tego w stosunku do Internetu, który jest zachwalany po niebiosa: i taniej i bez kolejki i włóczenia się po mieście. Jak zakupię ciuch, to mogę go odesłać za zwrotem pieniędzy. Lekarstwo otwarte jednak nie podlega reklamacji. Fajna wstawka o karcie stałego klienta w pogotowiu. Czasami wydaje mi się, że taką ciemnoszarą każdy już ma, gdyż na ambulans nie można czekać mniej niż godzinę. Wiem to z praktyki. Dzięki za poznane nowe słówko. Serdecznie pozdrawiam!
  • Pasja 05.01.2019
    Witam
    Jak często ludzie oszukani próbują się usprawiedliwiać za swojej lekkomyślność i nieuwagę. Ale takie jest życie. Ja osobiście lubię te sklepiki osiedlowe i ten palec pokazujący mięso i atmosferę. Duże galerie mnie zatrważają. Sprawa sprzedaży leków przez internet powinno być zabronione. Ale to już sprawa naszego systemu.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania