Hiaza: „Naznaczył go barankiem”

- Jest dzień 28 marca, roku 2010, północna Polska

 

Nathir zobaczył w oczach Munsira ten sam bezlitosny błysk, który zawsze kłębił się w ślepiach Dżina. Zobaczył go w momencie, gdy ojciec wymierzył pięść w jego lico. Po każącym sierpowym chłopak uderzył głową o kant kredensu i osunął się po brzozowym meblu na ziemię. Ogłuszenie i utrata przytomności uratowały go przed poczuciem dwóch kopnięć w żebra. Nathir wiedział, że przemoc ta miała na celu jedynie utwierdzić go w przekonaniu o prawdziwej naturze rzeczywistości w jakiej dane jest im żyć. Nie powinien okłamywać samego siebie. Był nawet wdzięczny za wyjaśnienie grzesznego podłoża sprzeciwu, jakiego miał się dopuścić.

- Jestem dumny, że zrozumiałeś lekcję, synku. - Pogłaskał po głowie chłopca w kręconych włosach kasztanowego koloru. - Nie możemy okazywać jakiejkolwiek litości dla wszelkich nieczystości nękających nasz świat. Musimy tępić ogień ogniem, żeby te cholerstwa nie rozprzestrzeniały się według swoich piekielnych zachcianek. - Spojrzał na rozmówcę z ukosa. - Robimy to dla dobra ludzkości. To nasz obowiązek, Nathir.

Jego syn cicho przytaknął, wciąż patrząc przez swoją szybę na rozświetlone wieżowce śledzące ich nocną przejażdżkę.

Piętrowy dom skąpany w morzu mroku i gąszczu dzikiego bluszczu został wybudowany na peryferiach miasta. Stary już, prawdopodobnie nigdy nie remontowany, tydzień temu zyskał nowych lokatorów, rodzinę Malchuz. Szara furgonetka zatrzymała się po drugiej stronie ulicy. Haqq'owie zgasili reflektory i wyszli z klimatyzowanego auta na nieprzyjemny przymrozek. Na niebie zabrakło księżyca, a nieliczne gwiazdy błyskały blado na popękany asfalt oraz chodnik, przez który przemierzały niesforne kępki trawy.

Munsir otworzył tylne drzwi schludnego samochodu, a Nathir przeszedł przez jezdnię, kierując się ku krzywej bramie ułożonej ze spróchniałych desek. Drzwiczki nie były wysokie, ale jakoś sięgały do jego podbródka i faktycznie miały na sobie znak barana wymalowany ciemną farbą. Dojmująca ciemność nie pozwalała jednak na dojście do rodzaju owej farby, nawet zapach okazał się trudny do zdefiniowania. „To podobno krew” - przypuszczał tak na podstawie zapewnień ojca. Zresztą nieważne, Hiaza mówił, że zostawił im barana i znaleźli owego baran, więc zło faktycznie opuściło gardę.

Wysoki mężczyzna potężnej postury postawił cztery pełne kanistry przed tarasem chroniącym dostępu do gniazda nowych lokatorów. Zanurzył rękę w głęboką kieszeń kaszmirowego płaszcza i wyciągnął z niej pęk miedzianych kluczy. Podszedł do drzwi prowadzących do wnętrza śpiącego budynku. Chłopak przez tę całkiem zimną porę musiał zapiąć swoją sportową kurtkę aż pod szyję. Nałożył także czapkę, dzięki czemu pogoda zrobiła się bardziej znośna. Munsir zaczął majstrować przy rdzawych zamkach, wówczas okolica była pogrążona w kompletnej ciszy. Tylko metalowy mechanizm uprzykrzał swoim chrobotaniem istnienie tej spokojnej nocy. Młody przykucnął nad kanistrami. Trzeba było odkręcić nakrętki, ale ostry zapach benzyny uleciał zanim jeszcze zdążył otworzyć pierwszy z nich. Za nim obudziło się szeptanie ojca, wcale nie kierowane do syna. Bardziej już w stronę drzwi, które kilka chwil w przód otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka gwieździste światło.

Obaj wzięli po jednym zbiorniku i przeszli do zakurzonego wnętrza, w którym było znacznie cieplej niż na drapiącym skórę mrozie.

- Arlekin - zagrzmiał ściszony głos Munsira.

Przed nimi zakręcił się biały obłok, z którego wypełzł garbaty karzeł o szpetnej twarzy i jeszcze bardziej dziwacznie wykręconych rękach. Uczynił niski ukłon, dotykając czołem posadzki.

- Arhekin na roskasy, phanie egzocisto - wypowiedział brzydal nosowym akcentem. - Szym mohe sluszyc, sanofny phanie?

- Leź na górę i patrz, żeby domownicy się nie obudzili pod żadnym pozorem. Raz, raz - popędził go mężczyzna.

Karzeł, który był pół-duchem, pół-demonem szóstego kręgu, wdrapał się pośpiesznie na schody i zniknął w korytarzu, nie wydając najmniejszego hałasu. W naturze takie parszywe mieszańce trzymały się z dala od ludzi, nie wadząc nikomu i egzystując w sobie tylko znanym celu. Nikogo nie obchodziły, bo chociaż miewały przebłyski pewnych ciekawych umiejętności, to ich upór wobec jakiejkolwiek formy usłużenia śmiertelnym stanowił fundamentalną cechę ich osobowości. Czasami nazywano ją nawet cnotą godną podziwu. Arlekin nie był wyjątkiem od tej reguły. Rzecz tkwiła jednak po drugiej stronie medalu. Karzeł natrafił na swojej drodze na nieodpowiedniego człowieka. Na ojca Nathira, który poza byciem jednym z najsławniejszych egzorcystów świata, cieszył się posiadaniem Daru Boskiego Dotyku. Groźba użycia tej zdolności w przypadku niezgody na ofiarowanie swych usług, pozwoliła na powstanie owocnej relacji mistrz-sługa, a nowym domem pół-ducha stał się prosty pierścień noszony na środkowym palcu lewej dłoni.

Podczas gdy ojciec i syn rozlewali po domu benzynę, Arlekin podkradł się do łóżek członków rodziny Malchuz i zasiał w każdym z osobna ziarno głębokiego snu. Oto właśnie była jedna z jego zdolności. Haqq'owie sięgnęli po kolejne dwa kanistry. Wśród kurzącej się ciszy, wśród ostrożnie i niepośpiesznie stawianych kroków dźwięczały strumienie strasznie śmierdzącej cieczy uderzające o drewnianą podłogę. Weszli na pierwsze piętro, również tam roznosząc łatwopalną substancję.

Po skończeniu roboty wrócili na taras, zostawiając drzwi otwarte na oścież.

- Uczynisz honory, Nathir? - zapytał potężny mężczyzna, wyciągając do chłopca zapalniczkę.

- Ta, może być. - Młody przewrócił oczami, przechwytując drobiazg. - To ile ich tam zgromadziłeś, tato? Czwórkę?

- Szóstkę. Hiaza mówi, że mają trzy bachory i przypałętała się akurat jakaś ich babunia. Do wszystkich zdążył już wpełznąć duch tej rudery. Tak się wygodnie w nich zadomowił, że nie będzie miał najmniejszych szans na połapanie się w sytuacji na czas.

Silny wiatr zahuczał pośród ciszy.

- Lepiej to by wyszło jakbyśmy wystawili zamiast nich jakiś studentów - westchnął beznamiętnie Nathir.

- Wola nieba, że to właśnie na nich padło. Równie dobrze mogli być to studenci, jak mówisz. Równie dobrze mogła to być grupa jakiś kryminalistów.

- Taak, ale nadal nie sądzę, że to za sprawą nieba tak miało się stać...

- Takie myślenie też ma swoje plusy i swoje racje - zgodził się Munsir. - Niemniej, to zaszczyt przysłużyć się jako boskie narzędzie na drodze pokonania czystego zła. Bo zobacz, jest ci z tym źle, iż służysz Panu?

- Oczywiście, że nie - rzekł chłopiec i zacisnął dłoń na zapalniczce.

- W takim razie, czyń swoją powinność wobec zła.

Z chwilą unoszenia pokrywki zaświecił się jasny płomyczek podrygujący na spokojnym wietrze. Przedmiot zatopił się w mroku kłębiącym się we wnętrzu budynku, który chwilę potem zamienił się w istne piekło buchających ogni. Fale gorąca wyprysnęły na zmrożone powietrze niczym dzika powódź, a dom otoczyły błyskające aureole. Płomienie przejęły bezwzględną kontrolę w ułamku sekund, szyby wszystkich okien wybiły macki oczyszczającej energii.

Munsir oparł się o framugę drzwi i spojrzał się ze szczerym uśmiechem na syna. Nathir zauważył pomimo tego całego rozgardiaszu, jak spod palców przyklejonych do drewna promienieje bardzo silne, białe światło. Szybko ogarnął wzrokiem ściany całego domostwa i zdał sobie sprawę, że wśród żyjącego piekła ponoszą się już słabo widoczne fale Daru Boskiego Dotyku. Nie pozwolą one na ucieczkę tych, których dotknęła ręka złego ducha. Mogą próbować, ale ich los już został przesądzony.

- Duch dotychczas czatował po całej tej ruderze. Zanim egzorcyzmy by podziałały, on mógłby zwiać z każdej możliwej części domu, jeśli nie zrobiłby tego już po samym wyczuciu naszej obecności. Tak to żeśmy go zajęli posiłkiem, a że dań było kilka, to w całej tej rozkoszy i w całym tym - splunął na ziemię - szczęściu, zapomniał o bożym świecie. Powiedz mi, co tak naprawdę robi ogień?

- Oczyszcza z wszelkiego zła - poddał zmęczony całym dniem Nathir. - Jak rozpali go sługa boży, taki jak my, to dostaje dodatkowego kopa w niszczeniu tego co plugawe.

- Właśnie, właśnie. To się tyczy także opętańców i pół-opętańców jak w dzisiejszej sytuacji. Jeśli nie jesteś pewny co do siły rozprzestrzeniania się ognia, pomoże ci psalm do Serca Gromiącego...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania