Hycel: Pierwsza krew.
Pociąg ruszył powoli. Oprócz mnie w przedziale znajdowała się tylko jedna osoba. Młoda dziewczyna, szczupła, z rozwianymi włosami, ubrana na czarno, zapewne zbuntowana jak większość nastolatek. Siedziała naprzeciwko z twarzą przy oknie. Jej spojrzenie było zamyślone. Nie odzywała się. Bo niby o czym miał rozmawiać? Nie znała mnie, tak samo, jak ja jej. Kiedy wchodziła do przedziału, ciągnęła za sobą wielką walizę na małych, plastikowych kółeczkach. Rozejrzała się po wnętrzu.
- Czy byłby pan taki uprzejmy i po... – odezwała się nieśmiało. Nie dokończyła.
Spojrzała na moją zabandażowaną dłoń. Zaschnięta krew zdążyła ubarwić opatrunek na czerwono.
- To żaden problem – odpowiedziałem, zrywając się na nogi – drugą rękę mam
zdrową.
Złapałem za ucho od walizy i uniosłem ją do góry. Położyłem na wieszaku. Dziewczyna stała z rozdziawionymi ustami.
- Ależ pan silny – powiedziała, wpatrując się w walizkę.
- Trochę kiedyś trenowałem – odpowiedziałem i z powrotem usiadłem.
Dziewczyna zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Wcisnęła słuchawki do uszu. Przytuliła się do okna i odpłynęła gdzieś myślami w rytm muzyki płynącej z telefonu.
Widok za szybą przesuwał się coraz szybciej, w miarę jak pociąg nabierał rozpędu. Koła wystukiwały cichy, transowy rytm. Moje powieki robiły się ciężkie z każdym szybko przebytym kilometrem. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.
Obudził mnie głos. Otworzyłem powieki. W przedziale byłem dalej tylko ja i dziewczyna. Siedziała wciąż z twarzą wklejoną w szybę okna.
- Mówiła pani coś? – zapytałem.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Siedziała nieruchomo. Jak mogła usłyszeć moje pytanie? Przecież w uszach miała słuchawki. Wstałem. Złapałem ją za ramię. Odwróciła powoli głowę. Zamarłem... Jej twarz była sina, pozbawiona oczu. Spoglądała na mnie dwoma, czarnymi dziurami. Otworzyła usta.
- Bilety – powiedziała powoli. Jej głos nabrał dziwnej, męskiej tonacji.
Nagle poczułem dotyk na ramieniu. Ktoś szarpał mnie za rękaw!
- Bilety! – usłyszałem ponownie. Tym razem głośno i wyraznie.
Otworzyłem oczy. Obok mnie stał wysoki mężczyzna w mundurze. Spojrzałem na fotel naprzeciwko. Był pusty. Dziewczyna gdzieś zniknęła. Nie widziałem też jej walizy.
- Długo mam jeszcze czekać? – konduktor zapytał niecierpliwie.
Więc to był tylko sen...
Wyciągnąłem rękę. Konduktor spojrzał na moją zabandażowaną dłoń, w której trzymałem bilet. Zmieszał się. Wpatrywał się w bilet szeroko otwartymi oczami, jakby to był największy w świecie skarb.
- Coś nie tak? – zapytałem.
- Twój bilet płynie w twoich żyłach – odpowiedział ponuro.
Słucham?
I w tym momencie jego oczy zapłonęły nienawiścią i szaleńczym pożądaniem! W jednej chwili zrozumiałem, że jemu nie chodziło o mój bilet, tylko o mają zabandażowaną dłoń. A dokładnie o to, co w niej płynęło i co wcześniej ubarwiło opatrunek na czerwony kolor. O moją krew!
Z rykiem rzucił się na mnie! Rozdziawił usta! Nim jego rozwścieczona twarz zbliżyła się do mojej, ujrzałem dwa zęby, długie, jak u wilka. Próbował wbić je w moją szyję! Przedramieniem usiłowałem odepchnąć jego głowę. Zdrową dłoń wcisnąłem w kieszeń spodni. Po krótkiej szamotaninie wyczułem owalny przedmiot, kształtem przypominający małe berło. Wyciągnąłem go i wcisnąłem z całej siły w jego usta!
W tym momencie zawył z bólu. Upadł na kolana i złapał się za gardło. Z jego ust biła gęsta para. Dławił się własnym podniebieniem, które topiło się pod wpływem wysokiej temperatury.
- Tak jest – powiedziałem z nieukrywaną satysfakcją – nie lubisz ty czosnku! Ale mam coś jeszcze lepszego!
Z tylnej kieszeni spodni wyciągnąłem niedługi, drewniany kołek z zaostrzonym jednym końcem. Na jego widok oczy wampira zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe. Złapałem go w obie dłonie. Mniejsza z tym, że jedną miałem ranną. Przycisnąłem czubek kołka do jego klatki piersiowej. Zaparłem się. Wbijał się bardzo powoli. Twardy był skubaniec bardziej, niż myślałem. Na to też jednak znalazła się rada.
- Skoro nie chcesz po dobroci – powiedziałem – to zrobimy to na siłę.
Na fotelu leżała moja torba. Wyciągnąłem z niej młotek.
- Teraz pójdzie gładko – powiedziałem i uderzyłem...
Trzask pękających kości klatki piersiowej zmieszał się z potwornym rykiem bólu. Uderzyłem po raz drugi. Kołek wbił się już do połowy. Młotek powędrował po raz trzeci w powietrze i tym razem końcówka dosięgnęła serca. Buchnął potężny płomień. Odskoczyłem, zasłaniając rękoma twarz. Po chwili byłem w przedziale sam, nie licząc małej kupki popiołu na podłodze. Wyciągnąłem telefon. Wybrałem numer. Po chwili usłyszałem w słuchawce znajomy, kobiecy głos.
- I jak?
- Została z niego garstka popiołu.
- Świetnie. A jak twoja dłoń?
- Trochę boli. Musiałaś drasnąć mnie tak głęboko? Następnym razem jak będę robił z siebie przynętę na wampiry, rozetnę sobie skórę sam.
Komentarze (12)
Nie będę się nadmiernie czepiać, zwrócę tylko uwagę na niepotrzebne wykrzykniki w scenie akcji. Kropki zdecydowanie wystarczą, mogłyby nawet być przecinki, żeby dodać dynamizmu. Wykrzykniki tu po prostu zgrzytają.
No i wielki plus za niemal bezbłędny tekst.
Pięć :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania