I na radość, i na smutki...
Z okazji pierwszego dnia jesieni – odmóżdżacz :) Nie szukajcie w tym celu i sensu, bo go nie znajdziecie ;) Zwykle, jak próbuję składać rymy, to wychodzi z tego coś głupiego i oto mamy przykład:
Tam, gdzie stare szumią drzewa,
Tam, gdzie wicher cicho śpiewa,
Tam jest wioska, niby cud,
A w niej bogobojny lud.
Sołtys z księdzem co niedzielę
Piją wino po kościele.
A rolnicy w każde żniwa
Obalają beczki piwa.
Wiosną wódkę tu schładzają,
Zimą bimber podgrzewają.
Życie toczy się leniwie,
To przy wódce, to przy piwie.
Rzekłbyś – spokój, rzekłbyś – nuda,
Rzekłbyś – wioska, żadne cuda.
Żył tam jednak, po kryjomu,
Sam ze sobą, w swoim domu,
Wołali nań „miejscowy czubek”,
Choć zwał się po prostu Wincenty Wydłubek.
Miał on konia, miał i krowy,
Miał też traktor… prawie nowy.
Jak się upił – spał w stodole,
Jak miał kaca – orał pole,
Jak był głodny – jadł ziemniaki,
W razie potrzeb – biegał w krzaki,
A w skrytości swej chałupy,
Wrzucał grzybki, wprost do zupy.
Grzybki, myślisz, nic takiego.
Lecz te grzybki, mój kolego,
Zgrabne, wiotkie, niskopienne,
Sprytne, małe… halucynogenne.
Po tych grzybkach – świat w kolorach,
O porankach i wieczorach.
Po tych grzybkach, jak wieść niesie,
Lubił Wincenty gnać nago po lesie.
Zagnał raz siebie o krok za daleko,
Zgubił się w głuszy, za wzgórzem, za rzeką.
Błąkał się trochę, coraz bardziej zmartwiony,
Nie wiedząc nawet, z której przyszedł strony.
Zmarzł w końcu i zgłodniał, oczywiście.
Odziać się musiał w łopianu liście.
Przelazł przez łąkę, chcąc odszukać drogę
I przystanął nagle, gdy znalazł… odgryzioną ludzką nogę.
Patrzy i myśli: „O ja nie mogę!
Któż to mógł zgubić tutaj tę nogę?”.
Obejrzał kończynę bardzo dokładnie.
Cóż dużo mówić – wyglądała szkaradnie.
Sina, chuda, stara łydka,
Zakrwawiona, owłosiona i po prostu strasznie brzydka.
Co z nią zrobić? Czy zostawić i zapomnieć?
Czy ją zabrać? Może komuś o niej wspomnieć?
Cóż ją odgryzło? Lepiej stąd uciekać!
Zwierz może wrócić, nie warto zatem zwlekać!
Nogę zabrał, z przezorności.
Wprawdzie to sama skóra i kości,
Lecz może zajmie nią zwierzaka,
Żeby sam mógł dać drapaka?
Kto by teraz ujrzał Wincentego,
Sam by uznał go za szurniętego.
Szedł przed siebie nasz wędrowiec,
Aż napotkał stado owiec.
Obok namiot stoi w błocie.
Siedzi facet przy namiocie.
Stary, łysy, pomarszczony,
W brudnych ciuchach i nieogolony.
Spojrzał wtem i krzyknął: „Boże drogi!
Przecież ja wszędzie szukałem tej nogi!
Niech no ci się przyjrzę, chłopcze.
Nie wyglądasz mi za dobrze!
Bladyś jak ta owcza wełna,
Przyodziewka twa niepełna…
Podejdźże tu, na co czekasz?
Jam już stary i kaleka.
Nie ugryzę, lecz pomogę,
Jeśli tylko oddasz nogę”.
Szedł Wincenty jak struchlały,
Cały drżący, oniemiały.
W końcu pękł i pyta śmiało:
„Co się tutaj, kurwa, stało?
Czy to sen, czy głupie żarty?
Gadaj zaraz, bom uparty
I wyduszę z ciebie wszystko,
Jak podejdę dosyć blisko!”.
Starzec tylko się uśmiechnął,
Potem ziewnął, potem beknął.
Wtem wybawił go z kłopotu
Ktoś, kto wyłonił się z namiotu.
Dziewczę piękne i powabne,
Włosy długie, nogi zgrabne,
Kibić wąska, pełny biust
I kusząca czerwień ust.
Myśli Wincenty, urzeczony:
„Któż by nie chciał takiej żony?”.
Rzecze wtem do jednonogiego starego:
„Trafił żeś na człeka wspaniałomyślnego.
Sam ci tę nogę przyszyję do kikuta,
Tylko bez skarpety i buta…
Chyba po drodze je pogubiłem,
Tak bardzo się spieszyłem”.
Odpowiedział mu stary: „Nic nie szkodzi.
Bez tej nogi źle mi się chodzi.
Skoroś, chłopcze, tak łaskawy,
Poproś mą córkę, by dała ci strawy.
Wejdźże z nią zaraz do namiotu,
Mamy tam cały gar ciepłego kompotu.
Jak się posilisz, pójdzie ci sprawniej,
A ja już za chwilę będę mógł hasać jak dawniej”.
Wincenty szybko zapomniał o strawie i kompocie,
Gdy tylko znalazł się z ponętną panną w starym namiocie.
Dziewczyna z uśmiechem zakasała spódnicę,
A on już wiedział, że nie trafił na niewinną dziewicę.
Oddali się wspólnie rozkoszom ciała,
Cała rzeczywistość istnieć przestała.
Otuliły Wincentego dziewczęce ramiona,
Nie poczuł więc nawet przez chwilę, że kona.
Znaleźli go ludzie po kilku dniach.
Biedak był zasłabł i odszedł w swych snach.
Spoczął w spokoju w dębowej trumnie,
Wszyscy płakali, lecz zapomnieli dzień później.
W samotnym grobie odtąd mieszkał „miejscowy czubek”,
Świętej pamięci Wincenty Wydłubek.
A życie w wiosce znów było jak w bajce,
Wesołe życie, przy piwie i fajce.
Bo na radość i na smutki,
Najlepsza jest butelka wódki.
Dziękuję za uwagę ;)
Komentarze (16)
No wiesz co, cały wiersz człowiek się zaśmiewa do łez, a tu nagle taki smutas. Świetnie Ci wyszło, rozweselił mnie niezmiernie. Czasem zdawało mi się, że na chwilę wypadałaś z rytmu, ale poza tym miło było poczytać :) Zostawiam 5 ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania