Ich troje

Wiola i Sławek wychowywali się w jednym bloku, na tej samej klatce schodowej. Od dziecka często przebywali razem, choć to, co ich łączyło trudno byłoby nazwać przyjaźnią. To była zawsze wielka dominacja urodziwej, pełnej wdzięku i sprytu Wioletki nad ciężkim i powolnym Sławkiem. W szkole górował Sławek, był o wiele zdolniejszy, toteż pisał wypracowania i rozwiązywał zadania dla uwielbianej koleżanki. Taki układ przetrwał nawet wtedy, gdy Wiola poszła do zawodówki. Choć ona spotykała się z innymi chłopcami – śpieszył na każde zawołanie, szczęśliwy, że może się na coś przydać i że może być przy niej blisko.

Gdy byli sami, była miła; opowiadała mu o swoich kłopotach, radziła się w różnych sprawach. Gorzej było w towarzystwie: miała brzydki zwyczaj przyłączać się do tych, którzy z niego kpili. Razem z innymi wyśmiewała się z jego pulchnej sylwetki i ani razu nie stanęła po jego stronie. Był do tego przyzwyczajony i mimo tych udręk, wystarczyło, że zawołała – a już biegł na złamanie karku Czy to na skwerek przed blokiem, czy na ulubiona ławeczkę w parku, albo do kawiarenki na rogu ulicy. Wiola lubiła kwiaty, wiec nocami buszował po miejskich skwerkach i zrywał najpiękniejsze dla dziewczyny. Nagrodą był zachwyt w oczach i czarujący uśmiech .

Rodzice Sławka bardzo nie lubili tej przewrotnej dziewczyny; tłumaczeniom nie było końca. Jednakże – im bardzie mu ją obrzydzali – tym bardziej go do niej ciągnęło. Może przez tą zgubną słabość, a może przez to, że nie miał kolegów; coraz większe kłopoty były z nauką i coraz gorzej czuł się wśród rówieśników. Przenosił się ze szkoły do szkoły – w końcu żadnej nie skończył Pracował tu i tam, wreszcie zapisał się na kurs i został konduktorem Tam nareszcie czuł, że jest kimś ważnym. A Wiola szczęśliwie skończyła swoją zawodówkę i dostała pracę, jako kelnerka.

Starszy brat Sławka dawno się ożenił, posypały się dzieciaczki i rodzice postanowili, że się przeniosą do niego, na wieś, żeby pomagać młodym w gospodarstwie. Sławek został sam w sporym mieszkaniu. Dla Wioli, wciąż mieszkającej z liczną rodziną, wtedy stał się kimś wartym uwagi. Odwiedzała go często, już mniej opowiadała o swoich, wciąż licznych adoratorach. Jeśli miała kłopoty, on pocieszał, pomagał – ona się odwdzięczała, jak umiała i tak to trwało. Mimo wielkiego powodzenia, wciąż była do wzięcia, Sławek także; choć , za namową rodziców, próbował poszukać sobie kandydatki na żonę – nie potrafił. Postanowił, że poczeka, aż Wiolka go zechce.

Kiedyś, gdy jego pociąg czekał w małym miasteczku na mijankę – był świadkiem napadu na dziewczynę To była późna jesień, już zapadał zmrok. Dziewczyna wysiadła z jego pociągu, wzięła rower z budynku stacyjnego, przeprowadziła przez tory i skierowała się na dróżkę biegnącą wzdłuż ogrodzenia stacyjnego. Tam właśnie banda wyrostków napadła na nią. Któryś uderzył i odepchnął, inny wyrwał z rąk torebkę, a jeszcze inny zabrał rower. To wszystko stało się tak szybko, że niewielu pasażerów wyglądających przez okna zorientowało się, co się stało. Sławek nie zdążył nawet zawołać kogoś. Pociąg z naprzeciwka wjechał na stację, po chwili oni ruszyli w drogę. Roztrzęsiony, radiotelefonem powiadomił maszynistę, ten dał znać na stację – stamtąd wezwano policję. Złodzieje niedaleko zdołali uciec, gdy ich otoczył patrol policyjny. Następnego dnia wypatrywał panienki wagon po wagonie, niestety – jak przedtem widywał ją codziennie, tak teraz nigdzie jej nie było. Może zaczęła dojeżdżać autobusami?

Po paru dniach, sprawdzając bilety spostrzegł, że siedzi skromniutko przy samych drzwiach. Ogromnie się ucieszył, przysiadł obok i zaczął wypytywać o zajście. Opowiedziała, jak było. Była przekonana, że wszystko zawdzięcza policji. Sławek przemilczał swój udział w całej sprawie. Teraz, każdego dnia wykonując swoją pracę, szukał jej, a ona, ilekroć na nią spojrzał, rumieniła się i odpowiadała uroczym uśmiechem.

Niby nic – a Sławek zmienił się w stosunku do Wioli. Zobojętniał na jej humory i zachcianki. To obudziło jej czujność - co, albo kto, się za tym kryje? Przychodziła, jak dawniej i zdziwiona spostrzegała, że sąsiad przestał się cieszyć na jej widok. Kiedyś przybiegła w samym szlafroczku, tylko na chwileczkę, żeby zapytać , co nowego. A on nie chciał rozmawiać, tłumaczył, ze jest

. Poszła, ale następnego dnia, ledwo przekroczył próg – już była. Przyniosła maść rozgrzewającą i tabletki na przeziębienie. Przygotowała pyszną kolację, a gdy się posilili, zaczęła go rozbierać; rzecz jasna, po to, żeby go natrzeć.

Nie szczędziła wysiłku i Sławek począł faktycznie się rozgrzewać. Kiedy już spała, przytulona do jego boku, pomyślał;

Baba, jak się uprze, to dopnie swego, choćby nie wiem co.

Po paru dniach przyszła, żeby zobaczyć, czy wydobrzał i też została na noc . Koniecznie chciała zostać na dłużej. Rano poprosiła o klucze do mieszkania. Spodziewał się tego i miał już gotową wymówkę: wyjeżdża na szkolenie, mama będzie doglądać mieszkania. Dawniej upajały go noce spędzone z Wiolą; teraz czuł tylko niesmak. Jakże urocza była Stasia w swojej nieśmiałości i zawstydzeniu. Przyjemnością była króciutka nawet rozmowa z nią, później wciąż widział jej twarz. Nieraz mu się śniła, kiedy przysnął w turkocącym pociągu.

Miłość jest jak kwitnąca róża – zachwycająca , świeża i pachnąca – tak sobie kiedyś pomyślał i postanowił umówić się ze Stasią. Zgodziła się chętnie, rumieniąc się i uśmiechając w odpowiedzi.

Szli ścieżką, którą od lat oglądał z okien pociągu. Po bokach leżał świeży śnieg, dróżka czerniła się wśród białego puchu i krętą pręgą znikała w lesie. Księżyc chwilami wychylał się spoza ciężkich, śniegowych chmur. A oni byli onieśmieleni swoją bliskością. Tuż za laskiem było gospodarstwo. Stasia mieszkała tam z matką i zamężną siostrą .Żyli bardzo skromnie; matka prowadziła dom, siostra z mężem obrabiali ziemię i doglądali inwentarza, dziewczyna dojeżdżała do pracy, a ojciec od rana do wieczora szukał kompanów do kieliszka-Ach, zabrać by ją stąd, choćby i dziś – pomyślał zorientowawszy się w sytuacji.

Po tej grudniowej randce Sławek był częstym gościem w domku za lasem Wiola tymczasem zajmowała się swoimi sprawami. Straciła pracę; za namową koleżanki postanowiła poszukać pracy w domu wczasowym. Szczęście jej dopisało, znalazła posadę w renomowanym uzdrowisku, w Polanicy Zdroju. Od czasu do czasu pisała listy, dzieląc się ze Sławkiem swoją radością. Nadeszła wiosna, znajoma ścieżka wiła się wśród młodziutkiej trawy i pierwszego kwiecia. Później przyszło lato , upały trawę przypaliły, lecz ścieżka nie traciła swojego uroku. Sławek przemierzał ją dziesiątki razy - szedł po szczęście i wracał szczęśliwy. Pod jesień niespodziewanie wróciła do miasteczka Wiola, znów jej się nie udało. W zmiennych kolejach losu, jedynie Sławek zdawał się jej być punktem pewnym i stałym - jak latarnia morska. Szukała kontaktu, nagle stęskniona i gotowa na każdy rodzaj związku. A on się opędzał, jak przed natrętną muchą. Nie przyjmowała tłumaczeń; nie dopuszczała nawet myśli, że Sławek może zainteresować się inną kobietą. A, że fakty przemawiały za tym - dotąd chodziła, śledziła i pytała, aż odkryła, kto zabrał jej tak oddanego przyjaciela.. Zaczepiła Stasię na ulicy i nagadała głupstw, że ona i Sławek są od dawna parą - a ślub, to tylko kwestia czasu. Teraz Stasia wręcz uciekała przed swoim adoratorem, a on widział jej zapłakane oczy i domyślał się, co się stało .Z wielkim trudem udało mu się namówić dziewczynę na chwilę rozmowy

.Wioletta, przekonana, że oczyściła przedpole, wkrótce złożyła mu wizytę. O, jakże była rozczarowana! Nie pozwolił na żadne pokrętne tłumaczenia, po prostu wyrzucił pannę za drzwi. Teraz nastał niby spokojny czas; Stasia powolutku nabierała zaufania i wiary w słowa Sławka. Wiola nie dała jednakże za wygraną – znów postarała się, by wpaść jakimś dziwnym przypadkiem na swoją rywalkę. Tym razem atak był frontalny: przysięgała, że jest ze Sławkiem w ciąży. Chłopak klękał przed Stasią- przysięgał, zaklinał się na wszystkie świętości, że nie prawda. Ona wierzyła i nie wierzyła – uznała, że lepiej będzie, jak przez jakiś czas nie będą się widywać. Niech czas tę sprawę rozwiąże. Piękna sąsiadka uznała, że nareszcie tamten związek się rozpadł i któregoś dnia zastąpiła Sławkowi drogę: wyznaniom i błaganiom nie było końca. On się opędzał, ona próbowała go obejmować, całować; pewna, że w końcu przełamie obojętność. Znów koniecznie chciała wejść z nim do mieszkania, a gdy ją odepchnął, waliła w drzwi i krzyczała: - Będę walczyła do końca, albo moja śmierć, albo jej! Tego wieczoru Sławek siedział długo zgnębiony i rozmyślał, jak się bronić przed tym chorobliwym uczuciem. Nazajutrz pojechał do rodziców, by się poradzić. - Ojciec uskładał trochę grosza, kupicie samochód, żebyś miał czym dojeżdżać do pracy, bo jedyne wyjście – to się stamtąd wyprowadzić.- radziła matka - Ty zamieszkasz tu, a my wrócimy do miasta – dodał ojciec. Sam, choć otoczony rodziną, Sławek ogromnie tęsknił za Stasią. Pragnął mieć wreszcie swoje gniazdo, swoją rodzinkę. Wybrał się w odwiedziny do swej lubej. Nie dała się namówić na spacer, choć piękna pogoda październikowa wręcz zapraszała; siedzieli więc w kuchni i długo patrzyli na siebie w milczeniu. Opowiedział jej o swoich ostatnich przeżyciach i zmianie mieszkania, a ona jakby nie słuchała.

-Strasznie schudłeś, chorowałeś?- zapytała zatroskana. Wtedy przytulił ją do serca. - Tak umie patrzeć tylko ten, kto kocha – pomyślał.

Zaproponował Stasi, by zamieszkali razem u brata, w części domu zajmowanej dotąd przez rodziców. Odmówiła wykręcając się niedogodnym dojazdem do pracy, ale przyjeżdżała pomagać przy remoncie. W pośpiechu odnawiali mieszkanie, gdyż chcieli tam spędzić pierwsze, wspólne święta Bożego Narodzenia.

W zasadzie wszystko było gotowe; Sławek zarządził „ odbiór techniczny.” Nakupił w kwiaciarni żywych kwiatów , ustawił w dużym pokoju ogromny bukiet i czekał na reakcję dziewczyny. Ta podeszła, zmięła w ręku kilka kwiatów, by sprawdzić z jakiego sztucznego tworzywa są zrobione. A przekonawszy się, że to najprwdziwsze i to w środku zimy – rozpłakała się

–To dla mnie?

Przyjechał też ojciec, żeby pomóc i przywiózł najświeższe nowiny. Wiola przeszła załamanie nerwowe, nie obyło się bez szpitala. Ale ona zawsze spada na cztery łapy – zawróciła w głowie jakiemuś sanitariuszowi. Już wydobrzała i zamieszkała u niego.

No i chwała Bogu, oby na dobre – westchnął Sławek

Przed samymi świętami nastała taka snieżyca, taka zadymka, że świata bożego nie było widać. Nie czekali więc na rodziców; postanowili zaprosić do siebie całą, liczną rodzinę brata .

Stanęli kołem przy stole. Sławek wziął na ręce najmłodsze z dzieci, a Stasia obnosiła dookoła nakryty haftowaną serwetką talerz z opłatkiem. Tak wkroczyli w nowe, wspólne życie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Aisak 19.01.2019
    Bałam się, że źle się skończy ta opiwieść.
  • Aisak 19.01.2019
    opowieść

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania