Imię: Porażka
Mówią, że każdy z nas rodzi się po coś. Że na każdego jest jakiś plan. Że każdy człowiek jest ze swej natury pod jakimś względem wyjątkowy. Że zrodził się dlatego, iż za tym wszystkim kryje się jakiś wielki i nieprzenikniony sens. Gówno prawda!
Gdyby można streścić moje życie w jednym słowie to: porażka. Przy czym termin ten jest dość sporym eufemizmem, który nie odzwierciedla ilości i gatunku moich klęsk. Są one bowiem tak wielkie, że pojęcie apokalipsy przy nich to mały pikuś. Destrukcja, jaka za nimi idzie, przekracza bowiem największe wyobrażenia człowieka. Bo w końcu apokaliptycznych treści w literaturze nie brakuje. Niszczy się w nich z masochistyczną euforią ludzkie istnienia, niczym największe śmieci. Tak, jestem śmieciem. Śmieciem swojej apokaliptycznej rzeczywistości.
Pierwszą apokaliptyczną klęską mojego życia jest to, że się urodziłam. Już po moich narodzinach widać było, że jest coś ze mną nie tak. Nie wrzeszczałam jak wszystkie niemowlaki, opuszczające bezpieczne łono matki. Moje narodziny owiane były jednym wielkim milczeniem. Diagnoza: zespół Downa. Tak więc moją pierwszą apokaliptyczną klęską był fakt, że przyjęłam jeden genom za dużo, upośledzając swój cały organizm. Moja ukochana matka widząc to, porzuciła mnie jeszcze w szpitalu. Bo jak można pokochać dziecko, które w momencie, w którym się rodzi już ponosi klęskę, która ma wpływ na całe jego życie. Klęskę swojego istnienia. Istotę, do której do końca jego życia będą mówić 'ty downie'.
Drugą moją porażką była szkoła. Kiedy poszłam do niej szybko okazało się, że nie potrafię pisać i liczyć. Nigdy nie potrafiłam napisać słowa 'gżegżółka' poprawnie. Tabliczka mnożenia była dla mnie Mont Everestem. Górą nie do zdobycia. Szybko przyklejono do mnie łatkę 'impotent intelektualny', z którą szłam przez cały swój okres edukacji. Nie uzyskałam doktoratu, nawet magistra. Skończyłam z ledwością szkołę podstawową, przez co nikt nie nazwie mnie autorytetem. Bo by móc kogoś naśladować, ten ktoś musi coś pokazać. A ja? Nauczyciele przepuszczali mnie z klasy do klasy z litości. Widziałam to w ich oczach. Patrząc na mnie, mówili mi wręcz 'jak mi cię żal' i 'nie wiem, co bym zrobił na twoim miejscu'. Nie byli na moim miejscu. Pewnie dlatego, gdy tylko opuszczałam ich pole widzenia, zapominali o mnie. Zapominali o chodzącej porażce. Bo z ludźmi tak jest, że autorytety szanujemy. Porażki zaś zakopujemy w głębokim dole niepamięci.
Trzecia moja życiowa porażka, była tak naprawdę skutkiem tej pierwszej i drugiej. Porażką tą była ekspedycja do ZUS-u po następną decyzję o przyznaniu zasiłku dla niepełnosprawnych. Stawałam w kolejce wśród innych życiowych miernot, które podobnie jak ja nie były specjalistami w żadnej dziedzinie i okradałam społeczeństwo z ciężko zapracowanych przez nich pieniędzy. Z czegoś, co nie należało do mnie i należeć nie powinno. Tak byłam społeczną złodziejką. Inaczej jednak żyć nie potrafiłam.
Czwartą moją porażką była śmierć. Przysporzyła ona niepotrzebnych problemów urzędnikom, którzy musieli wydać akt zgonu. Księdzu, który sam tkwiąc na mrozie, odprawił ceremoniał pogrzebowy. Grabarzom którzy, zakopywali grób, na który i tak nikt nie przyjdzie i nie postawi znicza. Którego co najwyżej oleje bezdomny pies, robiąc sobie z niego swoją prywatną toaletę.
Dlatego wszystkich was przepraszam za swoje porażki, wynikające z mojej marnej i nikomu nie potrzebnej egzystencji. Naprawdę przepraszam...
Komentarze (24)
ale ogólnie mi się podobał, nawet bardzo, zostawiam 5
"Kiedy poszłam do niej szybko, okazało się, że nie potrafię pisać i liczyć. " przecinek przed "szybko", bo chyba nie chodzi o tempo chodzenia
"z którą szłam przez cały, swój okres edukacji." zbędny przecinek
"Porażką tą, była ekspedycja do ZUS-u po następną decyzję o przyznaniu zasiłku dla niepełnosprawnych." zbędny
"Grabarzom którzy, zakopywali grób, na który i tak nikt nie przyjdzie i nie postawi znicza." przecinek przed "którzy"; występują powtórzenia tu i w zdaniu następnym, nie wiem czy celowe
"Którego co najwyżej oleje bezdomny pies, robiąc sobie z niego swoją, prywatną toaletę." drugi przecinek zbędny
Tekst mi się podobał, chociaż nie wiem, czy to dobre słowo, bo jest on dość przygnębiający i ukazuje smutną prawdę ludzkiej egzystencji. Lecz może właśnie dlatego wywołuje jakiekolwiek uczucia, bo nie skupia się na fałszu, jaki bije non stop z medialnego świata - że każdy człowiek ma zawojować świat i być nie wiadomo kim. A przecież tak nie będzie. Tu mamy jednak drugą, niezwykle niebezpieczną skrajność osoby, która obdarzona została ciężarem nadzwyczaj niesprawiedliwym, ale nic nie może z tym zrobić, i czuje, że jej życie już od początku było jedną, wielką przegraną, że już na starcie nie mogła nawet marzyć o zwycięstwie.
Tekst dobry, więc gratulacje z mojej strony.
Nic o mnie nie wiesz, więc swoją opinię na mój temat zachowaj dla siebie. A jeszcze coś. Odnosząc się do twojego zdania, że trzeba wiedzieć o czym się pisze, no właśnie... zasięgnij wiedzy o chorobie, o której piszesz, bo nie masz o tym pojęcia.
po pierwsze nie piszę tylko o tobie, więc tej zasługi nie przypisuj tylko sobie. Naprawdę. Wystarczy żebyś weszła pod tekst "Matka Boską", czy " The Earth". Po drugie ją nie piszę o chorobie tylko o stygmatyzacji ze względu na inność.Innym wyglądzie, innym sposobie myślenia itp. Choroba to tylko pretekst. To też trzeba umieć zrozumieć.
Ale czym? Że patrzę na nich jak na ludzi? Że nie upodlam ich inteligęcji, bo od takich ludzi też można się czegoś nauczyć? Że udowadniam, iż patrzenie na nich jak na kogoś gorszego upodla nas samych? Ja tylko nadałem im głos człowieka, którego większość z nas by nie uznała za gorszego, tylko choćby ze względu na słowa 'intelektualisty'.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania