Inadan – twórca opowieści (część 2)

Kobieta tym stwierdzeniem wywarła na Bosonogim wrażenie na granicy szoku. Widocznie w jej ocenie jego reakcja była wystarczająca, by kontynuować i rozbudować opowiadanie własnego życiorysu.

- Poznałam Agenckiego jako nastolatka na Cyprze niedaleko naszej rezydencji, gdzie każdego roku spędzaliśmy tam całą rodziną wakacje. Wtedy wszyscy oprócz mnie cieszyli się z dwumiesięcznego pobytu w otoczeniu luksusu pełnego słońca. Ja w tym czasie byłam nieszczęśliwa, ponieważ przeżywałam swoją pierwszą wielką miłość, a oni tego nie akceptowali i zostałam przez rodziców zmuszona do wyjazdu. Prosiłam starszą siostrę o pomoc, lecz ona trzymała ze starymi. Dlatego na wyspie byłam zła na nich, chciałam im to okazać i trzymałam się od nich jak najdalej. W połowie pobytu mój ukochany nagle zaprzestał się ze mną kontaktować, wtedy całą złość skierowałam na niego i zanim pogodziłam się z rodziną, w skalistej zatoczce spotkałam przystojnego studenta z Polski. Starszy chłopak może i nie najprzystojniejszy, lecz mi bardzo imponował. Zachowywał się tak, jakbym była najpiękniejszą kobietą świata, a nie smarkatym brzydkim podlotkiem, za jakiego przy nim się uważałam. Jego zainteresowanie trwało, do czasu aż poznał moją starszą siostrę. Wtedy zaczął mnie traktować jak rozkapryszone dziecko i całą swoją uwagę w jednej chwili poświęcił jej. Z zazdrości próbowałam ją powstrzymać, lecz mnie nie słuchała, a ich znajomość się pogłębiała. Wyzwałam siostrzyczkę za to, co mi zrobiła i chciałam, żeby zbrzydła. Nawet w przypływie wściekłości zaczęłam ich śledzić. Wtedy odkryłam jego dwulicowość i zamiary w stosunku do naszej rodziny. Poinformowałam rodziców o swoim odkryciu i wymogłam na tacie zatrudnienie detektywa. Pierwsze meldunki o przeszłości Agenckiego zaniepokoiły starego i zażądał szczegółowego raportu. Niestety nie ukończył dochodzenia, zginął, wypadając z okna, a jego biuro spłonęło. Ojciec, wykorzystując swoje wpływy, starał się ustalić przyczyny tych dziwnych zbiegów okoliczności. Zanim zakończono śledztwo, moi rodzice, wracając z przyjęcia, zginęli w wypadku samochodowym. W naszej nowej limuzynie zawiodły hamulce i auto z impetem przebiło barierki i wpadło do morza. Winnym zaniedbania i sprzedaży uszkodzonego auta był przedstawiciel producenta, u którego był zatrudniony Agencki pod zmienionym nazwiskiem i wyglądem. Niestety inspektor policji w moją wersję wydarzeń nie uwierzył i w to, że morderca próbował utopić prawdziwego Dominika Koletę. Gdyby doskonale pływający Dominik odzyskał przytomność i opowiedział o przyczynie tonięcia, prawdopodobnie winny zostałby ukarany. Jednak tak się nie stało i po pogrzebie rodziców we troje wróciliśmy do kraju. Moja siostra była zakochana i pomimo żałoby planowała ślub. Ja w tym czasie dotarłam do wszystkich wspólników ojca i opowiedziałam im moją wersję wydarzeń. Prawie nikt z rodzeństwa rodziców i wspólników ojca mi nie uwierzył, lecz zgodzili się uniemożliwić moje i siostry dziedziczenie przez pięć lat. Przez ten czas miałyśmy otrzymywać tylko wynagrodzenie miesięczne w wysokości dwóch średnich krajowych. Moje zakulisowe działania wywołały wściekłość narzeczonego siostry, który chcąc je zniweczyć, nakłonił siostrę do zawarcia po cichu małżeństwa. Podobnie jak ja, nikt z naszej rodziny i znajomych na ślubie nie był, ponieważ nie zostaliśmy powiadomieni. Zaraz po ślubie moje kontakty z siostrą zostały zerwane, nie odbierała telefonów, ani nie odpowiadała na maile. Odezwała się dopiero ze szpitala rok później i to nie ona, tylko pielęgniarka z onkologii. Ledwo dysząc, podała numer mojego telefonu i poprosiła o powiadomienie o jej stanie, zanim straciła przytomność. Siostrę zastałam w stanie agonalnym i była to ostatnia okazja na pogodzenie. Zanim ją zobaczyłam i pożegnałam, już wiedziałam, że do jej śmierci przyczynił się mąż. Zaczęłam szukać w Internecie i wypytywałam specjalistów, czy to możliwe, żeby zdrowa, młoda kobieta w ciągu roku została zżarta przez raka. Wszelkie pozyskane opinie autorytetów i dane zaprzeczały, aż tak błyskawicznemu doprowadzeniu do zgonu. Umiejscowienie i rodzaj nowotworu zdawało się potwierdzać moje obawy. Dlatego domagałam się przeprowadzenia sekcji zwłok i badań toksykologicznych. Wyniki sekcji wykazały jedynie, że wcześniej pacjentkę poddano chemoterapii. Szwagier, po śmierci żony wydawał się bardzo załamany i codziennie odwiedzał jej grób. Żałoba wydawała się wszystkim autentyczna i otrzymywał nawet od obcych nam ludzi, wyrazy współczucia, pocieszenia i wsparcia. Pod wpływem presji środowiska zaczynałam się czuć winna nieuzasadnionym oskarżeniom i wystawiania krzywdzącej oceny. Powoli godziłam się ze stratą siostry, gdyby w tajemniczych okolicznościach nie zginęła jej dokumentacja medyczna. Nagle nikt nie był w stanie odpowiedzieć mi na najprostsze pytania o rozwój choroby, przeprowadzone konsultacje medyczne, czy przebieg chemoterapii. Jakby zapadła kurtyna, a za nią nic nie było dostępne. Wtedy uparcie drążyłam i zbierałam okruchy informacji oraz rozpowszechniane plotki. Kiedy moje podejrzenia zaczęły się potwierdzać, podobnie jak ojciec wynajęłam detektywa, byłego policjanta. Mężczyzna był mocno schorowany i gdy zmarł na atak serca, nikogo to nie zaskoczyło. Zanim skonał, zdążył mi wysłać SMS-em jedno słowo „cis”. Przez dłuższy czas starałam się dopasować kolejne litery albo pierwotne wyrazy, jakie edytor tekstu może przetworzyć na ten wyraz. Układana łamigłówka i tworzone puzzle nic mi nie mówiły, aż do dnia wizyty w centrum ogrodniczym. Chciałam tam kupić jakiś niewysoki krzew zimozielony, który zamierzałam posadzić przy pomniku siostry. Wiekowy ogrodnik, jaki przyszedł mi z pomocą przy wyborze najbardziej odpowiedniego, podczas wyjaśniania gatunków i wymagań glebowych powiedział.

- Czy pani wie, że owoce cisu są trujące?

Nagle poczułam się niekomfortowo i nie potrafię wyjaśnić, dlaczego musiałam dowiedzieć się o tej roślinie znacznie więcej. Zadałam mnóstwo pytań i otrzymałam sporą porcję odpowiedzi i wiedzy. Jednak stwierdzenie, że u osoby otrutej owocami cisu podczas sekcji zwłok, analizy wykażą poddanie jej chemioterapii, mało nie doprowadziły u mnie do ataku epilepsji. Zwłaszcza że jak się okazuje, jest to idealna trucizna dla osób chcących pozbyć się chorującego na raka, lub pragnących uciec przed bólem. Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce i stało się jasne, że szwagier, chcąc przejąć nasz majątek, ją zamordował. Emocje zawładnęły mną i zamiast skonsultować z rodzinnym prawnikiem własne poczynania, pobiegłam na Komendę Powiatową Policji. Naiwnie sądziłam, że tam przyjmą ode mnie zgłoszenie zamordowania mojej siostry, by wszcząć dochodzenie. Zamiast wysłuchania i potraktowania mnie poważnie, dostałam swoistego kopa, trafiając na mur zaniechania. Zdenerwowana i zawiedziona postawą organów ścigania, w przypływie emocji pobiegłam do szwagra i rzuciłam mu w twarz oskarżenie. Czas i miejsce, jakie wybrałam, okazało się dla mnie najmniej korzystne i niebezpieczne. Ustronne nadrzeczne miejsce, gdzie biegał, brak w pobliżu kamer, wczesna pora dnia i żadnych świadków w dzień roboczy sprzyjał mu i nie omieszkał tego daru losu wykorzystać. Nawet nie skończyłam mówić, gdy dostałam w szczękę drewnianym palikiem wyrwanym z balustrady. Zanim straciłam przytomność, usłyszałam trzask łamanych kości i ujrzałam wylatujące zęby. Moje nogi oderwały się od ziemi i poleciałam w nicość. Gdyby nie przypadek i wcześniejsze doświadczenie skończyłabym marnie. Widocznie opaczność nade mną czuwała i wylądowałam w głębokiej w tym miejscu rzece. Odzyskałam świadomość głęboko pod wodą i w pierwszym odruchu chciałam zaczerpnąć powietrza. Towarzyszący temu ból powstrzymał mnie, a wykluczenie z kadry pływackiej z powodu dwóch utrat przytomności pod wodą, wpłynęło na wyćwiczenie odruchu kontrolowania własnego ciała w sytuacji ekstremalnej. Musiałam się ukryć, nie mogłam wypłynąć na powierzchnię, Jeżeli bym to zrobiła, z pewnością zadałby kolejne ciosy, a po wszystkim ciało obciążyłby kamieniami. Doskonale wiedział, że nikt się o mnie nie upomni i nie zacznie szukać. W ukryciu pomogła mi znajomość topografii miasta, a szczególnie terenów nadrzecznych, gdzie często spacerowaliśmy całą rodziną. Opuszczona pobliska przystań kajakowa w mojej ocenie nadawała się do tego idealnie. Najważniejsze było, chociaż krótkie zatamowanie upływu krwi, która barwiła wodę. Zdarłam z siebie letnią sukienkę i obwiązałam jak najmocniej strzaskaną twarz. Kiedy uznałam moje wysiłki za zadowalające, wynurzyłam się pod pomostem. Początkowo spanikowałam, ponieważ mój oprawca, znajdował się zaledwie dwa kroki dalej i patrzył w nurt rzeki. Wykorzystałam chwilę jego skupienia na innym punkcie i schowałam się za najdalszy filar. Ból był nieznośny, miałam trudności z oddychaniem i bałam się utraty przytomności. Gdy walczyłam ze wszystkich sił ze swoją niemocą spowodowaną rozległą raną i utratą krwi. Morderca mojej siostry wszedł na pomost, nie rezygnując ze starań ukrycia swojej nowej zbrodni, nie zaprzestawał szukać mnie w wodzie. Uciekł dopiero na dźwięk czyjegoś głosu. Spacerowicze albo biegacze musieli go przepłoszyć. Stałam zanurzona po szyję w wodzie prawie u kresu sił, tak się bałam jego powrotu. Odważyłam się wyśliznąć i przedostać do budynku przystani, dopiero wtedy, gdy zrobiło się gwarnie. Tam w środku tak jak się spodziewałam, zastałam bezdomnych. Wczesna pora dnia gwarantowała, że są trzeźwi i mogą mi pomóc uzyskać prywatną pomoc medyczną. Pogotowia i służb ratunkowych bałam się wzywać, ponieważ wiedziałam, że wielokrotny morderca zrobi wszystko, żeby mnie uciszyć. Kolejny raz miałam szczęście i pośród kloszardów natrafiłam na byłego chirurga, którego pozbawiono prawa do wykonywania zawodu po serii nieudanych operacji przeprowadzanych pod wpływem alkoholu i narkotyków. Zarośnięty facet z brudnymi łapami opatrzył mnie szmatami moczonymi bimbrze, niemniej czystszymi od jego dłoni. Okowita pędzona z surowców i w sposób urągający wszelkim przepisom sanitarnym paliła ranę żywym ogniem, lecz zapobiegała powstaniu infekcji. Dopiero kiedy mnie opatrzył, powiadomił swojego kolegę współpracującego z najbardziej niebezpiecznymi bandytami, o poważnie rannej kobiecie. Tamten nawet nie chciał słuchać o udzielaniu pomocy. Dopiero po zapewnieniu, że jestem osobą majętną i będę w stanie zapłacić za jego usługi, zgodził się i przyjechał busem nie sam tylko z trzema gorylami. Takie udzielanie pomocy miało złe i dobre strony, z jednej zapewniło mi bezpieczeństwo i całkowitą anonimowość. Jednak z drugiej zostałam skazana na zabiegi wszelkiej maści hochsztaplerów i osób o wątpliwych kwalifikacjach. Leczenie, rehabilitacja pod przykrywką trwały dwa lata a i tak końcowy efekt był niezadowalający. Chcąc polepszyć mój komfort życia, byłam zmuszona wyjechać na operację plastyczną, lecz dopiero po załatwieniu mi pewnych lewych papierów. Terapie i zabiegi w renomowanej szwajcarskiej klinice bardzo mi pomogły. Straciłam masę pieniędzy z tajnego numerowego konta ojca, odkładanych przez niego na czarną godzinę, lecz nawet jednego euro centa z tego nie żałuję.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania