Insekt

- Cześć Alicja. Wszystko w porządku? Coś licho dziś wyglądasz. - Antek jak zwykle nie mógł powstrzymać się od komentarza, siadając naprzeciwko swojej przyjaciółki. Jak co tydzień umówili się w tej samej kawiarni na rogu, naprzeciwko jednego z tych centrów handlowych, po których ludzie pałętają się w celu zabicia nudy.

- Szkoda słów. Dopadła mnie stagnacja życia, jeśli wiesz o czym mówię. - Nie miała ochoty tego tłumaczyć, ani rozmawiać rzeczach codziennych, bla, bla, bla... Nie lubiła tej jego dociekliwości, musiała jednak komuś się zwierzyć. Zanim eksploduje, niczym bomba z przyspieszonym zapłonem.

- Nie martw się, w końcu znajdziesz pracę. - pocieszył ją, po czym zamówili dla siebie ulubione latte z kardamonem, a do tego po czekoladowym muffinie.

- Jezu, jak ty czasem nic nie rozumiesz! - krzyknęła nagle zirytowana, przez co Antek poczuł się nieco zdezorientowany. Schowała twarz w dłoniach, mamrocząc coś do siebie. Starała się ukryć wzbierającą w niej złość.

Zawsze uważał ją za najbardziej zrównoważoną osobę na świecie, której nic i nikt nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Z drugiej strony bywała czasem nieprzewidywalna.

Pewnego dnia zjawiła się na progu jego domu w szortach i przykrótkiej koszulce, o trzeciej w nocy. Otworzył drzwi z wyrazem głębokiego zdziwienia, mówiąc sobie w duchu – czy Cię pojebało? Ale jak zawsze przyjął ją do siebie ze współczuciem w oczach, ze zdziwieniem na wykrzywionych ustach, a nawet w przygiętym tułowiu. Potem tłumaczyła mu, że po prostu potrzebowała towarzystwa - o trzeciej w nocy, jasne. Zaczął zastanawiać się, czy Alicja jest w pełni zrównoważona psychicznie? Natychmiast jednak odgonił od siebie te wstrętne myśli.

- Wiesz, to straszne nie panować nad swoim życiem. - teraz miał już ku temu poważne wątpliwości. Po chwili zamilkła, ponownie chowając twarz w dłoniach.

- Zawsze staram się ciebie zrozumieć. Wiesz też, że zawsze możesz na mnie liczyć. Ale teraz - nachylił się ku niej z dziwnym spokojem na twarzy - musisz mi wyjaśnić, o co właściwie chodzi.

Zaśmiał się tak jakoś gromko. Wykazał zdecydowanie zbyt radosną reakcję, niżby oczekiwała tego Alicja. W tej jednej chwili zdała sobie sprawę, że Antek nie zrozumie jej wątpliwości, otumanienia, poddania się codzienności. Nie będzie w stanie jej pomóc, ani wesprzeć. Mimo wszystko postanowiła to z siebie wyrzucić niczym śmieci do najbliższego, zgniłozielonego kubła na resztę niepotrzebnych rzeczy. Tak to właśnie działa, tak słucha nas obojętne od tej całej aranżacji czasoprzestrzennej społeczeństwo.

- No dobrze. Niech ci będzie - dupku, pomyślała. Miała wszystkiego serdecznie dość. W szczególności tego, że zamiast jej słuchać, zajadał się teraz tłustym, obrzydliwym muffinem! - Nie jestem jakąś rozkapryszoną gówniarą. To wiesz. - kiwnął głową, nawet na nią nie patrząc - Ale nie mogę pozbyć się myśli, że stoję w miejscu i nie mogę nic zrobić... że to, co stanie się w przyszłości zależy tylko i wyłącznie od innych ludzi... że tak naprawdę nic mi w życiu nie wychodzi.

- Przestań, jesteś głupia. - jego słowa były dla niej żenujące i ohydne, a zarazem pokrzepiające do tego, co zamierzała zrobić.

I prawdziwe, bo tak naprawdę czuła się ostatnio głupia i bezużyteczna. A Antek tak po prostu zbył temat! W dodatku był święcie przekonany, że Alicja uważała go za swojego przyjaciela. Jednak od kilku miesięcy tak nie było, od kilku miesięcy nikt nie był jej przyjacielem. W każdym dostrzegała insekta, którego trzeba usunąć, zlikwidować, zgnieść. Aby mogła wieść samotne życie, aby nikt nie krzyżował jej planów. Zbyt wiele razy ostatnio się zawiodła, zbyt wiele rzeczy nie szło po jej myśli. Od wielu dni uważała, że drugi człowiek nie jest w stanie dać jej szczęścia, potrafi tylko intrygować za jej plecami, spiskować, podcinać skrzydła, kłamać i stale wbijać kołki w plecy. Przestała wierzyć w człowieka.

- Wiesz co? Mam ochotę się przejść. Idziemy? - zaproponowała nagle, spijając ostatni, okropnie przesłodzony łyk kawy.

Doskonale wiedziała, jakimi ścieżkami pójdą tym razem. Jak zwykle tymi samymi, którymi chciał iść Antek. Nigdy nie pytał, gdzie ma ochotę przejść się Alicja. Najpierw przejdą przez dębowy park. Potem wkroczą na aleję, która niegdyś słynęła z oblężenia turystycznego. Dawniej można było zobaczyć tu całe tabuny ludzi, chcących odpocząć od miejskiego zgiełku, żelaznego hałasu. Znajdowały się tu ogródki działkowe, niezwykle zarośnięte i bardzo odosobnione. Właściwie gdyby nie wytężyć wzroku, nawet nie dałoby się dostrzec niskich, drewnianych, zapleśniałych chatek, które sterczały tam jakby wyczekując odświeżenia. Niestety od paru lat nie przychodził tu nikt, oprócz Antka i Alicji.

Skierowali się teraz na prawo, idąc ledwie widoczną ścieżką pod tunelem wyschniętych chwastów i dwumetrowych traw. Aby przejść dalej, musieli się schylić i przycupnąć. Na końcu ścieżki znajdował się szereg jałowych domków. Wszędzie fruwały zbrązowiałe liście, a drewniane podesty przed budynkami pełne były błota i mchu. Między kolejnymi ścianami wyrastały wysokie trawy, przyczyniając się do zapomnienia tego niegdyś urokliwego miejsca. Cały ogródek okalała druciana, niczym niewyróżniająca się siatka. Gdyby ludzie mieli trochę więcej wyobraźni, nie tworzono by takich obrzydliwych rzeczy. Teraz niezbyt bliscy sobie przyjaciele ominęli całą tę scenerię, kierując się do samego końca ogrodzenia. Nagle zniknęli za nim, przechodząc przez niewielki otwór, dostateczny jednak, aby się w nim zmieścić. Po drugiej stronie musieli przedrzeć się przez spory, gęsty gąszcz roślinny. Szli tak przez dwie minuty osłaniając oczy. Zatrzymali się na plaży, przed którą rozpościerało się małe jezioro. Miejscami było tak zarośnięte, że wyglądało jak stare, zgniłe bajoro. Stanęli przez chwilę, przyglądając się mętnemu widokowi.

Antek skierował się teraz na prawo w kierunku trzymetrowego pomostu, a Alicja posłusznie pognała za nim. Po chwil słyszeli już pod stopami charakterystyczne, złowieszcze skrzypienie. Starali się omijać braki w pomoście, aby nie skręcić sobie przypadkiem kostki albo nie wpaść do wychłodzonej jeszcze, wiosennej wody. Oprócz szumu wiatru, który był doskonale słyszalny pomiędzy klonami i jesionami oraz skrzeku żab, nie było słychać żadnych innych dźwięków. Alicja miała więc pewność, że są tu zupełnie sami. Rozejrzała się jeszcze wokół, po czym zrzuciła z lewego ramienia czerwoną, średniej wielkości torbę. Wyciągnęła z niej dwa odkręcane piwa. Antek uśmiechnął się do niej, wyraźnie tym pomysłem zadowolony, jakby chciał powiedzieć – no wreszcie robisz coś pożytecznego. Dziewczyna zawsze twierdziła, że mężczyzn można uszczęśliwić małymi gestami. Uważała to za strasznie płytkie i małostkowe. Poza tym znała swojego niby przyjaciela, dlatego potrafiła przewidzieć jak się zachowa.

Antek odkręcił swoje piwo, delektując się nim i patrząc w stronę rozpościerającego się szeroko jeziora. Był odwrócony tyłem do Alicji. Na jej twarz wpełzł dziwny, złowieszczy uśmieszek. Nigdy wcześniej nie czuła tak ogromnej satysfakcji.

Ten idiota nawet nie zauważył, że pije wcześniej odkręcone piwo – pomyślała. Trwało to całe dziesięć minut, zanim Antek odwrócił się w jej stronę stwierdzając, że źle się czuje. Środki nasenne zaczęły działać. Podeszła do niego, uśmiechając się od ucha do ucha. Miała tak dziki wzrok, że chłopak już wiedział o swoim beznadziejnym położeniu. Na jego ustach malowało się niedowierzanie. Nim stanęła tak blisko, by czuć jego oddech na twarzy, ten już stoczył się mimowolnie z pomostu, pogrążając się w toni zielonkawego jeziora. Zgniła maź zabrała go na samo dno, nie pozostawiając po nim ani śladu. Do góry wypłynęło jedynie kilka bąbelków powietrza. Alicja odwróciła się na pięcie, mówiąc:

- Jednego insekta mniej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 30.03.2015
    To teraz już nie można wierzyć przyjacielowi? Jak prowadzi w zarośla i częstuje piwem (zwłaszcza odkręcanym) trzeba wiać? Już się boję hi, hi :).
    Bardzo ładnie opisujesz, choć wkradły się literówki tekst zasługuje na 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania