IV. Piniata
W moich uszach dudni stukot kół pociągu. Jednomiarowy, drażniący bębenki, uporczywy dźwięk od którego nie sposób uciec, gdy siedzi się wewnątrz pojazdu szynowego.
Wracam skądś, ah tak. Z Krakowa. To tutaj wysłała mnie Ambasada. Samolotem z Irlandii do Polski. Mało co wiem, mało co pamiętam. Mój umysł potraktowałam jak piniatę. Element eksperymentu.
Nie wiem nic, nic nie pamiętam.
Nie wiem nic...
Pamiętam wszystko.
*
- Where is she? - pytała młoda kobieta, wchodząc do sklepu, w którym wcześniej byłam. Jakby mnie szukała. Ukryłam się za śmietnikiem obserwując jej zachowanie. Była niespokojna. Zupełnie jak ja. Rozglądała się, wspierając się dłońmi o boki. Nie ważyłam się drgnąć, choć nie wiedziałam dlaczego. Dziewczyna zniknęła po chwili w tłumie, nie odnajdując obiektu poszukiwań.
Spojrzałam na książeczkę, która podarowała mi sprzedawczyni w księgarni, trzymałam ją w dłoniach, mocno, kurczowo.
"Possesion by god"
- Ta książka jest dla ciebie. -powiedziała, wskazując na stojak. Gdy zmarszczyłam brwi w pytającym akcie, ta powstała i podała mi lekturę do rąk.
Pokręciłam głową.
- W moim kraju opętują tylko demony. - odpowiedziałam patrząc na różową okładkę. Książka była cienka, formatu A6, zmieściłaby mi się do kieszeni.
- Demony? Skoro demony mogą opętać, dlaczego, by bóg nie?
- Nie wiem – odparłam. - Nigdy o tym nie czytałam.
Kobieta, starsza pani około czterdziestki uśmiechnęła się.
- Powinnaś. Książka jest twoja.
Potaknęłam i podziękowałam za podarek, wychodząc ze sklepu.
Teraz trzymałam książkę w dłoni.
Nigdy jej nie otworzyłam.
*
Mało wiem. Nie wiem nic.
Pamiętam wszystko.
Pociąg zatrzymuję się z piskiem. Już jestem w Rzeszowie? Kim mam teraz być, skoro z jednej drogi uczyniłam tysiące?
*
Spoglądam na świat niewidomymi oczyma.
W nocy tylko Księżyc może wskazać drogę.
Komentarze (1)
Bez kropki
„demony. – odpowiedziałam”
Jw.
„starsza pani około czterdziestki uśmiechnęła się.”
No nie ? Starsza pani około czterdziestki? To jak nazwać panią około sześćdziesiątki? A taką siedemdziesięcioośmioletnią?
Piniata polega na strąceniu kijem specjalnego worka, wypełnionego słodyczami. Po strąceniu lub rozbiciu słodycze się rozsypują i trzeba nazbierać jak najwięcej. W nawiązaniu do tekstu nie widzę związku – skoro bohaterka nigdy nie otworzyła książki, to tak, jakby strąciła worek ze słodyczami, który wyjątkowo się nie rozbił, zabrała całość i sobie poszła. I nigdy nie skonsumowała nawet jednego cukierka ze środka. Jakże więc mogła uczynić tysiące dróg, skoro idzie jedną, ze szczelnie zawiniętym, nigdy nieotwartym workiem/książką.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania