Poprzednie częściJeden strzał, jeden trup - Prolog

Jeden strzał, jeden trup - Rozdział III

25 kwietnia, godzina 12:00

 

Dla sierżanta Michaela Gorbesa ten dzień był wyjątkowo stresujący. Teraz miał za zadanie przewieźdź pułkownika Antoniego Versuniego do ambasady USA, a za kilka godzin do ambasady mieli zawitać polscy kiledzy z 1 Pułku Specjalnego i Brygady Zmechanizowanej. Cały ten chaos z przeciągu kilku dni dał się we znaki bolącą głową.

Jadący czerwony Fiat miał jaknajbardziej ukryć żołnierzy wśród koreańskich ulic Pjongjangu. Jeśli wybrali by limuzynę, lub wojskowy pojazd, mogliby ściągnąć na siebie nieszczęście. A kolejne straty własne nie są Ameryce potrzebne.

Michael Gorbes stanął na czerwonych światłach na skrzyżowaniu. Włączył przed skrętem pomarańczowy migacz. Kiedy kolor sygnalizacji świetlej pozwolił jego pasowi na ruszenie, Fiat rozpędził się, chcąc jak najszybciej być na moście.

— Kurwa... — Zmróżył oczy sierżant, kiedy spojrzał na coś błyszczącego, znajdujące się na drugim piętrze oddalonego o około pół kilometra budynku. Po pełnym odzyskaniu wzroku guzikiem uchylił szybę. Chłodny wiatr zawiał do wnętrza samochodu. Coś takiego było czarnoskóremu kierowcy potrzebne. Poprawił czapkę tirówkę w białym kolorze, po czym z szerokim uśmiechem na ustach ponownie wcisnął na gaz. Wtem rozległ się głośny huk. Rozpędzony do granic możliwości pocisk kalibru 7,62 mm wybił szybę i przedziurawił na wylot siedzenie dla pasażera. Zdezorientowany sierżant wjechał w jeden z samochodów, tracąc przytomność.

 

Dopiero po ocknięciu się, zrozumiał do czego właśnie doszło. Strzelający snajper błędnie myślał, że wieziony pułkownik będzie znajdował się na miejsu dla pasażera, kiedy ten siedział za kierowcą z tyłu. Wiatr być może uratował Gorbesowi życie, bo nie wykluczone że początkowym celem był kierowca. Michael obrócił się do tyłu.

— Jest pan cały? — zapytał szybko, rozglądając się na boki przez przyciemniane szyby, i przez przednią gdzie jej brakowało. Na szczęście dwa zderzone samochody ustawiły się pod takim kątem, że snajper nie mógł trafić nikogo.

— T... Tak. — odparł wciąż zszkowoany pułkownik. W myślach przeżegnał się i podziękował za życie Bogu, w rzeczywistości poprawił tylko ciemną marynarkę. Z kabury przy spodniach od garnituru brodacz wyciągnął srebrnego jak stal Colta 45. — Ma pan broń? — spytał już nieco bardziej ogarniający sytuację.

— Mam.

Sierżant i pułkownik szybko wysiedli z pojazdu. Przykucnęli za czarnym Oplem, z którym lekko się zderzyli. Kierowca drugiego z rozbitych aut, zdenerwowany i nieprzejmujący się sprawą życia i śmierci opuścił samochód, podbiegając truchtem do Afroamerykanina. Podniósł go za kołnierz polara i cisnął o swój samochód. Krzyczał coś w niezrozumiałym dla sierżanta języku, choć łatwo było się domyślić o co chodzi.

— Pojebany... — szepnął Gorbes, widząc jak kierowca lekceważy snajpera. Sam mógł przecież oberwać, a ten zamiast spieprzać to drze się wniebogłosy. Ku zdziwieniu Michaela, pułkownik Versuni od dołu zamachnął się i uderzył w szczękę kłopotliwego mężczyznę, sprowadzając do parteru. Potem przystawił mu Colta do skroni, dopóki agresor się nie uspokoił. Po chwili puścił go i odepchnął, dumny ze swojej reakcji.

— Kurwa... I jak wrócimy do ambasady? Trzeba zarekwirować jakiś samochód. — westchnął.

 

25 kwietnia, godzina 13:40

 

Porucznik Paweł Szawełowski przeklinał cicho pod nosem, kiedy obijał się głową o przywiązane do kadłubu skrzynie z amunicją. Od kilku godzin siedział w samolocie transportowym polskiej armii, usiłując zasnąć po bezsennej nocy w stresie przed wylotem. Zazdrościł swoim podwładnym, którym udało się usnąć dawno temu. Godny swojego przezwiska Marcim Skrzypiecki ps. Śpioch, od razu po wejściu na pokład zamknął oczy i do teraz ich nie otworzył. Szawełowski martwił się wylotem. Jeśli Korea zaatakuje Polskę, to wyniknie z tego naprawdę poważny konfikt, który i tak się szykuje. Jakby tego było mało, po przylocie nie będzie prowadził kilkuosobowym oddziałem, a liczącym dwadzieściapięć chłopa plutonem. Martwił się, jak poradzi sobie, wydając rozkazy tak dużej grupie. Jakie zadania im przydzielą? Z wylotem wiązał się jeden, wielki niepokój.

— Oby do jutra... — wymamrotał, zamykając raz kolejny oczy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Stern 15.04.2017
    Jest zdecydowanie lepiej! Wszystko fajnie, tylko:
    Mam rozumieć, że snajper strzelał z SWD?
    Colt .45 to stara nazwa Colta M1911 i zdecydowanie nie jest on na wyposażeniu armii amerykańskiej - kiedyś był. Teraz mamy Berettę M9 albo M11. Tak po za tym, czekam na jakąś większą potyczkę. Najlepiej frontową.
  • ToNieJa 16.04.2017
    Widzę mamy znawcę broni. :) Tak, snajper walił z Dragunova. Dzięki za ocenę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania