Jesień
Szaro-białe chmury pędziły stadami po wielkim błękicie. Co chwilę któraś nieuważnie przesłaniała konturem słońce; szarość – lśnienie, szarość-lśnienie. Niekiedy pomiędzy kolejnymi aktami tego dramatu przyrody, sponad chmur spadała kurtyna świetlistych słupów promieni, łączących przyziemność z sacrum.
Żółte, drobne liście brzozy, opadały chmarami na przechodniów. Czarny szuter parkowej alei odpowiadał moim krokom cichym miarowym chrzęstem. Ponaglone wezwaniem wiatru listki otoczyły mnie wirującą gromadą. Uderzały delikatnie w policzki i czoło. Przez chwilę osiadały na ubraniu, żeby zaraz zerwać się i pomknąć dalej w swym tańcu. Część z nich kończyło w wartkim nurcie strugi, kolorem usiłującej dopasować się do barw nieba. Na równym, jeszcze soczyście zielonym trawniku, uparcie trzymały się życia ostatnie kępy żółtookich stokrotek.
Drzewa przyciągały wzrok feerią barw, począwszy od delikatnego jasnego złota, poprzez rzadki już szmaragd, i wyraźny cynober, aż do głębokiej sjeny. Przytłoczony ich pięknem, cicho przycupnął ponad strugą, szary omszały mostek. Metalowe poręcze, pomalowane kiedyś na bladoniebieski, teraz obłaziły płatami spłowiałej farby. Gdzieniegdzie z kamiennej konstrukcji wypadł skruszały pod wpływem wilgoci element, ukazując chropowatość zaprawy murarskiej.
Daleki szum ulicy, stawał się nierzeczywisty, zagłuszany przez szemranie wody, a przecież świat stali i betonu znajdował się tak blisko. Wystarczyło unieść się delikatnie na palcach, wyciągnąć szyję, aby ponad dziewiczością parowu zaadoptowanego na park, dostrzec tętniące życiem miasto.
Dwoje dzieci z uwagą wyszukiwało w trawie kasztanów, każde znalezisko traktując jak osobisty skarb. Z pobliskiej malowanej na zielono ławki, przyglądała im się starsza pani otulając się równocześnie ciepłym swetrem w barwie głębokiej czekolady.
Usłyszałam za plecami rytmiczne, radosne chrzęszczenie szutrowej ścieżki. Chwilę potem ciężar dłoni opadł na mój plecak. Obróciłam się zaskoczona.
- Cześć. Nie poczekałaś?
Delikatnie musnął moją dłoń, ale zaraz speszony cofnął rękę. Przyglądałam mu się przez chwilę. Zaróżowione biegiem policzki i stal oczu. Gęstwina jasnych, porozrzucanych we wszystkich kierunkach włosów rozpaczliwie domagała się fryzjera. Jeden z maleńkich brzozowych listków zaplątał się w tej niesfornej wichurze. Uśmiechnął się, jednocześnie mając w twarzy ten subtelny wyraz wyczekiwania. Tak bardzo pasował do tu i teraz, do mnie, do jesieni.
Komentarze (7)
Przyjemne w odbiorze, choć chwilami nieco "ciężkie", jakby pisane na siłę.
Nie wiedziałam, że opowiadanie bierze udział w konkursie Treningu Wyobraźni (?!)
Pozdrawiam
Ładnie opisujesz. Fajnie odbierasz kolory. Nieco sennie i nastrojoqo, ale to trzeba mieć melodię do tego. Ja dziś tak pół na pół do takich ballad, ale doceniam kunszt.
Postać: Gadająca skarpetka
Zdarzenie: Uzależnienie od lenistwa
Gatunek (do wyboru): Science fiction lub Proza poetycka lub Felieton lub Horror i pochodne
Czas na pisanie: 7 lipca (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania