Jestem głodna - Proza
[Europa, lata 70-te]
-
Drewniana chałupka oblepiona białymi okiennicami i wielobarwnymi kwiatami na parapetach, właśnie zaczęła budzić się ze snu przy pianiu tłustego koguta, gdy rozległo się głośne wołanie kobiety:
– Joszka! Joszka!
Cisza.
– Wstewej Joszka, bo ci awtokar uciknie!
– Już wsteję mama!
Kogut ponownie zapiał, jednak Joszka nie zamierzała wstać. Naciągnęła pierzynę głębiej na głowę i z uśmiechem odwróciła się na bok, szczęśliwa, że trochę oszukała matkę. Matka jednak dobrze znała swoją najmłodszą córkę, więc wygramoliła się z drewanianego łóżka i poczłapała do pokoju Joszki:
– Kugutek zapiął, to już dawno po czwertej, a ty śpisz, jakbyś pracy nie mioła, Joszka wstewej, bo awtokar uciknie i będziesz musieć autami jechać do miasta.
Dziewczyna wychyliła głowę spod kołdry i spojrzała na matkę z wyrzutem. Żałowała, że dała się wyciągnąć na ognisko w Krepcznowej, ale Ivanka nalegała i nie była w stanie odmówić. Zamknęła oczy. Po czym szybkim ruchem odgarnęła pierzynę i wstała wpadając w ramiona matki.
– Bym pospała jeszcze mama – powiedziała głośno ziewając.
Matka chwyciła Joszke za rękę i zaprowadziła do kuchni, nalała córce wody do miski i wstawiła mleko na piec. Joszka wyszła do wychodka, po kilku minutach wróciła, poziewała, powiginała się, w końcu nachyliła nad miednicą, by obmyć ręce i twarz ze śpiochów. Niepokorne czarne włosy spadły do miski mocząc końcówki, więc dziewczyna związała je wysoko, upinając w kok. Umyła zęby, wzięła miednicę za kotarkę i podmyła się nucąc piosenkę zapamiętaną z ogniska. Ubrała się, wyszła przed ganek i chlusnęła mydliny przed drzwi. Zjadła śniadanie, wzięła torbę, pocałowała matkę w spracowane ręce i wyszła z domu.
Szła chwilę dróżką, która przecinała wąską szosę. Spojrzała na zegarek – dochodziła szósta. Miała przed sobą jeszcze trzy kilometry do przystanku. Nie była pewna, czy zdąży na PKS wlokąc ciężką torbę. Przyspieszyła kroku. Łudziła się, że zatrzyma się jakiś samochód i podwiezie ją bezpośrednio do miasta. Kilka razy miała to szczęście, ale w wakacje w dodatku niedzielny poranek, to byłby cud, gdyby ktoś tędy przejeżdżał. Z błękitnego nieba powoli lał się szerokim strumieniem żar. Dzień budził się do życia. Joszka zatopiona w myślach o minionej nocy ociężale stawiała kroki, jakby ktoś ją z tyłu przytrzymywał. Przeszła kawałek i nagle usłyszała pisk opon. „Czy to możliwe?” – pomyślała – „Szczęście mnie jednak nie opuszcza”. Przed nią stał niewielki, dwudrzwiowy samochód, do którego podeszła nieśmiało. Za kierownicą siedział mężczyzna o jasnych, dłuższych włosach, który machał do niej uśmiechnięty.
– Dzień dobry, nie za wcześnie na spacery? Jedziesz gdzieś, może cię podwieźć? Jestem Werto, a to moja córka Czenka.
Joszka dopiero teraz dostrzegła dziewczynkę. Mała patrzyła na nią z widocznym zainteresowaniem. Długie, jasne włosy okalały jej bladą buzię, a podkrążone oczy świdrowały na wylot. Wyglądała na bardzo zmęczoną.
– Dzień dobry, nazywam się Joszka. Idę na przystanek PKS, bo muszę dojechać do miasta. Za trzy godziny mam pociąg. Jeżeli jedziecie w moją stronę, to chętnie się z wami zabiorę.
– Tak, wsiadaj do auta. Podwieziemy cię od razu na stację.
Joszka jeszcze raz spojrzała na dziewczynkę siedzącą z tyłu, po czym uśmiechnęła się do mężczyzny i zajęła obok miejsce. Przez chwilę jechali w milczeniu. Dziewczynka z tyłu ziewnęła, Joszka za nią, a następnie Werto, po którym najbardziej było widać zmęczenie. Bo gdy raz zaczął ziewać, to już nie mógł przestać. W końcu powiedział:
– Za kilka minut będziemy przejeżdżać koło gospody, co wy na to, żebyśmy zrobili sobie przerwę w podróży? Czuję, że zaraz opadnie mi głowa na kierownicę.
– Doskonały pomysł – rzuciła Joszka – mam ogromną chęć na kawę i jestem już głodna.
– A ty córeczko?
– Też jestem bardzo głodna tetku. – odpowiedziała sennym głosem Czenka.
– A może pośpiewamy? Znacie piosenkę Łódką po Temeszu? Uczą jej w czwartej klasie, Czenko znasz?
– Czenka nie chodzi do szkoły, sam ją uczę. Jestem lekarzem i mam pozwolenie z Ministerstwa Edukacji.
Werto patrzył uważnie na drogę zerkając od czasu do czasu na pasażerkę obok. Dziewczynka z tyłu skuliła się skubiąc paluszkami skrawek sukienki.
– Nie szkodzi. To bardzo ładna piosenka. O tęsknocie za domem. Nauczę was. Powtarzajcie za mną.
Joszka odwróciła się bokiem, by lepiej widzieć Werto oraz Czenkę i cicho zaintonowała piosenkę. Po kilkunastu minutach rozśpiewana trójka zatrzymała się przy gospodzie Pawlina.
– Muszę do toalety. Czenka chcesz iść ze mną?
– Nie, teraz nie chcę.
Dziewczynka trzymała się marynarki ojca, jakby za chwilkę miała upaść. Wyglądała delikatnie i pięknie, jak acidantera.
– Dobrze, to idę sama. Spotkamy się przy stoliku.
Werto wziął córkę za rękę i skierował się do wejścia gospody, a Joszka w stronę toalet. Po kilku minutach wspólnie zasiedli przy długim stole w gospodzie. Werto zamówił kawę, sok i kilkanaście kiffles. Joszka także zamówiła kawę i dla odmiany poprosiła o caprise. Popatrzyła na milczącą, smutną Czenkę i delikatnie zapytała o cel podróży. Werto odgarnął włosy i odpowiedział po krótce na pytanie.
– Co kilka lat zwiedzamy miejsce narodzin Czenki.
Joszka nie dawała za wygraną. – Sami zwiedzacie okolice? A gdzie mama Czenki, pewnie pracuje? Też jest lekarzem? – przełknęła kęs ciastka i dodała. – Za dużo gadam, mama mi tak mówi – Ty Joszka masz wincyj do gadania niż do zrobienia. – Joszka zaśmiała się w głos.
Dziewczynka położyła główkę na ramieniu ojca i po chwili zasnęła. Werto delikatnie przesunął śpiącą na jego ramieniu córkę i przeniósł na drugą ławę przykrywając marynarką. Przez chwilę wydawał się zezłoszczony pytaniami pasażerki, ale gdy usiadł na powrót był odprężony.
– Nie żyje. Mama Czenki nie żyje.
Informacja wstrząsnęła Joszką do tego stopnia, że upadł jej kawałek ciastka na podłogę. Werto tymczasem kontynuował.
– Jedenaście lat temu moja żona, mama Czenki, przyjechała w te strony do ciotki. Lekarz wysłał ją na wieś, żeby podreperowała zdrowie. Miała silną anemię, a była w szóstym miesiącu ciąży i w każdej chwili mogliśmy stracić dziecko. Na początku wszystko wydawało się dobrze, Irjena miała apetyt, przybierała na wadze. Tutejsze jedzenie i powietrze jej służyło. Była radosna, żywsza, a po anemii nie było śladu. Pozornie. Po sześciu tygodniach ciotkę obudził przeraźliwy krzyk. Wpadła do pokoju i ujrzała wijącą się z bólu i w kałuży krwi Irjenę. – Zadzwoń do Werto! Zadzwoń i ratujcie dziecko!
– Irjena nie mogła przestać krzyczeć. Nie pomagały leki. W końcu lekarze zdecydowali się wykonać cesarskie cięcie. Czenka urodziła się zdrowa. Słaba, maleńka, ale zdrowa. Nie wpuścili mnie do Irjeny. Powiedzieli tylko, że czegoś takiego nigdy nie widzieli. Nie wiem, co dokładnie mieli na myśli. Byłem młodym lekarzem, więc chyba dlatego mi nie powiedzieli. I tak bym nie pomógł. Najdziwniejsze, że przyjechała komisja z Centrali i zabrali Irjenę. Nie miała pogrzebu. Nie wiem, gdzie ją pochowali. Kazali mi zająć się Czenką i o nic nie pytać dla dobra małej i swojego. Więc nie pytałem.
– Teraz dziewczynka jest zdrowa?
– Tak, zdrowa. Ma anemię, dlatego wakacje spędzamy na wsi, ale nic jej nie dolega.
– A ty dokąd jedziesz? – Werto odruchowo sięgnął do kieszeni marynarki po papierosy, ale uzmysłowił sobie, że nakrył nią Czenkę i zrezygnował z chęci zapalenia.
– Do pracy. Na kolonię. Będę pomagała w kuchni przez cały sierpień. A po wakacjach do szkoły.
Werto spojrzał na zegarek. – Zasiedzieliśmy się, idę obudzić Czenkę i jedziemy odwieźć cię na stację.
Zapłacili i poszli do samochodu. Czenka dojadała ciastka zabrane z gospody, po czym szybko zajęła miejsce z tyłu samochodu. Ruszyli powoli, ale na szosie samochód przyspieszył. Jechali w zupełnej ciszy. W środku samochodu panował zaduch i mimo otwartych okien ciężko się oddychało. Przełom lipca i sierpnia był upalny i suchy. Sielankowo – leniwa atmosfera była wyczuwalna w gorącym powietrzu. Jechali już ponad pół godziny, kiedy dziewczynka cichym głosem odezwała się do ojca:
– Tatke, ja muszę na stronę.
Werto spojrzał w lusterko, w którym widział córkę – Teraz? – zapytał, chcąc się upewnić.
– Teraz, tatke. Muszę.
Werto przejechał jeszcze kawałek i zatrzymał samochód na poboczu. Wysiadł, odchylił fotel, żeby dziewczynka mogła wyjść i podał jej kawałek papieru.
– Ja chyba też pójdę. – Odezwała się Joszka.
– W porządku dziewczyny, tylko ostrożnie w tym lesie i nie idźcie za daleko. – Poinstruował Werto oddalającą się Czenkę i Joszkę. – Po czym sięgnął do kieszeni marynarki, by wyciągnąć paczkę papierosów bez filtra. Odpalił jednego i głęboko zaciągnął się nikotyną. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł niczego. W pobliżu nie było żadnego domu, żadnych zwierząt, tylko zarośnięte, zielone pola i gęsty las. Stał oparty o samochód tyłem do lasu dopalając papierosa, gdy usłyszał:
– Już jestem tatke.
Werto odwrócił się i zobaczył córkę. Na jej twarzy rysował się śliczny, dzięcięcy uśmiech, a z kącika ust spływała strużka krwi. Nie zadawał pytań, pozwolił dziewczynce zająć miejsce z tyłu, po czym pojechali dalej.
*
[Europa lata współczesne]
-
– Dobrze mamo. Wiem. Jestem prawie dorosły, mam siedemnaście lat, a ty traktujesz mnie, jak dziecko! Nie krzyczę. No, wiem, ale ten cholerny autobus odjechał za wcześnie. Złapię stopa i będę niedługo w domu. Dobra. Cześć. Tak, będę na siebie uważał i nie wsiądę do samochodu pedofila. Coś jedzie, poczekaj!
Niewielki, dwudrzwiowy samochód zatrzymał się obok chłopaka. Kierowca uchylił szybę i zapytał:
– Dobry wieczór, nie za późno na spacery? Jedziesz gdzieś, może cię podwieźć? Jestem Werto, a to moja córka Czenka.
– Mamo, kończę. Jest jakiś facet z córką. Podwiozą mnie. No, cześć.
___
13-14.12.2019; 01:53
Komentarze (49)
refluks Dziękuję bardzo!!!!
"– Też jestem bardzo głodna tetku. – odpowiedziała sennym głosem Czenka." – zbędny kropek
Kurde... musiałem se luknąć tę acidanterę i kiffles – fajnie teges
"Też jest lekarzem? – przełknęła kęs ciastka i dodała. – Za dużo gadam, mama mi tak mówi – Ty Joszka masz wincyj do gadania niż do zrobienia. – Joszka zaśmiała się w głos." – tutaj w/g mnie (przełknęła kęs...) powinno być od dużej litery, albo zrobić z tego wtrącenie w linii dialogowej. Ten fragment jest dosyć skomplikowany, bo i cytat z mamy, kurde ;)
"Sielankowo – leniwa atmosfera była wyczuwalna" – tutaj możesz zastosować dywiz
"Werto spojrzał w lusterko, w którym widział córkę – Teraz? – zapytał, chcąc się upewnić." – kropek
"– Ja chyba też pójdę. – Odezwała się Joszka." – usuń kropka i małą...
"– Poinstruował Werto oddalającą się Czenkę i Joszkę. – Po czym sięgnął do kieszeni marynarki," – zbędna półpauza w narracji
Pewnie bym usunął ze dwa przecinki... ale to indywidualna sprawa :))
Niezły jest ten tekst. Widoczny ciekawy pomysł i jego spełniona realizacja.
Merytoryczne nawiązania adekwatne ku scenariuszowi.
Podoba mi się początkowa sielskość w budowaniu akcji, opisy oraz znajomość owych realiów, utensylia i teges sprawy. Wporzo ?
Wszystko poprawię!
Bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję :)))))
Widać żeś młoda AluOluUlo i zupełnie nie czujesz lat siedemdziesiątych, gdzie umieszczasz pierwszą część opowiadanka. W tamtych czasach przydrożnych knajp prawie wcale nie było, a jeśli nawet to o piątej czy szóstej rano nie były czynne. Nikt wtedy nawet nie słyszał oczymś takim jak kiffles czy caprise.
Pozdrawiam.
Wymienione smakołyki to specjały węgierskie i bułgarskie, raczej mało nowoczesne.
Dziękuję za obecność :)
Na początku masz nieścisłość:
"Dziewczyna wychyliła głowę spod kołdry i spojrzała na matkę z wyrzutem." A potem: "Po czym szybkim ruchem odgarnęła pierzynę". Obstawałabym za pierzyną, lepiej pasi.
Udany tekst!
I do końca nie jestem przekonana, czy opinie są prawdziwe. Chociaż Freyce wierzę na 98% xD
Tobie, Tjeri, także bardzo dziękuję za wszelkie uwagi, wszystko poprawię. Dziękuję :)
Tu raczej każdy jakoś swoje wrażenia ujął.
Dziękuję za odwiedziny, Klauduniu :)
Bardzo sprytnie i dobrze napisane dzieje.
Pozdrawiam
Uprzejmie dziękuję za przeczytanie, pasją.
Do kolejnego przeczytania :)
Niby sielskie na początku ładne opisy, ale da się wyczuć, że coś tu nie pasi.
Im dalej, tym bardziej. Lubię takie kontrasty.
A przy końcu, gdy się pamięta o anemii i ... strużka krwi z ust Czenki, to zupełnie można pomyśleć...
Specyficzny klimat też.
Pozdrawiam:)→5
Dziękuję za odwiedziny :)
Straciłam wszystkie teksty, które miałam na dysku zewnętrznym, bo nie mam dysku :(
napisałaś odpowiedź na ten mój wierszyk, i żałuję że go nie skopiowałem, bo bardzo mi się podobał. Nie masz go już?
Nie napisałam wierszowanej odpowiedzi na Twój wierszyk.
Jeśli jeszcze mnie nie poznałeś, to wytłumaczę, że odpisuję tylko, gdy jestem z kimś skonfliktowana. I w formie komentarza.
Przecież tak robiliśmy, jak wróciłam. Boguś! Coś poplątałeś i ktoś inny napisał ten wierszyk.
http://www.opowi.pl/swawolne-mysli-przyszlego-truposza-a48815/
Jestem debilem. Pokasowałam wszystko i nic nie mam :(
Dlatego odradziłam tego manewru nowej użytkowniczce Joannie. Póki portal istnieje nasze prace są bezpieczne...
Trudno. Stało się. Napisałam. Ktoś przeczytał, ktoś pochwalił. Nie ma.
To nic. Trzeba rozgrzewać mózg do nowych dzieł :)
Canulas 10 miesięcy temu
Pięknie. Bogusław jak Linda. Klasyk się robi, że aż rykoszetem inspiruje.
Pięknie.
I zebrałaś osiem piątek, i same pozytywne recenzje. Dobry był. Poszukaj, może się gdzieś ostał, bo bym go ukradł, oczywiście za Twoją zgodą.
Bogumił 10 miesięcy temu
Ha co by nie powiedzieć ładnie napisane.Odpowiedz
Aisak 10 miesięcy temu
Dziękuję za inspirację!
Mam stare teksty, które ostały się na innych portalach. Ale tego nie mam.
Trudno. Nie ma co dramatyzować. Ludzie tracą całe dobytki, a to tylko małe wierszyki...
Sądziłam, że ktoś to wychwyci, ale nikomu się nie udało. Pytanie tylko: DLACZEGO?
Poza tym Joszka była raz po nocy, dwa pi śmiadaniu, trzy po kawie, która jest także moczopędna.
Nigdzie nie napisałam, że mała jest wampirem. Przecież akcja toczy się w dzień.
Ale good, pierwszy głos na, chociaż wcześniej był na tak.
Ale to pewnie wina andropauzy, czy czegoś.
Dziękuję boguś za obywatelską postawę!!!!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania