Jestem robalem, LBnP→29

Po mieszkaniu rozchodziło się głośne bzyczenie muchy. Co jakiś czas nastawała cisza na obtarcie odnóży. Robak miał wyczucie czasu, wpadł do pomieszczenia kiedy cała rodzina - która miała zaszczyt wysłuchiwać owadziego rytuału - konsumowała obiad. Na twarzy matki budowała się rosnąca irytacja, lecz najwidoczniej tylko ona z całej trójki przejmowała się nieznośnym dźwiękiem. Chłopiec nie widział niczego denerwującego w małym stworzonku. Patrzył zaciekawiony na kolejne ruchy owada. Fascynował go świat zwierząt, czego nie było trudno się domyślić po kolekcji robaków poupychanych w szafkach. — Weź tu posprzątaj, poparz nawet zalęgło ci się jakieś mrowisko z tego bałaganu — zawsze upominała matka kiedy zaglądała do środka, aby pochować uprane obuwie. Natomiast ojciec siedział nieprzytomny przy stole, dłubał widelcem w i tak już ostygłych ziemniakach i nawet mucha nie była w stanie wybudzić go z transu.

— Andrew weź zrób coś z tą cholerną muchą. — Mąż oderwał wzrok znad talerza, ale słowa jakby do niego nie docierały. Zmrużył oczy i zapytał niepewnie:

— Co mówiłaś?. — Julie była na granicy wytrzymałości. Nie dość, że mucha, to jeszcze mąż, cały świat się uwziął. Postanowiła wziąć sprawy we własne ręce. Zwinęła gazetę leżącą obok nich, ,,Najnowsze wiadomości”, które nie były znowu takie najnowsze bo zakupione ponad tydzień temu. Podeszła do okna szukając wzrokiem ofiary. Dostrzegła szybkie ruchy maleńkich skrzydełek obijających się o barierę jaką stanowiła szyba. Ręka kobiety zatrzymała się w powietrzu, miała już wymierzyć porządne uderzenie, lecz przerwał jej cichy głos syna.

— Nie musisz jej zabijać, otwórz po prostu szerzej okno — zaproponował, ale za moment tego pożałował.

— Tak! Żeby od razu więcej nawlatywało! Brawo za pomysłowość. — Chłopak ucichł i nie odezwał się już więcej. Chwilę potem po domu rozeszło się głośne plaśniecie gazety. Julie widząc spuszczoną głowę Antoniego, poklepała plecy chłopca dla otuchy.

— Pamiętasz jak w restauracji wujka Carola zalęgły się karaluchy? — zapytała pogodnie. Dzieciak przytaknął, wolał nie pyskować wybuchowej rodzicielce.

— A pamiętasz co się z nimi stało?

— Wujek spryskał je czymś. Kazał nie zbliżać mi się do nich — odpowiedział po namyśle. Wspomniany mężczyzna był bliską rodziną Antoniego. Chłopiec w każdy wolny weekend, odwiedzał go we włoskiej knajpie. Nie przyznał się do tego matce, ale w głębi duszy sam brzydził się karaluchów, po części przyznawał jej rację. Gdy pierwszy raz ujrzał szkodnika pod restauracyjnym stołem, odskoczył natychmiastowo w akompaniamencie niekontrolowanego, dziewczęcego pisku.

— No właśnie. Chyba nie sądzisz, że goście nadal by tam przychodzili gdyby Carol tego nie zrobił? Hmm? Owady nie są mile widziane w tym ani żadnym domu. Roznoszą choroby, mogą zrobić ci krzywdę, wiesz?

— Wiem.— Julie przytuliła pocieszająco ośmiolatka. Kobieta może i była gejzerem, który w każdej sekundzie jest w stanie wydobyć z siebie wrzącą parę, ale wniosek jaki można było wysunąć po opiniach wścibskich sąsiadek był jednoznaczny, dobra matka. Jedyna rozsądnie myśląca z ich trójki, charakteryzowała się opiekuńczością i wykształceniem. Na pewno rodzina Millerów nie była zwyczajna tak jak każda inna w okolicy. Pracująca matka, utrzymująca całą rodzinę i małomówny mąż porządkujący domowe zacisze wraz z wychowywaniem wspólnego potomka, nie wpisywali się w żadną rubrykę stereotypowości. Chłopiec słyszał wszelakie przezwiska na temat inności wykonywanych obowiązków jakie panowały w jego domu, najczęściej dotyczyły ojca nieroba. Choć pracoholizm u matki był widoczny gołym okiem nikt nie zwracał na to większej uwagi. Pomimo branych przez nią nadgodzin miała czas na szczerą rozmowę z synem, czego nie można było powiedzieć o Andrew. Spędzał w mieszkaniu większość czasu, wspólnie z małym ślęczeli po nocach nad tą nieszczęsną matematyką, ale większej bliskości między nimi nie było. Mężczyzna odnosił się oschle w stosunku do dziecka co odbijało się na relacji pomiędzy nimi jak i pożyciu małżeńskim obojga rodziców.

— Nikt nie lubi robali, zero z nich pożytku… — zaśmiała się krótko, aby zarazić syna pozytywnym nastrojem. Zdawała sobie sprawę z agresywności, którą czasem emanuje i zawsze starała się zrekompensować strach jaki odczuwa widząc ją taką. Chłopiec rozchmurzył się na te słowa i oboje wrócili do wspólnego posiłku.

— Wyłaź stamtąd! Myślałeś, że nie zauważę jak coś wciągasz?! — wrzasnął. Podszedł bliżej przyciągając do siebie Antoniego za dopiero co wyprasowany szkolny mundurek. Oboje mierzyli się groźnymi spojrzeniami. Chłopak starał się nie okazywać strachu, choć czując emanującą złość ze strony ojczyma wielka gula podeszła mu wprost do gardła.

— Szukam tylko książek — odrzekł niepewnie.

— Akurat w tym pokoju? I dlaczego masz to w ręce? — wskazał na woreczek białego proszku, który spoczywał w dłoni nastolatka — Myślisz, że jestem głupi? Oddawaj to! — Wyrwał własność, po czym wypchnął nieproszonego gościa za drzwi nie dając mu szansy na dalsze wyjaśnienia. Siedemnastolatek upadł na drewnianą podłogę wprawiając w ruch kilka chińskich waz ułożonych w rządku na samym środku stołu. Każda obróciła się kilka razy pod wpływem uderzenia, aż przekroczyła bezpieczną przystań jaką był stolik. Na dźwięk tłuczonego szkła zareagował nie kto inny jak Julie. Kobieta wybiegła z pokoju, przywalając solidnie w poślizgu o ścianę.

— Antoni! Wiesz ile one do cholery jasnej kosztowały?!

— Twój kochany mężulek mnie popchnął — odparł, podkreślając trzy pierwsze słowa słodkim głosikiem. Wstał otrzepując spodnie z kawałków ostrej porcelany. Spojrzał z wyrzutem na matkę, wyczekując skarcenia winowajcy, ale nie doczekał się tego.

— Po co go pchasz? Coś przeskrobał?

— Grzebał w TYM pokoju — uniósł ręce w kierunku drzwi wejściowych wspomnianego pomieszczenia, na co otworzyła szeroko oczy.

— To prawda? —zwróciła się do syna. Chłopak zniżył głowę ignorując zadane pytanie, właściwie nie musiał już nic mówić, wiedziała po czerwonych wypiekach, że chowa coś za uszami.

— Idziemy — pociągnęła go za rękaw koszuli w stronę gabinetu. Zamknęła drzwi na klucz, żeby mieć pewność, że świeży domownik nie będzie wtrącać się w wychowanie jej własnego dziecka. Zmusiła nastolatka do spoczęcia na przeciwległym krześle.

— Brałeś? — Zapytała wprost na co spuścił wzrok i parsknął lekceważąco.

— Nie — Odburknął. Nawet jeśli wziąłby parę gramów, nie powiedziałby o tym nikomu, nawet przyjaciołom, a już w szczególności jej. Rodzicielka nie odpuszczała, miała jeszcze parę trików, aby zmusić do gadania, o których nie wiedział. Zauważyła wyraźną zmianę w charakterze potomka odkąd Andrew postanowił wcielić w życie własne plany posiadania niezależnej kapeli, ale bez jednej zawadzającej mu przez ten cały czas przeszkody, ich samych. Nie była to łatwa sytuacja nawet dla niej. Nie okazywała bólu przez zmartwienia jakie ją trapią - Czy dam sobie ze wszystkim radę sama? – bo była świadoma tego, że musi być podporą emocjonalną dla Antoniego, a nie wodospadem łez.

— To czego tam szukałeś co? Wiesz doskonale o tym jak Daniel zarabia, więc albo rozglądałeś się za prochami dla siebie albo, żeby upchnąć naiwnemu dzieciakowi — Nachyliła się nad biurkiem opierając wyprostowane ramiona o drewnianą powierzchnie. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale taką arcygroźną pozą wywołała u drugiego rozmówcy silniejsze łomotanie serca. Spojrzała mu prosto w przerażone oczy przeskakujące raz na nią raz na wzorzasty dywan. Chłopak przełknął głośno ślinę. Atmosfera w pomieszczeniu gęstniała przez dłużącą się ciszę tak samo jak myśli zagonionego w kozi róg dzieciaka.

— Potrzebowałem pieniędzy — wydusił.

— Na co?

— A po co ci to wiedzieć?! Prezent dla dziewczyny z klasy! Już, zadowolona?! — wybuchł. Nie mógł znieść matczynej dociekliwości, czasem ją za to nienawidził. Za tą nieznośną wścibskość, na którą był skazany od urodzenia.

— Poważnie? Nie masz języka w gębie, żeby mnie o to poprosić? — zaśmiała się głośno — A ja myślałam, że się uzależniłeś albo jeszcze coś gorszego.

— To nie ma być jakaś maskotka tylko coś o wiele droższego…

— Nie martw się, znajdziemy na to pieniądze. W końcu chodzi o przyszłą matkę moich wnucząt. Ładna jest, tak w ogóle?

— Mamo… — spojrzał srogo. Wyczuła, że to jeszcze nic pewnego. Najwyraźniej nawet ze sobą nie chodzą — pomyślała. Antoni może i przedstawiał się wizualnie nawet lepiej niż dobrze, ale do śmiałości było mu daleko. Domyśliła się, że za tą wadliwą cechą stoi Andrew. Na myśl o nim kobiecie przyszedł do głowy obraz pryszczatego nastolatka siedzącego w kącie z książką, ale przede wszystkim mina jaka pojawiła się gdy dostrzegł, że podchodzi do niego Julie.

— No dobra, dobra. Sama zobaczę jak ją do nas zaprosisz. A teraz idź już bo mam projekt do skończenia, a ty przypadkiem nie masz sprawdzianu pojutrze?

— Dobra — zmierzał już w kierunku drzwi, ale zatrzymało go pytanie:

— Ej, nie chcesz tych pieniędzy w końcu?

— A no tak… Zapomniałem…

Antoni zatrzasnął za sobą drzwi. Poczuł, że w końcu nie jest obserwowany przez wścibskie oczka i mógł odetchnąć z ulgą. Wiotkie nogi uniemożliwiły mu stanie. Sunął się na podłogę opierając plecy o wejście. Oddychał jakby przebiegł co najmniej dziesięciokilometrowy maraton, a przecież była to zwykła rozmowa z matką jak co dzień. Od chwili gdy wspomniał o ,,dziewczynie z klasy” musiał zacisnąć wargi, aby przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem. Nawet nie zdążył pomyśleć dwa razy zanim to niewinne kłamstewko wyszło z jego ust. Nigdy nie uważał ją za skończoną idiotkę, ale w tym momencie mógł bez problemu to przyznać. Nie licząc tego, że szkoła, do której uczęszczał była męska to wszystko się zgadzało. Nawet jeśli kobieta skuma – w co wątpi -, to i tak pomyśli, że może nie wie wszystkiego o orientacji syna. Pociśnie go gadką o tym, że rodzicom mówi się wszystko i, że ona nie ma z tym problemu, jest tolerancyjna i bla bla bla. Parę groszy zawsze się przyda, a przy takiej ilości towaru, produkowanego na potęgę - bo przecież matka musi mieć więcej chińskich waz - nie zauważą ubytku jednego woreczka. Gdyby nie wybredność chłopaka, zdążyłby wziąć nawet więcej przed powrotem Daniela. Teraz, jedna ze zdobyczy spoczywała na dnie kieszeni dresowych spodni. Sięgnął zadowolony ze swojego sprytu, do wspomnianego miejsca. Przyjrzał się bliżej tajemniczej substancji. Nie wyglądała wcale groźnie tak jak przedstawiają to wszyscy znajomi, media i rodzina, szczególnie rodzina. Julie ostrzegła Daniela przed konsekwencjami jakie go czekają gdy sprzeda proszki znajomym Antoniego lub poczęstuje go jednym gramem jak to ma w zwyczaju robić w odwiedzinach u randomowych ludzi, aby rozluźnić atmosferę. Nie mógł się doczekać doznań jakie zaoferuje mu ,,zakazany owoc”, ale wolał pozostawić tę chwilę na kiedy indziej niż halucynacje w domu pełnym ludzi. Przez moment rozmyślał nad miejscem, w którym zatrzyma przez jakiś czas to co ukradł. W ciągu całego dnia każdy może wparować tu bez pytania. Zdecydował się na klasyczną skrytkę – pod materacem.

Z pokoju obok dobiegały już od samego rana poranne odgłosy obojga współlokatorów Antoniego przez co kontynuacja dalszej drzemki nie wchodziła w grę. Przynajmniej miał motywację, aby wstać z łózka i skończyć edukację. Jeszcze tylko rok – myślał za każdym razem gdy przecierał zaczerwienione i nabrzmiałe oczy. Pierwsze co zrobił po przebudzeniu było wlanie w siebie litra kawy, ale nawet ten wielbiony przez trójkę domowników napój nie przywróci mu tych wszystkich niewyspanych nocy. Jak zwykle napotkało go ,,uprzejme’’ powitanie ze strony ojczyma – rzucenie spojrzenia, które sugerowało niechęć i mruknięcie sklejonych słów coś jakby ,,hej” na dzień dobry. Po napełnieniu żołądka pustymi kaloriami przyszła pora na poranną toaletę. Wszystkie rzeczy do przebrania walnął na brudne łazienkowe kafelki. Zerknął w lustro na wypadek gdyby natura obdarzyła go niechcianym trądzikiem po takiej ilości cukru i kawy. Czarna krosta przykuła jego uwagę. Zbliżył się do odbicia aby przyjrzeć się znamieniu. Bojaźliwie dotknął niepokojącego uwypuklenia, ale zdążyło zmienić swoje położenie. Co do… — Chłopak zmrużył oczy. Przypominało to owada, po dokładnej analizie można było dostrzec 3 pary odnóży wędrujące wzdłuż policzka zataczając bezsensowne kręgi, przez co trudno było je wyłapać wzrokiem. Szybki i trafny ruch ręki wystarczył, aby nieproszony gość znalazł się w ręce, ale gdy tylko ją otworzył nic w niej nie znalazł. Rozejrzał się po całym pomieszczeniu czy aby na pewno czegoś nie przeoczył, ale wszystko było w jak najlepszym porządku. Wzruszył ramionami i wrócił do dziennej rutyny.

— Wychodzę.

— Co? Czekaj, gdzie? Jest już późno… — zapytała z pretensją. Antoni dobrze wiedział o tym, jak się denerwuje gdy wychodzi późnymi wieczorami, jednak wyglądało to, jakby chciał się za coś odgryźć.

— Jestem umówiony. Mam telefon, będę zdzwonić jakby co — dodał i wyszedł zostawiając ją z bezradnie rozłożonymi rękoma.

Auto czekało już na niego przed domem. Z samochodu w jaskrawych kolorach wystawały głowy kolesi wyglądających jak patola pierwszego stopnia, co nie spodobało się Julie ani trochę. Chłopak odjechał z nimi zostawiając za sobą jedynie kłęby kurzu. Impreza organizowana u jego najlepszego kumpla, a jednocześnie kapitana drużyny koszykarskiej, nie mogła uciec jego uwadze. Byli już niedaleko i nawet z tej odległości można było dosłyszeć piski ludzi skaczących do basenu i ostrą muzykę. Przed domem zgromadziły się dziewczyny śmiejąc się i popijając piwo w plastikowych kubkach, do których jeden z towarzyszy krzyknął coś sprośnego. Antoni podziękował jak najszybciej za podwózkę i oddalił się, aby nikt nie pomyślał, że ma cokolwiek z nimi wspólnego. Wszedł do środka, ale nie spodziewał się takiego tłumu ludzi. Ledwo słyszał własne myśli. Wzrokiem wypatrywał Wiktora, którego za nic nie potrafił znaleźć przez błyskającą kulę disco. Poczuł silny ucisk na ramieniu, po odwróceniu głowy ujrzał szukanej przez niego osoby.

— Hej, jednak przyszedłeś! Chodź zrobię ci drinka!

Poprowadził go do sporego barku, przy którym siedziało już kilka upitych imprezowiczów. Całe pomieszczenie robiło wrażenie, w końcu nie mógł narzekać na brak pieniędzy, jego rodzice byli znanymi prawnikami. Antoni usiadł naprzeciwko przyjaciela, który zaczął przygotowywać obiecany napój. Jego uwagę zwrócił znajomy głos.

— Hej Antoni, nie wiedziałem, że też będziesz na tej imprezie! Chcesz z nami skoczyć później nad jezioro?! Większość się tam wybiera, jedziemy za około godzinę!

— Tak, chętnie! —krzyknął. Wiktor podał mu swoje dzieło sugerując, że SAM wpadł na taką kombinację smakową, a teraz jest tematem przewodnim domówki. Chłopak upił łyk i przyznał mu rację dla świętego spokoju. Nigdy nie odnajdywał się na takich typu eventach, ale starał się zawsze naśladować rówieśników, aby nie wyjść na zakompleksionego dziwaka. Jak brzmiało jego motto tak zrobił. Tańczyli wszyscy prócz tych, którzy się naćpali i zajmowali miejsca siedzące. W oko wpadła mu dziewczyna, która wyjątkowo dobrze dobierała ruchy do granej melodii. Musiała chyba dostrzec, że Antoni nie spuszcza z niej wzroku od jakiegoś czasu bo zaczęła się zbliżać w niebezpiecznym tempie. Przestraszony nie miał wyboru i… Uciekł do toalety, jako wymówkę przed znajomymi obrał mdłości po Wiktoriańskiej mieszance alkoholi. Nie zdziwiło ich to więc bez jakichkolwiek uwag zwrócił się w kierunku ubikacji. Pomimo tego, że udawał, naprawdę dało się odczuć negatywne skutki tego cuda. Zawroty głowy od hałasu dawały o sobie znać. Przemył twarz zimną wodą, aby ochłonąć. Spojrzał w lustro i dopiero teraz dostrzegł jaki musiał być czerwony. Stał tak chwilę ze spuszczoną głową nad umywalką, pytając siebie samego co właściwie tu robi. Wszyscy bawią się w najlepsze tylko on wygląda jak ostatni drętwus. Uśmiechnął się do odbicia. Matka zawsze mówiła — Jeśli sytuacja tego wymaga, to uśmiechnij się dla tych durniów, a może i tobie na dobre to wyjdzie — Złota myśl Julie pomagała, stosował ją od kiedy pamięta. Dalsze wyszczerzanie zębów w stronę lustra sprawiło, że oczy zapiekły go z bólu, nieważne jak bardzo paradoksalnie to brzmi. To od tej pieprzonej kuli disco! — pomyślał. Ból był na tyle silny, że zaciśnięte dłonie na twarzy zostawiły parę krwistych śladów , ale jednocześnie pomogły odciągnąć uwagę od silnego pieczenia. Jak szybko pojawił się ambaras tak i szybko zniknął, lecz pozostawił po sobie mocno zaczerwienione białka. Przetarł je lekko chłodną wodą. Wciąż towarzyszyło mu dziwne uczucie, jakby coś poruszało się za powieką, pierwsza myśl – piasek? Po chwili kilka owadów wyszło znad rzęs razem z krwią. Antoni odskoczył w panice do tyłu uderzając o ścianę. Gdziekolwiek by nie spojrzał, widział robactwo, coraz więcej i więcej. Cały obraz zaczął się rozmazywać od ilości krwi pomieszanych ze łzami. Ręce, które bezużytecznie macały powietrze, uderzały o latające stworzenia wywołując większą panikę u chłopaka i wrażenie zapełniania się całego pomieszczenia zdechłymi robalami. W powietrzu unosił się zapach stęchłego mięsa. Głośne wołania o pomoc na nic się zdały z głośną muzyką. Starał się znaleźć chociaż klamkę od drzwi, która była jedynym ratunkiem w tej sytuacji. Nastał moment, w którym ciemność zadominowała, stracił poczucie orientacji w terenie. Nie wiedział gdzie jest i czy to na pewno łazienka, do której udał się w panice przed adoratorką. Wszystko się rozpłynęło, nieważne ile kroków zrobił nadal jakimś cudem miał miejsce, aby iść dalej i dalej. W nicości cisza wprawiała w strach. Harmider, od którego chciał prędko zwiać byłby błogosławieństwem w porównaniu do pustki. Nie słyszał swojego zduszonego krzyku przez łzy, ani ulubionego kawałku ,,killer queen”. W oddali ujrzał rozmazaną plamę. Po kręgosłupie przeszedł go nieprzyjemny dreszcz, lecz nie zamierzał się zatrzymywać. Kolorowe plamki zaczęły układać się w całość, tworzyły zdezorientowanego chłopca. Parzył w dal odwrócony tyłem do obserwatora.

Mogę tam iść? — Wskazał na pustą przestrzeń.

— Jasne, pójdziemy z tobą, chyba, że się boisz… Bo przecież bagna są takie straszne! —nie wiedział skąd pochodzi dźwięk osoby mówiącej, ale doskonale pamiętał do kogo należy.

— Pójdę, a co tam właściwie takiego jest?

— Pan Dan skarżył się na ubytek krów właśnie przez to miejsce. Uciekły przez uszkodzone ogrodzenie… Spotkasz bagno w tej wysokiej trawie i bach! Nie wyjdziesz już z niego. Jest tam mnóstwo bydlęcych szkieletów. Tchórzysz? — głos czternastoletniego Antoniego przyprawił teraźniejszego o gęsią skórkę. Czuł wstyd słysząc to jaki kiedyś był. Skutkiem gromadzonej się żenady przez ostatnie 3 trzy lata była niska samoocena i niechęć do własnej osoby.

— Nie! Też idę — malec nie poddawał się i za wszelką cenę próbował udowodnić, że aż kipi brawurą.

Nagle głośne pukanie w oddali rozmyło głównego bohatera halucynacji. Następnie Krzyk dziecka. Smród mięsa. Żałosne muczenie krowy. Bzyczenie much… Mocne szarpnięcie i uderzenie.

—Ejj!!! Obudź się — krzyknął chłopiec — Czy wolisz zobaczyć krowę? Jest martwa… Tak jak ja.

— Obudź się! — otworzył oczy. Zanim zdążył całkowicie oprzytomnieć dostał porządnie z liścia od kucającego obok Wiktora.

— O sorry, myślałem, że się jeszcze nie obudziłeś… — Antoni wstał do pozycji siedzącej. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Zorientował się, że znajduję się w pokoju kolegi. Przetarł powieki w panice oczekując najgorszego, na szczęście mógł odetchnąć z ulgą bo nic oprócz obolałych oczu tam nie zastał.

— Co się stało w tej łazience? Przynieść ci wody? — zapytał zmartwiony. Starał się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt wzrokowy, zamglony wzrok przyjaciela nie zwiastował nic dobrego.

— Odpowiedz mi szczerze… Dodałeś mi czegoś do napoju? — zapytał ochryple. Wolał nie wierzyć w to o co pyta, ale jakie inne jest na to wszystko wyjaśnienie?

— Oczywiście, że nie! Za kogo ty mnie uważasz? — Oburzony ton nie przekonał pytającego.

— Nie kłam! Wiem, że robię ci zawsze siarę przed kolegami bo nie jestem taki wyluzowany jak ty i postanowiłeś coś z tym zrobić, prawda!? Cokolwiek to było, sprawdź datę przydatności… To chujstwo zryło mi banię…

— Przestań pieprzyć głupoty! Jak możesz mnie o coś takiego oskarżać?

— Mogę! Bo po tym mi odwaliło!

— Dobra, nie będę z tobą dyskutować… Możesz mi wierzyć albo nie. Odwieźć cię do domu?

— Sam sobie poradzę — wstał chwiejąc się przy tym. Miał ukrytą nadzieję, że nie skończy na jednym pytaniu. Po namyśle, podsumowując, nie miał auta i w każdej chwili znowu może doznać objawień dziwnych dzieci bredzących o bydle.

— Odwiozę cię, koniec kropka — Antoni odetchnął z ulgą, że ma takiego przyjaciela, który przywykł do jego humorków i wie o co tak naprawdę mu chodzi. W końcu znają się od dzieciństwa…

— W górnej szufladzie są jakieś leki. Znajdziesz sobie. Ja już muszę lecieć bo mam spotkanie… A i następnym razem nie będę prała ci rozrzuconych pod łóżkiem skarpetek. Szczególnie POD łóżkiem, nie jestem już taka młoda, żeby zginać plecy wpół, aby łaskawie księżulek miał okrycie na stópki — Narzuciła torbę na ramię i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu kluczyków od auta — Gdzie to cholerstwo? A tu… — Wrzuciła je luzem do środka. Antoni mógł sobie tylko wyobrazić jak opróżnia desperacko całą zawartość na parkingowy żwir w ponownych poszukiwaniach. Wśród kilkunastu szminek i tony ulotek z informacjami otwarcia nowej knajpy trudno było się czegokolwiek doszukać, ale z jakiegoś powodu zawsze wybierała tą opcję, zamiast przegródki. Zastawiona od ramion w dół przeróżnymi plakatami i plecakami – co wyglądało raczej na podróż w góry niż do firmy – zwróciła się w kierunku drzwi. Przed wyjściem dodała — Naprawdę przeróżne rzeczy miałeś pod tym łóżkiem… — Chłopak zdębiał. Co miał znaczyć ten wymowny ton? Jakie niby ,,przeróżne rzeczy”? Te skarpety i kilka magazynów? Pomimo iż, pomiędzy materacem, a belką znajdował się skarb na czarną godzinę, to przesunięcie palcem, a nawet materiałem ubrania, zmieniłoby położenie jednej z nich, a tym samym odsłoniłoby prywatny schowek. Postanowił nie myśleć o tym tylko zobaczyć na własne oczy co właściwie matka zobaczyła, aby niepokoić go ostatnim zdaniem. Przesunął drewnianą deskę utrzymującą posłanie. Dalej i dalej, ale nic tam nie było… Nie wierzył w to. Znając Julie wyrządziłaby mu niezłą awanturę o takie kłamstwo, zwłaszcza w sprawie narkotyków. To kto? Daniel? On też lepiej by nie zareagował na wiadomość kradzieży jego własności. Mógł jedynie domyślać się, że planują dać mu oboje porządną nauczkę. Wolałby tego uniknąć więc bez ogródek przyzna się do błędu po ich powrocie, aby uniknąć czegoś gorszego… Monologu matki.

—Antoni, bardzo przyjemne te bagna

—Wyjdź stamtąd, proszę.

— Nie… Gdybyś mnie tam nie zostawił mógłbym jeszcze wyjść, ale to nawet lepiej. Nie chowam do was urazy. Baliście się więc uciekliście, to zrozumiałe, ja też bym tak postąpił. Macie szczęście, że rodzice się o tym nie dowiedzieli, twoja matka zabiłaby cię chyba — zaśmiał się krótko. Cały ubłocony od nóg po czubek głowy wydawał się czuć zadowolony z braku kąpieli, ale wszystko zdradzały jego oczy. Były przepełnione bólem. Bliska odległość ułatwiła chłopakowi w dostrzeżeniu czegoś więcej. Strachu.

— Nie mów tak… Powinieneś żyć

— Wołałem cię, wiesz? Wtedy… Strasznie głośno i niepotrzebnie… Chcesz tu wejść? Przecież nie boisz się chyba bagna? Tu jest cieplej niż na zewnątrz… — wyciągnął rękę i uśmiechnął się lekko.

 

Bzyczenie much narastało, a potem już tylko ciemność. Antoni przebudził się zlany potem. Czuł się tak samo jak podczas tamtej nocy u Wiktora. Widział doskonale, ale ku jemu zaskoczeniu ukazały się inne symptomy. Zdrętwiałe ręce od ciężaru głowy, przygwożdżone do materiału pościeli raziły bladością. Próbował wstać, aby nabrały koloru. Kiedy spojrzał na nie znowu, w miejsce ramion wyrosły włochate odnóża. Nie kontrolował ich, poruszały się bezwładnie wirując pod wpływem ruchu. Jęczał żałośnie próbując poruszać górnymi kończynami. Dzięki Bogu dolne nie zawiodły i poprowadziły go zamaszystym krokiem w kierunku toalety. Spojrzał przerażony w lustro, jakby miało odmienić rzucony czar. Jego oczom ukazał się tęgi owad o potężnych żuwaczkach. Przez moment wydawało mu się, że ten potwór wyskoczył znikąd, ale szybka analiza przypomniała mu o funkcji jaką pełnią lustera. Mutantem był on sam, co wywołało większą panikę. Mozaikowaty wzór omatidiów mienił się pod wpływem światła, a obraz jaki przez nie widział pod kilkudziesięcioma różnymi kątami doprowadzał go do obłędu. Patrząc na siebie mógł dostrzec milion innych owadów w takim samym chaosie. Nagły dźwięk otwieranych drzwi wybił go z równowagi. Usiadł skulony na łazienkowym dywanie, wpatrując się pustym wzrokiem w lazurowe kafelki. To Julie, tak wcześnie? — pomyślał. Nie chciał, aby zobaczyła go takiego. Wstrętnego, brudnego, włochatego. Nie zrozumiałaby nic, nie umiałaby mu pomóc. Może to nie zwidy, może naprawdę jest taki jaki jest albo wpadł w paranoje i jedyną pomocną opcją będzie wysłanie go do psychiatryka, żeby spędzić resztę życia pod kloszem na lekach. Nie wiedział już co jest prawdą, co omamem, a co zwykłym codziennym życiem. Nie mógł dłużej rozmyślać na takie niekończące się tematy bo tupanie stóp było coraz głośniejsze — Antoni, dlaczego się tak tłuczesz? — sparaliżowany wstrzymał oddech. Szukał wyjścia w tej całej sytuacji, ale nie sądził, że ma jakiekolwiek szanse na ukrycie wyglądu. Klamka poruszyła się. Zanim miało się stać co nieuniknione automatycznie wepchnął się w otworzone przez kobietę drzwi zakrywając całą twarz odnóżami. Prędko wbiegł do swojego pokoju i zamknął się w głębokiej szafie z toną zawieszonych ubrań. Zakopał się w nich jak najdalej mógł, aby ręka matki nie dotknęła tego wstrętnego ciała jakie posiadał. W oddali słyszał wołanie. Szeptał — To tylko sen, to tylko sen — podczas gdy łzy mieszały się z szybkimi i coraz płytszymi oddechami. Ubranie wtulone w złożone owadzie oczy przemokły do tego stopnia, że przypominały mokre szmaty do podłóg. Nagłe pukanie do drzwiczek, za którymi siedział zamurowało go. Starał się nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku jakby oczekiwał, że troszcząca się matka od tak zostawi potrzebującego zapłakanego. — Antoni, płaczesz? Jeśli to przez tą nową farbę do włosów, to nie przejmuj się zmyję się po jakimś czasie. Przecież wiesz jak szybko mi się odrosty robią — ciepły głos bliskiej mu osoby sprawił, że zapragnął zanurzyć się w jej ramieniu i odetchnąć matczynymi perfumami. Chciał, aby poklepała go przy tym po głowie mówiąc ,,Nic się nie dzieję…” nie zadając zbędnych pytań, nie komentując, po prostu będąc tu i teraz. Do ciemnej otchłani łez wplotły się promyki słońca, które zdążyły znaleźć szparę, przenikły cienki materiał kraciastej koszuli przez co mógł dostrzec sylwetkę rodzica.

— Nie patrz na mnie… To nie farba.

— Uspokój się i chodź w tej chwili do mnie — zażądała. Dłoń penetrująca szafę natrafiła w końcu na jedwabne włosy syna.

— Nie dotykaj mnie! — Postanowiła, że użyje siły. Chwyciła go za nogę. Chłopak szamotał się na boki i wrzeszczał bezsensowne zdania. Nie miał dość siły na walkę, aby wyrwać się ze szponów. Gdy okryło go już całkowicie światło dzienne, skulił się w mały kłębek nie dopuszczając nikogo do środka. Poczuł ucisk. Znalazł się w długo wyczekiwanej bezpiecznej przystani jaką były ciepłe ramiona. Jego oddech uspokoił się, ale nadal można było usłyszeć ciche, zduszone szlochy z ust Antoniego.

— Jestem robalem...

— Nie jesteś żadnym robalem, jesteś piękny jak zawsze… — szepnęła. To nie było to czego się spodziewał, ale nie mówiła nic więcej. Zamarli razem na zimnej podłodze. Kołysała nim jak dzieckiem, nie doszukując się powodów, dla których doszło do tego. Czekała aż syn sam zacznie. Analizowała jego mimikę, wyglądał jakby miał zadać pytanie, skomentować coś, ale żadne zdanie nie padło. W końcu zdecydował się zabrać głos.

— Czy to jest nauczka? — wszystkie omamy zniknęły dzięki niej, lecz nadal drżał mówiąc to.

— Jaka nauczka?

— Za to co znalazłaś pod łóżkiem. Dodałaś mi to do kawy, żeby ode chciało mi się próbowania tego świństwa? Mam rację?

— O czym ty mówisz?

— O tym co znalazłaś pod łóżkiem…

— Parę magazynów Playboya? I niby co miałem ci dodać do kawy? Zatrułeś się czymś?

— Ja…— zamilkł na chwilę. Zrozumiał, że już nie ma odwrotu — Okłamałem cię… Nie chciałem sprzedać tych prochów, wziąłem je dla siebie— westchnięcie matki zaniepokoiło go — Zanim coś powiesz… Ja ich nie próbowałem! Przysięgam! Ale nigdzie ich nie ma, nie mogę ich znaleźć, a teraz każdego dnia czuję się coraz dziwniej, widzę rzeczy, których nie ma, a może są? Sam już nie wiem!

— Dobrze, wierzę ci… Tylko masz to znaleźć i mi oddać. A co do tego jak się czujesz, Wiktor mi wszystko powiedział, to na pewno po jego drinku.

— Tak myślisz?

—No pewnie. Kiedyś kupela zrobiła mi takiego shota, że przez tydzień z domu nie wychodziłam.

W zaroślach nie dało się nie usłyszeć płaczu dziecka. Woń zdechłej krowy nasilał się z każdym powiewem wiatru.

— Mówiłeś, że nic mnie złego nie spotka…

Antoni przetarł sklejone oczy. Znowu nękał go ten sam koszmar, a może to nie koszmar, tylko zwykła prawda. A co jest prawdą? Potrząsnął głową, aby rozbudzić zaspane ciało. Pojrzał w dół na bezwładnie opadające dłonie. Na szczęście nie zamieniły się we włochate odnóża, lecz coś innego przykuło jego uwagę. Krew. Ciemne plamki zdobiły sine nadgarstki co było niepokojące. Gorączkowo dotknął nosa, krwotoki z tego miejsca zdarzały mu się, ale zawsze przebudzały go nawet z twardego snu. Nie czuł bólu, nawet nie pamiętał co ostatnio mogło zainicjować taki rozlew krwi. Wszedł do ubikacji, w której ostatnimi czasy przebywa zadziwiająco długo, aby być pewnym braku owadzich symptomów. Stanął w progu. Źrenice powiększyły się, a do gardła podeszła ogromna gula. Złapał się za głowę i żałośnie stał próbując odpowiedzieć sobie na pytanie ,,Czy dalej śnie?”. Upadł na kolana obejmując matczyne zwłoki. Łzy same cisnęły się do oczu, a powietrza było jakby o wiele mniej. Zawył zrozpaczony i zacisnął mocno powieki w nadziei na kolejne iluzje, a nie prawdę. Mamo… — szepnął. Otumaniony chandrą nie spostrzegł nawet obecności drugiej osoby w pomieszczeniu, wiedzionej odgłosami.

— Coś ty zrobił…

— To nie ja…

— Julie… — Daniel kucnął i sprawdził puls. Po chwili szoku spojrzał na brudne ręce chłopaka — Byłeś pod wpływem, tak? Julie mi wszystko powiedziała. Chciałeś się tylko zabawić, a zrobiłeś coś więcej, tak?!

— To nie ja— Spuścił wzrok, dalej zalewając się łzami —Nic nie wziąłem…

— Nie wiesz czy to ty! Bo pewnie nawet tego nie pamiętasz!— przycisnął go do ściany—I co mam z tobą zrobić, Hę? Zabiłbym cię najchętniej, ale nie zrobię tego przy jej ciele. Pomożesz wynieść mi zwłoki, a gdy dojedziemy na miejsce to będzie twój koniec. Pogrzebie cię z dala od niej… Zrobisz to co ci każe… I pogódź się ze swoim losem. Spójrz na nią! Zasłużyłeś na to samo!— Antoniego dobiły ostatnie słowa jeszcze bardziej. Musiał przyznać mu niegłupią rację. To prawda, nie wiedział co robił poprzedniego dnia, ani w nocy. Jedyne co mu świtało to sen, który był wyraźniejszy niż to co ma przed oczami. Antoni spojrzał pytająco —Nasz dom to istna wylęgarnia heroiny, jeszcze mało? Wezwanie policji byłoby samobójstwem.

Po dokładnym uszczelnieniu zmarłej grubą folią oboje podnieśli ciężar.

— Trzymaj mocniej — rozkazał.

Przed nimi czekało wyzwanie, znieść całość w kawałku po krętych schodach. Oboje trzymali kurczowo folie tak, aby się nie rozerwała. Antoni nie wiedział co robi. Wszystko wydawało mu się jedną wielką iluzją.

— No rusz się w końcu.

Wpatrywał się pustym wzrokiem w swojego przyszłego mordercę z wyrazem współczucia. To przez niego muszą to robić. On nie jedyny kochał Julie, ale w tamtej chwili głowę nastolatka zajęło rozmyślanie na temat sposobu w jaki umrze. Czy będzie cierpiał? Ile będzie to trwało? Cała podróż na odludzie będzie jak droga na stryczek. Przed oczami stanęła mu wizja Daniela okładającego go pięściami przy grobie matki. Postanowił zrobić krok.

— No szybciej, nie mamy całego dnia.

Mocne popchnięcie zwłok w dół pomogło pozbyć się zbędnego problemu. Słychać było jedynie stęknięcia mężczyzny od wtórnych uderzeń. Przez chwilę się obracał aż spoczął na samym dole korytarza w brudzie przyniesionego butami błota. Kamienne schody ozdobiły pokaźne plamy krwi, ale największa z nich ostała przy głównych drzwiach wejściowych obok obydwu trupów. Strumień łez skapywał z policzków winowajcy. Na nic zdało się zamknięcie oczu przed całym incydentem, i tak wszystko słyszał, ostatni oddech nieboszczyka. Mógł sobie wmawiać, że to wina przemoczonych od potu dłoni, adrenaliny, mętliku w głowie, ale tylko on przeżył, a tylko zabójcy nie są martwi na samym końcu. Zszedł powoli tak samo jak w trakcie niedzielnych poranków podczas, których wszyscy jeszcze drzemią. Bał się spojrzeć na to co zrobił, ale czuł, że ktoś mu karze, chwyta za kark i przybliża głowę do gnijącego mięsa. Widok martwych małżonków przyprawił go o nieprzyjemne dreszcze. Padł na kolana zwracając ostatni posiłek. Powstrzymał się od mdlenia, a także zignorował zawroty głowy. Instynktownie wyjął tą samą folię i opakował kolejne ciało, które spoczęło na dnie bagażnika starego jeepa wraz ze zardzewiałą łopatą. Nie miał prawa jazdy, ale wiele razy matka pokazywała mu jak to robić. Zależało jej na tym, aby był znakomitym kierowcą tak jak ona.

,,— Najpierw przekręć … —‘’ Odpalił silnik . ,,—Widzisz ten krążek?—‘’ Zmienił bieg . ,,— I jedziesz synu —‘’ Wcisnął mocno gaz aż usłyszał uderzenie zawartości auta.

— Miałaś rację mamo… Przydały się te lekcje nauki jazdy —Obrócił głowę jakby oczekiwał, że odpowie mu trup.

Jedynym miejscem jakie mógł sobie w tamtej chwili przypomnieć była plaża, a raczej małe wysypisko śmieci. Częste przypływy i deszczowa pogoda zniechęcały tamtejszą ludność do odwiedzin, ale za to chętnie pozbywali się tam puszek po pepsi. Antoni otworzył schowek w nadziei na odrobine matczynej nalewki, którą zawsze kitrała na wszelki wypadek. ,,— Po wiśniówce prowadzę dobrze, na trzeźwo bardzo dobrze, ale chyba dobrze wystarczy — ‘’ upił łyka alkoholu i zaśmiał się na wspomnienie bzdur jakie plotła. Zmrużył oczy starając się przyjrzeć okolicy. Napisy na tablicach rozmazywały się pod wpływem kropel deszczu. Wątpił, aby farba nie była wodoodporna. Najwyraźniej tonik zaczął działać. Parkując na piasku stuknął w parę pełnych kontenerów na śmieci. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę bagażnika. Nie zwracał uwagi na to czy ktoś jest obecny i być może obserwuje to jak zmaga się z zapakowanymi ciężarami ociekającymi cuchnącą krwią. Łopata zanurkowała głęboko w podłożu. Chłopak stęknął przy kolejnym manewrze narzędziem. Opróżniona butelka napoju wdawała się we znaki nie tylko fizycznie, ale i umysłowo.

— Daniel… T-to ty nie będziesz leżał koło Julie, zakopie cię na drugim końcu tego cholernego śmietniska pieprzony ćpunie… — ,,drugi koniec” dla pijanego oznaczał 10 metrów dalej. Gdy już wykonał ostatnie machnięcie łopatą, a oba nagrobki starannie uklepał, podpisał je jak należy. ,,Julie Rehnam 1956 – 1997, Daniel Pollykon stary ćpun”. Zmachany padł na wilgotny piasek zwilżając go jeszcze bardziej słonymi łzami. Ciężki oddech po wysiłku w miarę się wyrównywał, ale ponowne łkanie nie pomagało. Przyglądał się długiemu brzegu, który wydawał się nie mieć końca. Targane fale wiatrem co jakiś czas moczyły mu ubrania. Był zbyt wyczerpany by choćby przesunąć się z pola uderzeń wody. Mignięcie niebieskiego światła odwróciło jego uwagę od grobu matki. Wyostrzył wzrok. Flara poruszała się w szybkim tempie emanując pięknem i wprawiając w osłupienie promieniami delikatnego błękitu. Po dokładnej analizie zrozumiał iż to co widzi, nie jest żadnym aniołem, lecz motylem. Podniósł się, by zobaczyć dokładniej z czym ma do czynienia. Owad kierował się w stronę morza, nie kończącego się oceanu, który dla istoty jak ta była pewną śmiercią. Pomimo świadomości bezsensowności celu jaki obrał sobie mały podróżnik, Antoni ruszył za nim powolnym krokiem. Zniewalający szafir nie pozostawił mu wyboru, przyciągał jak magnes. Czuł się jak drobna rybka podążająca za światełkiem w czarnej otchłani morskich ryb. Wiedziona przez swojego przyszłego oprawcę, zdaje sobie sprawę, że umrze, ale płynie dalej wyczekując nieuniknionego. Drogę chłopaka zagrodził początek morskiej bariery, której nie wahał się przekroczyć. Łzy nie kłopotały go już, tak samo jak niepokój czy strach. Nie martwił się niczym. Dopóki widział światło dopóty mógł dalej iść. Woda sięgała coraz wyżej. Nastał moment, w którym głowa nastolatka musiała być skierowana całkowicie prostopadle do pochmurnego nieba. Ciężko było zabrać jakikolwiek oddech pod wpływem ciśnienia, lecz niedługo po przejściu kolejnych kilku metrów oddech nie był mu już potrzebny. Cały czas śledził wzrokiem wabika, nie zwracając uwagi na unoszące się ostatnie bąbelki cennego powietrza.

— Tonę w bagnie… A ty Wiktor?

,,— Nikt nie lubi robali, zero z nich pożytku…’’

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • Anonim 29.02.2020
    Sisi55,
    Co Wy z tymi imionami? Uwzięliście sie na mnie? Znowu w ramach Bitwy są te imiona...
    Tak średnio mi się tekst podobał. Pełny sprzeczności, niezrozumiałych, nieoczekiwanych przeskoków. Na pewno na plus, że nie spieszyłeś się z akcją, ładnie ciągnąłeś i muszę przyznać, że nie czuć tu dłużyzn, co przy tak długim tekście nie jest łatwe.
    Co do samego tematu pierwszego, to nie zrozumiałem związku.
    Tekst napisany słabo, pełno błędów wszelkiej maści.

    Gdy pierwszy raz ujrzał szkodnika pod restauracyjnym stołem w poszukiwaniu widelca
    szkodnik poszukiwał widelca? :) Tak to brzmi.

    Antoni dobrze wiedział o tym jak się denerwuje gdy wychodzi późnymi wieczorami, jednak wyglądało to jakby chciał się za coś odgryźć.
    Ło, matko. Wygląda to, jakby Antoni sie denerwował na samego siebie, że wychodzi i chciał się samemu sobie odgryzać :) Dodaj osoby. Poza tym interpunkcja, tu brak 3 przecinków.

    Chłopak odjechał z nimi zostawiając za sobą jedynie dymy kurzu.
    dymy kurzu? Chyba tumany kurzy.

    Poprowadził go do sporego barku, przy którym siedziało już kilka upitych imprezowiczów.
    kilkU

    Wiktor podał mu swoje dzieło sugerując, że SAM wpadł na taką kombinacje smakową, a teraz jest tematem przewodnim domówki.
    kombinacjĘ, on jest tematem domówki?

    Głośne wołania o pomoc na nic się zdały z głośną muzyką.
    ??? Chyba: ... przez głośna muzykę.

    Harmider, od którego chciał prędko zwiać byłby błogosławieniem w porównaniu do pustki.
    błogosławieństwem

    — Pan Dan skarżył się na ubytek krów właśnie przez to miejsce choć.
    A co to na końcu: choć???

    —Ejj!!! Obudź się — krzyczy chłopiec — Czy wolisz zobaczyć krowę? Jest martwa… Tak jak ja.
    Zmieniasz czas przeszły na teraźniejszy, to błąd. Trzymaj się ustalonego czasu.

    Ku jego oczom ukazał się tęgi owad o potężnych żuwaczkach.
    Jego oczom (bez KU)

    Przez moment wydawało mu się, że ten potwór wyskoczył znikąd, ale szybka analiza przypomniała mu o funkcji luster.
    Funkcja luster brzmi jak z podręcznika fizyki, a nie beletrystyki.

    — Nie dotykaj mnie! — Postanowiła, że użyje siły.
    Jeśli dajesz jego wypowiedź i opisujesz czynność innej osoby, zaznacz, bo tak miałem wrażenie, że to ona mówiła.

    Otumaniony chanrdą nie spostrzegł nawet obecności drugiej osoby w pomieszczeniu wiedzionej odgłosami.
    CHANDRĄ, pomieszczenie wiedzionej odgłosami? Zmień kolejność, np: ... drugiej osoby wiedzionej odgłosami w pomieszczeniu.

    Musiał przyznać mu słuszną rację.
    słuszna racja - masło maślane.

    Po dokładnym uszczelnieniu zmarłej grubą folią oboje podnieśli ciężar.
    USZCZELNIENIE ZMARŁEJ???????????

    ,Julie Rehnam 1968 – 1997,
    Ona żyła tylko 29 lat?????

    To tylko niektóre błędy, było ich mnóstwo, co w innych Twoich tekstach się zdarzało rzadziej.

    Pozdrawiam.
  • sisi55 29.02.2020
    Dziękuje. Faktycznie jakoś dziwnie pisało mi się ten tekst i choć przeczytałem go kilka razy wciąż mi coś nie grało.
  • Witamy kolejne opowiadanie w Bitwie..
    Jeszcze prosimy o wklejenie linka; http://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-linki-do-w934/
    Pozdrawiamy
  • Shogun 29.02.2020
    Ciekawe opowiadanie, ale nie za bardzo wiem o czym. Dużo przeskoków, co sprawiało, że tekst był trochę chaotyczny. On chyba w końcu miał te omamy od ćpania, bo inaczej sobie tych wizji wytłumaczyć nie mogę. Czyli mimo wszystko brał przez ten cały czas, i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, no ale w końcu heroina to mocny szajs. Cóż, dopadły go demony przeszłości, a to w połączeniu z narkotykami doprowadziło do tragedii.
    Pozdrawiam :).
  • sisi55 29.02.2020
    Chodziło mi o to, że obwiniał się za śmierć tego chłopca z bagien. Dlatego przedstawiał siebie jako robala.
  • Shogun 29.02.2020
    sisi55 hmm, w takim razie coś podkręciłem, ale w sumie ten chłopiec to nie był młodszy Antoni?
  • sisi55 29.02.2020
    Shogun -_- chłopiec to był jego młodszy kolega, a głosy jakie słyszał należały do niego i Wiktora. Może źle to przedstawiłem.
  • Shogun 29.02.2020
    sisi55 aaa, już rozumiem, kompletnie zapomniałem o Wiktorze, no tak, mój błąd. Kajam się, i dziękuję za wyjaśnienie.
  • pkropka 11.03.2020
    Cześć sisi.
    "Po mieszkaniu rozchodziło się głośne bzyczenie muchy, Co jakiś czas nastawała cisza na obtarcie odnóży" - nie możesz się zdecydować - jedno, czy dwa zdania? ;)
    "— Andrew weź zrób coś z tą cholerną muchą[.] — mąż oderwał wzrok znad talerza, ale słowa jakby do niego nie dotarły" - kropka i mąż z dużej. W dialogach w ten sposób zapisujemy jedynie, jeżeli po pauzie następuje czasownik jednoznacznie związany z wypowiedzią, np. "powiedział", "szepnął", "krzyknął" itd. Polecam: http://www.opowi.pl/art/jak-pisac-dialogi/
    "Gdy pierwszy raz ujrzał szkodnika pod restauracyjnym stołem w poszukiwaniu widelca," - karaluch szukał widelca? Też bym się takiego bała.
    "wprawiając w ruch kilka chińskich waz ułożonych w rządku na samym środku stołu. Każda obróciła się kilka razy pod wpływem uderzenia, aż przekroczyła bezpieczną przystań jaką był stolik. Na dźwięk tłuczonego szkła" - Chińskie wazy nie były szklane. Dalej piszesz o porcelanie...
    "dziesięciokilometrowy maraton" - o, panie. Maraton to ciut ponad 42km
    "Nigdy nie uważał ją za skończoną idiotkę" - jej
    "Przynajmniej miał motywację, aby wstać z łózka i skończyć edukację. Jeszcze tylko rok" - chyba kontynuować, skoro jeszcze rok do ukończenia
    "Antoni dobrze wiedział o tym, jak się denerwuje gdy wychodzi późnymi wieczorami, jednak wyglądało to, jakby chciał się za coś odgryźć." - rozumiem, że denerwuje się matka, ale kto chce się odgryźć? Gubisz podmiot.
    "Przed domem zgromadziły się dziewczyny śmiejąc się i popijając piwo w plastikowych kubkach, do których jeden z towarzyszy krzyknął coś sprośnego" - biedny kubek, musiało mu być niemiło, ze jakiś koleś krzyczy do niego sprośne rzeczy ;) A tak poważnie dość często gubisz podmiot.
    "po odwróceniu głowy ujrzał szukanej przez niego osoby." - szukaną
    "Cały obraz zaczął się rozmazywać od ilości krwi pomieszanych ze łzami." - pomieszanej
    "Nie słyszał swojego zduszonego krzyku przez łzy," - jeszcze nigdy łzy niczego mi nie zagłuszyły...
    "Zastawiona od ramion w dół przeróżnymi plakatami i plecakami – co wyglądało raczej na podróż w góry niż do firmy " - obwieszona może?
    "Musiał przyznać mu niegłupią rację" - ...
    "Wcisnął mocno gaz aż usłyszał uderzenie zawartości auta." - jakie uderzenie jakiej zawartości?
    " Cały czas śledził wzrokiem wabika" - wabik. Przytaczam akurat to, ale w kilku miejscach zauważyłam tego typu problem z odmianą.

    Przejrzyj jeszcze raz całe opowiadanie. Masz sporo literówek, głównie ucięte ogonki. Do tego przydałoby się jeszcze trochę przecinków. Nawet sporo przecinków. Wszystkiego nie kopiowałam, było tego zdecydowanie za dużo. No i ujednolić czasy.
    Sam pomysł i realizacja historii mnie się podobały. Błąd z dzieciństwa, który spowodowany był brakiem wyobraźni i przekonaniem o nieśmiertelności. Późniejsze wyrzuty sumienia, wraz samotnością: zbyt późne wsparcie mamy, brak zainteresowania z jej strony i wrogość oczyma. Nastolatek, który pozostał sam na świecie.
    Bardzo dobrze przedstawiłeś relacje panujące w rodzinie. Przejrzyście, nie wprost na tacy.
    Zakończenie super.

    Podsumowując: dużo pisz i jeszcze więcej czytaj. Wyobraźnię i pomysł masz, ale warsztat wymaga jeszcze pracy.
    Powodzenia :)
  • sisi55 13.03.2020
    Dziękuje bardzo za wypisanie błędów i opinię.
  • Rozpoczynamy głosowanie!
    Zapraszamy Autorkę do czytania i zagłosowania.
    Gosowanie potrwa do 20 marca / piątek / godz. 23:59

    Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury
  • Pasja 14.03.2020
    Bardzo specyficzne opowiadanie w swojej treści i to porównanie do robali jest zaskakujące. Poruszylaś problem dość istotny w wychowaniu dzieci, szczególnie chłopca przez matkę. Dominacja matki w tej rodzinie budzi niepokój który przobraża się w nadmierną opiekuńczość i beztresowe wychowanie. Pozwalanie chłopcu na zbyt wiele. On sam ma dwa światy; wewnetrzny i zewnetrzny i nie potrafi się z nimi porozumieć. Przez cay czas obwinia siebie za śmierć tamtego. Samotny pośród niezrozumienia i wiara w niesmiertelność zamyka go przed światem. Moim zdaniem tutaj brak było ojcowskiej miłości.
    Ciekawe opowiadanie o rodzinnej relacji nie zawsze kolorowej.
    Pozdrawiam
  • sisi55 18.03.2020
    Dzięki
  • piliery 14.03.2020
    Robisz ogromne postępy. jestem pod wrażeniem. Tekst bardzo interesujący choć wymaga jeszcze sporo korekt. Wrócę.
  • sisi55 18.03.2020
    Dziękuje.
  • Oj długie to było, a przydałoby się znacznie okroić i przez to uściślić, napisać jaśniej tę opowieść bo można zaginąć w nim niczym zaginiony w akcji.
    Czytałem zdaje się kiedyś Twój dość dobry tekst, tu wypadłaś gorzej, ale dobrze, że się nie poddajesz i piszesz bo to jedyna droga, aby być lepszym w tym co się lubi a być może i kocha.
    Dostałaś sporo dobrych rad, nie będę ich powtarzał.
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • sisi55 18.03.2020
    :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania