Joro at home. 3 a.m.

Trzecia nad ranem. Gęste, ciemne chmury zawisły nad Tokio. Nieprzyjazne warunki atmosferyczne zmusiły Joro do wtargnięcia przez lekko uchylone okno do pokoju śpiącego blondyna.

---

Znajomość mangi/anime Tokyo Revengers nie jest konieczna.

Draken/Ken-chin to jedna i ta sama osoba.

~*~

Dzisiejszy dzień Joro mógł uznać za udany. Rano obudziły go promienie wschodzącego słońca, które po dość chłodnej nocy były jak remedium na jego lekko wychłodzone ciało. Śniadanie nie nastręczyło mu żadnych problemów, dosłownie materializując się tuż przed jego oczami, a posiłek w porze obiadowej zamierzał tym razem zjeść na mieście. Zapowiadało się więc, że dzień będzie zdecydowanie bardziej łaskawy niż miniona, nie w pełni przespana noc.

Korzystając z pięknej pogody, najedzony i wypoczęty po porannej drzemce, spędził większość tego pogodnego dnia na dworze. Bezchmurne, gwieździste niebo rozpościerające się nad Tokio, przekonało Joro, by i tym razem spędzić noc na zewnątrz.

W końcu nic nie zapowiadało tego, co miało wydarzyć się około trzeciej nad ranem.

Ogromne krople deszczu uderzyły w ziemię. Silne podmuchy wiatru zerwały na równe nogi Joro, który niemal natychmiast powziął niezbędne kroki, by dotrzeć w suche, bezpieczne miejsce. Wykorzystując uchylone okno w jednym z parterowych mieszkań, wślizgnął się niepostrzeżenie do środka i z wyraźną ulgą odetchnął, gdy okazało się, że w pokoju panują warunki idealne dla przemarzniętego i przemoczonego „gościa”.

Jedynym źródłem światła tego stosunkowo niewielkiego pomieszczenia była lampa uliczna, której dobiegający zza lekko przybrudzonego klosza jasny strumień, rzucał przyjemną dla oczu, pomarańczową poświatę, rozpraszając się na drewnianych panelach.

Joro ruszył żwawo przez pokój. Śpiąca na łóżku postać, poruszyła się, zmuszając go do natychmiastowej ucieczki w najbardziej odległy kąt pomieszczenia. Tkwiąc w bezruchu, czekał na kolejne wskazówki, które pomogłyby mu zdecydować o swoich dalszych działaniach.

Długie, jasne włosy rozłożyły się szerokim wachlarzem na śnieżnobiałej poduszce, gdy leżący na niej chłopak, poruszył się, układając swoje ciało na plecach. Uniósłszy powoli powieki, skierował swoje zaspane spojrzenie w stronę potencjalnego źródła dźwięku i omal nie stanęło mu serce, gdy ujrzał wpatrujące się w niego lśniące, czarne niczym węgiel oczy.

Jednak nie to było najgorsze, to nie oczy wzbudzały w nim rosnącą w siłę panikę.

Zdesperowany chwycił telefon, leżący na nocnej szafce i drżącą ręką uruchomił Line’a, gdzie z listy ulubionych wybrał najwłaściwszy w takiej sytuacji kontakt i niezwłocznie rozpoczął połączenie.

– Ken-chin! – zawołał szeptem, gdy tylko charakterystyczny dźwięk po drugiej stronie zasugerował odebranie połączenia.

W słuchawce usłyszał szelest jaki mógłby towarzyszyć przekręcaniu się ospałego jeszcze ciała na łóżku i niecierpliwie czekał na jakąkolwiek oznakę świadomości ze strony swojego przyjaciela.

– Co jest, Mikey? Zdajesz sobie sprawę, która godzina? – Brzmienie głosu zdradzało, że jest w pierwszej fazie powolnego wybudzania się.

– Musisz tu przyjść – odezwał się nadal szepcząc i nie odrywając oczu od nieruchomego intruza w swoim pokoju.

– Tu...? To znaczy gdzie? – usłyszał niewyraźne pytanie.

Mikey mógłby przysiąc, że Ken-chin ziewnął.

– Do mnie – odpowiedział zniecierpliwiony. – Musisz tu przyjść, Ken-chin – powtórzył raz jeszcze, niemal błagalnie wypowiadając jego imię.

– Zaczynasz mnie przerażać. Co się dzieje? – zapytał zdecydowanie bardziej świadomie.

– Nie ma czasu na tłumaczenia. Nie wiem jak długo zostanie w jednym miejscu. Co jeżeli się przemieści?

– ...Mikey...

– Po prostu przyjdź, proszę – wszedł mu w słowo, powoli tracąc panowanie nad sobą.

Liczyła się każda sekunda, a Ken-chin zdawał się w najmniejszym stopniu tego nie rozumieć. Czy to nie oczywiste, że gdyby nie potrzebował go natychmiast, zaczekałby z tym do rana?

– ...Ok, będę za 10 minut.

– Za 5 – poprawił go, nie spuszczając z oczu nadal tkwiącego w bezruchu intruza.

– Dobra, za 5.

Mikey nie miał śmiałości odwrócić wzroku. Ekran smartfona rozświetlał pomieszczenie, ukazując wyraźniej żywy powód jego zachowania, zachowania znacznie odbiegającego od tego, które znane jest wszystkim z niezłomności i nieustępliwości. Włączony telefon odłożył na szafkę i oparł się plecami o miękką poduszkę. Głowa dotknęła chłodnej ściany, nie pozwalając oczywiście, by wzrok zawędrował gdziekolwiek indziej, by odległy kąt pokoju pozostał bez nadzoru jego czujnych oczu.

Co kilka sekund zerkał nerwowo na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić czy może tym razem upływający czas zlitował się nad nim i ostatnia cyfra wskoczyła na poziom wyżej, zwiastując coraz bliższe pojawienie się Ken-china, ale niezależnie od tego jakie były wskazania, w każdym przypadku odczuwał zawód.

Tak mijały mu kolejne bardzo długie sekundy, tworząc kolejne bardzo długie minuty.

Tak więc dopóki nie usłyszał szczęku przekręcanego zamka i znajomych kroków na krótkim korytarzu, jedyne co istniało to on w stanie co najmniej bliskim histerii, intruz, który Mikey mógłby przysiąc, że swoją postawą rzucał mu wyzwanie i czas, którego upływ zdawał się przeczyć prawom fizyki.

Drzwi do pokoju otworzyły się, a tuż za nimi ukazała się wysoka postać jasnowłosego chłopaka. Włosy miał wygolone mniej więcej do połowy, a z czupryny tym razem utworzył coś na rodzaj niechlujnego koka. Był to widok dość zaskakujący, biorąc pod uwagę, że długi starannie zapleciony warkocz był jego nieodzownym elementem wyglądu.

– Spóźniłeś się – przywitał go z wyrzutem Mikey, doskonale pamiętając wskazania zegara sprzed sekundy.

– Minutę – rzucił niewzruszony, zamykając drzwi. – A teraz gadaj po co mnie tutaj ściągnąłeś – powiedział, rozglądając się podejrzliwie po pokoju.

Żadnego zagrożenia nie dostrzegał. Czyżby nie zdążył? Ale w takim razie, gdzie jest ciało?

– Masz się tego pozbyć – zażądał, wskazując miejsce po jego prawej.

Wzrok Drakena powędrował w tamtym kierunku. W tym samym momencie, niczym cudownie ozdrowiały, Joro wzdrygnął się, wprawiając w ruch swoje sparaliżowane do niedawna ciało. Przebierając szybko swoimi ośmiomami odnóżami, umknął w bok, chowając się za drewnianą szafą.

– ...Serio? – Draken spojrzał martwym wzrokiem na siedzącego na łóżku przyjaciela i westchnął przeciągle, gdy ten uparcie nie reagował.

Ruszył przez pokój, wkraczając w obszar gdzie pomarańczowa poświata rozproszyła się na ciemnym materiale jego długich spodni i zatrzymał się przy krawędzi łóżka, spoglądając na niego z góry.

Dwie pary ciemnych oczu wpatrywały się w siebie w milczeniu. To co Draken dostrzegał w tych drugich, to czego nie miał jeszcze okazji ujrzeć, to strach. Było to do niego zupełnie niepodobne, wyglądało wręcz komicznie. Dlatego gdy usłyszał jego łamiący się głos, słowa, które do niego skierował – omal nie zareagował śmiechem.

– Nie zasnę dopóki to coś będzie w moim pokoju – odezwał się, wlepiając w niego swoje duże, czarne oczy.

– Zmusiłeś mnie do opuszczenia ciepłego schronienia i przedzierania się w środku nocy przez ścianę deszczu. Jak zamierzasz odpokutować?

Poważna sytuacja, poważna reakcja. Draken był z siebie dumny.

– Najpierw... pozbądź się go. Nie potrafię się skupić, gdy wiem, że jest w pobliżu.

– I co mam niby z nim zrobić? Przecież nie wystawię go na zewnątrz w taką pogodę.

– Co? Nie oczekuję byś gdziekolwiek go wystawiał. Masz go zabić – wyrzucił z siebie, nie dowierzając, że musi mu to w ogóle tłumaczyć.

– Nie zrobię tego. Jeżeli tak bardzo chcesz mieć na sumieniu niewinne stworzenie, proszę bardzo – oznajmił, wprowadzając przyjaciela w jeszcze większy szok. – A teraz zrób mi miejsce.

Mikey odniósł wrażenie, że czas stanął w miejscu, a cały pokój wiruje, skandując w zapętleniu słowa Ken-china – nie zrobię tego...nie zrobię tego...

– ...Nie... skoro go nie zabijesz, to jaki był sens sprowadzania cię tutaj?

Czuł jak panika na nowo ogarnia jego zestresowane ciało.

– Żaden – oznajmił, rozpinając spodnie.

– Ken-chin, błagam!

Próbował przekonać go w inny sposób. Miał nadzieję, że błagalny ton zmiękczy jego serce, które w tej chwili, w opinii jego nietrzeźwo pracującego umysłu, zdawało się być wykonane z kamienia. Palce zacisnął na materiale jego koszulki, a rozszerzone oczy ulokował w tych drugich, równie ciemnych, jednak nadal niewzruszonych.

– Suń się – odezwał się, w żaden sposób nie komentując jego zachowania.

– Nie – odparował, ciągnąc go za koszulkę.

Głos i zachowanie jakie prezentował Mikey, przypomniało Drakenowi nieznośne dziecko mijane wczoraj na ulicy, które swoim krzykiem sterroryzowało nie jednego przechodnia. Obierając inną taktykę, chwycił go za obie dłonie i siłą ułożył na miękkim materacu, tak by ta jednoosobowa powierzchnia pomieściła również jego, pragnące snu ciało.

Zapewne nie udałoby mu się to w innych okolicznościach. Stan Mikey’ego, w którym się obecnie znajdował, działał na jego niekorzyść, pozbawiał go tej nieludzkiej wręcz siły, tej która kryła się w jego jedynie z pozoru niewinnym ciele.

– Powinienem był zadzwonić do Bajiego – mruknął pod nosem, odwracając się do niego plecami niczym obrażone dziecko.

– Ale nie zrobiłeś tego. Przełknij to i śpij – powiedział, zsuwając gumkę ze swoich długich włosów i odłożywszy ją na szafkę obok, zamknął oczy.

– ...Co jeżeli tu przyjdzie? – zapytał po chwili, wywołując szeroki uśmiech na twarzy leżącego obok przyjaciela.

– W tej ostatniej chwili swojego życia pamiętaj, że byłeś moim najlepszym przyjacielem i będzie mi ciebie brakowało – odpowiedział, nadając swojej barwie głosu poważne brzmienie.

– Nie pomagasz, Ken-chin – odparł cicho, kuląc swoje ciało niczym skrzywdzone, przerażone stworzenie.

Cichy głos Mikey’ego sprawił, że spojrzenie Drakena powędrowało w kierunku jego skulonej sylwetki. Rozczulony widokiem, jakże niecodziennym i zaskakującym, poczuł potrzebę, by odezwać się w inny sposób.

– Obronię cię... Nawet cię nie dotknie – zapewnił, nieodpowiedzialnie dotykając jego ramienia.

– Obiecujesz?

– Obiecuję – powiedział, z wolna poruszając ręką.

– Dziękuję – wyszeptał, zaciskając palce na jego ciepłej dłoni.

– Zresztą jego kły jadowe nie są w stanie przebić skóry, poczułbyś jedynie lekkie uszczypnięcie.

Wraz z jego ostatnim słowem, wyczuł jak ciało Mikey’ego napina się, a palce wzmacniają swój uścisk.

– Ken-chin... sama świadomość, że mógłby mnie w jakikolwiek sposób dotknąć, wywołuje panikę. Nawet nie chcę myśleć...

– Ok, rozumiem. Obiecałem, że nie zbliży się do ciebie.

– To w jakim celu...

– Zapomnij o tym, co mówiłem później.

Niewyraźny, zdradzający niezadowolenie pomruk był wszystkim, co Draken usłyszał w odpowiedzi. Zabrawszy rękę z jego ramienia, splótł obie dłonie tuż za swoją głową i zamknął oczy. Tak było lepiej. Nie mógł sobie pozwolić na kolejny błąd.

– Gdy tu przyszedłeś, miałeś coś dziwnego na głowie – głos Mikey’ego rozległ się w ciemnym pokoju, burząc jego nieudolne próby zapadnięcia w sen.

– Dlaczego zabrzmiało to jak wyrzut? – spytał rozbawiony, nie otwierając oczu.

– Bo nim było.

– Miałem zaledwie 5 minut, nie wybrzydzaj.

Mikey przekręcił się na drugi bok, a jego przyzwyczajony do mroku wzrok, niemal natychmiast zlokalizował twarz przyjaciela. Głowa spoczywała na wspólnie dzielonej poduszce, a spokojny oddech wprowadzał go z wolna w zasłużony, choć mimo wszystko odległy sen.

Dłoń Mikey’ego nie w pełni świadomie powędrowała do jasnych, długich włosów i opuszkami palców dotknęła ich gładkiej powierzchni.

– Co robisz? – głos Ken-china był niczym uderzenie.

Spojrzenie jego oczu wwiercało się w milczącego przyjaciela, którego działanie zburzyło niedawny pozorny spokój.

– Sprawdzałem czy nadal tam jest – wyjaśnił, nie wycofując swojej dłoni.

– Aż tak bardzo nie przypadł ci do gustu?

– Wyglądałeś... inaczej.

– W złym tego słowa znaczeniu?

– Jeszcze nie wiem. Mam za mało danych.

I po raz kolejny świadomy popełnianego błędu, nie potrafił stłumić w sobie tej silnej potrzeby, by również go dotknąć. Podążając śladem swojego poszukującego odpowiedzi przyjaciela, Draken przesunął rękę i zatopił swoje długie, szczupłe palce w jego miękkich włosach.

– Co robisz? – Mikey powtórzył pytanie, które jeszcze chwilę temu padło z ust Ken-china.

– Sprawdzam jak to jest – wyjaśnił dość lakonicznie.

Oczy Mikey’ego mimowolnie skryły się za delikatną skórą powiek, gdy opuszki palców zatopiły się głębiej, odważnie dotykając jego skóry.

– Czy ktoś wcześniej... dotykał twoich włosów? – zapytał Mikey, nie otwierając oczu.

– Tak.

Treść odpowiedzi wzbudziła w nim nieprzyjemne emocje. Silniejsze niż spodziewał się poczuć.

– Kto?

– Sachiko.

– I niby kim jest ta cała Sachiko?

I co ważniejsze – dlaczego pozwoliłeś jej dotknąć swoich włosów?! – drugie pytanie nie wybrzmiało. Umysł Mikey’ego nie dopuścił, by dotarło do Ken-china.

– Fryzjerką, do której chodzę już od wielu lat – odpowiedział, siląc się nie powagę.

Markotny głos Mikey’ego wprowadzał go w zadziwiającej wręcz skali stan zadowolenia.

Gdy po raz kolejny, niewyraźny pomruk był jedynym, co od niego usłyszał, tym razem to on zapytał.

– Czy ktoś wcześniej dotykał twoich włosów, Mikey?

– Shin.

– ...I kim jest ten cały Shin? – ton głosu wcale nie odstawał od jego przedmówcy.

Mimo iż, domyślał się w jakich okolicznościach odbyła się cała procedura z dotykaniem, poczuł dziwną potrzebę, by zniszczyć coś w swoich zaciskających się mocno palcach prawej dłoni.

– Czy to ważne?

Draken powstrzymał się od zadawania kolejnych pytań, wiedząc że jeszcze tego samego dnia, uzyska odpowiedź. Zamiast tego skierował rozmowę na nieco inny tor.

– ...Czy to znaczy, że żadna dziewczyna nie zrobiła t e g o? – zapytał, przeczesując palcami jego włosy.

– Nie i nie zależy mi. – Drugą część odpowiedzi wypowiedział zdecydowanie ciszej.

– Ciekawe – przyznał równie cicho.

Czyżby jednak usłyszał?

Mikey spiął się, napinając wręcz nienaturalnie swoje mięśnie i uciekłszy od niego spojrzeniem, wycofał swoje niezaspokojone jeszcze palce. Dłoń Drakena zastygła w bezruchu, pozwalając by palce swobodnie spoczęły na głowie przyjaciela.

Nie chciał tracić z nim kontaktu. Jeszcze nie teraz. Nie tak szybko.

– Znudziło ci się? – spytał Draken, wyjątkowo ciekawy odpowiedzi.

Nieposłuszny organizm Mikey’ego sprowadził na niego kolejną falę ciepła. Jednak tym razem jej źródła nie mógł doszukiwać się w potworze na wątłych odnóżach. Źródło miało całkowicie odmienną formę, znajdowało się znacznie bliżej, niebezpiecznie blisko.

– Nie zasnąłbym w ten sposób – odpowiedział wymijająco.

Draken uśmiechnął się lekko, słysząc ten wymuszony komentarz i gotowy, by uczynić to samo, jego dłoń powróciła do pierwotnej pozycji, tuż za jego głową.

Mikey doskonale rozumiał, co się dzieje. Rozumiał, a jednocześnie z całych sił starał się temu zaprzeczać. Wmawiał sobie, że gdyby nie atmosfera spowita jakąś dziwną, irracjonalną tajemniczością, mrok panujący w pokoju i ta wręcz nieznośna pomijalna odległość między nimi, jego myśli nie zawędrowałyby w tak odległe i nieznane od tej strony zakamarki umysłu. W normalnych warunkach nigdy nie pozwoliłby sobie na taki scenariusz.

Ale czy na pewno?

W końcu to nie pierwszy raz, gdy obecność Ken-china jednocześnie uspokajała go i pobudzała. Czy w takim razie jest sens temu zaprzeczać? Czy nie lepiej pogodzić się z porażką i ruszyć dalej? Czy nie lepiej zdobyć się na szczerość i zwyczajnie spróbować zapomnieć?

Świadomość, że to prawdopodobnie ostatni raz, gdy pozwala mu być tak blisko, Mikey przysunął się bliżej i chwycił w swoje palce materiał jego koszulki. Pobudzony jego intensywniejszym zapachem zamknął oczy, pozwalając by przyjemna woń wypełniła jego zmysły.

– Nie wiedziałem, że boisz się pająków – odezwał się cicho Draken.

Brzmienie jego głosu ani trochę nie zdradzało tego, co działo się w jego wnętrzu. Tego jak niespodziewany gest Mikey’ego, wpłynął na jego buntujące się już serce.

– To dla mnie nowość – dodał, ale tym razem wraz z ostatnim słowem, pozwolił sobie na coś więcej.

Uniósłszy prawą rękę, oparł ją na materacu tuż za jego plecami i wahając się jeszcze przez chwilę, ostatecznie odważył się ich dotknąć.

Ciałem Mikey’ego wstrząsnął dreszcz. Ciepło palców wyczuwalne za cienkim materiałem koszulki przenikało tę kruchą barierę i wnikało głębiej, w niesamowity sposób pobudzając receptory na jego skórze.

– Tylko ty o tym wiesz – powiedział, z trudem kontrolując barwę, głośność i szybkość wypowiadanych słów. – Jeżeli komuś powiesz, będę wiedział, że to ty.

– To byłoby nierozsądne zdradzać jedyną twoją słabość.

– Jedyną, która jest ci znana – poprawił go cicho.

– Jest ich więcej?

– Tak, ale nie pytaj jakie. I tak ci nie powiem.

– ...A gdybym obiecał ci, że pozbędę się Joro? – zapytał, przesuwając dłoń odrobinę wyżej.

Ciało Mikey’ego napięło się, co bez problemu wyczuły stykające się z nim palce Ken-china.

– ...Kogo?

– Pająka zza szafy. Choć w zasadzie w tej chwili może być już wszędzie.

– Grasz nieczysto – mruknął, nie mając śmiałości otworzyć oczu.

Nieprzeniknioną ciemność, która roztaczała się tuż przed nim, postrzegał jako bezpieczną przestrzeń, w której słowo niepowodzenie nie istniało. Pragnął wierzyć, że tuż za delikatną skórą powiek nie czeka go nic godnego podjęcia ryzyka, by otworzyć oczy i przekonać się, czy iluzoryczny świat w jego głowie naprawdę istnieje.

– Swoją drogą to wcale nie musi być pająk. – Głos Drakena rozległ się ponownie. – Wiedziałeś, że istnieje yōkai o imieniu Jorōgumo, który może przybierać postać pięknej kobiety lub dużego pająka?

Gdy żadna odpowiedź ze strony leżącego tuż obok przyjaciela nie nadeszła, a jedyną reakcją na jego słowa był silniejszy uścisk palców na bawełnianym materiale koszulki, Draken zdecydował się kontynuować.

– A wiedziałeś, że owe yōkai żywią się młodymi mężczyznami?

– Skoro tak to, czy ty również nie powinieneś czuć się zagrożony?

– Słuszna uwaga.

– ...Skoro znasz moją słabość, byłoby sprawiedliwe gdybyś ty zdradził mi swoją – stwierdził Mikey, trwając w bezpiecznej bańce własnej wyobraźni.

– Owszem, byłoby. Jednak obawiam się, że byłaby to ostatnia rzecz, którą byś ode mnie usłyszał.

Iluzoryczna bańka pękła, rozpadając się bezpowrotnie. Ciemne oczy napotkały te drugie, wpatrujące się w niego z najwyższą uwagą i swego rodzaju smutkiem.

– Nie rozumiem... – powiedział, odnosząc wrażenie, że sens jego kolejnych słów zmieni wszystko.

– Nie chcę cię stracić Mikey, dlatego lepiej będzie jeżeli nie rozwieję twoich wątpliwości.

Chaos, który zapanował w jego umyśle utrudniał skupienie, choćby na jednej z tworzących się myśli. Zapętlone, momentami absurdalne zmusiły go, by zwrócić się do Ken-china w sposób, który nie pozostawi mu wyboru, sprawi, że ugnie się i wyzna prawdę.

– Wyjaśnij mi to – zażądał, czując jak jego serce przyspiesza, osiągając nienaturalne prędkości – i pozwól zdecydować, czy zasługujesz na to by mnie stracić.

Przez umysł Drakena przemknęła myśl, że choć szanse są niewielkie, nie są tak naprawdę zerowe, że ma prawo mieć nadzieję. Tocząc wewnętrzną walkę, nie spodziewał się, że o jej wyniku zadecyduje ten drobny z pozoru gest ze strony wpatrującego się w niego chłopaka.

Po raz kolejny dłoń Mikey’ego śmiało podążyła w kierunku twarzy Ken-china, ale tym razem zatrzymała się przechwycona przez jego silne palce.

– Zdajesz sobie sprawę, że to nie jest w stanie mnie zatrzymać, prawda? – odezwał się Mikey, nie odrywając od niego oczu.

– Tak. Chociaż nie jestem pewien, dlaczego... co próbowałeś zrobić.

– Puść mnie. Wtedy się dowiesz.

– ...Czy to nie dziwne? – spytał cicho.

Palce nadal zaciskały się mocno na jego ciepłej dłoni.

– Co takiego?

– To jak się zachowujemy.

– Cholernie dziwne – przyznał Mikey, sprawiając że cichy śmiech Ken-china dotarł do jego uszu.

– Skoro tak, to chyba zaryzykuję – powiedział, przyciskając jego dłoń do swojego ciepłego policzka.

Oczy Mikey’ego rozszerzyły się do granic możliwości, a niespokojne serce przyspieszyło pracę. Czy to właściwe, by odebrać jego zachowanie w t e n sposób? Czy to odpowiedzialne zawierzać w tej chwili własnej intuicji? Intuicji zaburzonej przez buzujące w nim emocje?

– Jesteś ode mnie silniejszy, więc zatrzymaj mnie, jeżeli przekroczę granicę – odezwał się cicho Ken-chin, dając mu czas na zrozumienie co się dzieje.

Bardzo powoli i z wyczuwalnym w jego ruchach wahaniem przysunął go jeszcze bliżej siebie i zatrzymał na tyle blisko, że czuł na swojej skórze jego ciepły, wyraźnie przyspieszony oddech.

– Czy to normalne? – usłyszał jego nacechowany emocjami głos.

– Co takiego? – spytał Draken, próbując zawierzyć własnym zmysłom, temu co widzi, słyszy i czuje.

– Że nie mam nic przeciwko...

– Nie, ale...

– Ale? – dopytał zniecierpliwiony, gdy Ken-chin długo milczał.

– Nie jestem pewien, czy chcę być normalny... czy chcę byś ty był.

– Co cię powstrzymuje?

– Trudno to wyjaśnić.

– Boisz się – rzucił Mikey, niemal oskarżycielsko.

– Tak. Boję się, że moje działanie zniszczy to co jest między nami, a jednocześnie boję się, że jeżeli nie zaryzykuję, stracę szansę, by przekonać się na ile blisko pozwoliłbyś mi zbliżyć się do siebie.

– ...Nie jesteś tchórzem, Ken-chin. W twojej naturze leży podejmowanie ryzyka.

Sprowokowany jego słowami, ich jednoznacznym przekazem, Ken-chin zaprzestał analizowania każdego swojego potencjalnego kroku. Poluźniwszy uścisk wokół jego dłoni, poczuł jak palce Mikey’ego dopasowują się do kształtu jego policzka i powoli przesuwają się wyżej, wplatając w jego długie, luźno opadające na szyję i ramiona włosy.

Jego własna dłoń odnalazła oparcie na twarzy Mikey’ego, powoli i ostrożnie badając opuszkami palców każdy jej fragment. Zatrzymawszy się w okolicy ust, powiódł po nich palcami i rozchyliwszy je delikatnie, zbliżył się na tyle, by poczuć ich smak na swoich.

– Strasznie długo to trwało – usłyszał jego cichy szept.

– Podobno ważny jest nastrój – odparł z lekkim rozbawieniem.

– Podobno tak – zgodził się Mikey, oczekując, że to nie wszystko, co było im dane doświadczyć, że tworzące się między nimi napięcie, poprowadzi ich w jedynym słusznym kierunku.

Zgodnie z oczekiwaniami i rosnącymi w siłę potrzebami, ich usta na nowo odnalazły siebie, a niecierpliwe dłonie sprawiły, że przestrzeń między nimi przestała istnieć. Obydwoje niezależnie, a jednak w niezwykłej synchronizacji poruszyli się, napierając na siebie jeszcze bardziej, tak by wrażenie bliskości osiągnęło kolejny, wyższy poziom.

Subtelne pocałunki, które dzielili stopniowo nabierały tempa, znacząco zmieniając swój charakter. Coraz głębsze, coraz dłuższe i coraz bardziej uzależniające, nieubłaganie pozbawiały ich zdolności do świadomej kontroli, powrotu do miejsca, które w tej chwili ich rozemocjonowane umysły postrzegały jako coś nieistotnego, coś co nigdy nie istniało.

Dlatego gdy Ken-chin poruszył się, układając swoje ciało na tym drugim, tym należącym do jasnowłosego, niższego chłopaka, wpatrującego się w niego swoimi lśniącymi, czarnymi oczami, obydwoje zrozumieli, że powrót do życia sprzed tej chwili, tej która rozgrywała się dokładnie w tym momencie, jest niemożliwy.

Dobroć i niezwykłe zrozumienie otaczającego świata, którym Ken-chin niejednokrotnie zaskakiwał Mikey’ego, sprawiały, że czuł się przy nim bezpiecznie. Świadomość, że jest obok, że zawsze może na niego liczyć, dodawała mu odwagi i wiary, że jeżeli kiedykolwiek zbłądzi, on go odnajdzie. Zrobi wszystko, by sprowadzić go do siebie.

– Dotarłem do granicy? – usłyszał jego ciche pytanie, wyrywając go z chwilowego zawieszenia.

– Granicy? – powtórzył Mikey, nie rozumiejąc.

– Posunąłem się za daleko? – zapytał inaczej.

– Nie sądzę, by istniała jakakolwiek granica – odpowiedział, wprowadzając jedyny w swoim rodzaju zamęt w jego, jak i w swoim umyśle.

– To niemożliwe.

Mikey uśmiechnął się, przenosząc dłoń w miejsce, gdzie gładką skórę głowy Ken-china, tuż pod linią włosów zdobił czarny tatuaż i powiódłszy palcami wzdłuż zatopionego tuszu, ruchem zmusił by znalazł się bliżej. Ich twarze niemal stykały się ze sobą, ich oddechy przenikały się nawzajem, a spojrzenia jednoznacznie zdradzały, to co miało za chwilę nastąpić.

– W takim razie... przekonajmy się który z nas ma rację – wyszeptał tuż przy jego ustach.

...

„There are times when you can’t give up.”

Draken, Tokyo Revengers

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania