Kałużnik (fragment)

Wodnik: - Zapytaj się czy go czy żyje.

Rak: - Odpowie jak a?

Kałużnik: - Mam gości.

 

Jest to historia osobliwości, nawet już nie ludzi albo jeszcze nie ludzi ale jest w nich wiele ludzkiego. Są bardziej człowiekami, tak jakby człowiek poprzez podział stawał się ludźmi albo ludź który przetwarza się w człowieków. W zasadzie to kwestia nazewnictwa ale formą i kształtem te osobliwości są podobne do was, do ludzi. Tak, ja jestem trochę narratorem tej opowieści a trochę pisarzem. W zasadzie to też zależy od was jeśli czytacie to razem, lub od czytelnika jeśli czytasz to sam. W trakcie prawdopodobnie będę zmuszony do zaadaptowania opowieści i do ciągłych zmian fabuły tak, abyście, abyś mógł nadążyć. Tak, wszystko w biegu. To może czas posiedzieć w spokoju? Trzeba będzie, inaczej się tu nie da.

 

Wodnik, oraz jego znajomy Rak i leżący w kałuży Kałużnik.

 

Wodnik: - Ej ty, leżący twarzą w kałuży. Kałużniku. Jak zwykle ryjem brodzisz w błocie? Leż, leż, leż leż leż. Mordą utopioną w mule wylegujesz się rozciągnięty i rozluźniony od ludzkich napięć. Poleż jeszcze trochę. Jeszcze trochę.

 

Kałużnik: - Witaj Wodniku, czytasz moje myśli lepiej niż ktokolwiek inny ale pamiętaj że one należą do mnie. Teraz moja kolej, opowiem ci jak to było.

Moje ciało z pustym łomotem zwalało się długo, w końcu poczułem trzask ostatniej drzazgi głęboko wbijającej się pod korę. Takie upadki ukorzeniają się pamiętliwym bólem, aż mi wszystkie sęki wypadły na zawsze pozostawiając puste dziury. Zamiast krwi odrobina bezsmakowej zawiesiny z łyka przedostała się na język drapiąc przy okazji delikatne podniebienie. Potem rozsmakowałem się w tej zawiesinie na dobre i nie chciałem smakować już niczego innego. Ospale nadszedł zapach ziemi wetkanej w nos przez co z trudem nabrałem powietrza i tak poczułem jeszcze swędzenie i łaskotanie na zawsze opuszczających mnie owadów. Zostaniemy wszyscy bezdomni – pewnie pomyślały ze strachem. Domyślam się obnażonych korzeni którym doskwiera chłód, im buty nie będą już potrzebne. Ruszam strzaskanym karkiem choć próchno jeszcze przed upadkiem puściło na sękach. Podnoszę lewą gałąź, ale liście zanurzone w wodzie sprawiają zbyt duży ciężar. Prawe ramię połamane na całej długości gałęzi. Kora odkleja się od szkieletu. Otwieram oko, które wcześniej służyło rodzinie skrzydlatych za dom. Wypływa z niego żółtawy śluz a z nim bezdomny ślimak któremu pogruchotany na plecach dom będzie od tej pory przemakać nawet na najmniejszym deszczu.

Otumaniony, nie jestem pewien co widzę ani co słyszę ale przypominam sobie małego chłopca, który zbierając zeschnięte gałązki upadł a potem leżał długo aż odzyskał przytomność jako dorosły człowiek leżący twarzą w kałuży.

Witaj w moim świecie Wodniku, czy te myśli też znałeś?

Świat zeschniętych gałązek łatwo spalić a kałużowe błoto jeszcze łatwiej zmyć ale człowiek leżący twarzą w kałuży może już się nie podnieść. Myślę, że po takim wstępie potrzebuję odrobiny więcej czasu by dojść do siebie, dlatego poleżę jeszcze i spróbuję przyzwyczaić się do nowego miejsca, w którym jestem nieproszonym gościem, niechcianym intruzem wodnego świata w którym tonie moja dziecinna świadomość, zatapiasz mnie Wodniku w swoim własnym świecie, mnie - Kałużnika, cóż za ironia. Doświadczam zmęczonym ciałem nieznajomego wrażenia snu, który mozolnie wybudza mnie znajdując twarz wtuloną w ciepłą kałużę. Myśli ospale zapoznają ciało z wodą aby przyzwyczaić i zadomowić uczucia w nowym otoczeniu podobnym do suchej i zimnej emaliowanej wanny, do której stare kobiety zbyt wolno dolewają ciepłą wodę, Gdakają i dziobią słowa między sobą jak wygłodniałe kury zapominając o ulatniającym się w powietrze wrzątku. Ależ to była długa i wyczerpująca myśl, ostatnia na tę chwilę tym bardziej że stare kobiety wcale nie podsycają ochoty na kąpiel.

Wodniku, przysłuchujesz się moim rozrzuconym myślom, pamiętaj że ja słyszę twoje. Pamiętam twój głos, głos Wodnika przypomina głuchy plusk kamienia rzuconego w wodę z jakiegoś niewytłumaczalnego żalu. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Po prostu czasem stoi się nad wodą, patrzy nie wiedzieć czemu w ten świat tak dla nas tajemniczy i nagle bez powodu podnosimy i wrzucamy do tego świata chwilowy chaos po którym znowu następuje cisza i nic nie rozumiemy z tego ani z tamtego świata.

W końcu znalazłeś mnie, mój wierny poszukiwacz któremu uciekałem całym życiem przez całe życie. Znalazł mnie po tylu samotnych chwilach rozpisanych na samotnych kartkach. Ciekawe czy przyniosłeś ten stary plecak wypełniony moją historią? Na pewno musisz go mieć ze sobą, bez niego nigdy byś mnie nie odnalazł.

Słyszę też drugi głos, zapewne to wierny towarzysz Wodnika, przywołuje we mnie mgliste skojarzenia w jakich co prawda jeszcze błądzę, ale sposób mówienia i budowania przez niego wypowiedzi wierci się w mych uszach szukając jego zagubionej postaci. Mówi zupełnie inaczej, budując zdania od końca, nie wiem czy to dar dla niego czy przekleństwo. Dobrana z was para. Poczekam, może ten znajomy Wodnika nabierze więcej zaufania do kałużowego miejsca aby mi się przedstawić, może nawet ukłonić do samej wody. Chciałbym taki ukłon zobaczyć, dziś nikt już się w pas nie kłania a co dopiero do samej wody. W towarzystwie wydarzeń jakie ci dwaj musieli doświadczyć z mojego powodu, staje się oczywiste ich już coraz mniej tajemnicze przybycie, niech więc mówią.

Oddaję im głos, ja – człowiek leżący twarzą w kałuży.

 

Wodnik: - Otworzyłeś dla mnie myśli a ja w nie zajrzałem przez twe oko. A więc oko człowieka leżącego twarzą w kałuży jest niebieskie. A powinno mieć kolor kałużowy, kolor oczu? - kałużowy. Ale ty masz niebieskie. Masz ciało ale czujesz je bezwiednie leżące obok ciebie, zamęczone krótkim życiem zazdrosnej śmierci. Oby była długa i bolesna jak moje życie. Ale z drugiej strony to zazdroszczę ci tego zmęczenia bo leżysz i nic nie czujesz, ani zimna ani przemoknięcia wodą i wilgotnymi wodorostami które zaczynają cię oplatać tak jakbyście wyglądali na zakochanych. Gdybyś mógł usłyszeć, opisałbym ci zapłakane i mętne rybie oczy wpatrujące się w ciebie. Nigdy nie widziałem piękniejszych bo właśnie teraz patrzę w ich odbicie. Myślisz jakie to narcystyczne? Tak i nie, który narcyz wybiera kałużę na lustro dla własnej pychy? Nic to.

Przyprowadziłem ze sobą kogoś kto napisze naszą historię od jej początku do tej właśnie chwili. Dla ciebie i dla nas ostatniej. Późniejsze losy ostatnich bohaterów którymi ze skromności możemy się nazwać będą mi niestety nieznane, stąd właśnie nad wyraz moje uskrzydlone przemówienie. Nie trzeba braw. Obejdzie się bez gwizdów jakby co. Jestem jednak ciekaw jaki wpływ wywrze nasze spotkanie na czytelnikach którzy śledzą już od tak dawna nasze zmagania z czasem? Nic to, ten tajemniczy ktoś tuż obok mnie nigdy nie powiedział niczego co człowiek mógłby zrozumieć zgodnie z kierunkiem zegarowych wskazówek. Dla mnie czas jeszcze biegnie, dla ciebie się zatrzymał, dla niego zaś idzie do tyłu. Przedstawiam ci więc mego towarzysza o imieniu Rak. Zanim oddam mu władzę w jego szczypce zacznę od siebie tak byś mógł rozmyślać o sytuacji jakiej nie możesz pojąć w swym kałużowym żywobłocie. Ależ mi się moje metafory podobają, nie żebym miał wenę ale czuję, czuję bryzę natchnienia.

Przyglądam się tobie człowieku leżący w kałuży i uwierz mi, zaśniesz w niej tak jak powoli zasypia przerębel na mrozie. Ja Wodnik, ten wielki Wodnik z łaski swojej przyklęknąłem nad kałużą wypełnioną cudowną postacią zatopioną w smutkach a wraz z nią przemoknięte ubranie i okaleczone bose nogi upodabniające twoją postać do opuszczonego z sił owada. Smutny nocny motylu przeklęty przez własną larwę winą za obżarstwa na życiu. Jakże mnie ciekawisz, więc zostanę przy tobie tak długo aż się utopisz, albo zamarzniesz albo nie wiem. Nie wiem też ile mi jeszcze zostało z ludzkich uczuć ale nawet te najmniej ludzkie decydują o mojej przynależności do rasy ludzi ale ty? Poznamy się tutaj na dobre więc wypłyń proszę spokojnie na powierzchnię pozostawiając swe wspomnienia na zawsze utopione w głębinach smutków. Obiecuję że osuszę twe skrzydła i pozwolę ci odlecieć na pajęczej nici przyklejony do pajęczej matki która złapała cię w pajęczynę twych kłamstw. Kłamco. Patrzę na ciebie człowieku w kałuży gdy wylegujesz się i uwierz mi że modlę się o deszcz gdyż nam za niedługo zabraknie łez karmiących twoje godne pożałowania bagienko. To ty nauczyłeś mnie tak pięknie mówić. A ty Raku, Raczynko moja kochana, szczypawko ty jedna słuchaj uważnie tego co mówię bo nigdy tego nie będę mógł powtórzyć. Takie chwile są wyjątkowe tylko dlatego że zdarzają się jeden raz i po raz ostatni. Takich słów się nie powtórzy bo takie słowa są niepowtarzalne.

 

Patrzę na ciebie człowieku leżący w kałuży. Klęczę nad tobą ubrany w mój smutny sposób noszenia ubrania. Spójrz, uszyłem nawet plecak tak jak sobie życzyłeś by go uszyć i włożyłem do niego niezapisane kartki by zanieść twoją historię w życie, ale nie zmieści się swym zachwytem do plecaka opowieść człowieka którym jestem… zdumiony. W zasadzie to teraz jestem zdumiony tylko sobą bo ty nie przedstawiasz dla mnie już żadnych tajemnic. Ten cały stos kartek jakie pozostawiłeś po sobie wszędzie tam gdzie postawiłeś nogę, ja noszę ze sobą jak kolekcję obślinionych znaczków przyklejanych do przypadkowych kopert z listem w środku. Treść każdego z nich dała natchnienie dla kwiatów kwitnących na skałach a nie wiem co dobrego prócz chwastów może urodzić skała. Jest zimna, można o nią roztrzaskać głowę, skała nic nie czuje. Kartki te złożyły opowieść która przyprowadziła mnie do ciebie więc dlaczego beznamiętnie leżysz! Wygodnie ułożony, chłepcze kałużaną wodę gdy powinieneś po niej stąpać. Gdybyś mógł zobaczyć jak klęczę przed tobą, jak brudzę swoje ubranie i zalewam się jedną łzą gdy ty się w tych łzach topisz, zdumiał byś się może i ty. Odpowiedz coś.

 

Rak: – Odpowie jak a?

 

Wodnik: – Nie, nie odpowie. Słyszy nas i może widzi ale ta jego duma nie pozwoli mu powiedzieć ani jednego słowa. Dumniak. Biedak ale biedny nie jest. Na bogato se tak leży. W zasadzie śpi, zobacz Raczku jak sobie śpi, niczym piękne dziecko w kołysce wodnej porzuconej gdzieś między jednym odpływem a przypływem. Dorosła dziecina rozłożyła się na brzuchu w nigdy nie zamarzającym przeręblu. Czy wiesz Raku, że kiedyś w tym miejscu rósł dąb zaprzyjaźniony z człowiekiem. Podobno jeden z największych i najdłużej żyjących. Dąb uczył człowieka dobrych manier, manier matki natury ale wicher wyrwał go z korzeniami za zdradę sekretów znanych tylko przyrodzie. Wicher nie pałał szczęściem wiedząc że człowiek tak wiele wie o przyrodzie i to właśnie od drzewa, poniekąd uchodzącego za najmądrzejsze drzewo. Człowiek ten płakał tak długo po stracie wyrwanego dębu aż w dole powstała nigdy nie wysychająca kałuża z ludzkich łez. Tylko ten kto nad nią zapłacze wypełni ją życiem a że nikt nie zna tej historii to kałuża jest ciągle martwa. Smutna to opowieść i wygląda też na to, że my też się do niej dopiszemy. Spójrz Raku jeszcze na buty Wodnika zostawione przed wejściem do kałuży. Ich nosy zwrócone są w odwrotnym kierunku co oznacza że tu mieszka a jego ubranie choć przemoczone wygląda na suche, czyste a nawet nowe. Twarz zanurzona w wodzie gdy on oddycha spokojnie i równo jak śpiące dziecko. Nie widziałem też nigdy tak czystej kałuży a w niej białych chmur kiedy teraz niebo nad nami jest czyste. Dodam że od dawna nie padało a w pobliżu nie ma rzeki, jeziora czy stawu. Zastanawiam się też czy spodziewa się odwiedzin. A może to jego urodziny, czeka na grzechotkę i tort, nie wiem co mam z tymi grzechotkami, najwidoczniej w dzieciństwie nabawiłem się jakieś nerwicy z powodu grzechotek. Nabawiłem się w dzieciństwie, dobre dobre. Wybacz ale nie przynieśliśmy ci niczego na słodko a co do grzechotek to też nic nie mamy.

 

Rak:– Całość w je złożyliśmy i kartki wszystkie zebraliśmy. Tutaj śpiącego go znaleźć się spodziewałem nie że przyznaję choć jego też mamy i stronę każdą mamy. Dotarliśmy którego do koniec to jest ale. Zapomnieć mogli byśmy śniegiem się przykryje wszystko aż długo tak na zasnąć chciałbym teraz. Nim o zapomnijmy. Stąd chodźmy.

 

Wodnik: – Więc będziemy też musieli zapomnieć o sobie, o nas na tym mrozie gdzie uczucia ślizgają się po cienkiej tafli lodu. W nim są zamrożone już moje łzy choć nigdy nie płakałem. Zobacz, w kałuży odbija się deszcz gdy w naszym świecie panuje susza. Coś tak pięknego nie zdarza się w żadnej bajce. A może to coś strasznego?

 

Rak: – Ci wierzę nie. Płakałeś. Marzeń zdmuchiwanych i palonych, życzeń spełnionych nie nigdy, spowiedzi deszczowych lamentem i szlochem brzegi po jest napełnione co czymś nad zapłakać można nie. Ci wierzę nie.

 

Wodnik: – Sądzę że jednak złożę mu wizytę. Uspokoję tylko oddech i skupię myśli. Nie zabieram ze sobą parasola, buty zostawię przed wejściem z nosami do wewnątrz. Ty zostaniesz tu i zapiszesz wszystko na nowych kartkach by roznieść tamtą i tę historię tam gdzie nie odznaczyły się żadne daty, nie nadano nikomu imion i nie wyuczono zawodów. Zabierz ze sobą ten plecak i napełnij go nowymi zapisanymi kartkami. Zacznij już teraz. Proszę, chcę usłyszeć jak zapisujesz to co się dzieje od tej chwili twoimi oczyma. Wolę gdy piszesz, nie gniewaj się ale to tak bardzo ułatwia zrozumienie ciebie. Gdybyś mógł cofnąć czas by wydobyć z niego niewiadomą przyszłość, uporządkować ją w coś godniejszego niż godziny, minuty i lata to byłbym ci wdzięczny za poświęcony temu czas. Zmień więc przeszłość na tyle na ile wystarczy ją przekłamać, zmienisz ją i odróżnisz od prawdy gdyż jest to jej jedyna zaleta. Przeszłość, rozliczona z samej siebie nie ma już żadnych wad. Spójrz tylko na niego, leżąc wypełniony przeszłością rozgrzesza się ze swego i naszego teraźniejszego życia. Pisz więc wszystko. Pisz proszę Raku, mówisz na wspak ale piszesz normalnie. Wybacz, nie chciałem tego tak ująć. Pisz proszę i czytaj na głos co piszesz.

 

Rak : – Ja, Rak, zapisuję to co się tu dzieje i wydarzenia jakie nas tu przyprowadziły. Nie potrafię mówić z jasnością i sensem jakie przypisane są słowom, dlatego od kiedy pamiętam i od kiedy nauczyłem się pisać, piszę wszystko to co sensem mowy nie może się wyrazić. Opisuję to co się tutaj dzieje.

 

Wodnik przyklęknął przed kałużą wypełnioną postacią zatopioną w smutkach. Zagryzł dolną wargę, nabrał powietrza i zamkniętymi oczami wypuścił oddech sprawiając wrażenie niosących się słów. Nimi żegnał przyjaciela by przywitać wroga. Mojego wroga. Gdybym mógł go powstrzymać i opowiedzieć ile jest jeszcze pięknych, niewyjaśnionych rzeczy do wyjaśnienia ale on już mnie nie słucha tak jak kiedyś.

Wodnik ciekawy był każdej nowej decyzji do podjęcia jeśli tylko nadarzyła się okazja ku temu. Nowe skrzyżowanie, kierunek pociągu czy tramwaju miało dla niego symboliczne znaczenie a ja mogłem temu symbolowi nadać sens. Tak się działo do dnia kiedy spotkał nieznajomy tekst. Na kartce bez numeru strony wydrukowana treść zawierała fragment opowiadania. Ta jedna strona ....(koniec fragmentu)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania