Kamień

Ksiądz Leopold Dwornicki siedział w głębokim fotelu i pełen niepokoju popijał tonik z lodem. Ogień z kominka, przy którym się grzał, dawał przyjemne ciepło. Ostatnio wszystkie myśli mężczyzny dotyczyły śmierci. Poprzez ciemno- czerwone zasłony pokoju przenikały nikłe, słoneczne promienie. To o czym rozmyślał, dotyczyło umieralności wiernych, w jego rodzinnej wsi Labbentree. Ostatnio bowiem wzrosła ona o trzydzieści procent. Co dziwne, jak dotąd dotykała tylko starych i schorowanych.

Leopold upił łyk napoju i nagle zupełnie wyraźnie dostrzegł jakiś ruch na ścianie kominka. Zdziwiony zmrużył oczy i w niedowierzaniu pokręcił głową. Półmrok pomieszczenia nie pozwalał mu dostrzec jakichkolwiek detali nieznanego zjawiska. Westchnął sądząc, że był to tylko jakiś zabłąkany cień. Tykanie zegara stojącego na kominku, zdawało się scalać z jego oddechem. Nagle, kątem oka zalękniony znów zarejestrował wyraźny ruch. Po krótkiej chwili, mężczyzna doszedł do wniosku, że powinien jak najszybciej zbadać jego źródło. Choć jeszcze nie wiedział co to jest, już teraz dałby sobie „uciąć rękę”, że jednak coś tam drgnęło. Podszedł więc nieco bliżej i zląkł się na widok tego, co tam zobaczył.

Coś w autentyczny sposób, z równą prędkością poruszało się w ścianie kamiennego kominka. Z mieszaniną lęku i ciekawości duchowny podchodził coraz bliżej fascynującego zjawiska, podczas gdy jego serce biło coraz mocniej. Tykanie zegara stawało się coraz bardziej denerwujące, a dotyk nieznanego był na wyciągnięcie jego drżącej dłoni. Zaaferowany, nawet nie zwrócił uwagi, że pojawiły się na niej drobne kropelki potu. Oddech mężczyzny wyraźnie przyspieszył, a oczy powiększyły się, jakby stary był po zażyciu narkotyku. Za niewielką chwilę miał dotknąć czegoś nierealnego, co nie pochodziło z tego świata. Sekunda za sekundą, nieświadomy był coraz bliżej makabrycznego przeznaczenia. Wyobrażenia tego czegoś, z ogromną prędkością spadały w otchłań mroku jego umysłu. To, co napawało go takim strachem, w jednej chwili okazało się niewielkim kamieniem, jednym z wielu ułożonych w specyficzny kształt kominka. Czując wyraźny dyskomfort, Leopold wytarł spocone czoło drżącą dłonią. Czas zdawał mu się wydłużać, jak wolno wylewana farba.

-O Chryste. - Jęknął przejęty. Przetarł zmęczone oczy i zaczerpnął głęboki oddech. -"Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego."- Pomyślał zafrapowany. Nagle, w jednej, strasznej chwili pociemniało mu przed oczyma. Duchowny upadł na jasny dywan i zemdlał. Nawet nie wiedział, ile czasu pozostawał w tym stanie, kiedy nagle z morza mroku wyrwało go uczucie bólu, wydłużające się jak autostrada śmierci. Krzyk jaki wydał, mógłby obudzić umarłych. Bezradny zaczął kulić swoje chude ciało, w spazmach dzikiego bólu, którego pochodzenie pozostawało dla niego nieznane, a mimo to trwało bez końca, bez nadziei na choćby odrobinę czystego oddechu. Po kolejnej chwili poczuł uścisk stalowych dłoni na sercu i jakby aktem nagrody zemdlał ponownie. Resztki bólu jak wybawienie z rąk śmierci, rozpłynęły się jak dym.

Moment przebudzenia Leopold okupił szaleńczym krzykiem, rozdzierającym myśli, jak niepotrzebną kartkę papieru. Nadal leżał, a jego pozycja przypominała teraz jeża, który śpi.

Po dłuższej chwili powoli, jakby w obawie otworzył oczy i ostrożnie rozejrzał się po pokoju. Oddychał już znacznie spokojniej, choć nie miał dość sił, aby się podnieść. To ten, przeklęty kamień tak na niego podziałał. Mężczyzna mimo wszystko, próbował choć o parę centymetrów przeczołgać umęczone ciało w kierunku kominka. Jego gardło zdarte od krzyku, przypominało papier ścierny. Nagle otępiały umysł przebiła szybka strzała myśli.- „Muszę go wyciągnąć i rozbić”.- Próbował krzyczeć, ale nie potrafił, bo nie miał już śliny w buzi. Znów zamknął oczy, a kiedy je otworzył, pieczenie stało się tak mocne, że znów chciał krzyknąć, ale zamiast głosu z gardła wydobył się tylko skrzeczący charkot. Zegar wydawał mu się stać w miejscu. Mężczyzna nie mógł nawet zapłakać, bo jego spojówki były zbyt suche. Wszelkie próby wołania Boga o pomoc, z każdą chwilą stawały się bardziej bezsensowne. Choć to dziwne, ale nawet śmierć córeczki i żony nie była dla niego takim cierpieniem. Po chwili znowu poczuł, że odpływa, tonie w odmętach czegoś na wskroś chorego i mocnego. Ta nieograniczona siła coraz mocniej władała jego przerażonym umysłem. Gdy po raz kolejny uniósł głowę zauważył, że kamień na kominku jakby się rozrastał. Po kolejnej chwili coś w nim pękło i dalej się powiększało. Resztkami sił ksiądz dotknął tego, co jeszcze przed chwilą nazwałby kamieniem. To co przedmiot z siebie zrzucił, przypominało mu twardą skorupkę. Nagle białka jego oczu pokryły się drobną siatką żył, jeszcze dobitniej podkreślając wyraz bólu i groteskowości. W jednej chwili zapragnął aby to wszystko nareszcie się skończyło. Choć jeszcze o tym nie wiedział, to był dopiero początek jego cierpienia. Po kolejnych paru chwilach kamień zaczął bulgotać, jakby się gotował. Pieczenie oczu stało się praktycznie nie do zniesienia. Otępiały, nie potrafił już myśleć w racjonalny sposób, ledwie rejestrując zdarzenia odgrywające się przed jego oczyma. Nagle ku jego przerażeniu, ze środka kamienia powoli wyłoniła się głowa, a potem łapy z zakrzywionymi pazurami. Całe ciało potwora pozbawione było owłosienia, a w zamian oplatała je czerwona siatka żył. To stworzenie, jeśli w ogóle można było je tak nazwać, miało odcień szarego kamienia. Przerażenie sadystycznie ścisnęło księdza za pomarszczone gardło i wtedy właśnie zemdlał po raz trzeci.

Nagle obudził się, oszalały z przerażenia, owładnięty potwornym bólem. Bestia wczepiła ostre pazury w jego żuchwę. Stała teraz przed nim, nie przypominając mu żadnej ze znanych kreatur. Jej oblicze było zimne i gładkie jak kamień, a oczy jak kocie szparki zwężały się i rozszerzały. Pod strukturą przezroczystego kamienia krył się szkielet, nieznanego mu zwierzęcia. Cały był jednym wielkim szkieletem, na samym końcu zwieńczonym ogonem! Kiedy spojrzał na mężczyznę, jego pysk wyrażał złość, a oczy nie miały w sobie ani odrobiny współczucia. W oddechu bestii mężczyzna wyczuł przerażający chłód, jakby nagle otworzono zamrażarkę. Po chwili mężczyźnie zaczęły zamarzać usta, tak niska nagle zrobiła się temperatura. Wszystko w około momentalnie pokrywało się szronem, zyskując niezwykłą szklistość. Chciał się skupić, ale nie potrafił. Członki ciała również zaczęły mu zamarzać. Powoli ból ogarniał całe jego ciało. Umęczony niewyobrażalnym bólem, Leopold na chwilę zamknął oczy, a gdy je otworzył, doznał przedziwnego uczucia. Postać z całym impetem i bez żadnych trudności wskoczyła w jego twarz, jak w lustro przejrzystej wody! Fakt obecności obcego organizmu wewnątrz własnego sprawił, że mężczyzna poczuł nieograniczony ból, rozdzierający go od środka, jakby coś rozkładało go na miliony drobnych kawałków. Miał wrażenie jakby właśnie w tej chwili niebo całym swym ogromem zwaliło mu się na głowę, zasypując go miliardem gwiazd. Tonął, w palącym

zmysły morzu słońca. Jego bezbronna dusza ginęła w strukturze czegoś tak nieokreślonego, że spalenie na stosie zdawało się przy tym dziecinną igraszką. Nerwy mężczyzny ulegały powolnemu zanikowi, a krew odpływała, jak z odkręconego kranu. Z sekundy na sekundę stawał się niczym, a ból jaki nim zawładnął sprawił, że mężczyzna wygiął ciało do nienaturalnej pozycji, wskutek czego jego kręgosłup pękł. Śmierć na moment błysnęła przed nim swą kosą, odbijając oblicze księżyca. Bestia w jednej chwili opuściła ciało ofiary, tak jak się tam dostała. Teraz wydawała się mocniejsza. Oddychała nad zwłokami wolno i opanowanie, ze złowieszczym wyrazem radości, by po chwili opuścić pokój, pozostawiając śmierdzącą kupę kości, razem z przylepioną do nich skórą!

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Sisi26 14.03.2019
    Masz ode mnie piątkę, świetne opowiadanie najważniejsze jest się rozwijać, tworzyć tym jest sztuka.
    Nie musisz pisać tak by oddawać do wydawnictwa, to prawda ważne by pisać z serca. Pozdrawiam.
    Rewelacja.
  • ART 15.03.2019
    Witam. Bardzo dziękuję za pozytywną wypowiedź. Jesteś jedną z niewielu, którzy nie zwracają uwagi tylko na błędy, tylko na treść. Jakby tylko te błędy były najważniejsze. Zauważyłem, że na tym portalu najwięcej jest "redaktorów z Bożej łaski", niż konkretnie piszących ludzi. To przykre. Może wrzucę jeszcze jedno opowiadanie, i odchodzę, bo przebywanie na tym portalu jest bez sensu. To moja bodajże 4 próba i wszędzie jest tak samo nieznośnie, jak tu. To smutne, bo przyjdzie czas, że portal nie będzie miał już kogo pokazywać, bo najlepsi odejdą, tak jak na DIG ART. Pozdrawiam.
  • Wrotycz 14.03.2019
    Historia ciekawa, ale sporo błędów. Choćby tylko w prologu:
    ciemno- czerwone - tu zapis łączny
    To o czym rozmyślał, dotyczyło umieralności wiernych, w jego rodzinnej wsi Labbentree. - bez 2. przecinka
    Co dziwne, jak dotąd dotykała tylko starych i schorowanych. - no raczej nie dziwne, ta część populacji częściej umiera od grupy młodych i zdrowych
    Nagle, kątem oka zalękniony znów zarejestrował wyraźny ruch. - zalękniony kątem oka?:)
    Po krótkiej chwili, mężczyzna doszedł do wniosku, że powinien jak najszybciej zbadać jego źródło. - pierwszy przecinek nieuzasadniony

    Pozdrawiam:)
  • ART 15.03.2019
    Kolejny wymądrzający się ktoś. Jak się nie podoba, to nie czytaj. Nikt Ci łba nie urwie. Ha ha!
  • Wrotycz 15.03.2019
    ART, podziękowałbyś za darmową korektę, chyba tego od Opowi oczekiwałeś?
    Aby stwierdzić czy się nie podoba, trzeba przeczytać. Logika Ci kuleje:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania