KAMIEN - Kolizja //Produkcja

- Synu, czy mógłbyś mi podać cukier? - zapytał starszy, grzebiąc swoim wielkim paluchem w brodzie, którą zapuszczał od paru tygodni.

- Cukier? - zdziwił się chłopak, nie grzebiąc w brodzie, a w nosie, gdzie hodował dorodne okazy prawie cały miesiąc, a teraz wyciągał, by przykleić je do stołu od spodu. Starsza spoglądała na to ze obrzydzeniem, ale zawsze po nim sprzątała, wiedząc, że jest upośledzony. - O jakim cukrze mówisz, ojcze? - zapytał, patrząc ze zdziwieniem na blat, gdzie nie stała żadna cukierniczka.

- Tak, ten, który wczoraj kupiłem. - Chłopak nadal nie rozumiał. - Idź do tej cholernej szafki i daj mi ten pieprzony cukier! Jezu, czy to tak trudno zrozumieć?!

- Matthias! - wtrąciła się matka siedząca tuż obok ojca, lecz po chwili twarda ręką zdzieliła ją po twarzy, niemal spadła z taborka.

- Zamilcz, kobieto! Jeśli ten idiota nie potrafi przynieść zawszonego cukru z szafki, która stoi od niego jakieś jebane trzy metry, to wybacz, ale prędzej rozłupię mu łeb siekierą, niż tą siekierą pozwolę wymachiwać!

Nie odezwała się, jedynie łzy spłynęły jej po policzku. Starszy westchnął, zamknął oczy i położył dłonie na stole, tuż obok jajecznicy, którą usmażyła starsza.

- Mam przynieść czy już nie chcesz? - zapytał syn nieśmiało. Matthias otworzył oczy i wbił w niego stalowy wzrok. Stanowcze polecenie.

Zachwiał się przez chwilę, ale w końcu wstał. Matka chciała mu pomóc, wciąż trzymając dłoń na czerwonym policzku, lecz ojciec skutecznie ją powstrzymał. Młodszy musiał zrobić to sam. Nogi miał jak z waty, a cały trząsł się, jak galareta. Wiedział, że nie może być tchórzem, wiedział, że musi sprostać poleceniu, by zostać następcą Wielkiej Siekiery. Chwycił się komody i powędrował dalej, chwiejnie stawiając kroki. Miał już dość, ból przeszywał go przy każdym oddechu, wrażenie, że zaraz zwymiotuje go nie opuszczało, wciąż czuł mdłości, przestał być głodny.

- Rusz dupę! - popędził go ojciec, jednak to nic nie dało, pozostał przy jednostajnym tempie.

- Koray... - jęknęła matka, ale starszy już podniósł pięść, zmuszając ją do zamilknięcia.

Jednak on wiedział, co ma zrobić, miał cel tuż przed sobą. Napiął mięśnie, wytężył zmysły i sięgnął. Cukier stał tam i wpatrywał się w niego tymi białymi, kryształkowymi oczami. Był już na miejscu czy opada z sił? Nie potrafił orzec, a przecież pozostała mu jeszcze droga powrotna. Musiał wytrzymać, dla ojca, by spełnić jego oczekiwania i pokazać siłę. Musiał być od niego silniejszy, by wreszcie mogli powierzyć mu swoje życie.

Chwycił słoik pełny cukru, uśmiechnął się, poczuł ulgę, jednak kolana osłabły. Próbował nadal się na nich utrzymać, trzymał się obiema rękoma szafki, ale siły ubywały w zaskakująco szybkim tempie. Klął, bluzgał, wylewał siódme poty, ale jego matka widziała już ten stan wiele lat temu. To był koniec podróży.

Głuchy odgłos upadającego ciała towarzyszył mu w kolejnych sekundach. Zwiotczałe kończyny wygięły się dziwnie, jakby miały zaraz się połamać, ktoś coś krzyknął, rozbił szkło. Patrzył przed siebie i widział jedynie sufit, po chwili jego głowa opadła na prawą stronę, oczy tylko lekko przymknęły, spoglądając beznamiętnie na pokój gościnny.

Słodkie - pomyślał, czując w ustach cukier. Tak, zakończył podróż na dzisiaj, przegrał. Był słaby.

- Nie podnoś go, kurwa! - wrzasnął ojciec, łapiąc żonę za fartuch i rzucając nią w komodę. Szklanka spadła na podłogę, stłukła tuż obok nóg nieprzytomnego chłopaka.

- Matthias, przestań!

- Co przestań? Przestań robić z niego niedołęgę! To, że ma jakiś niedowład nie oznacza jeszcze, że nie będzie rąbał ze mną drzewa! Sam się podniesie, jeśli będzie umiał. Jak mu pomożesz, zleję cię tak, że popamiętasz! Nie powinienem cię wcale brać za żonę...

- Ale...

- Żadne ale! - Uniósł zarówno głos jak i rękę, ale ona stanęła hardo przed nim, wypinając obie wielkie piersi przed jego twarz i mimo krwawiącego policzka, spojrzała mu w oczy, jak równy z równym.

- Czas, by w tym domu zaczął rządzić facet, a nie tchórz nie potrafiący współczuć własnemu synowi! Sam nic nie osiągnąłeś i tylko zmuszasz go do...

Pięść była szybsza niż jej unik. Zabrakło refleksu. Rozgniewany Matthias nigdy nie doznał takiego upokorzenia ze strony żony. W tym momencie jedyną jego myślą było, że wziął za żonę najgorszą partię mięsa, jaką znalazł w lesie. Był zbyt litościwy, a teraz dała mu jakiegoś pokracznego syna, co cukru do herbaty podać nie potrafi.

Padła na podłogę, uderzyła twarzą o podłogę i usłyszał huk. Zakrwawiony ząb wystrzelił w górę, by upaść na stół. Uderzenie było tak silne, że cisnęło nią o ziemię i rozłupało zęba.

- Jak śmiałaś tak powiedzieć, ha?!

Jednak nie odpowiadała. Krew zalała pół podłogi, wpłynęła między kafelki, stworzyła rzeczkę aż po wiotkie ciało Koraya. Matthias chwycił się za brodę i coś z niej wygrzebał. Trochę jajecznicy, za słonej zresztą. Jaki miał gust, wybierając ją na żonę? Co go do tego popchnęło?

Chwycił sztywną Tarę, bo tak miała na imię, i wyniósł z kuchni do pokoju gościnnego. Dopiero teraz zauważył, że jej warga i nos pękły na pół pod wpływem siły uderzenia. Coś musiał z nią zrobić, doprowadzić do porządku. Westchnął. Nigdy nie lubił sprzątać, zawsze wolał bałagan, jednak w tym przypadku coś nakazało mu zrobić czystki. Obejrzał nieprzytomną żonę i stwierdził, że chyba już wie, dlaczego ją wybrał.

Położył ją na sofie i zerwał z niej fartuch, następnie koszulę nocną, która i tak była już brudna, nikt nie garnął się do prania. Beznadziejna z niej żona, ale jednak to jedno w sobie miała. Ogromne i miękkie cycki pociągały go nawet teraz, kiedy skończył prawie pięćdziesiąt lat, a ona nie dała mu ich tknąć od narodzin syna. Siedemnaście lat, co za porażka. Zdjął z niej szybko resztę bielizny i z zadowoleniem stwierdził, że drugiej takiej świat nie widział. Nawet nie zauważył, kiedy zrzucił z siebie spodnie i zaczął obmacywać jej tyłek.

- Niech mi Bóg wybaczy - rzekł na głos i napuścił śliny na palce - bo to jej ostatni raz!

 

 

- Rąb je, kurwa! Jazda! Szybciej! Myślisz, że będziesz godnym Pierwszym Drwalem z taką siłą mięśni?! Bądź facet!

Zamknij się wreszcie - myślał Koray. Jego ojciec darł się na niego bez przerwy, zaganiał do roboty i ćwiczył z nim rąbanie drewna. Była to ciężka robota, po prawie tygodniu było widać efekty, gdyż bez problemu potrafił stać na nogach, ale jego kondycja nadal szwankowała, w niektórych momentach nie potrafił poruszyć palcem, wtedy upadał tam, gdzie stał i póki nie odzyskał władzy nad ciałem, zostawał na miejscu. Starszy nigdy mu nie pomógł, ciągle wymagał. Może to i dobrze? Nauczyciel był z niego i tak lepszy niż cała ta zgraja drwali ochotników. Uśmiechnął się.

- Z czego się śmiejesz, kurwiu?! - wrzasnął ojciec, widząc ten niewybaczalny czyn. Kto normalny uśmiecha się na stanowisku pracy? Powinien wylewać pot z czoła, a nie robić jakieś żałosne scenki i...

- Po prostu zrozumiałem, że i tak jestem od ciebie silniejszy - odparł, ściskając trzonek siekiery w ręce. Była naprawdę ostra, ale i ciężka, idealnie pasowała do jego ojca, który polegał jedynie na sile fizycznej. - Wreszcie cię przewyższyłem, tato.

- O czym ty paplasz bez sensu?! - Starszy wydarł się jeszcze bardziej, na jego twarzy malowało się zniecierpliwienie i nie przypominało ono wcale twarzy żadnego innego ojca. Spokojnie można powiedzieć, że nim nie jest.

- Bo nauczyłeś mnie, że mogę się stać silny. I stałem się, pokonałem własną słabość. Zrobiłem coś, czego ty nie potrafisz po ten czas. Dlatego jestem silniejszy.

- Kłapać jadaczką to ty umiesz...

- Nauczyłeś mnie też machać siekierą.

Gniewna mina ojca zrzedła momentalnie i przybrała wyraz zdumienia. Ale już wiedział, musiał wiedzieć, musiał się domyślić, aż taki głupi chyba nie był.

Koray nie był słaby. Teraz to wiedział. Przez cały ten czas czekał na moment, w którym będzie miał nad ojcem przewagę. Teraz mógł go rozgnieść jak robala, mimo że był jedynie wątłym chłopcem. Ale miał coś, czego on w tej chwili nie posiadał. Cóż, dwie rzeczy.

Narzędzie zarysowało łuk tuż nad ziemią i trzasnęło z wielką siłą między nogi, krew trysnęła, jakby oderwano głowę kurczakowi. Teraz tylko syn miał tu jaja.

- To za mamę, skurwysynu!

Kolejny cios był wymierzony w głowę, jednak wrzeszczący z bólu i strachu ojciec uniósł rękę, przez co najpierw rozłupał mu nadgarstek. Krzyk przerywały tylko śpiewy ptaków zwiastujących rychło nadchodzącą wiosnę. Zwiastowały także zmianę w roli Pierwszego Drwala.

Sieknął ponownie, lecz znów przeszkodziła mu ręka, dwa palce upadły na ziemię, tryskając krwią. Oczy starszego zdawały się nie dowierzać. Cofnął się parę kroków, próbując wytrzymać ból i za chwilę odwdzięczyć się marnotrawnemu, lecz poczuł coś twardego za sobą i upadł, nadziewając się na własne grabie. Wrzasnął z bólu, kiedy żelazo wbiło się w żebra.

- Za to, że ją zakopałeś żywcem i krzyczała w nocy. Za to, że ją zgwałciłeś zaraz po tym, jak przyłożyłeś jej z pięści! - wrzasnął młodszy, lecz ten go nie słuchał, nie chciał słuchać, chciał go tylko zabić, ale w tej chwili nie miał już sił. Był słaby, wreszcie mógł poczuć się jak sam Koray.

Podszedł do grubej, brodatej świni nazywanej swoim ojcem i przygniótł mu kolanem mostek. Matthias jednak tylko czekał na jego błąd, chwycił go zdrową ręką za ubrania i przyciągnął do siebie tak, że mógł mu ugryźć ucho. Szarpał się, ale nic to nie dało. Tętnica tętniła życiem, a Pierwszy Drwal słynął z ostryj zębów. Obnażył je i przygotował się do ukąszenia...

- A to za to, że nigdy nikogo nie kochałeś! Tylko samego siebie!

Prawda uderzyła grubego Matthiasa z siłą błyskawicy. Można rzec, że zrozumiał swoje błędy, ale nie, z pewnością tak nie było. Po prostu zdenerwował się jeszcze bardziej, że ktoś go obnażył. Już miał ugryźć, kiedy ten słaby i niedołężny syn walnął z siłą tura prosto w jego czaszkę. Chwilę przed uderzeniem poczuł na swoim ciele ból wszystkich, którym go sprawił, przypomniał sobie wszystko to, co zrobił, na moment powrócił do dzieciństwa i wcielił się w skórę swojego syna. Był taki sam, cykl się powtórzył, przecież to samo zrobił jego tato, i to samo on zrobił jemu, co Koray w tej chwili. Pogodził się z końcem.

Cierpkie łzy spłynęły po policzkach chłopaka, kiedy krew oblała mu prawą stronę twarzy. Nie wstawał jeszcze przez długą chwilę, czując ciepło bliskiej osoby. Mimo wszystko to wciąż jego ojciec. Może nie miał już jaj, nie miał też siekiery, ani życia, ale za to był kimś, od kogo on nauczył się siły. To wszystko powinno potoczyć się inaczej, a jednak stało się. Nikt nie musiał umierać na darmo, nikt nie musiał płakać i nikt nie musiał używać przemocy. Gdyby tylko potrafił stać się silny samemu i ojciec nie musiał mu w tym pomagać... I to w tak nieudolny sposób.

Westchnął, oddalając kłopotliwe myśli. Wreszcie odetchnął, rozpoczął prawdziwe życie jako Pierwszy Drwal. Teraz mogło być już tylko lepiej.

 

//Produkcja

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Nuncjusz 10.07.2016
    Roland Topor
  • KAMIEN 10.07.2016
    Pisywał groteskowe utwory. Rozumiem, że sama "groteska" odnosi się do tego tekstu?
    //Produkcja
  • Nuncjusz 10.07.2016
    KAMIEN nie tylko
    Raz że Topor, coś w stylu siekiery
    dwa, u niego też leje sie krew
    zwłaszcza w jego rysunkach
  • Nuncjusz 10.07.2016
    ps ktoś Ci srunął jedynkę ciekawe czemu
  • KAMIEN 10.07.2016
    Nuncjusz
    Hm, rysunkach i topór. Wpadłem tylko na to nazwisko, o rysunkach nie miałem pojęcia. Dzięki za tak delikatną sugestię.
    //Produkcja
  • Jogi 10.07.2016
    Jak się nie podobało to dał 1
  • Nuncjusz 10.07.2016
    No to mógł to napisać, co sie nie podobało i dlaczego, no chyba że upośledzony jakiś
  • Jogi 10.07.2016
    Ja nie wiem, ale coś jest z nim nie tak, albo chce być lepszy
  • KAMIEN 10.07.2016
    Może Majonez się komuś nie spodobał, ale to już byłaby czysta zawiść. Szkoda, że tak kompletnie bez podania powodu się pojawiła, ale trudno, rozpaczać nie będę, tak jak roztrząsać tego, kto dał dobrą ocenę również nie będę.
    //Produkcja
  • Nuncjusz 10.07.2016
    KAMIEN dla jasności, ja dałem 5 bo lubie takie teksty
  • KAMIEN 10.07.2016
    Więc AMIEN też powinny ci się spodobać, byłoby miło, bo również lubię takie teksty.
    //Produkcja
  • Nuncjusz 10.07.2016
    cyt

    Niechaj moje całe życie
    będzie wielkim w mordę biciem,
    tych skurwieli i twardzieli,
    co skasować by nas chcieli,
    rysuję więc bez kompleksu
    gówno, krew i dużo seksu.

    Topor
  • Miła 10.07.2016
    Bardzo ciekawe
  • KAMIEN 10.07.2016
    Nazwa użytkownika adekwatna do wypowiedzi, to lubię, konkrety. Ale wciąż zbyteczne. Mimo wszystko, dziękuję.
    //Produkcja

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania