Kaśbaśń

Dawno, dawno temu... Za siedmioma lasami, za siedmioma górami, za siedmioma stawami, za siedmioma rzekami, za siedmioma jeziorami, za siedmioma miastami...

 

- Kaś... Kaś... Kaś... Kaś, jędzo! - Wydarł się Juras. Przez całe ciało Kasi przeszedł dreszcz wywołany basowym głosem męża. Ona w łóżku, a on nad nią. Stał wyprostowany. Nawet jego włochaty bojler zdawał się być prosty jak blat stołu. Nad krzaczastą, czarną brodą rezydowały ciemne oczy, które patrzyły z irytacjo-gniewem na postać Kasi.

 

- Kaś, ósma już! Ty śpisz jeszcze, a tu ósma. Weź się, babo, ogarnij! - wydarł się ponownie Juras. Mimo, że Kaś już nie spała dopiero teraz odzyskała przytomność umysłu. Kocim-rysim ruchem zsunęła się z łóżka. Ustała przed swym dość wysokim mężem i zmierzyła go wzrokiem. Próbowała bynajmniej, bo była dużo niższa od barczystego Jurasa. Oczy jej zatrzymały się na owłosionej klacie. Kaś przykucnęła z lekka przygotowując się do wyskoku. Naprężyła łydki i inne części nożne, i skoczył hen do góry. Będąc na odpowiedniej wysokości wymierzyła srogiego liścia w włochaty polik partnera. Ten, nie mając czasu na reakcję, upadł wnet na ziemię niczym tysiąctonowy posąg. Podłoga się zatrzęsła, a olbrzym leżał obolały na ziemi. Kaś od razu naskoczyła na małżonka.

 

Jej twarz była na wysokości jego twarzy. Juras był już gotów na tak zwany Opierdol. Być może bezzasadny, ale jak najbardziej konieczny dla poprawy rannego samopoczucia Kasi. Kobieta wzięła głęboki oddech i gotów była do zadania ciosu ostatecznego. Tak zwanych Gorzkich żali , jak ona to nazywała. Nigdy z mężem o tym nie rozmawiała, także i ona, i on inaczej nazywali to cykliczne zjawisko. Z tego też powodu definicje były zgoła inne. Dla Kasi - głosem podniesionym do granic możliwości wypomnienie wszystkich zakłopotań i problemów spowodowanych złym lub co najmniej niepoprawnym, ewentualnie głupim, zachowaniem męża. Dla Jurasa - bezpodstawne, acz konieczne krzyczenie prosto w twarz głupich i mało ważnych błahostek, które to dla jego kochanej żony są problemami wielkimi i nierozwiązalnymi; ewentualnie odreagowanie kiepskiego dnia w pracy, kolejnej nieudanej nocy z kochankiem lub kolejnej porażki w kobiecym wyścigu szczurów. Jak widać, każdy sądził inaczej i inaczej interpretował. Podejście też bardzo się różniło. Kaś za każdym razem mocno przeżywała Gorzkie żale. Jako kobieta emocjonalna podchodziła do swych problemów bardzo poważnie i mówiła/wykrzykiwała mężowi wszystko ze szczegółami, szczególikami i innymi wątkami pobocznymi. Ponadto rozróżniała dwa rodzaje żalów, ewentualnie różne podgatunki zależne od samopoczucia, wagi problemu i innych duperelków. Pierwsze żale - Żale lekkie. Nie dotyczące Jurasa, wypowiadane spokojnie przy wieczornej kawce, słowem: co mnie się w pracy wydarzyło. Drugie zaś, o wiele mroczniejsze i szkodliwsze - Żale mocne". Wykrzykiwane, pełne negatywnych emocji i gestykulacji (to jest niszczenia przedmiotów mniej cennych i bicia, sponiewierania małżonka). Zazwyczaj towarzyszyły im wybuchy wściekłości i okresowe depresje. O podgatunkach nie warto wspominać, bo zmienne są jak kobieta i rzadko kiedy się powtarzają lub dają się sklasyfikować jako "takie i takie". Juras za bardzo gatunków nie wyróżniał. Opierdol, Pitolenie - dla niego jedno i to samo. To jest głupie gadanie żony. Zazwyczaj kończące się tym samym, a więc nie warte jakiejkolwiek większej uwagi.

 

To co dziś rano miało miejsce Kaś zaklasyfikowałaby jako Żale mocne, krótkotrwałe w Jurasa skierowane. Podgatunek dość pospolity i chyba najczęściej występujący w małżeństwie Rzadkich. Charakteryzujące się dużym poziomem krzykliwości, wypominaniem drobnostek oraz zrzucaniem poczucia winy na Jurasa. O dziwo, zazwyczaj dobrze uzasadnione i podparte całkiem niezłymi argumentami. Ze względu na regularność występowania tych Żali Juras był doskonale przygotowany na ich odparcie. Z kamienną miną i lekko obolałą twarzą wyczekiwał argumentów żony...

 

- Juras, padalcu piekielny, szujo! czemuś mnie nie obudził wcześniej!? Wiesz dobrze przecież, o której ja do pracy wyłażę! Chcesz by twa żonka jedyna pracę straciła!? Tego chcesz chamie!? Przyznaj się! Na pewno masz kochankę... Chcesz się mnie pozbyć, tak!? Ta, najpierw stracę pracę, potem mnie wykopiesz z domu... a potem sprowadzisz tu tą SWOJĄ, JEBANĄ KOCHANKĘ, tak!? - wykrzyczała Kaś. Przy okazji nieźle opluła Jurasa, więc jego twarz była cała lepka i mokra. Nadal nie ustępował. Wpatrywał się kamiennym wzrokiem w pulsującą i czerwoną twarz Kasi. Starł ślinę z twarzy swoją twardą łapą i był gotów do riposty.

 

- Kaś, kochanie ty moje... - zaczął spokojnie - wiesz, dzisiaj jest NIEDZIELA DO CHOLERY TY TĘPA DZIDO! - zakończył ostro Juras. Zrzucił z siebie czerwoną Kasię i wstał powoli. Kaś skuliła się nieco. Była lekko roztrzęsiona, jakby coś w niej pękło. Podniosła się z ziemi. Jeszcze wolniej od Jurasa, jakby miała nogi z waty. Stała teraz przed obliczem swego męża z opuszczoną głową. Zdawało się, że to będzie pierwsze zwycięstwo męża nad żoną. Wiekopomne wydarzenie, rzecz niemal niemożliwa, słodka chwila tryumfu. Taki też był wzrok Jurasa. Patrzył w dal, przekonany o swojej wiktorii. Napawał się tą słodką chwilą. Wiedział bowiem, że nie potrwa zbyt długo. W czasie gdy mąż napawał się zwycięstwem, Kaś odzyskała siły i była gotów do wyprowadzenia straszliwego kontrataku...

 

- Jurasku mężulku ty mój kochany... - na twarzy Kasi pojawił się lekki uśmiech. Juras zaś zląkł się nieco. Rozszerzył mimowolnie źrenice i ze strachem w oczach wyczekiwał dalszej części zdania. Wiedział jak to się potoczy, ale i tak nie mógł powstrzymać wzrastającego poczucia strachu - przyznaj ty się mnie, czemuś, do jasnej cholery, budził mnie w KURWA NIEDZIELĘ!? - Juras padł na kolana. Siła uderzenia była zbyt silna. Poczuł, że jego nogi odmawiają posłuszeństwa. Strach zawładnął jego ciałem, a on chciał się już poddać. Wiedział, ze ten pojedynek ma tylko jednego zwycięzcę i jest on kobietą. Był gotów na cios ostateczny. Czekał cierpliwie, acz ze strachem w oczach. Kaś nabierała właśnie powietrza w swe płuca. Koniec był już bliski... Juras wylewał swe ostatnie łzy nadziei. Gdzieś w głębi duszy liczył na cud, grom z jasnego nieba, który to uratuje go, nieszczęśnika, który zadarł z siłami niepokonanymi. Nagle grom się pojawił - z mieszkaniu rozległ się odgłos telefonowego dzwonka. Kaś wypuściła powietrze. Ruszyła do kuchni zwabiona kuszącą melodią. Juras odetchnął z ulgą. Jego życie zostało ocalone...

 

- Kasienko kochana, będziem już niedługo u was. Juruś ci tam pewnie już nagadał, że przyjedziem. Wiesz, na herbatkę niedzielną taką. Tylko ten cukr chiński przygotuj. Łojciec tylko z takim herbatę pije - wybrzmiewał głos z słuchawki.

 

- Ta, ta, mamusiu... Wszystko już mamy z Jurusiem tam gotowe... Znaczy, muszę jeszcze filiżanki przygotować. Także, pa-pa - odpowiedziała sztucznie Kaś. Była zaskoczona niespodziewaną wizytą teściów. Właśnie zrozumiała dlaczego mąż ją wybudził akurat teraz. Zrozumiała również jak bezpodstawne były jej poranne żale...

 

- Dobrze, córcia. Trzym się, będziem niedługo - zakończyła rozmowę teściowa. Kaś zaś padła na podłogę i załamana z lekka rozmyślała o różnych sprawach.

 

- I co teraz? - zapytała drżącym głosem męża, który właśnie skradał się do kuchni. On zatrzymał się na chwilę i spojrzał na obraz rozpaczy, którym była jego żona.

 

- Przyjmiemy ich - powiedział stanowczo - jakoś...

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Dekaos Dondi 24.09.2017
    Twoje teksy są takie - specyficzne - lubię takie. Jakby ktoś humorem placek polukrował. Tyle ile trzeba. Pozdrawiam*****
    ''Naprężyła....skoczyła.
  • Pan Buczybór 24.09.2017
    Ta. Dzięki i w ogóle.
  • alfonsyna 24.09.2017
    Jakby to było o kimś, kogo znam... tylko jedno imię się trochę nie zgadza. XD
  • Szudracz 25.09.2017
    Udana pobudka, przypieczętowana teściową, lepiej być nie mogło. :) 5
  • Pan Buczybór 26.09.2017
    A mogło, mogło... Dzięki.
  • Enchanteuse 26.09.2017
    Fajne to. Bardzo w Twoim stylu. Przejaskrawiony obraz kłótliwego małżeństwa kipiący absurdem. Wyszedł Ci, Buczyborze. I to właśnie tytuł mnie to ściągnął. Kaśbaśń.
    Palce lizać.
  • Pan Buczybór 26.09.2017
    Kurczę, jak ładnie opisane... Dzięki serdeczne.
  • Pasja 26.09.2017
    Czy to tak wypada budzić żoneczkę w niedzielę? Ale najlepszym budzikiem wynika z twego tekstu jest teściowa. Bardzo ta baśń na granicy absurdu z rzeczywistością. Pozdrawiam serdecznie 5)
  • Pan Buczybór 26.09.2017
    Ta, dzięki za przeczytanie.
  • KarolaKorman 27.09.2017
    O Maryjko, w niedzielę taka pobudka? Skaranie boskie z takim chłopem, 5 :)
  • franekzawór 08.03.2019
    Tytuł fajny. Tekst specyficzny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania