Katowice
Urodziłem się w województwie katowickim.
Pamiętam pierwszy wyjazd do tego miasta.
Pociągiem. Jednostką tak zwaną. Bo jeszcze pulmany były, ale te były wtedy pospieszne.
Ładnie mnie Mamusia ubrała.
Aby po buty dla mnie żeśmy pojechali, ale zawsze to do stolicy województwa.
Trzymał mnie mocno tata za rękę. Żebym się nie zgubił.
Mnóstwo ludzi na dworcu.
I z walizkami byli i bez.
Panie miały czarne kreski na górnej powiece, niektóre z kapeluszem na głowie.
Dużo było panów, w garniturach, z teczkami w dłoniach.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz dworca zapachniało gorącym asfaltem.
Zeszliśmy po schodach, a tam autobusy, tramwaje!
Wcześniej tramwaju nie widziałem.
Jeszcze mocniej tata chwycił mnie za rękę.
Rok później w butach, które mi tata kupił przyjechałem do Katowic z moją babką.
Do jej męża.
Dziadka mego, Kazimierza, po którym odziedziczyłem wzrost i marsa na czole.
Pierwszy raz byłem w szpitalu.
Dziadek mnie przytulił.
Zapytałem go, czemu pan na sąsiednim łóżku tak dziwnie mówi.
Wytłumaczył mi, że niemiecki snajper wybił temu panu jednym strzałem zęby w górnej szczęce.
Kilka tygodni później przyjechałem do dziadka z tatą. Ciepło już było. Siedzieliśmy na ławce w parku szpitalnym
Płakał dziadek mówił, że to już z nim koniec.
Miał raka jelita grubego.
Patrzyłem na dziadka i tatę i nic nie rozumiałem.
Zobaczyłem dziewczynkę z poparzoną twarzą, gdy wchodziła do drewnianego budynku.
Dziadek powiedział, że to szpitalna kaplica.
Wszedłem do niej, ale tylko na chwilę.
Oprócz poparzonej dziewczynki był pan bez nóg.
Wystraszyłem się i uciekłem z kapliczki.
Wyszedł dziadek z kliniki żywy, ale niedługo potem w domu umarł.
Przez długi czas wierzyłem, że gdybym się wtedy, w katowickiej kapliczce nie wystraszył chorych, a modlił się, dziadek by żył.
Bo bardzo dziadka Kazimierza kochałem.
Osiemnaście lat temu przywiozłem do katowickiego szpitala Mamę.
Usłyszałem, że to nowotwór i rozsiew jest fatalny.
Osunąłem się po ścianie.
Wciąż mam Ją przed oczami, gdy otwarła drzwi od gabinetu lekarskiego, w czerwonym szlafroku i powiedziała „Chodź tutaj”.
Akurat mnie zdążyli podnieść z podłogi i wykrztusiłem, że zaraz, Mamusiu, do Ciebie zajdę.
To, co przeżyłem w łazience szpitalnej wcześniej w filmach widziałem.
Nabranie wody i zanurzenie twarzy w niej. Potem spojrzenie w lustro.
Tylko, że w filmach grali strach. Ja go czułem. W każdej części swego ciała.
Tego samego dnia, gdy wróciłem do domu padłem na kolana i prosiłem Boga, żeby Jej chorobę na mnie przeniósł, ja się słowem nie odezwę, byle nie Ona.
Nigdy nie myślałem, że spotka to mnie.
Takie rzeczy zdarzają się tylko innym.
Jak zwykle rano przyjechałem, wypaliłem przed wejściem papierosa.
Wszedłem na oddział i te spojrzenia pielęgniarek.
Umarła o 8.10.
To nie mogła być prawda.
Wszedłem do sali.
Była jeszcze ciepła.
Podnosiłem jej powieki, potrząsałem nią.
Uderzyłem głową w ścianę, odepchnąłem pielęgniarkę, jakąś tabletkę połknąłem.
Potem stałem na korytarzu czekając na dokumenty.
I czułem, że jest obok, i że jest zawstydzona, bo tyle zamieszania przez nią.
Cała ona.
Chodziłem po gabinetach szpitalnych, podbijali papiery. Wszyscy deklamowali, że jest im przykro.
Jeszcze tylko urząd miejski.
Żeby tam dojść muszę przejść przez podziemie dworca kolejowego.
Przyjechały pociągi, ludzie wysiedli, nie mogę przejść, potrącają mnie, dokądś się śpieszą.
Mam ochotę krzyknąć „Właśnie umarła mi mama!”
Docieram do urzędu, zaznaczają w systemie, że jej już nie ma.
I jest im przykro. I zaraz potem łyk kawy i następny wniosek w ręce.
Ktoś bierze mnie za rękę, prowadzi do auta i wiezie do domu.
To już nie dom, to tylko mieszkanie.
A jeszcze w przedpokoju worek z jej rzeczami ze szpitala.
Siedzę oszołomiony.
To tylko zły sen.
Ale ten najgorszy przede mną.
Śni mi się, że umarła, budzę się, ta ulga, że to był sen, a zaraz potem, że to prawda.
I nie pogrzeb był najgorszy, ale zdzieranie klepsydr.
Widzieć jej imię i nazwisko. I przy każdej podchodzą ludzie, młoda była, znali ją, tak im przykro.
I natychmiast wracają do swojego życia.
Rok później zakochałem się.
To było jak zalanie płuc wodą, prawie utopienie się.
Miłość ze Śląska, tylko Dolnego.
Umówiliśmy się na pierwsze spotkanie w Katowicach.
W Katowicach dotknąłem dłoni największej miłości mojego życia.
Krótko później dostałem pracę w Chorzowie.
Nie byłem przygotowany na takie uczucie.
Wsiadałem w tramwaj wiozący mnie do Chorzowa i odzywał się telefon.
Ciepło biło od słuchawki telefonu.
Półtora roku temu w Katowicach bylem.
Nie było już śladu po dworcu, jaki zapamiętałem.
I po trzecim peronie
Z którego z Katowic wyjeżdżałem, tak zbolały na okoliczność dowiedzenia się, że moja Mama umiera jak i miejsca, na którym żegnałem się na tydzień z największą miłością mojego życia.
A dworzec w galerię handlową się zamienili.
Ze starego świata pozostała pani w jednej z głównych ulic przy dworca, w kąciku siedząc i sprzedając w plastykowych butelkach żurek domowej roboty. Dwa zakupiłem.
Jeden wypiłem na miejscu, prawdziwy, kwaśny, mordę w drugą stronę wykręcający i ze czosnkiem. Drugą butelkę zawiozłem na Mazury, gdzie teraz mieszkam, a skąd tęsknię za Katowicami.
Ja, Zagłębiak.
I mimo wszystkiego zła.
Komentarze (43)
"I ja żegnałam nieraz kogo...".
Bliska mi lektura.
Dwa razy w życiu na laborce ze spawalnictwa pierdolnołem elektrodą w materiał, oczywiście od razu przywarła, ale ogarnąłem sytuację, z naście razy wymiotłem wióry spod frezarki i zbadałem je pod mikroskopem, raz naostrzyłem narzynki i ze dwa razy ustawiłem tokarkę na obróbkę czegoś tam.
Poza tym: stałem pod oborą, gdy odbierano krowi poród, z tej samej obory wywaliłem z kilkadziesiąt razy krowie kupy, obrobiłem nieskończona ilość grządek, spaliłem pralkę, pozbyłem się z kompa babilon sercz, odmoczyłem sporo odcisków w pomarańczowej misce, upiekłem jabłecznik bez zakalca i najważniejsze – umiem ustawić trzynastą ulicę na każdym telewizorze.
Ale pisać opowiadań, żeby się Lołrą podobały - jeszcze się nie naumiałę. Ęę.
"Bukowski pisał bardzo prosto – bez zbędnych ozdobników. To czyni jego literaturę zrozumiałą dla szerokiego grona. Co więcej, w swoich dziełach poruszał problemy dotykające każdego człowieka. Mimo ascetycznego podejścia do słownictwa i ogromnej ilości wulgaryzmów proza Charlesa Bukowskiego głęboko analizuje problemy ludzkiej natury i jest pełna wrażliwości, którą doceniły miliony czytelników na całym świecie."
Z szynką raz!
Wszyscy byli z mojej klasy. Dobrze mnie znali. Stoper to w tej grze najcięższa rola. Wszedłem na boisko. Wiedziałem, że będą chcieli dać mi w kość. Pomocnik wolniutko potoczył piłkę po ziemi i jeden chłopak ją kopnął. Wycelował prosto we mnie.
Bukowski
Dlaczego Bukowski nie zapisał tych zdań jedno pod drugim? No i wielkie litery przy ciebie, jej, ona?
To rodzaj hołdu dla zmarłej.
Hołd dla zmarłej? Przecież to opowiadanie, przekrój życia w Katowicach. Pokaż mi takie zastosowanie w polskiej literaturze?
Koniec. Kropka.
Refluksja mogłaby dobrze pisać, gdyby słuchała, co się do niej pisze. Wątki ma fajne, wzięte z życia, brakuje jednak szlifu. Nie jestem pierwszą osoba, która jej to pisze, dlatego dobrze wie, że nie wymyślam cudów.
Ty natomiast, skoro ja tak lubisz, dlaczego ją krzywdzisz fałszem, tylko ze źle pojmowanej lojalności? Nieładnie!
Hahahhaha, krótko i na temat ?
refluks i dramat, i krotochwilę, i soneta we momęcie.
Przede wszystkim masz świetne poczucie humoru, a przecież stokoroć trudniej rozśmieszyć, niż doprowadzić do łez.
Tu refluks zjebał się pod stół kuchenny.
Niekoniecznie z niezrozumienia.
Hahahahahah, no proszę, jaki spontan w dechę, Laura tak nie UMI ?
Komornik.
Taaaa.
Neeeee.
Załatwione.
Super, ciao i do następnego ?
Ja pijana, Iglica w burderówkach na krzywych nogach na rurze się obraca, zaraz przyjdzue najebany Sowiasty ze szparagami, o yle nie zapomniał.
I so, mamłazel, tu czyni, we naszym barłogu, hę?
On za bardzo o tym nie wie, ale pierścionek z oczkiem jak ceguwka.
I welon na Białorusi haftują.
Jeden z tych tekstów, co to można by go łyżkami jeść.
Gdzieś w komentarzach mignęły mi Łazy - miasto kolejarzy : ) mijałam wczoraj : )
Jest coś szczególnego w Twoim pisaniu. Po pierwsze dlatego, że zamykasz świadomie w dorosłych słowach dziecięce postrzeganie. Po drugie dużo robią szczegóły – takie jak np. zapach asfaltu. Nie bawisz się "tkaniem" (ble słowo) zdań. Obrabiasz je zgrubnie – i choć teoretycznie nie jest są "najładniejsze", to paradoksalnie zapewniają sukces, bo to charakterne i emocjonalne pisanie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania