Ketir, Zapomniany Apostoł - rozdział 3. Uczciwy pijak

Zobaczyłem ją w Hearthside Inn, gospodzie w połowie drogi między Edorem a Bowden, którą regularnie odwiedzałem; latem, kiedy matka i ojciec mozolili się w domu przy strzyżeniu owiec, a ja częściej jeździłem do miasta ,,regularnie'' oznaczało czasami kilka razy dziennie.

 

Przyznaje, że z początku nie zwróciłem na nią uwagi, co było do mnie niepodobne, bo chlubiłem się, że zawsze dokładnie wiem, gdzie w okolicy są wszystkie piękne kobiety, a poza tym Hearthside Inn nie było miejsca, w którym często się je spotykało. Kobiety, owszem. Określonego rodzaju. Ale ta, widziałem to, nie była taka: była młoda, mojego wieku, ubrana w białą-zieloną sukienkę. Wyglądała mi na miejscową.

 

Jednak to nie strój zwrócił moją uwagę, lecz donośność jej głosu, który, trzeba przyznać, pozostawał w całkowitej sprzeczności z jej aparycją. Siedziała z trzema mężczyznami, dużo starszymi od niej, których natychmiast rozpoznałem; Charles Kidd jego syn Ben Kidd i jakiś Sebir, ich osobisty przydupas - z tymi trzema mężczyznami zdarzyło mi się już w przeszłości potykać na słowa, jeśli nie na pięści. Ludzie z rodzaju tych, którzy patrzyli na mnie z góry, bo uważali, że to ja patrzę na nich z góry, i którzy lubili mnie mniej niż ja ich, czyli nieszczególnie. Siedzieli pochylnie na swoich stołkach i lustrowali dziewczynę lubieżnymi, łakomymi spojrzeniami, zdradzającymi zbójeckie zamiary, choć z pozoru rozpływali się w uśmiechach i łomotali pięściami w stół, zachęcając ją, by wypiła duszkiem kufel ALE.

 

Nie, nie wyglądała jak kobiety, które pojawiały się w gospodach, ale najwyraźniej bardzo chciała tak właśnie się zachowywać. Kufel był prawie wielki jak ona sama; kiedy otarła usta wierchem dłoni i łupnęła nim o stół, mężczyźni zaczęli wiwatować, krzykiem domagać się następnego i bez wątpienia ucieszyli się, widząc, że chwiała się lekko na swoim stołku. Pewnie nie mogli uwierzyć we własne szczęście. Trafił im się mały klejnocik.

 

Patrzyłem, jak pozwalają dziewczynie wlać w siebie drugi kufel, tak samo hałaśliwie ciesząc się z jej sukcesu, a potem, kiedy tak jak przedtem otarła dłonią usta, kołysząc się przy tym jeszcze mocniej, popatrzyli po sobie. Ich spojrzenia zdawały się mówić:,, Gotowe".

 

Ben i Sebir wstali i zaczęli, wedle własnych słów,,, odprowadzać'' ją do drzwi, bo: ,,Za dużo wypiłaś, moja piękna, pora iść do domu, dobrze?".

 

- Do łóżka - dodał złośliwie Charles, myśląc, że mruczy pod nosem, chociaż słyszała go cała gospoda. - zaprowadzimy cię do łóżka.

 

Spojrzałem na barmana, który spuścił wzrok i wysmarkał się w fartuch. Gość siedzący obok mnie przy barze odwrócił się. Bydlaki. ,,Równie dobrze mogę wołać na pomoc kota'', pomyślałem, a potem z westchnieniem odstawiłem kufel, zsunąłem się ze stołka i poszedłem za nimi.

 

Zamrugałem, wychodząc z półmroku gospody w słoneczny blask. Stał tam mój wóz, prażąc się w upale, a obok niego drugi, który, jak uznałem, musiał należeć do Kidd'ów. Po przeciwnej stronie drogi w głębi podwórza stał dom, ale gospodarza nigdzie nie było widać. Byliśmy na drodze sami; tylko ja rodzinka Kidd, Sebir i oczywiście dziewczyna.

 

- No, no, Charles - powiedziałem. - Jakie to rzeczy można zobaczyć w tak piękne popołudnie. Na przykład ciebie i twoją straż, którzy się uchlali i do tego próbują upić biedną, bezbronną młodą damę.

 

Dziewczyna oklapła, kiedy Charles puścił jej ramię i odwrócił się do mnie z podniesionym groźnie palcem.

 

- Nie mieszaj się w to, Ketir, ty młody nicponiu. Jesteś tak samo pijany jak ja i taki sam z ciebie świętoszek; nie będzie ktoś taki mnie pouczał.

 

Ben i Sebir też się odwrócili. Dziewczyna miała szkliste spojrzenie, jakby jej umysł zasnął, chociaż ciało jeszcze czuwa.

 

- Cóż - uśmiechnąłem się - świętoszkiem może nie jestem, Charles, ale nie muszę lać piwska w gardło dziewczyny, żeby ją zaciągnął do łóżka, a już na pewno nie potrzebuję przy tym pomocy dwóch kamratów.

 

Kidd poczerwieniał.

 

- Ech, ty mały draniu, położę ją na wozie i zawionę do domu, i tyle!

 

- Nie wątpię, że chcesz ją położyć na wozie i zawieźć do domu. Martwi mnie raczej to, co planujesz zrobić między położeniem jej na wozie a domem.

 

- To cię martwi, tak? Zaraz będzie cię martwić rozbita gęba i parę przetrąconych żeber, jak dalej będziesz wścibiał nos w nie swoje sprawy.

 

Mrużąc oczy, rozejrzałem się po drodze. Drzewa rosnące wzdłuż niej lśniły w słońcu złotem i zielenią, w oddali majaczyła niewyraźna samotna postać na koniu.

 

Zrobiłem krok do przodu. Jeśli wcześniej w mojej postawie była jakaś resztka serdeczności czy wyrozumienia, teraz zniknęły, jakby obdarzone własną wolą. Kiedy się odezwałem, w moim głosie dźwięczała stal.

 

- Zostaw tę dziewczynę w spokoju, Charles, bo nie ręczę za siebie.

 

Wszyscy trzej popatrzyli po sobie. Po części zrobili, co kazałem. Puścili dziewczynę, która niemal z wdzięcznością osunęła się na ziemie, podparta jedną ręką i spojrzała na nas mętnym wzrokiem, najwyraźniej nie pojmując, że tu chodzi o jej osobę.

 

Tymczasem patrzyłem na Kidd’ów i ważyłem w myślach swoje szanse. Czy biłem się kiedykolwiek z trzema naraz? No, nie. Bo jeśli biłeś się z trzema naraz, to znaczyło, że nie tyle się biłeś, ile byłeś bity. „Dalej, Ketir", powiedziałem sobie. Owszem, to trzech mężczyzn, ale jednym z nich jest Charles Kidd, nie ułomek, ale w wieku mojego ojca. Drugim - Ben Kidd, syn Charlsa. Jeśli wyobrazisz sobie osobę, która pomaga własnemu ojcu upić młodą dziewczynę, to już wiesz, jakim typem człowieka był Ben Kidd - podstępnym robakiem, który raczej ucieknie w mokrych portkach, niż stanie do walki.

 

Co więcej, obaj byli pijani.

 

Ale ja też byłem pijany. Poza tym mieli ze sobą Sebira, który - sądząc choćby po wyglądzie - bić się raczej potrafił.

 

Miałem jednak pomysł. Gdybym tylko zdołał odpierać Kidd’ów do czasu, aż nadejdzie ten samotny jeździec, którego widziałem w oddali, bilans sił byłby dla mnie korzystniejszy. W końcu, jeśli to porządny człowiek, na pewno się zatrzyma i mi pomoże.

 

- No, Charles - powiedziałem - macie nade mną przewagę, to jasne jak słońce, ale, widzicie, nie mógłbym spojrzeć swojej matce w oczy, wiedząc, że pozwoliłem tobie i twoim kamratom uprowadzić te młodą ślicznotkę.

 

Obejrzałem się na drogę, samotny jeździec zbliżał się. ,,,Szybciej tam - pomyślałem. - Nie ociągaj się".

 

- Dlatego - ciągnąłem - nawet jeśli skończę pobity na miazgę w tym tu przydrożnym rowie, a wy odjedziecie z tą panienką, zrobię wszystko, żeby wam to jak najbardziej utrudnić. A może nawet poślę was do domu z podbitymi oczami i obolałymi jajami.

 

Charles Kidd splunął, a potem przyjrzał mi się spod przymkniętych powiek.

 

- Tak? Będziesz więc tak stał i gadał przez cały dzień czy weźmiesz się w końcu do roboty? Czas ucieka... - wyszczerzył się w podłym uśmiechu. – Mam co innego do roboty.

 

- To prawda, im dłużej zwlekasz, tym większa szansa, że ta mała wytrzeźwieje, co?

 

- Coś Ci powiem, Ketir, nuży mnie już to gadanie.

 

Kidd odwrócił się do Bena. - Może tak damy temu łajdakowi nauczkę? Och, jeszcze jedno, zanim zaczniemy, paniczu Ketir, niegodnyś swojej matce butów czyścić, rozumiesz

 

To mnie zabolało, nie waham się przyznać. Żeby ktoś taki jak Charles Kidd, o sumieniu wściekłego psa i o połowę odeń głupszy, potrafił sięgnąć w głąb mojej duszy, do mojego poczucia winy jak otwartej rany, a potem wsadzić w tę ranę paluch i przyprawić mnie o większe jeszcze cierpienia - no, to wzmogło moją determinację.

 

Sebir wypiął pierś i ruszył naprzód z groźnym pomrukiem. Dwa kroki ode mnie uniósł pięści, opuścił prawy bark i zamachnął się. Nie wiem, z kim dotąd się bił pod gospodami, ale na pewno z ludźmi mniej niż ja obytymi, bo zauważyłem już, że jest praworęczny, i jaśniej nie mógłby zasygnalizować swojego zamiaru.

 

Kurz zawirował mi pod stopami, uchyliłem się bez trudu i sam wyprowadziłem cios w górę. Sebir krzyknął z bólu, kiedy moja pięść trafiła go w szczękę. I gdyby był sam, byłoby już po walce. Ale właśnie dopadł mnie Ben Kidd. Zobaczyłem go kątem oka, ale nie zdążyłem zareagować i zanim się spostrzegłem, ogłuszyło mnie trafienie w skroń.

 

Zachwiałem się nieco, odwróciłem i odpowiedziałem na jego atak, ale tylko machałem pięściami na oślep. Liczyłem na łut szczęścia, musiałem położyć przynajmniej jednego z nich, żeby wyrównać szanse. Ale żaden z moich ciosów nie sięgnął celu.

 

Ben Kidd odskoczył, a Julian niepokojąco szybko otrząsnął się po pierwszym ciosie i znów się na mnie rzucił.

 

Jego prawa pięść trafiła w moją szczękę. Zakręciło mną tak, że omal nie straciłem równowagi. Spadł mi kapelusz, włosy właziły do oczu, nic nie widziałem. I zgadnijcie, kto wtedy przyskoczył z buciorami. Ta gnida Charles Kidd, wykrzykując przy tym słowa zachęty dla ojca i Sebira jednocześnie. Poszczęściło się bydlakowi. Trafił mnie w brzuch, a że wcześniej straciłem równowagę, potknąłem się i upadłem.

 

Upaść to najgorsze, co można zrobić podczas awantury. Jak upadniesz, to już koniec. Między ich nogami dojrzałem samotnego jeźdźca na drodze, który był teraz moim jedynym wybawieniem, może nawet jedyną szansą, by ujść z życiem. Ale to, co ujrzałem, sprawiło, że straciłem wszelką nadzieję. To nie był mężczyzna, kupiec, który zeskoczyłby z siodła i przybiegł mi na pomoc. Nie, samotnym jeźdźcem była kobieta. Siedziała w siodle okrakiem, nie bokiem, ale można było poznać, że to dama. Miała na sobie czepek i jasną letnią suknię i nim buciory Kidd’ów zasłoniły mi widoki posypały się na mnie kopniaki, dostrzegłem jeszcze, że jest piękna.

 

„No i co z tego", pomyślałem. Uroda mnie nie uratuje.

 

- Ej, wy tam - usłyszałem. - Wy trzej. Natychmiast przestańcie.

 

Odwrócili się do niej, ściągnęli czapki i szurając stopami, ustawili się pospiesznie ciasno obok siebie, żeby zasłonić mnie, kaszlącego na ziemi.

 

- Co tu się dzieje? - zapytała nieznajoma surowo. Głos zdradzał, że jest młoda, szlachetnie urodzona, na pewno z dobrego domu; czy ktoś taki mógł jeździć bez towarzystwa?

 

- Uczymy tego młodzieńca dobrych manier - wysapał Charles Kidd, zdyszany. Kopanie człowieka niemal na śmierć to wyczerpujące zajęcie.

 

- Nie trzeba was do tego aż trzech, prawda? - odparła. Widziałem ją teraz, była dwa razy piękniejsza niż mi się z początku wydawało. Patrzyła groźnie na Kidd’ów, których całkiem zdjął wstyd.

 

Zsiadła z konia.

 

- A co ważniejsze, co robicie z tą tu młodą damą? - wskazała dziewczynę, która wciąż siedziała pijana i skołowana na ziemi.

 

- Och, wielmożna pani, za przeproszeniem wielmożnej pani, to nasza młoda przyjaciółka, która za dużo wypiła.

 

Dama spochmurniała.

 

- To z całą pewnością nie jest wasza młoda przyjaciółka, to córka rodziny Walpole, i jeśli nie zawiozę jej z powrotem do domu, zanim mój stryj odkryje, że jej nie ma.

 

Popatrzyła znacząco na każdego z nich.

 

- Znam takich jak wy i chyba dobrze wiem, co tu się działo. Macie zostawić tego młodego człowieka w spokoju i zniknąć stąd, zanim postanowię zrobić w tej sprawie coś więcej.

 

W ukłonach, zamiatając ziemię czapkami, Kidd’owie wgramolili się pospiesznie na swój wóz i po chwili ich nie było. Kobieta tymczasem przyklękła obok mnie. Jej ton się zmienił. Mówiła teraz ciszej, w jej głosie słychać było troskę.

 

- Nazywam się Astrid Cannary. Rodzina Walpole mieszka przy Hawkins Lane w Vinserk; zabiorę cię tam i opatrzę ci rany – rzekła, sięgnęła i podała mi do rąk mój słomiany kapelusz.

 

- Nie mogę, moja pani - odparłem, siadając i usiłując się uśmiechnąć. - Mam pracę.

 

Wstała, marszcząc brwi.

 

– Rozumiem. Czy słusznie oceniłam sytuację?

 

Podniosłem kapelusz i zacząłem otrzepywać go z kurzu. Całe szczęście chociaż on był w jednym kawałku.

 

- Tak, moja pani.

 

- W takim razie jestem ci winna podziękowanie, tak samo jak Caroline, kiedy wytrzeźwieje. To uparta dziewczyna, nie zawsze najposłuszniejsza, ale nie chcę, żeby przez jej impulsywność spotkała ją jakaś krzywda.

 

To anioł, uznałem. Kiedy pomagałem im wsiąść na konia – Astrid trzymała Caroline, która pijana kołysała się nad końskim karkiem - przyszła mi do głowy nagła myśl.

 

- Czy będę mógł cię znów zobaczyć, moja pani? Żebym należycie ci podziękować, wyglądając przy tym nieco porządniej?

 

Spojrzała na mnie z żalem.

 

- Obawiam się, że nie będzie na to czasu. Kiedy odstawię tylko Caroline do jej domu, to wyjadę z Vinserk - Powiedziała, po czym ściągnęła wodze i odjechała.

 

Tego wieczora siedziałem pod okapem domu, zapatrzony na łagodnie falujące pastwiska w zachodzącym słońcu. Zazwyczaj myślałem w takich chwilach nad swoją przyszłością.

 

Ale tamtego wieczora moje myśli zaprzątała Astrid. Astrid Cannary.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania