Kim była Józefa P.czyli mamo jak ja mam na imię?

Kim była Józefa P,czyli mamo jak ja mam na imię?

Siedziałem w poczekalni u stomatologa,kiedy mój wzrok padł na czasopisma ilustrowane wyłożone do przeglądu dla oczekujących na swoją kolej pacjentów. Na jednym z nich dużymi literami wytłuszczonym drukiem tytuł: Wierzący uwierzy, niewierzący nie uwierzy??!!. Pod napisem zdjęcie nagrobka,a na nim rozerwana na strzępy goła lalka.Napisu na pomniku kto tu spoczywa nie można było do końca odczytać,gdyż był zamazany.Jedyne czytelne litery to Józefa P..i..ń..ka .

A pod zdjęciem oto taki artykuł.

Na cmentarzu parafialnym w dzielnicy Kopanów w naszym mieście na grobie Józefy P.ktoś codziennie kładł rozerwaną na fragmenty lalkę.Czarną zaś kredą na bialym marmurowym pomniku wypisywał słowa „oddaj mi moje dziecko”.

.Jako pierwsi zauważyli to pracownicy cmentarza. Zdjęli porozrywane części lalki i o zdarzeniu poinformowali kościelny zarząd cmentarza.Następnego dnia sytuacja się powtórzyła.Zarząd cmentarza zgłosił sprawę do policji.

Policja przekazała to do straży miejskiej prosząc o obserwację cmentarza i ustalenie sprawcy.Strażnicy w przebraniu i z ukrycia obserwowali wspomniany grób.

Niestety w ciągu ich służby nikt się nie pojawił przy grobie.Następnego dnia do komendanta straży miejskiej zadzwonił kierownik zarządu cmentarza i powiadomił,że znów rankiem znaleziono na grobie Anny P. rozerwaną na części lalkę. Ponownie zarządzono obserwację wspomnianego grobu,ale w godzinach pracy straży miejskiej nikt się nie pojawił. W kolejnym dniu na grobie Józefy P. znaleziono rozerwaną na strzępy lalkę i napis czarną kredą oddaj mi moje dziecko..

Tym razem przy pomocy policji ustanowiono całodobową obserwację grobu. Dziesięciu funkcjonariuszy straży i policji przebranych za pracowników cmentarza przez całą dobę nie spuszczało grobu z oka. Jakież było ich przerażenie kiedy o brzasku zbliżyli się do pomnika i na nim znów leżała rozerwana na drobne części lalka,a na pomniku nadal napis oddaj mi moje dziecko. Przełożeni obu służb zarzucili im brak starannego dozoru obserwowanego obiektu.

Po południu tak w straży miejskiej jak i w komisariacie miejscowej policji komendanci imiennie wyznaczono następnych funkcjonariuszy do obserwacji grobu.Wyznaczeni strażnicy jak i policjanci odmówili wykonania polecenia.Wydano im polecenie na piśmie,co w przypadku odmowy skutkowało zwolnieniem ze służby.I tym razem odmówili wykonania polecenia.Tak samo było w straży miejskiej. Trzeba tutaj dodać,że funkcjonarusze odmówili ,nie porozumiewając się ze sobą.Gdyby stwierdzono porozumienie,potraktowano by to jako zmowę co skutkowałoby większymi konsekwencjami niż tylko zwolnieniem ze służby.

Komendant policji sporządził protokół na okoliczność odmowy polecenia służbowego i przesłał ów dokument do komendy wojewódzkiej policji.Sam natomiast podjął prywatne tajne dochodzenie w celu ustalenia kim była osoba Józefy.P.

 

W tym celu udał się do parafii zawiadującej cmentarzem i do biura meldunkowego.W biurze parafii dowiedział się,że Józefa P.była lekarzem i prowadziła prywatną praktykę lekarską w tutejszej dzielnicy. Za życia była szanowaną obywatelką i darczyńcą na rzecz miejscowego kościoła.Wspierała też datkami żłobek i przedszkole w naszym mieście.W biurze meldunkowym dowiedział się tylko o adresie, pod którym mieszkała kiedyś Józefa P.

Postanowił odwiedzić jeszcze Izbę Lekarską i dom gdzie mieszkała wymieniona.W Izbie Lekarskiej starszy pan lekarz na emeryturze na jego pytanie o Józefę P.odpowiedział,że była to osoba znana w kręgach miejscowego dobrego towarzystwa,gdyż często zapraszała ludzi z tego kręgu do swojej daczy,gdzie urządzała bale z darmowym piciem i jedzeniem.Miała wielu kochanków.On też sam smalił cholewki do powabnej pani doktor.Sama nie była mężatką i nie miała dzieci. Komendant zapytał jeszcze o specjalność pani doktor.Okazało się,że była ona ginekologiem i miała praktykę w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

W miejscu zamieszkania pani doktor,a było to w dzielnicy willowej,zapytał przechodzącą starszą panią o doktor Józefę P.Starsza pani powiedziała,że lekarka już dawno nie żyje,a zginęła w okropnym wypadku samochodowym wracając ze swojego domu na wsi.Uderzyła w przydrożne drzewo z ogromną siłą,a samochód się roztrzaskał i zapalił.Pani doktor spaliła się doszczętnie.W tak wysokiej temperaturze nawet jej kości się spaliły.Niewiele z niej zostało.Szczątki pochowano w maleńkiej trumience jak dla dziecka.Komendant zapytał jeszcze,mając na uwadze niezwykłą szczodrość pani doktor,czy miała dużo pacjentów.

Proszę pana powiedziała starsza pani.Tutaj jedna kobieta wyszła z jej gabinetu, a już druga wchodziła.Ona przeprowadzała taśmowo skrobanki.Tak się mówiło skrobanki lub delikatniej zabiegi.O tym zaczętym życiu mówiło się wówczas, jakby o jakimś guzie,wrzodzie lub robaku,którego należy usunąć.Ówczesne władze komunistyczne nie zabraniały zabijać nienarodzonych.Wiedziały,że to obciąża sumienia i to się przydaję do osłabienia roli kościoła, odciągając od niego ludzi z obciążonym sumieniem. J

ak się coś nie udało to przyjmowała kobiety do szpitala,gdzie była ordynatorem.Nie na darmo przylgnęło do niej powiedzenie ..."sto piczek i Moskwiczek".Ona nie wiedziała co robić ma z pieniędzmi. Ile nieszczęścia sprowadziła na rodziny,na kobiety.Ile nienarodzonych zabiła. trudno to ustalić.Powinna się smażyć w piekielnym ogniu przez całą wieczność za to co zrobiła kobietom i naszej Ojczyźnie.

Z komendy wojewódzkiej do komendanta komendy miejskiej policji w M.nadeszło pismo,w którym zakazuje się podejmowania czynności mających na celu ustalenie osoby wymienionej w piśmie komendy policji w M.W stosunku do policjantów odmawiających wykonania polecenia służbowego nie należy wyciągać żadnych konsekwencji.O sprawie kryptonim „Cmentarz”należy zapomnieć i odłożyć ad akta z klauzulą tajne.

Podpisał : podinspektor Józef P.

Ponieważ zdarzenie owe nie było zbyt odległe w czasie,postanowiłem pójść tropem wymienionego artykułu,tym bardziej,że w razie potrzeby miałbym pod ręką informacje na ten temat z tak zwanego dobrego źródła,zbliżonego do pewnych kół w policji.Najpierw postanowiłem odwiedzić komendanta policji i zadać mu kilka pytań. Zaintrygował mnie podpis <podinspektor Józef P.>.

Moje źródło poinformowało mnie,że komendant policji jest już byłym komendantem,gdyż wkrótce po tym wydarzeniu komenda wojewódzka przeniosła go w stan spoczynku jakoby z powodu jego wieku i wysłużonych lat służby w policji.Wtajemniczeni mówili natomiast,że z powodu braku poważania u podwładnych i nie rozwiązania cmentarnej zagadki,która mocno niepokoiła mieszkańców.To ostatnie nie było prawdą,o czym miałem się niebawem dowiedzieć.

Dostałem adres i telefon do komendanta od mojego informatora .Postanowiłem wpierw zadzwonić i umówić się z nim.Kiedy wybralem numer słuchawce usłyszałem chropawy męski glos.Tak słucham.Wyłuszczylem mu sprawę i zapytałem czy mógłbym się z nim spotkać osobiście.Na chwilę zapadło milczenie,ja powiedziałem jeszcze raz proszę,nalegam.W końcu usłyszałem przyzwolenie,tak zgadzam się,tylko nie u mnie,proszę zaproponować lokal.

W zajeździe "Moja chata" na peryferiach miasta czekałem na komendanta. Punktualnie o 12,oo do restauracji zajazdu wszedł barczysty mężczyzna w wieku tak gdzieś około piędziesiątki.Podnosłem do góry gazetę z tekstem,o którym była wcześniej mowa,a którą to gazetę potajemnie zwędziłem z poczekalni u stomatologa. Po przywitaniu i przedstawieniu się nawzajem usiedliśmy w nieco przyciemnionym rogu restauracji mając na widoku wejście.

Otworzyłem gazetę i powiedziałem,że to mnie zaciekawiło.Czy ta zagadka została rozwiązana? -Proszę pana,powiedział eks-komendant.Powiem panu jedynie pod warunkiem,że jak pan kiedykolwiek tę wiadomość przekaże do prasy do nigdy nie będzie się pan powoływał na mnie.To musi mi pan przysiąc.Może pan tylko notować. Teraz muszę sprawdzić pana czy pan nie ma przy sobie magnetofonu lub innego przyrządu do nagrywania. Musiałem wstać, on wprawnym ruchem policjanta sprawdził począwszy od rękawów marynarki,kieszeni,i spodni oraz nogawek. To było drobiazgowe przeszukiwanie i gdybym miał cośkolwiek ukrytego na pewno by wymacał. Siedliśmy ponownie i eks-komendant rozpoczął mówić. - Ta sprawa z rozerwaną na strzępy lalką bardzo nas zbulwersowała.Nie wiedzieliśmy jak zakwalifikować ów czyn.Nasi prawnicy przestrzegali przed pochopnymi działaniami i radzili o sprawie zapomnieć.Na pewno temu ,kto to robi kiedyś to się znudzi i przestanie.Sam czyn nie można podciągnąc pod paragraf mówiący o profanacji miejsca spoczynku jakiejś osoby.Nie była to również profanacja cmentarza.Ot taki wyglup.W prasie ten temat przykryją jakieś inne ciekawe wydarzenia.Ileż można o tym samym pisać.Najlepiej o sprawie zapomnieć.I byłaby sprawa pewno zapomniana,gdyby nie przypadek śmiertelny z tym związany.

Otoż dalej prowadziliśmy obserwację grobu.W dzień jako obsługa cmentarza.Ta właściwa została urlopowana i zastąpiona funkcjonariuszami policji.Właśnie w dzień owi policjanci przygoto- wywali kryjówki ,z których w nocy mogliby dalej prowadzić obserwacje,aż do złapania osoby podkładającej rozerwaną lalkę.Policjantom w przebraniu towarzyszyli miejscowi fotoreporterzy chcąc uchwycić jako pierwsi moment zatrzymania. Jeden z nich w nocy nie wytrzymał napięcia i postanowił opuścić około godziny dwudziestej czwartej stanowisko.Na rano,gdy rzekoma obsługa przyszła do pracy znalazła go martwego leżącego na jednym z pomników 70 metrów od bramy cmentarza.Ale o tym najlepiej opowie jego kolega też fotoreporter,który przed nim opuścił cmentarz.Teraz osobiście zaangażowałem się w obserwację.Poprosiłem komendę wojewódzką o przysłanie mi kilku zatwardziałych policjantów najlepiej z oddziałów antyterorystycznych. W naszej miejskiej komendzie po tym przypadku z fotoreporterem nikt nie chciał pójść na nocną obserwację.Jak to się mówi za żadne pieniądze. Komendant na chwilę przerwał.Widocznie zastananawiał się co dalej powiedzieć. -----Tak, i co ustaliliście kto to był?

W dzień obserwowaliśmy dokładnie wszystkie osoby kręcące się w pobliżu grobu Józefy P. Były to przeważnie osoby przynoszące kwiaty lub pragnące zapalić znicz na grobie swoich bliskich.Jedna z tych osób,kobieta mająca na głowie dużą czarną chustę,wydała się kręcącemu się w tym rejonie policjantowi podejrzana. Otóż zaobserwował,że kobieta przychodzi codziennie na grób,a właściwie, nieduży grobowiec,który był w trzecim rzędzie niżej od grobu Józefy P. Zapalała znicze i długo siedziała przy nim,pewno się modląc.Funkcjonariusz nie zauważył,kiedy kobieta odeszła od grobu.Było takie zalecenie aby również sprawdzać co robią osoby po odejściu od grobu.Pierwszy raz nie zameldował o tym fakcie.Prawdopodobnie myślał,że się przewidział,że nie zwracał należytej uwagi. Rankiem,kiedy zbliżyliśmy się do grobu Józefy P. leżała na nim tak jak zawsze rozerwana goła lalka,i napis "Oddaj mi moje dziecko".Przecież nie mogły tego zrobić duchy.Ktoś wodził nas za nos.Na drugi dzień ten sam policjant postanowił bardziej przyjrzeć się kobiecie.Udawał,że poprawia ścieżkę pomiedzy grobami,miał ze sobą taczkę wypełnioną do połowy piaskiem i łopatę.W pewnym momencie kątem oka zauważył jak kobieta schyla się,coś tam niby grzebie,tak to wyglądało z daleka,a po chwili znika.Przez krótkofalówkę nadał komunikat o swoim spostrzeżeniu. Wszyscy udaliśmy się w to miejsce,prowadził ów policjant. Grobowiec miał metalowe drzwiczki,a za nimi pewno obok trumien musi być kobieta. Otworzyliśmy drzwiczki i rzeczywiście obok trumien siedziała z podkurczonymi nogami kobieta z dużą czarną chustą na twarzy.Kazałem jej wyjść.Wygramoliła się z trudem z grobowca.Została jeszcze torba.Jeden z policjantów grabiami wyciągnął torbę.Nie pytaliśmy kobiety o nic.Szła w otoczeniu dwóch policjantów w przebraniu w kierunku bramy.Reszta w pewnej odległości za nimi.Na komisariacie policji kazałem zaprowadzić ją do pokoju przesłuchań.No nareszcie mamy ptaszka pomyślałem sobie siadając z drugiej strony stołu.Przyjrzałem się jej.

-Była to kobieta gdzieś koło piędziesiątki,raczej powyżej.Bardzo zaniedbana.Teraz gdy ściągnęła czarną chustę długie siwe włosy wysypały się w nieładzie.Ręce jakieś sine z czarnymi obwódkami pod paznokciami.Wogóle sprawiała mizerny wygląd. Proszę o dokumenty powiedziałem do niej. Nie zareagowała.Jeszcze raz teraz nieco głośniej powiedziałem,proszę o dokumenty.Chyba dosłyszała bo wyciągnęła jakiś świstek i podała go mnie. Proszę pana, powiedział eks-komendant,coś takiego jeszcze w swoim życiu nie przeszedłem.Przede mną siedziała kobieta chora psychicznie.Na papierze,który mi podała była duża pieczęć szpitala psychiatrycznego w S.pod spodem odręcznie napisano: Zaświadcza się niniejszym,że Stanisława M.jest niemową i jest leczona psychiatrycznie w naszym szpitalu.W związku ze śmiercią i pogrzebem jej matki Marianny S. udzielamy wyżej wymienionej pięciodniowego urlopu.Zapewniamy,że Stanisława M.nie jest groźna dla otoczenia.W przypadku pokazania przez nią tego dokumentu osobom postronnym,będzie znaczyć,że potrzebuje ona pomocy.W takim razie prosi się o powiadomienie szpitala nr telefonu....................lub najbliższej jednostki policji.Podpis i pieczęć Prof.dr medycyny psychiatra Jan W.

Wszystko jasne.Marianna S.to nazwisko widniało na epitafium grobowca.Więc to była jej matka.Ta kobieta jest nieszczęśliwą osobą. Widocznie po pogrzebie matki zauważyła w pobliżu nagrobek Józefy P..Musiała być kiedyś jej klientką. Teraz postanowiła w jakiś sposób od nieżyjącej żądać zwrotu dziecka?Tylko po co ta rozerwana lalka?Wie pan trudno dociec o co chodzi ludziom,którzy żyją w innej rzeczywistości. Skwitowałem to jednym słowem CZYŻBY!!!

Postanowiłem odwiedzić jeszcze fotoreportera,który coś mógłby powiedzieć mi o przypadku śmierci swojego kolegi po fachu. W redakcji dziennika "Nasze Nowiny",kiedy wymieniłem nazwisko poderwał się pan w średnim wieku i powiedział tak słucham pana? Po przedstawieniu się powiedziałem,że interesuję się przypadkiem Józefy P.z takiej prostej ludzkiej ciekawości. -Czym mógłbym panu pomóc? Słyszałem,że w tym czasie kiedy codziennie na grobie Józefy P.znajdowano rozerwaną na strzępy lalkę,zmarł na cmentarzu jeden z pańskich kolegów też fotoreporter.

-Tak to prawda.Byliśmy razem z Jackiem na cmentarzu wieczorem w obstawie policjantów,aby uchwycić moment złapania i aresztowania osoby podrzucającej lalkę.Proszę pana to była jesień.Cmentarz parafialny w dzielnicy Kopanów leży w lesie.Na terenie cmentarz też rosną drzewa i różne krzewy jednym słowem krzaki.Wiał wiatr. Od lasu niósł się szum spadających liści i trzeszczących drzew.Zimne dreszcze przechodziły przez plecy.Z każdym poruszeniem się krzewów jałowca wydawało się mi,że ktoś idzie w moim kierunku.Wiatr trzeszczał,gwizdał w konarach drzew.Wszędzie widziałem duchy.Na nagrobkach paliły się świeczki,których nie było.Towarzyszącemu mi policjantowi powiedziałem żeby podprowadził mnie kawałek bo ja rezygnuję. Spojrzałem na zegarek była 23`15.Odprowadził mnie do punktu poboru wody i wrócił.Powiedział teraz możesz iść sam. Dobrze mu się mówiło,kiedy ma się giwerę przy sobie. -

Do bramy cmentarza główną alejką miałem jakieś 100 metrów. Chciałem biec,ale pomyślałem sobie,że nie będę słyszał czy ktoś mnie nie goni.Szedłem środkiem alejki.Co chwilę oglądałem się za siebie czy za mną nikt nie idzie.Gdyby tak, to chyba umarłbym ze strachu.Tylko po co tyle świeczek się paliło na grobach.To było na tydzień przed Świętem Zmarłych,nie powinno być tu tyle świeczek.Strach.Wszędzie widziałem postacie.Nareszcie brama.Wsiadłem do samochodu stojącego na parkingu przed cmentarzem.Przekręciłem kluczykiem,nic.Drugi i trzeci raz,nic.Czwarty raz, rozrusznik nie chciał przekręcić.Dobrze,że parking położony jest na górce pomyslałem sobie.

Był,ale najpierw musiałem auto popchnąć ze trzydzieści metrów.Nie wiem skąd miałem tyle siły.Udało się.Wsiadłem do samochodu,jedną nogą odepchnęłem się włączyłem czwórkę i do przodu.Nie zapalałem reflektorów,aby silnik zaskoczył.W poświacie bijących z miasta świateł zobaczyłem przed maską samochodu coś jakby,kucyka,źrebaka,łosia, jakieś zwierzę. Akurat silnik zaskoczył walnąłem w zwierzaka a on wskoczył mi na maskę.Jego głowa przybliżyła się do szyby.Zapamiętałem tylko jego zielone palące ślepia.Patrzył na mnie i świdrował mnie światłem zielonych ślepi. Nadusiłem mocno na hamulec słyszałem jak się zsuwa po masce. Za chwilę przejechałem po czymś miękkim.

Nazajutrz w wiadomościach lokalnych telewizji usłyszałem,że niedaleko cmentarza w Kopanowie znaleziono ciężko rannego psa o niezidentyfikowanej rasie czy też mieszance ras.Służba ochrony zwierząt przewiozła rannego psa do weterynarza.Stwierdził on,że pies ma połamaną większość żeber i połamany kręgosłup.Musiał przejechać go samochód osobowy.Zwierzę trzeba będzie uśpić.Poproszono znanego kynologa Piotra S. o wypowiedź na temat rasy psa.Ani weterynarz ani kynolog nie spotkali jeszcze takiej rasy.Jako ciekawostkę podajemy wzrost psa 1,25 metra i waga 57 kilogramów.Znany kynolog na koniec powiedział,że może to być jakaś rasa z gór kaukaskich przywieziona tu przez uciekających przed represjami Czeczenów.

Do domu wpadłem rozgorączkowany.Właściwie nie przypominałem sobie jak przejechałem przez miasto.Ledwie zasnąłem,kiedy obudził mnie telefon.Spojrzalem na zegarek było wpół do drugiej.Dzwoniła Ewelina żona Jacka.Pytała czy wiem dlaczego Jacek nie dotarł jeszcze do domu.Powiedziałem,że nic nie wiem.Jak odchodziłem z cmentarza to Jacek siedział jeszcze w swojej skrytce,jakiś krzewach, czatując na osobnika.

Za dwadzieścia piąta ponownie telefon.Ewelina mówiła,że Jacek jeszcze nie wrócił. Na rano o ósmej zmiana pilnujących policjantów znalazła Jacka trzydzieści metrów od bramy.Leżał nieżywy na czyimś nagrobku.Aparat fotograficzny potłuczony.Z tyłu głowy miał potężnego guza.Policjant,z którym Jacek był razem w krzakach zeznał później,że Jacek poszedł do domu,na krótko przed pierwszą w nocy. Patolog sądowy orzekł,że przyczyną śmierci nie był guz z tyłu głowy.Jacek został uderzony jakimś tępym narzędziem,ale nie miał rozciętej skóry.Powodem śmierci był rozległy zawał.Nie wiadomo czy ktoś go uderzył i potem przyszedł zawał,czy najpierw był zawał i padając mógł się uderzyć w głowę.Ale dlaczego guza miał z tyłu, skoro znaleziono go leżacego na piersiach. -

Tak,wiem że złapali tę kobietę.Biedna.Nieszczęśliwa.Zawieziono ją spowrotem do psychiatryka w S.

Postanowiłem odwiedzić jeszcze starszą panią,o której pisała prasa.Tylko,że nie miałem adresu,ale wypróbowanym sposobem idąc do biura meldunkowego zapytałem o Józefę P.Urzędniczka stworzyła stronę komputera z nazwiskiem i imieniem.Spojrzałem jej zza ramienia.Dziwne pod tym adresem mieszkało więcej ludzi.Zapisałem sobie adres i podjechałem na miejsce. . Eks-komendant policji mówił,że starsza pani mieszkał vis-a-vis domu należącego kiedyś do Józefy P. Kiedy zapukałem otworzył mi młody mężczyzna.

Ja szukam pewną starszą panią nie wiem czy dobrze trafiłem,powiedziałem.Powiedziano mi,że to tutaj.

-Mamo!,zawołał młody człowiek, i powtórzył jeszcze raz, mamo! Z pokoju wyszła rzeczywiście starsza pani,mógłbym powiedzieć,że mocno starsza.Tu muszę dodać,że od opisywanego zdarzenie na cmentarzu minęło już chyba z pięć lat.

Proszę pani ja prowadzę w naszej miejscowej telewizji kronikę dziwnych wydarzeń w naszym mieście.Ostatnio dowiedziałem się o przypadku Józefy P.Czy pani mogłaby coś na ten temat powiedzieć.

Wyciągnęłem nagrywarkę właczyłem ją i podsunąłem ja bliżej staruszki. -Tak odpowiedziała.Pamięć mam jeszcze dobrą. Wyszliśmy do ogrodu i wtedy spojrzałem na dom,w którym rzekomo miała mieszkać kiedyś Józefa P.Z domu akurat wynoszono meble . Co jakaś zamiana mebli zapytałem starszą panią?. -Co? Było to i pytanie i jakby stwierdzenie. -Proszę pana,to następny właściciel tego domu się wyprowadza.To już 8 wyprowadzka w przeciągu pięciu lat.

Wtedy przypomniałem sobie stronę w internecie w biurze meldunkowym.,gdzie pod tym adresem widniało sporo nazwisk. -W tym domu nie da się mieszkać.Za dnia nic się nie dzieje.Ale kiedy zapadnie noc mieszkańcy nie mogą spać.Słychać płacz dzieci.Wołanie z każdej strony mamo, mama,mamo jakie ja mam imię,gdzie moje ciało,Gdzie tata? Widzą gromady dzieci wędrujących przez ich pokoje.I tak w kółko.Wołanie i płacz. - Panie,ile razy ksiądz wyświęcał ten dom.I nic.Zupełnie nic.Powtarza się to każdego dnia. -Każdy właściciel ucieka z tego przeklętego domu.Przychodzi następny i to samo.Przychodzą tak jak pan pytać się,kto mieszkał w tym domu.A ja im odpowiadam,że morderczyni,która zabiła setki,nie,tysiące,tak,tysiące niewinnych małych istotek. -Proszę pana,kiedy nasiono śliwy staję się roślinką? kiedy pęknie pestka i wyjdzie zielone kłącze.Tlen,którym oddychamy ma jeden neutron i jeden proton.Żeby była woda muszą się z jedną komórką tlenu połączyć dwie komórki wodoru.Woda ma symbol chemiczny H20.czyli jeden atom tlenu i dwa atomy wodoru.Do tego aby się połączyły trzeba jeszcze siły.I stanie się woda.Żywa woda. Jak jajeczko kobiety połączy się z plemnikiem mężczyzny to co to jest?.Tu też trzeba siły.Ma ją mężczyzna,ma ją i jego plemnik. Pytam się jeszcze raz co to jest?Guz,wrzód,robak,ochyda w ciele kobiety,którego należy usunąć.Dwa czynniki się połączyły i to jest ŻYCIE.Niech pan wszystkim powtarza to jest ŻYCIE.Trzeba je chronić.

PS.Ponieważ intrygowało mnie nazwisko ex-komendanta policji postanowiłem coś nieco o nim się dowiedzieć tym bardziej,że miał takie samo nazwisko jak wymieniona Józefa P.Tak pan ex-komendant nazywał się Józef P..i..ń..ki i był bratem bliźniakiem Józefy P.

Wiadomości przeczytał,wywiad przeprowadził i trochę od siebie dodał Janko z Ostrowa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • il cuore pół roku temu
    Brudny jest ten zapis, główny problem, to brak spacji.
    cul8r

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania