Pan Dębski

- Pańskie nazwisko? - pyta kobieta zza szyby.

- Kazimierz Dębski.

- Poproszę o pański niezwykle oficjalny kawałek papieru.

Robię to, o co mnie prosi. Recepcjonistka dokładnie bada mój niezwykle oficjalny kawałek papieru z każdej strony. Po około trzech minutach i pięciu sekundach wygląda na to, że już skończyła. Nic bardziej mylnego. Odwróciła się jedynie, aby wyciągnąć z szuflady wielką jak talerz lupę. Po kolejnych dwóch minutach i czterdziestu jeden sekundach przyglądania się dokumentowi przez lupę wyciąga z kolejnej szuflady formularz. Zapisuje go drobnym maczkiem przez dokładnie jedną minutę. Na koniec podnosi z biurka pieczęć i energicznym ruchem, z triumfem w oczach przykłada ją do papieru.

- Proszę czekać z tym dokumentem pod gabinetem numer 6.

- Dziękuję bardzo, do widzenia. Życzę pani udanego dnia.

 

Udaję się, zgodnie z tym co powiedziała pod gabinet numer 6. Po drodze spoglądam na wiszący na ścianie zegar. Ma obrzydliwe cyfry arabskie na tarczy. Jest godzina ósma.

- Do stu tysięcy beczek cuchnącego rumu! - wymrukuję pod nosem. - Gdyby nie ten błazen podający się za listonosza, byłbym tutaj o cztery minuty wcześniej i być może nie musiałbym teraz czekać tyle czasu w kolejce!

Pomimo tego, że wypowiedziałem te słowa bardzo cicho, odnoszę wrażenie, jak gdybym zwrócił nimi na siebie uwagę wszystkich ludzi siedzących w korytarzu. W końcu docieram pod drzwi gabinetu. Siadam na jedynym wolnym w pobliżu krześle. Po mojej lewej stronie siedzi młoda kobieta. Ma około dwudziestu lat. Ma zgrabną sylwetkę i ładną buzię. Nie zwracam uwagi na ubiór. I tak nie byłbym w stanie w sposób rzetelny go opisać. Po mojej prawej stronie siedzi starszy mężczyzna. Gdyby zamknęło się oczy i otrzymało polecenie wyobrażenia sobie emeryta to z całą pewnością ujrzałoby się właśnie jego. Dobrze mu z oczu patrzy, toteż postanawiam się do niego odezwać.

- Przepraszam szanownego pana, czy pan czeka może na zwolnienie się gabinetu szóstego? - pytam najuprzejmiej jak tylko potrafię.

- Nie, drogi panie, czekam na zwolnienie się gabinetu czwartego. - odpowiada beznamiętnie, ale zdecydowanie staruszek.

Odwracam się w stronę kobiety.

- A czy może pani czeka na zwolnienie się gabinetu szóstego?

- A skądże znowu proszę pana! W żadnym wypadku! - odpowiada roześmiana dziewczyna – Czekam na zwolnienie się gabinetu numer pięć!

- Dziękuję.

Przez chwilę zastanawiam się co mogło ją tak rozbawić. Po chwili dochodzę do wniosku, że cholera wie i że ciężko jest zrozumieć kobietę. Wstaję i głośno pytam wszystkich siedzących w pobliżu:

- Czy ktoś z państwa czeka może na zwolnienie się gabinetu numer sześć?

Nikt nie podnosi wzroku. Uradowany, że nie muszę czekać w długiej kolejce siadam z powrotem na krześle.

 

Przypominam sobie o dostarczonych mi dzisiaj listach. Wyciągam zza pazuchy pierwszy z nich. Nie mylił się listonosz, list faktycznie pochodzi z bardzo oficjalnego urzędu. Wyciągam go z koperty i momentalnie ogarnia mnie wściekłość. List mówi : „(...) Śledztwo umorzono z powodu braku znamion czynu zabronionego (…)”. Gdybym przyszedł na ten ich cholerny komisariat to by im czapki ze strachu pospadały! Co to ma znaczyć „brak znamion czynu zabronionego”? Te gnojki ukradły mój ukochany dziewiętnastowieczny zegarek kieszonkowy! Do diabła z tą policją! Tyle płaci się na nich pieniędzy, a oni nawet jednego zegarka nie potrafią znaleźć!

- Złe wieści? - pyta uśmiechnięty staruszek patrząc mi prosto w oczy.

- A żeby pan wiedział, że złe! Okradli mnie szubrawcy, a policja oszukała!

- W takich parszywych czasach przyszło nam żyć! A właściwie to panu i pańskiemu pokoleniu. Ja mam już to wszystko w nosie! Ha!

Uśmiecham się. Podoba mi się ton, z jakim wypowiedział te słowa.

- Widzi pan co za głupoty wypisują w tych gazetach? - odzywa się ponownie staruszek podając mi „Dziennik” - Niech pan przeczyta nagłówek.

Pochylam się nad artykułem i czytam na głos:

- „Klucz do długowieczności”.

- No i co pan o tym myśli? - dopytuje się mężczyzna z podekscytowaniem w głosie.

Niestety nie mam pojęcia co mam o tym myśleć znając jedynie nagłówek artykułu. Milczę. Dziadek widząc zmieszanie na mojej twarzy mówi:

- Piszą, że dzieci urodzone w tym roku będą dożywać dwustu lat! Rozumiesz pan? Dwustu! A wie pan co ja panu powiem? Bóg da żeby te biedaki chociaż pięćdziesięciu dożyły! Specjalnie pana poprosiłem, żeby sam pan przeczytał ten nagłówek, bo pewien byłem, że pan jest z tych niedowidzących. I rację miałem! Jak pan nos wsadził w tę gazetę to pan wyglądał jakby przez dziurkę od klucza pan chciał zajrzeć! Takie parszywe czasy! Niech pan spojrzy wokół! Nigdy tylu ludzi nie łaziło po lekarzach! Nigdy! Jak patrzę na mojego wnuka to aż mi się płakać chce, taka z niego mizerota. Nic nie robi tylko cały dzień na przemian książki czyta i płacze! A z domu to już w ogóle nie wychodzi! A ma dopiero osiemnaście lat! Rozumie pan? Osiemnaście! A zachowuje się jak schorowany starzec! Gdzie się podziała ta młodzieńcza energia i wola życia? Przepadła, a wraz z nią i my przepadniemy, mówię panu! Tak żeśmy się rozleniwili, że dzieciaki nawet narzędzi trzymać nie potrafią. A bo i po co im to? Wszystko, czego im trzeba mają w tych swoich świecących cudacznych ustrojstwach! Gdyby to chociaż...

Jego wywód przerywa otwarcie się drzwi gabinetu numer sześć. Wychodzi, a raczej wypełza z niego kobieta w wieku około 43 lat. Wygląda okropnie.

- Przepraszam pana najmocniej, ale chyba czas już na mnie. Dziękuję za niezwykle interesującą rozmowę. Do widzenia, życzę panu udanego dnia.

- Ha! Udanego dnia mi życzy! Dowcipniś się znalazł! Do widzenia panu! Niech dobry Bóg ma pana w swej opiece.

Wchodzę do gabinetu.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Amy 01.11.2014
    Na początku są trochę pomieszane czasy. Najpierw piszesz w teraźniejszym, potem w przeszłym, a potem znowu w teraźniejszym. Poza tym OK. :) Bardzo mi się spodobało. Pisz dalej :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania