Know your magic (1)

Szary, zwyczajny dzień. Tak, właśnie. A za oknami lekka mżawka i niezbyt przyjemna temperatura. Był początek lata, jednak nadzwyczaj deszczowe i pochmurne. W każdym razie, taki dzień najlepiej zacząć od porannej porcji kofeiny, albo gorącej herbaty, najlepiej lipton.

Cały blok mieszkaniowy, który był pomalowany teraz już wyblakłą pomarańczowożółtą farbą, sprawiał wrażenie jakby stał tam już od zawsze. Od dołu zaczynały powoli pnąc się po nim jakieś zielska.

Pomimo wielu rekonstrukcji, remontów, malowań i ociepleń, nie stracił w sobie tego uroku starych, powojennych budowli. Wciąż można było podziwiać skrawki surowego, kamiennego muru, wymyślne filary, które podtrzymywały nietypowo rozległe balkony oraz schody, których było w tym budynku pełno, pomimo iż blok ten nie był jakiś monstrualnie duży. Po prostu znajdowało się tam wiele pomieszczeń, do którego dostępu mieli tylko nieliczni.

Każda rodzina mogła mieć do swojego użytku dwa piętra z wysokimi pokojami.

Nagle, w jednym z nich rozległo się donośne „bum”. Brzmiało to, jakby właśnie spadło coś ciężkiego.

Krępy, jasnowłosy chłopak właśnie dźwigał się z drewnianej, skrzypiącej podłogi. Złapał się machinalnie za łokieć, w miejscu, gdzie uderzenie było najsilniejsze.

Jęknął cicho, bo tylko na tyle stać każdego faceta, który nie chciałby doznać, jakiegoś uszczerbku na dumie. Z powrotem podciągnął się na łóżko, niezbyt jeszcze przytomny. Z góry jego o rok starszy brat spojrzał na niego z uniesioną brwią. Ledwo powstrzymał się od śmiechu. Może i nie było to zbyt przyjemne doznanie, ale z pewnością musiało śmiesznie wyglądać.

Rano, a właściwie jakieś dwie godziny później, kiedy poranna mgła się przerzedziła, obydwaj bracia zwlekli się z łóżek i powędrowali do kuchni, skąd dolatywał do ich nozdrzy przyjemny zapach smażonego bekonu i jajek oraz cytrynowej herbaty, zapewne lipton.

- Dobry – Rzekł jeden z nich, ten wyższy, który wcześniej został obudzony przez młodszego brata.

Ich matka, która dotychczas przewracała bekon, mruknęła coś w odpowiedzi. Minęły dopiero trzy dni od wyjazdu ich ojca, który był z zawodu tak zwanym marynarzem. Kolejne rozstanie na pół roku. Obydwaj synowie bardzo skwapliwie namawiali go, aby zabrał ich ze sobą. Jak widać, bez większego powodzenia. Tylko udało im się u niego wygderać jakiś wyjazd za rok, za granicę.

Kobiecina wrzuciła szybko bekon i jajka na talerze i czym prędzej wyszła z ciasnej kuchni.

- Wyliże się z tego. Tata nie pierwszy raz wyjeżdża – Mruknął młodszy i wziął się do jedzenia. Wysiorbał łyk gorącej herbaty, parząc sobie przy tym usta i język.

- Ale z ciebie kretyn Jaspis. Tutaj nie chodzi o jego wyjazd – Mruknął drugi brat, który otworzył poranną gazetę i schował się za nią.

Blondyn, który widocznie nazywał się Jaspis obrzucił brata niechętnym spojrzeniem. Przywykł już, że ten nie jest dla niego specjalnie miły.

- Dzięki Alex. Znowu to robisz. Więc zapewne chodzi o tą kłótnię…

Alex złożył gwałtownie gazetę.

- Ty naprawdę nic o życiu nie wiesz.

- Okeej, a teraz, o co chodzi?

- Kiedy ty się wreszcie zamkniesz? Słuchaj tego… - Powiedział i ponownie rozłożył gazetę kładąc ją z szelestem na stole. Nie przejmował się tym, że papier dostał się do bekonu jego brata i przesiąkł nieco tłuszczem.

- To jest trochę dziwne, nie uważasz? – Wskazał palcem na jedno z wielu ogłoszeń, które wyglądało jakby było napisane ręcznie z ładnie wykaligrafowanymi literami.

- Wakacyjny obóz z magią? – Przeczytał zdziwionym głosem Jaspis. Nagle włączyło się radio. Godzina na zegarku wskazywała równo dziewiątą zero zero. W radiu leciała stara piosenka Dżemu, prawdopodobnie Ostatnia Rawa blues'a Ryśka Riedla. Obydwaj bracia, chociaż z początku z lekka przestraszeni, wzruszyli tylko ramionami na tą gwałtowną zmianę atmosfery.

- Jest coś więcej? – Zapytał Alex marszcząc nieco czoło. Jaspis spojrzał na niego dziwnie.

- Nie mów, że to cię interesuje? Daj spokój, przecież magia jest przereklamowana. Kto by się na to nabrał. A zresztą obozy są beznadziejne – Prychnął i powrócił do zjadania śniadania.

- Jesteś głupi – Skwitował tylko Alex i ponownie zaszył się za gazetą. Czcionka nie była zbyt wyraźna, ale dało się jakoś ją rozczytać. Ogłoszenie to brzmiało mianowicie tak:

 

Wakacyjny obóz z magią!

 

Nie masz, co robić w domu? Nie masz gdzie się podziać, podczas gdy wszyscy twoi znajomi gdzieś wyjechali? Oto strzał w dziesiątkę! Na naszym obozie zaszyjesz się w najgłębsze zaułki swojego umysłu, poznasz, co to jest prawdziwa magia, a już po miesiącu nauki będziesz potrafić takie rzeczy, że twoim kolegom oczy wyjdą z orbit!

Możesz dołączyć do obozu w dowolnym dniu i godzinie wakacji! Wystarczy, że dasz sygnał!

Dokładny program zajęć dostarczymy Ci po skontaktowaniu się z nami. Nasze dane znajdziecie poniżej.

Serdecznie zapraszamy na obóz z magią, nie pożałujesz i z pewnością nie powiesz, że te wakacje nie były zbyt udane!

Santos oraz spółka

 

Pod spodem były jeszcze dokładniejsze dane. Ten cały obóz brzmiał całkiem zachęcająco i z tego, co wyczytał Alex, nie znajdował się wcale tak daleko. Po drugiej stronie miasta, a ich miasto nie było zbyt obszerne. Spojrzał zza gazety na brata, który teraz nucił pod nosem jakąś piosenkę z radia i wywijał widelcem tak, że bekon ledwo się na nim trzymał. Temu to z pewnością przydałby się taki obóz, pomyślał Alex.

 

***

 

Kilka godzin później, kiedy w telewizji nie leciało już nic ciekawszego oprócz jakiś głupich teleturniejów, czy filmów przyrodniczych, Alex i Jaspis postanowili wyciągnąć z piwnicy, od roku nieużywane rowery. Sama świadomość zejścia na dół, do tej ciemnej klitki, zapewne pełnej szczurów i karaluchów, Jaspisowi nie dodawała otuchy. Mimo wszystko jakoś udało im się wreszcie wytaszczyć dwa już czyste, wypolerowane i napompowane rowery.

Popędzili przed siebie, jadąc jakąś zarośniętą ścieżką. Nawet nie omijali kałuż. Od razu się ożywili, kiedy zimny wiatr zmierzwił im włosy i otarł się o ich rozochocone twarze. Nagle Alex skręcił w jakąś przyboczną ścieżkę, a Jaspis, który dotychczas miał w uszach słuchawki i akurat spoglądał za siebie, bo zauważył jakąś ładną dziewczynę w kusej spódniczce. Nie zauważył, że Alex skręcił. Pojechał, więc dalej, w stronę jeziora, gdzie zapewne miał zamiar spotkać jakiś znajomych kolesi.

Tymczasem ciemnowłosy brat, który zupełnie nie był podobny, ani do brata ani do rodziców, parł dalej. Dokładnie wiedział, gdzie zmierza. Nie obejrzał się za siebie. Tak szczerze, to nie obchodziło go to, że zostawił brata z tyłu. Poradzi sobie. Był już daleko i kolana powoli zaczęły mu wysiadać, gdy nagle najechał na jakąś szyszkę i stracił kontrolę nad rowerem. Z krótkim okrzykiem przeleciał przez kierownicę, jakimś cudem ominął młodą sosnę i zwalił się całym ciężarem na ziemię. Całe szczęście zdążył obrócić się tak, aby ni przyrżnąć głową w leśną ściółkę, która złagodziła nieco upadek. Poczuł bolesne rwanie w kolanie i w biodrze. Syknął cicho. Cholera, ale dzisiaj ma pecha… Wstał chwiejnie, opierając się o pobliskie drzewo. Kątem oka starał się wylukać swój rower. Po nim ani śladu!

- Dziwne – Mruknął i wierzchem dłoni starł krew z policzka. Stał właśnie na niewielkim wzniesieniu, pod którym poprzez grubą rurę przepływała zadziwiająco czysta woda. Zszedł na dół i zajrzał w głąb, ale po rowerze nie było nawet śladu. Zniknął, przepadł, wpadł w czarną dziurę. Ale jak?

Do jego uszu dotarł jakiś dziwny odgłos. Jakby… charczenie, czy coś w tym guście. Pomimo tego, że Alex nie był osobą strachliwą cofnął się gwałtownie, co skończyło się zanurzeniem po łydki w zimnej wodzie wartkiego strumienia. Zaklął pod nosem i zajął się wykręcaniem wody z jego dresowych spodni. Nagle nie wiadomo skąd na drogę wyskoczył wielki wilczur. Obnażył kły i rozległo się charakterystyczny warczenie. Widocznie Alex nie przypadł mu do gustu… Nie wiedząc zupełnie, co robi chwycił pierwszy lepszy przedmiot i wywinął nim młynka, aby zmylić przeciwnika. Pies usiadł tylko z wciąż obnażonymi zębami. Szczeknął tylko raz, Nagle chłopak dostrzegł swój rower. Leżał zaledwie kilka metrów za wilczurem. Jakim cudem on się tam dostał? Mógłby sobie palec uciąć, że wcześniej go tam nie było.

- Kosmo! Kosmo! Gdzie jesteś ty kupo liniejącego futra?!

Gdzieś z oddali zawołał chłopięcy głos. I pies i chłopak drgnęli w tym samym momencie tylko, że pies zaczął głośno szczekać. Alex odetchnął z ulgą i zrobił krok w bok. Wilczur ponownie warknął. Chłopak skrzywił się z niesmakiem. Takie psy nie powinny grasować po okolicy bez smyczy i obroży.

- Hej! Co jest?

To właściciel psa zwrócił się do Alexa. Był wyraźnie zdziwiony zachowaniem swojego pupila. Przynajmniej przypiął mu smycz. Alex poczuł się na tyle bezpieczny, że wrzucił badyl do wody.

- A bo ja wiem. Miałem mały wypadek na rowerze, ale rower gdzieś mi wcięło, a gdy zacząłem go szukać pojawił się twój pies i widocznie nie miał zbyt miłych intencji, co do mnie… – Wyżalił się właścicielowi. Wciąż spoglądał na nich z niesmakiem.

- Ou, to dziwne. Nigdy dotąd tego nie robił. Widać staruszkowi coś odwala, co nie? – Poklepał psa po łbie z uczuciem, po czym ponownie zwrócił się do Alexa.

- Naprawdę mi przykro z tego powodu. Mam nadzieję… że nie będzie potrzebne żadne odszkodowanie? – Wyszczerzył zęby.

- Nie, raczej nie. Chyba, że masz apteczkę w zapasie, bo nieźle się poharatałem przez ten rower…

Jak się spodziewał chłopak pokręcił przecząco głową. Miał rażąco rude włosy, ale cerę miał miedzianą. Musiał być nieźle wysportowany, bo miał na sobie szary, obcisły podkoszulek i można było dostrzec zarys mięśni.

- Tak przy okazji jestem Kedan – Zwrócił się do Alexa i wyciągnął do niego pojednawczo rękę.

- Alex.

- A to jest Kosmo, stary wilczur. Zadziwia mnie jego wytrzymałość. Jest starszy ode mnie, ma dziewiętnaście lat, a wciąż nieźle się trzyma. Właściwie to on należy do mojego wujka.

Miał rację. Nawet nie miał przerzedzonej sierści, wciąż była gęsta i lśniąca. Widać było tylko nieznaczne ilości siwej sierści. Nadal spoglądał na Alexa niezbyt zachęcającym wzrokiem.

- Wiesz, miło było poznać i w ogóle, ale chciałbym jeszcze coś załatwić, więc…

- Mh, spoko. Ale… nie wiem, czy to najlepszy pomysł zapuszczać się samemu w ten las – Mruknął Kedan, który gwałtownie zmienił wyraz twarzy. Teraz wyglądał na zlęknionego.

- Co? Przecież w tych lasach wilków nie ma, a dziki trzymają się z dala od ludzi.

Miedzianowłosy kiwnął lekko głową.

- Mimo wszystko…

Alex przyjrzał się chłopakowi dokładniej. Musiał być w wieku Jaspisa, był dość wysoki i smukły. Sprawiał całkiem dobre wrażenie. Był miły i lubił zwierzęta. To na pewno.

- Okej, to w takim razie, co mam robić? – Posłał mu jeden ze swoich przyjaznych uśmiechów. Chłopak go odwzajemnił. Pominął pytanie, co Kedan tutaj robi skoro w tym lesie jest niby niebezpiecznie.

- Hm, mieszkam niedaleko stąd z wujkami. Stamtąd już łatwo trafić do centrum. Pewnie tam się wybierasz, co?

- Zgadłeś. Wolałem jednak pojechać skrótem. Bynajmniej. Chodźmy, więc.

Naprawdę było niedaleko. Droga kończyła się na wysokim urwisku, przez które prowadził licho wyglądający pomost. Po drugiej stronie roztaczał się miły widok zielonych pastwisk z białymi plamkami. Zapewne były to kozy, albo owce. Wokoło niewielkiego, kamiennego domku wykopana została niezbyt głęboka fosa. Dno było wysypane białymi kamykami.

- Naprawdę, nie warto pytać – Odpowiedział tylko miedzianowłosy na jego pytający wzrok.

Średnia ocena: 2.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania