Krem

Dwóch chłopców siedziało na gzymsie przed okrągłym oknem Uniwersytetu Biznesu.. Obydwaj chudzi i biedni, w postrzępionych łachmanach. Wspięli się tu po rusztowaniu z bel drewnianych, wyrastającym ponad wszystko, ponad całe miasto i przycupnęli jak dwa owady z twarzami przyklejonymi do szyby. Budynek Uniwersytetu różnił się od wszystkiego w mieście, okrągły, drewniany, z okrągłymi oknami, do dachu przytwierdzony był wielki balon i mogło się wydawać, że cały budynek może odlecieć. Drewniana konstrukcja wnosząca budynek ponad 100 metrów nad ziemię, nie utrzymałby go. Balon niwelował jednak część sił i dzięki temu cała konstrukcja stała solidnie w miejscu. Z okrągłego, ogromnego gmachu wystawały kolorowe rury zwisające jakby swobodnie do samej ziemi. Wyglądały na wykonane z materiału, tak lekkie i delikatne, unoszące się na wietrze. Było to tylko złudzenie. W rzeczywistości było to tworzywo sztuczne, a w rurach tych znajdowały się nowoczesne windy wnoszące pracowników i uczniów wysoko nad ziemię. Budowla zdawała się przeczyć prawom fizyki i wzbudzała podziw wśród turystów i wśród mieszkańców. Nieco przypominała ogromną ośmiornicę z kolorowymi mackami podpartą drewnianym rusztowaniem.

 

Z miejsca gdzie znajdowali się chłopcy widać było całą zatokę w kształcie rogala. Przy niej ogromne portowe miasto. Tysiące murowanych budynków w dolinie jak i na wzgórzach okalających cały księżyc zatoki. Zielona, bujna roślinność, bogactwo i przepych. Miasto huczące od turystów i kipiące bogactwem. A nad tym wszystkim wznosił się niepowtarzalny, wyjątkowy gmach Uniwersytetu Biznesu. Futurystyczny a zarazem wycięty jak z bajki.

 

Na przeciwległym brzegu zatoki, najdalej odsuniętym od miasta znajdował się stary port przemysłowy. Tak naprawdę już dawno opuszczony. Choć “opuszczony”, to złe słowo. Było to drugie miasto w mieście. Portowa dzielnica, gdzie domy stanowiły kolorowe, metalowe kontenery. Miasto przestępców, biedaków, wyrzutków. Pełne ciemnych zakamarków, labiryntów kontenerów. Z tej dzielnicy pochodzili chłopcy, ale teraz nie interesowały ich ani kontenerowe slamsy, ani to miasto. Wpatrzeni byli w ten inny świat za szybą, w tych innych ludzi. Synów najbogatrzych, studentów, mających w przyszłości zastąpić, na wysokich stanowiskach, swoich rodziców. Garnitury, krawaty, suknie, szyk i elegancja. Świat o jakim mogli tylko pomarzyć, żyjąc w slamsach i nawet nie chodząc do szkoły.

 

- Takim, to dobrze - powiedział, większy chłopiec, do tego mniejszego. - Karton, chciałbyś być na ich miejscu? - kontynuował.

Karton, bo taką ksywę nosił jeden z nich, spojrzał na kolegę i tylko się skrzywił. Po chwili odpowiedział olewackim tonem:

- Daj spokój Gruby - Ksywa drugiego chłopca wzięła się z tego, że był bardziej krępy od innych, większy i cięższy, mimo iż też chudy i niedożywiony - Chciałbyś się dusić w tych gajerach, krwatach? - Skrzywił się jeszcze bardziej - taka piękna pogoda, a te się kiszą tam.

- Noo - powiedział Gruby. W rzeczywistości wiele razy, leżąc na starym materacu w swoim kontenerze, myślał i marzył o tym, by być bogaczem, uczyć się i wyrwać się z tego kontenerowego slamsu. - Dawaj, schodzimy! Pasujemy tu jak świni siodło.

 

Chwilę później obydwaj przechadzali się beztrosko zaułkami pomiędzy kontenerami. Zanim zeszli Gruby jeszcze raz zerknął przez okno by upewnić się, że tam nie pasuje, ale w tym brudnym przeludnionym kontenerowym mieście czuł się równie źle. Życie tu było inne. Myślałeś tylko o tym by coś zjeść, ukraść, przehandlować. Czasem papierosy, czasem alkohol, czasem narkotyki. Zależy co było pod ręką. Gdy chłopcy mijali grupę starszej młodzieży beztrosko rozłożonej na czym popadnie, jak królowie świata w brudnych łachmanach, najstarszy z nich zawołał w ich kierunku:

- Karton! Masz kasę!? Wisisz mi kasę młody! - Zeskoczył z kontenera i podbiegł do chłopaków, chwytając chudszego za ubranie i wciskając w inny kontener z za ich plecami. Karton Poczuł tylko chłód metalu na spoconych, upałem dnia, plecach.

- Och! - westchnął - dzięki Wodzu! Mógłbyś mnie tak jeszcze potrzymać?! Marzyłem by poczuć coś zimnego. - dodał z sarkazmem Karton nie tracąc animuszu. W tym świecie oznaka słabości oznaczała jedno - śmierć.

- Kasa! Kasa! Kasa! Czas minął! Co ty se myślisz śmieciu!? Sponsora znalazłeś? - szybko i niewyraźnie wycedził Wodzu. Wodzu nie miał przedniego zęba i nawet z trudem wypowiadał własną ksywę, a ‘s’ zawsze brzmiało śmiesznie w jego ustach, choć nikt nie odważyłby się z niego nabijać. Jednak trzy razy “kasa” pod rząd?! Karton nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.

- Karton nóż! - krzyknął Gruby gdy tylko zobaczył, że Wodzu sięga za plecy.

Chłopak kopnął w jądra, trzymającego go starszego kolegę, mając nadzieję się wyrwać. Wodzu jednak nie rozluźnił uścisku, a może nawet z bólu jeszcze bardziej go zacisnął. Jeden z ekipy Wodza dopadł już Grubego, ale ten wystrzelił pięścią jak z procy, a Gruby słynął z tego, że jak trafiał, to kładł przeciwnika. Zrobiło się zamieszanie. Błysnęły noże. Zanim cokolwiek ktoś powiedział, Karton leżał w kałuży własnej krwi, a Gruby uciekał przez kontenery w stronę miasta szukając kryjówki. Wodzu darł się przez cały pościg. Wykrzykiwał niecenzuralne groźby pod kątem uciekiniera. Czas mijał a chłopak cały czas uciekał. Chował się i odpoczywał, ale każda kryjówka była demaskowana i znowu musiał uciekać. Gdzieś ukradł i zjadł jabłko, w innym miejscu złapał oddech przez kilka minut, lub dłużej. Późnym wieczorem dotarł do dzielnicy bogaczy i przeskoczył przez płot luksusowej willi. Przykucnął w przyciętym równo krzaku, by zgubić pościg. Widział że Wodzu nie odważy się wejść na teren bogaczy. Bogaci nie patyczkowali się. Przeważnie mieli broń i strzelali do każdego kto zagrażał ich wolności.

 

Krzyki ucichły a Gruby poczuł, że zgubił pościg. Wiedział, że za jakiś czas będzie mógł wrócić na dzielnicę. Wodzu często wpadał w furię. Zresztą nie tylko on. Takie akcje zdarzał się dość często, gdy tylko ktoś poczuł, że urażony jest jego autorytet, ale po pewnym czasie wracało się z powrotem do interesów. Byle przeczekać, nie dać się złapać w chwili gniewu. Grubemu chciało się płakać. Karton był jego kumplem od wielu lat. Wszystko robili razem, a teraz… Co teraz?

 

Zasnął jednak ze zmęczenia i obudził się w środku nocy. Rozejrzał się i ostrożnie wstał, kierując kroki w stronę płotu. Usłyszał za sobą krzyk - Bierz go! - odwrócił się jednak za późno. Ogromna bestia, nawet nie przypominająca psa właśnie już leciała na niego z rozdziawioną paszczą. Strach podpowiedział mu, że szczęka wyglądała jak rekinia, choć w rzeczywistości mogła być inna. Zasłonił się odruchowo ręką, a drugą sięgnął po nóż. Nagle poczuł ogromny ból. Szczęka zacisnęła się na dłoni tuż za nadgarstkiem. Bestia szarpnęła w jedną i drugą stronę. Ból spotęgował strach i napływ adrenaliny, to zaś znieczuliło ból i dodało chłopakowi sił. Uderzał nożem raz po raz, a bestia skowytała i szarpała jego uwięzioną dłoń. Ostatecznie wbił nóż tak głęboko w głowę jak tylko dał radę. Poczuł trzaśnięcie kości czaszki i bestia ostatni raz zacisnęła szczęki w agonii. Uścisk był jednak tak silny, że oddzielił dłoń od przedramienia. Krew, wszędzie była krew, ale krążąca w żyłach adrenalina nie pozwoliła mu się przestraszyć, czy poczuć bólu. Mężczyzna, który poszczuł go bestią już wyjmował pistolet. Nie było czasu. Gruby ruszył do przodu biegnąc zygzakiem. Z kikuta jego ręki sączyła się lepka struga czerwonej posoki. Kroki były ciężkie, a kamienny chodnik po którym biegł stawiał coraz większy opór jego stopom. Padł pierwszy strzał i kula śmignęła gdzieś niedaleko głowy, gdyż Gruby poczuł powiew ciepłego powietrza w okolicach szczęki. Spiął się resztką sił i wykonał dwa gigantyczne w jego mniemaniu susy u dopadł bogacza. Zatopił mu nóż prosto w sercu i wraz z nim upadł na próg domostwa.

- Muszę zatamować krew - pomyślał. Wpadł do środka i rozejrzał się za drzwiami mogącymi prowadzić do łazienki. Nogi plątały się w bogaty, teraz już czerwony od krwi i brudny od błota dywan. Każdy krok był coraz bardziej ołowiany. Nieoczekiwanie przyszedł też ból. Gorące i piekielnie silne pulsowanie z miejsca odgryzionej dłoni.

- Dam radę! - powiedział zagryzając wargi i krocząc naprzód. Otworzył drzwi i sięgnął po ręczniki. Białe jak śnieg i miękki jak nic co znał w swoim życiu. Szybko zaczęła prześwitywać przez nie szkarłatna plama, rosnąca z każdą sekundą. drugim ręcznikiem obwiązał ramię tak, by uciskało na tętnicę by zatamować upływ krwi. W slamsach, każdy chłopak umiał zatamować krew, często od tego zależało ich życie, a tam naprawdę wielu nie dożywało pełnoletności.

 

Ból już nieco odrętwiał, krew zaczęła stygnąć, adrenalina wydzieliła się wraz z obfitą ilością potu. Chłopak zaczął trząść się z zimna. Wyszedł z łazienki i upadł na sofę w salonie, z oparcia ściągnął ciepły koc i nakrył się. Zmęczenie było coraz większe, a świat coraz mniejszy. Dygotał jeszcze przez kilka minut potem jego ciało rozluźniło się a zmysły odpłynęły - stracił przytomność.

 

Obudził się i dalej było ciemno. Nie wiedział czy przespał dzień, czy więcej. nikt go nie obudził. Nikt nie szukał drania, którego zabił? Ręka pulsowała bólem, ale dało się go znieść. Gruby spojrzał na nią i zapłakał. Nie wyobrażał sobie życia bez dłoni. W napływie złości podbiegł do leżącego w progu zakrwawionego ciała i kopnął je. Z poły marynarki wyleciał portfel i notes. “Zapłacisz mi za to bydlaku!” - krzyknął w myślach. Przeszukał portfel i wyciągnął z niego pokaźny plik banknotów. Tyle nie zarobiłby u Wodza nawet przez rok. Przeszukał mieszkanie i znalazł jeszcze więcej. Do tego napakował w kieszenie trochę biżuterii. Nie był ostrożny w czasie poszukiwań. Rozrzucał sprzęty i niszczył w złości wszystko czego nie mógł zabrać. Mieszkanie z każdą chwilą coraz bardziej przypominało pole bitwy. Na dłużej zatrzymał się w kuchni. Nie pamiętał by kiedykolwiek jadł tak dobre rzeczy i tak syto. Wrócił do trupa w progu i kopnął go raz jeszcze - było trzeba nie zaczynać grubasie - powiedział na głos. - pokaż co tam masz za tajemnice w tym notesie.

 

Podniósł notes i usiadł na sofie. Wertował kartki, pełne numerów, nazwisk i kwot pieniędzy. Nagle zrozumiał. To nie był zwyczajny bogacz. To był ktoś! Ten notes zawierał dużo cennych informacji. Nielegalnych informacji. Jakby dobrze je wykorzystać, można byłoby zbić fortunę jeszcze większa niż ten obleśny grubas. Chłopak nie był głupcem, wiedział co to oznacza. Ktoś może chcieć znaleźć ten notes. Nie mógł dłużej zostać w willi. Ledwo gdy o tym pomyślał usłyszał chałas przy bramie głównej. Umykając przez tylne drzwi usłyszał rozmowy a chwilę później krzykliwe rozkazy. Przeskoczył płot i spojrzał za siebie, czy nikt z anim niebiegnie. W drzwiach zobaczył mężczyznę, którego widywał już w kontenerowym mieście, prawą rękę bossa mafii - Wieżę. Chwilę później usłyszał wołanie - Wieża! Coś znaleźliśmy! - Mężczyzna zniknął zamykając za sobą dżwi, a chłopiec, osłabiony, zdruzgotany poszedł smętnie ze swoimi łupami w kierunku portu.

 

Z każdym kilometrem w chłopaku było coraz mniej życia. Tego dnia stracił wszystko, został sam, a zrabowane w złości pieniądze nie przynosiły żadnej radości. Powłócząc nogami mijał kolejne, im bliżej portu, tym coraz biedniejsze, domy. Szedł słaniając się i opierając o płoty, niejednokrotnie zostawiając krwawy ślad z krwi sączącej się z prowizorycznie zrobionego opatrunku. Nie wiedział gdzie iść, ani do kogo udać się z pomocą, już pogodził się, z faktem że jego dni są policzone, zwłaszcza że mafia będzie go teraz szukać. W kontenerowcach szybko rozejdzie się wieść że Gruby stracił lewą rękę. Mafia będzie przecież szukać człowieka, który niedawno ją stracił.

- Chłopcze! - usłyszał delikatny damski głos. Brzmiący niemal jak z za światów - Chłopcze!

Odwrócił się i ujrzał średniego wieku, zwyczajną kobietę, która stała w progu swojego domostwa i wołała do niego. Zatrzymał się z niedowierzanie i rozejrzał, czy czasem nie woła kogoś innego.

- Jesteś ranny! - stwierdziła fakt - trzeba ci pomóc! - Wybiegła do niego i czule objęła go ramieniem, i pomogła stawiać koleje kroki. Tomek, bo tak miał na imię Gruby, imię którego od dawna nikt nie używał, poddał się, nie miał siły zastanawiać się, czego od niego chce, czy faktycznie chce mu pomóc, i czy czasem nie zabierze jego pieniędzy i nie zostawi go na śmietniku.

 

Kobieta jednak zatroszczyła się o niego, nie pytała nigdy skąd miał pieniądze i dlaczego był w takim stanie. Pomogła mu z dobroci serca i z potrzeby dzielenia się dobrem. To było zupełnie obce dla Grubego, Tomka, bo ona zawsze zwracała się do niego po imieniu. Nie minął jednak rok, gdy mafia natrafiła na ślad chłopca bez dłoni. Gdyby Tomek dowiedział się o tym wcześniej, gdyby mógł coś poradzić? Mafia szybko zapukała do progu domku, w którym spędził ostatni rok i wydobrzał. Za skradzione pieniądze zafundował sobie protezę ręki, która do złudzenia przypominała prawdziwą dłoń, jednak nie mógł poruszać palcami czy używać jej do czegokolwiek innego niż do podtrzymywania przedmiotów czy innych prostych funkcji nie wymagających chwytania.

 

Pewnego dnia Ewa, najlepsza kobieta jaką kiedykolwiek spotkał, wpadła z przerażoną twarzą do jego pokoju. Wyciągnęła “Krem” i podała go Tomkowi.

- Masz i uciekaj! - powiedziała szeptem.

- Co to?

- To nie jest zwyczajny krem, on potrafi zmienić twoją twarz, wystarczy odrobinka na dłonie, potem chowasz w nie twarz i przecierasz ją, by stać się kimś innym. Używaj tego z rozsądkiem i uciekaj!

Tomek wypróbował krem i spojrzał w lustro. Kram działał, w lustrze stała zupełnie inna postać. Schował krem i notes.

- Choć ze mną Ewa! - powiedział widząc jej zamiary.

- Zatrzymam ich, uciekaj! Ja jestem starsza niż na to wyglądam. Przeżyłam już swoje. No już! Biegnij! Wykorzystaj to dobrze! - odwróciła się i wyszła z pokoju, otworzyć drzwi, od których rozległo się głośne pukanie. Schowałem twarz w dłonie by rozmasować swoją nową twarz.

 

Minęło wiele lat.

 

Oderwałem właśnie dłonie od twarzy i spojrzałem w lustro w łazience Uniwersytetu. Przyzwyczaiłem się już do tej innej twarzy. Wyglądałem dostojnie - garnitur, krawat, nienaganna fryzura. Zaczesałem dłonią włosy i wyszedłem na korytarz. Po chwili dotarłem do audytorium. Ogromnej okrągłej sali, w której w centrum znajdowała się mównica, a od centrum rzędami w górę po łuku stały rządki krzeseł jak w kinie. Poszedłem do najdalszego i najwyższego rzędu i usiadłem przy oknie. Spojrzałem w nie i przez chwilę wydawało mi się że widzę odbicie Kartona siedzącego po drugiej stronie okna. Spełniło się moje marzenie z dzieciństwa. Siedziałem po drugiej stronie okna. Patrzyłem przez nie na to miasto, na zewnątrz. Patrzyłem w innym kierunku niż wtedy gdy razem z Kartonem wspięliśmy się na gzyms za oknem. Widziałem bogate dzielnice willowe, widziałem kolorowe miasto z kontenerów. Widziałem port. Z tego miejsca był naprawdę wspaniały widok na całe miasto. Spojrzałem na swoją protezę ręki. pomyślałem o tej kobiecie co przed laty mi pomogła i poświęciła swoje życie by mnie ocalić. W myślach powrócił widok zabitego bogacza.

 

To wszystko było tak dawno. Najbardziej jednak zastanowiło mnie to, że patrzyłem na to miasto żałując, że już mnie tam nie ma, że jestem kimś innym i że już tam nie pasuję, że wszystko co przeżyłem i doprowadziło mnie tutaj nie ma żadnego znaczenia, że tam był prawdziwy świat i moje prawdziwe “JA”. Zupełnie odwrotnie, niż to co widziałem jako 10 latek. Wtedy z Kartonem patrzeliśmy do sali, teraz ona mnie zupełnie nie interesowała i tęskniłem do tego by przejść się ulicą kontenerowego miasta. W dzieciństwie wiele razy powtarzałem, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jednak teraz wiem, że tak nie jest, że zależy on d tego co przeżyliśmy.

 

Od autora: wiem, że akcja z kremem może się wydać śmieszna, ale tak właśnie mi się przyśniło. Dostałem krem i wtarłem go w twarz, gdy wziąłem ręce byłem starszy i byłem studentem. Każda scena opisana przyśniła mi się, ja tylko dodałem dialogi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania