Krew za krew

Wokoło panowała cisza. Przez uchylone okno wdzierał się chłodny wiaterek, dając znak, że jesień już niedługo. Lubka powoli przygotowywała się do ważnego spotkania. Niepokój stopniowo oplatał jej duszę, serce dziko biło, jakby zabrakło mu miejsca w środku dziewczyny. Już od dziewięciu lat przyzwyczaiła się do tego stanu.

 

***

Luba urodziła się jesienią 1995 roku w dniu Świętej Opieki Matki Bożej, Dnia Kozactwa i Dnia Ukraińskiej Powstańczej Armii. Urodzić się tego dnia było jej przeznaczeniem. Wraz z babcią piekły naleśniki, układały je na talerzach i niosły do sieni, strychu, częstowały domowego ducha. Według wierzeń, jeśli w tym dniu poczęstować duchy domowe czymś smacznym, to przez cały rok twój dom będzie chroniony przed złymi siłami. Kiedy trochę podrosła, Lubka przestała wierzyć w domowe duchy, rusalki, siły dobra i zła, ale nadal przygotowywała naleśniki razem z babcią. Kochała jej opowieści do granic możliwości. Czasem nie mogła sobie wyobrazić, skąd w głowie starszej kobiety pochodziły takie bajki. Rano przygotowywały naleśniki, a wieczorem urządzały przyjęcie i biesiadę. Przychodzili krewni i przyjaciele, którzy przynosili mnóstwo prezentów. Nieco podpity, zaczynaliśmy naszą ukraińską pieśń:

"Noc jasna, pełna księżycowa, Widać, choćbyś szpilki zbierała. Wyjdź, ukochana, zmęczona pracą, Chociaż na chwilę, do lasu."

 

A potem jeszcze jedną: "Oj, Morozie, Morozienku, Ty sławny kozaku! Za tobą, Morozienku, Cała Ukraina płacze."

W duszy było zarówno radośnie, jak i smutno. Rodzina wspominała tych, którzy już ich nie ma, tych, których katowano w syberyjskich lasach, tych, którzy umarli z głodu w 1933 roku. Ci ludzie pozostawali w rodzinie, nadal żyli w sercach babci, matki, a teraz także Luby.

 

Kiedy tata nalał wszystkim ostatniego śliwowego wina, na konia, babcia zaczęła śpiewać ulubioną piosenkę wnuczki: "Zielone jest życie, zielone, U mnie dobrych gości jest sporo. Zielone jest życie, także owies, Tu zbiera się nasza cała rodzina".

Następnego ranka pozostałości jedzenia rodzina oddawała potrzebującym.

 

"Taki jest, Donieck lat 2000...

 

***

Wczoraj Lubka spędziła kolejny wieczór na portalach randkowych. Samotność, wino, portale randkowe - to chyba jedyna pociecha dla samotnych kobiet. Dostała wiadomość. Napisał chłopak, Włodek, 20 lat. Jeszcze prawie dziecko, pomyślała.

Cześć.

Cześć - od razu odpisała.

Jesteś z Doniecka? - zapytał chłopak.

Tak, oczywiście. A ty? Przez dziesięć minut nikt nie odpowiadał. A potem telefon zapiał.

Jestem z Wołgogradu. Och, ty suko, przeklęta twoja dusza, niech cię uderzy piorun w Boże Narodzenie - przeklinała Lubka w myślach.

Co tu robisz? - napisała zirytowana, oczywiście przyjechał ją ratować, wiedziała doskonale, co to to przeklęte dziecko mogło tutaj robić.

Przyjechałem na SWO.

Och, ty plugawcu, spal się w piekle ty i twoja rodzina - Lubka kontynuowała przeklinanie w myślach, potem napisała:

Jesteś żołnierzem? I jak bardzo chciało jej napisać, żeby umarł, żeby diabły go zabrały do grobu, chciało jej napisać "Chwała Ukrainie". A ona, a ona tego nie napisała."

 

***

Całe swoje życie Lubka mieszkała w Doniecku. Tutaj się urodziła i tutaj również umrze. Donieck to miasto jej siły, jej miłości przez całe życie. Donieck, gdzie teraz jest jej własna wśród obcych. Ale nie wszystko jest tak źle, ona nie jest jedyną, która czeka na Ukrainę. Galia, listonoszka; Wićka, weteran z Afganistanu z sąsiedniego budynku; Marysia, koleżanka ze studiów; Raissa Iwanowna, nauczycielka języka rosyjskiego; Genka, taksówkarz; Iwan, pomocnik jednego z organizatorów tej krótkotrwałej republiki. A to tylko ci, których znała Lubka. Oni są tu. Ukraina w ich sercach. Ukraina w ich działaniach. Oni stoją na czele niewidzialnego frontu.

 

"A mówili, że nie ma wojny w Doniecku, nie wiedzą nic" - rzucił Wićka kiedyś, gdy wraz z Lubką i Marysią przyklejali ukraińskie flagi po nocy w mieście. "Niech ci separatyści wiedzą, że jesteśmy obok, niech boją się zamykać swoje oczy, przeklęci zdrajcy" - kontynuował.

I tak tysiące ludzi na okupowanych terytoriach stało na czele niewidzialnego frontu. Dniem zakładali maski, robili pozory szczęśliwego istnienia, a noce stawały się polem bitwy.

 

Na początku działań wojennych mogła wyjechać, a później również, choć pojawiły się te fałszywe republiki, ale autobusy z Ukrainy do Doniecka i w drugą stronę kursowały prawie codziennie, a ludzie przekraczali te umowne granice.

Rodzice chcieli wywieźć córkę z miasta, już wszystko zaplanowali, dogadali się z znajomymi o samochód. Nawet próbowali, ale się nie udało. Potem już nawet nie próbowali. Do kogo by jechali? Dokąd mieliby jechać? To jej dom, jej serce jest tutaj.

 

Gdy walki o lotnisko się zaczęły, decyzja była ostateczna. Trzeba stąd uciekać. Zebrały rzeczy, pożegnały się, usiadły na chodniku. Na gospodarstwie pozostawała Gorpina Kalenkivna. Babcia kategorycznie odmówiła jazdy. Wręczyli jej klucze do mieszkania. Powiedziała, że trzymają ją tu mogiły przodków. Ojciec, Jewhen Petrowycz, skorzystał ze starych kontaktów i po zapłaceniu sporej sumy otrzymał koordynaty punktu kontrolnego, gdzie zostaną przepuszczeni. Miasto było w panice. Słychać było wybuchy, strzały z broni automatycznej. Stojące korki. Lubkę bardzo zdziwiło, że kiedy wyjechali z miasta i zmierzali w kierunku wskazanego punktu kontrolnego, tutaj było pusto, żadnych samochodów, żadnych ludzi. Kiedy byli już o metry od celu, dziewczyna spojrzała na przednią szybę, zobaczyła uzbrojonych mężczyzn, ich dzikie oczy zwiastowały śmierć. W sercu coś się ścisnęło, a jej ogarnęło takie przerażenie, takie bolesne uczucie, że wykrzyknęła. Potem histerycznie, drżącym głosem zawołała: "Tak, wracaj od razu, błagam, wyjedźmy stąd, jedźmy, słyszysz".

 

Samochód został ostrzelany. Jewhen Petrowycz i Marta Omelianiwne, którzy siedzieli na przednich fotelach, zginęli na miejscu. Gdy żołnierze otworzyli samochód, krew lała się wszędzie. Na tylnej kanapie była Lubka, jakby nie była tu, nie rozumiała, co się dzieje. Do siebie doszła, gdy jeden z tych zboków złapał ją za długie, czarne włosy i wyciągnął z samochodu. Nie przejmował się ceremonią. Wyciągnął i rzucił na mokrą, krwawą ziemię Doniecka. Jej kolana, łokcie, brzuch nagle spuchły, siniaki były nieuniknione.

 

"Kto tu mamy?" - powiedział brodaty drań, pochodzenia kaukaskiego, do dwóch innych, którzy stali z drugiej strony samochodu. "Popatrz, jaka skóra. Gdzie się wymknęła ta dziwka?". Rozśmiał się, podniósł swoją łapę i nadepnął na rękę Luby. Dziewczyna poczuła ogromny ból. Była bezradna. I dopóki ten wyrachowany typ odepchnął jej kończynę, dwóch innych złapało atak śmiechu.

 

"Będziesz naszym łóżkiem" - ktoś z nich powiedział chrapliwym głosem jak więzień. Lubkę znów złapali za włosy i ciągnęli ją najpierw po drodze, a potem przez pole ziemniaków, pokrzyw, które wyrosły na środku nieużytkowanej ziemi, modlili się do boga roślin, aby oszczędził dziewczynę, starali się stawić czoło tym zbokom, ale tylko przykleiło się to do Luby.

 

Gwałcili ją przez dwie doby. A potem przyszedł piwnica...

 

***

Tak, żołnierz - odpowiedział chłopak.

Walczyłeś? - napisała Lubka.

Oczywiście, jestem na froncie od 24 lutego 2022 roku. Lubka przekrzyżowała się i przeklęła go na całe mieszkanie. "Niech cię ogarnie ciemność, niech ziemia cię weźmie, niech twoja matka z tobą zginie, zdechnij w tej samej chwili. Bądź przeklęty i całe twoje bydlę".

Gdzie dokładnie walczyłeś?

Na początku byłem w obwodzie Cherson, a teraz w Doniecku. "To ty, syn diabła, rabowałeś i zabijałeś mieszkańców Chersonu, niech cię ciemna ziemia przysłoni na wieki" - szeptała dziewczyna. Po chwili namysłu napisała:

Gwałciłeś Ukraińki?

Nie, o co ci chodzi, my tego nie robimy, my wręcz ratowaliśmy je.

Wiem, że nie robicie tego. - napisała, wysłała, a potem dopiero zastanowiła się po co. Nadeszła dźwiękowa wiadomość, trwająca półtorej minuty. Rozbrzmiał wstrętny głos, opowiadający, jak ukraińska propaganda rozpowszechnia kłamstwa o ratownikach.

To wam mózgi płuczą, mówią w telewizji, że gwałcimy dziewczęta, a my was wręcz chronimy. Rozumiesz, gdyby ktoś z nas zgwałcił dziewczynę taką jak ty, to by nas w dupę wzięli. Lubka zacisnęła pięści ze złości.

 

"Wiem, kim jesteście".

 

***

Kochaj Ukrainę jak słońce, kochaj jak wiatr, trawy i wody... W godzinie szczęśliwej i w chwili radości, kochaj w godzinie niedoli.

 

Kochanie Ukrainy nauczyli od dzieciństwa. Tata zawsze mówił, że trzeba kochać matkę i Ojczyznę. Przez dziesięciolecia trwała tu rosyjska propaganda, ale słabo czuć ją było do roku 2013. Nie mogło być mowy, że Donieck to nie Ukraina. A może to po prostu Lubka była wychowana w takim środowisku. Lubka, którą bardziej wychowywała babcia Gorpińa, która przeżyła dwa głodowe lata, drugą wojnę światową, która razem z mężem odbywała karę na Syberii. Trzy lata zesłania, ciężki powrót, śmierć męża i kobieta w ciąży, która musiała urodzić po drugim miesiącu. "Nie ma świata bez dobrych ludzi" - mówiła przez całe swoje życie. "Modlitwa do Boga, jego Syna, Jezusa, i świętej Panny Marii. Nie opuszczą cię przypadkowo, skierują dobre dusze na pomoc."

Gorpińa Kalenkiewicz urodziła córkę Martę, nigdy nie wyszła za mąż. Nikogo już nie pokochała, bo bez miłości się nie obędzie. Wychowała córkę na własnych nogach. Córka skończyła studia, znalazła porządnego chłopaka, wyszła za mąż. Przez sześć lat nie było dzieci. A potem przyszedł na świat mały bobas. Dziecko obdarowane przez Matkę Bożą Ochronną. Lekarze jednogłośnie postawili diagnozę Marcie - bezpłodność. "Trzeba wierzyć, a na pewno stanie się cud" - mówiła wielokrotnie Gorpińa córce.

Od chwili narodzin Lubani, rodzina przeżyła swoje najszczęśliwsze lata. Miłość i harmonia panowały w ich domu. Dziewczynka była ciekawa i bystra. Gdy coś ją interesowało, czarne oczy świeciły jak diamenty. To były oczy dziadka. Gdy Gorpińa Kalenkiewicz po raz pierwszy zobaczyła wnuczkę, jej oczka tak błyszczały, że dawno skrywane wspomnienia o mężu nasunęły się nową falą. Kobieta nawet nie zauważyła, jak łzy spłynęły jej po policzkach.

 

To były najszczęśliwsze osiemnaście lat w ich rodzinie.

 

***

Wyślij kilka swoich zdjęć - napisała Lubka. Kilka minut później otrzymała siedem zdjęć. Młody chłopak w mundurze robił zdjęcia, na dwóch innych zdjęciach byli jego koledzy. Dziewczyna wszystko zrozumiała. Nadszedł czas działać. W następnym wiadomości wysłała wideo o pikantnym charakterze. Odpowiedzi nie było. Lubka zaczęła panikować.

Nie spodobało się? - napisała.

Spodobało się, nawet bardzo. Dziewczyna szybko wysłała strzał kontrolny, kolejne pikantne wideo.

Kiciu, kiedy będę w Doniecku, może się bliżej poznamy? - napisał żołnierz.

A ty co, nie jesteś w Doniecku? "Wziąłby cię diabeł" pomyślała w myślach.

W obwodzie. W następnej wiadomości przyszły dwie wideo. Na jednym z wideo chłopak jeździł po wieczornym Doniecku, rapując po rosyjsku i krzycząc przez okno "My jesteśmy królami tego miasta". Wściekłość Luby była nie do opisania. "Nic, nic, synu diabła, ziemia cię przykryje, gnij na naszym polu" szepnęła Lubka. -Kiciu, jutro będę w mieście, spotkajmy się.

-Możesz przyjechać do mnie, mieszkam sama. Weź ze sobą wino, żeby było weselsze.

 

***

Rodziców zamordowano. Lubę zmasakrowano do półśmierci. To miało być jej końcem. Dziewczyna leżała zamknięta w piwnicy jakiegoś bloku. Zziębnięta, głodna, pobita, brudna i okaleczona. Już wydawało się, że widzi światło na końcu tunelu. W tej piwnicy miało dojść do jej końca. Miała umrzeć jak ostatni pies. "Świat nie jest pozbawiony dobrych ludzi", głos babci rozbrzmiewał w głowie dziecka. "Świat nie jest pozbawiony dobrych ludzi, córeczko."

I rzeczywiście znaleźli się dobrzy ludzie. Wieczorem przyjechał pewien Iwan Pietrowicz, podniósł na ręce okaleczone dziecko i zabrał do domu. Luba doszła do siebie dopiero po kilku dniach. Kiedy otworzyła oczy, przed nią ukazał się mrok, nie wiedziała gdzie jest, ciało przeszywał okropny ból. Łzą za łzą kapały po twarzy. Po pokoju przetoczył się przytłumiony jęk. Nagle przed oczami zrobiło się jaśniej, ujrzała przed sobą babcię Gorpynę. Teraz dusiła się ze szczęścia, łzami szczęścia. Już nawet nie marzyła o tym, by zobaczyć jej najdroższą osobę. Babcia nic nie mówiła, tylko cicho głaskała dziewczynę i wycierała jej łzy.

 

***

Przy drzwiach ktoś zapukał. Jeden uderzenie w drzwi, drugie, trzecie. Dlaczego ludzie nie nauczyli się korzystać z dzwonka?

Idę, idę, niech cię piorun uderzy w Boże Narodzenie - powiedziała dziewczyna. Otworzyła drzwi, tam stał on, Wołodek z Wołgogradu. Trzymał w rękach butelkę wódki.

Kiciu, wina było tylko białe.

Nic nie szkodzi - powiedziała dziewczyna - wejdź do pokoju, rozgość się, zaraz wracam. Luba wzięła od niego butelkę wódki i poszła do kuchni. Tam wyciągnęła dwa duże kieliszki, nalewała ogórkową, pokroiła ogórki i słoninę. Wróciła do pokoju, a Wołodia już siedział w połowie rozebrany. Typowy moskwicz, pomyślała Luba, wybawiciel diabłów. Dziewczyna postawiła kieliszek na stole, potem talerz z jedzeniem. Podniosła swój kieliszek od razu, żeby nie popełnić błędu. Chłopak podniósł swój.

No, to za zapoznanie - wykrzyknął toast Wowa.

Ich kieliszki zaczęły się stuknąć, a Luba obserwowała, jak on wypija połowę trunku, nawet nie drgnąwszy, tylko otrzepał wargi. On jeszcze zupełnie dziecko. Chłopcze, ty powinieneś jeszcze siedzieć u matki pod spódnicą, uczyć się na uniwersytecie, znaleźć sobie dziewczynę, a zamiast tego jesteś tu, przyszedłeś zabijać. - przepędzając myśli, które nachodziły jedna po drugiej, Luba podniosła kieliszek znowu.

No, przerwa między pierwszym a drugim nie jest długa. Za zdrowie. Chłopak się uśmiechnął i przechylił resztki trunku do swojego niechlujnego ust. Niechlujny uśmiech nie schodził z jego twarzy.

Przygotuj się, a ja pójdę do łazienki.

Pospiesz się, kotku.

 

***

Lubę uratował Jan Piotrowicz, syn przyjaciółki Gorpinii Kalenkówny. Był kimś tam ważnym, kręcił się wokół Givy i miał swoje koneksje. Ludzie, państwo, nic im nie przeszkadzało, ważne było tylko dobrze się ustawiać. Jan nie mógł odmówić Gorpinii, gdyż w innym życiu jego rodzina była jej zobowiązana. Szybko, dzięki swoim kontaktom, dowiedział się, że dzieci pani Gorpinii zostaly rozstrzelane, ale wnuczki nie było. Odebrał ciała i pomógł starszej kobiecie zorganizować pogrzeb. Pochowali ich obok jej męża, miejsce było jedno, więc musieli pochować córkę i zięcia w jednym grobie. To miejsce Gorpinia Kalenkówna zachowała dla siebie, przygotowywała się do odejścia z życia, ale nie mogła sobie wyobrazić, że pochowa swoje dzieci.

 

***

Wróciwszy do sypialni, chłopak leżał nieprzytomny na podłodze. Luba podszedła, sprawdziła jego oddech. Nie oddychał. Ze swoich wstrętnych ust ciekła ślina, która pokryła całą szczękę. Widok ten wywołał w dziewczynie obrzydzenie.

Przecież mówiłam, ziemia cię przykryje, ty psi synu - rzekła w stronę zmarłego. Następnie wzięła telefon komórkowy, wybrała numer i cicho mówiła:

Piotrowicz, jeszcze jeden gotowy. Przyjedź, potrzebuję twojej pomocy.

 

***

Dziewięć lat okupacji.

 

Kiedy Luba została zgwałcona, udało jej się zajść w ciążę. Dziewczyna nie mogła nosić pod sercem diabelskiego dziecka, lepiej już wtedy umrzeć. Piotrowicz pomógł w tym, znalazł lekarza, który przeprowadził aborcję.

 

Codzienna tajna walka z okupantami, z wczorajszymi przyjaciółmi, którzy dziś chwalili DNR i marzyli o rosyjskim paszporcie. Dzień za dniem, to samo.

 

W piątym roku okupacji zmarła babcia. Luba przestała piec naleśniki i częstować domowego. Luba przestała żyć. Luba zaczęła po prostu istnieć.

 

W 2022 roku przyjmowała uchodźców z Mariupola, Wołnowachy i innych miast, które zostały całkowicie zniszczone. Przyjmowała tych, którzy chcieli do Ukrainy, nie mogła ich wysłać, ale też nie pozwalała na wywiezienie ich do Rosji. Dom babci stał się dla nich małą Ukrainą na jednej z ulic okupowanego Doniecka.

 

Luba przeprowadziła się do mieszkania rodziców. Tam, gdzie zmarł Wołodek. Gdyby tylko wiedział, że to już siódmy rok. Siódmy, kto przyszedł w ten sposób w gości, i którego surowa doniecka ziemia przykryła.

 

Kolia z Moskwy, Wania z Woroneża, Kostia z Rostowa, Kostia z Briańska, a także Denis i Klim z Doniecka, miejscowi gorsi od Rosjan, zdrajcy, diabelskie dzieci. A teraz to on, Wołodia z Wołgogradu. A dalej, to jeszcze będzie...

 

***

Krew za krew, śmierć za śmierć...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Bettina 8 miesięcy temu
    Sorry, ale ja nie spotkałam nigdy zgwałconej kobiety. Raz tylko. W szpitalu. Miała ślady na szyi po duszeniu. Założyliśmy jej kołnierz Schantza i poszła na RTG. Towarzyszył jej mąż. Patrzyłam z nimi i mówiłam mu w myślach- Przytul ją.
    Nie przytulił. W sumie nigdy nie zastanawiałam się, czy była w ciąży.
  • Bettina 8 miesięcy temu
    Do syta? Nigdy nie zajmuje się najpierw bijącym, czyli agresorem, tylko ofiarą, żeby jej pomóc. Czyli, najpierw agresora się totalnie ignoruje. Czy to oznacza, że puszcza się go wolno?
    Nie. Stawia się go do dyspozycji wymiaru sprawiedliwości. Wymiar sprawiedliwości często nie sprawdza się.
    Powiem szczerze, nie wyobrażam sobie postawy roszczeniowej. Rzeczywistej ofiary. Czy istnieje coś takiego, jak ofiara nierzyczywista?
    W każdym razie, za tę ofiarę, nie umiejącą już upomnieć się o swoje, walczą inni.
    Dopóki walczysz sam, sama. W jakiś sposób, faktycznie, przypomina to element wojny , zapomniałam nazwy batalistycznej.
    Coś z szarpania.
  • Bettina 8 miesięcy temu
    Nierzeczywista.
  • Bettina 8 miesięcy temu
    Napiszę coś głupiego, proszę sobie wyobrazić, że tu jeden z Użytkowników ma taką fantazję, że widzi wilki gwałcące. Ile zwierząt dałoby się zgwałcić, żeby przeżyć?
  • Varka Yang 8 miesięcy temu
    Bardzo dobry
  • Bettina 8 miesięcy temu
    Cieszę się, że Autor tu jest. Trochę kuleje tłumaczenie, ale to nic.
  • Bettina 8 miesięcy temu
    Może dowiemy się więcej o ukraińskiej literaturze?
    Tak sobie marzę...
  • paluszki z paczuszki 8 miesięcy temu
    Za winklem czai się dżony=8 i caly czasa ma ciebie wgląd. Może przystopuj z deczka...
  • Bettina 8 miesięcy temu
    paluszki z paczuszki
    Witaj dronie
  • paluszki z paczuszki 8 miesięcy temu
    🤣🤣🤣
  • Bettina 8 miesięcy temu
    Przepis na placuszki , Małdrzyki, na łamańcach, z wiekową tradycją. Zrobiłam dziś teraz, o jakie dobre, polecam do gruszki i śliwki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania