Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Król z lodowego zamczyska - Rozdział 1

Księżyc oświetlał lica młodej dziewczyny przemykającej niczym cień pośród rozrzuconych płóciennych worków i rozbitych namiotów w barwach krwistej czerwieni. Sama była odziana w płytowe naramienniki i pancerz przysłaniający jej kształty, plecy okrywała zaś bordowa opończa z królewskimi znakami smoka ucztującego na wilczym truchle.

Zbliżając się do namiotu znajdującego się na skraju obozowiska dziewczę machnęło zaciśniętą dłonią z wyprostowanymi wskazującym i środkowym palcami. Lekki podmuch wiatru poruszył tkaniną, która do tej pory pozostawała w bezruchu. Najwidoczniej ruch dłonią sprawił, że ustąpiła swojego rodzaju osłona unosząca się nad namiotem, która maskowała niepokój z niego dochodzący. Wchodząc do środka uniosła rękę przystawiając ją do swej skroni, zawahała się, lecz po chwili odgarnęła swoje długie, złote włosy przysłaniające jej szmaragdowe oczy, zwinnym ruchem zdjęła kaptur i weszła do źródła zawahania.

Jej oczom ukazał się starszy mężczyzna, wyraźnie zmęczony życiem od którego jak się okazało bił ów niepokój, który to przestraszył dziewczynę. Siedział na łożu okrytym jedwabiem a w swoich starczych dłoniach trzymał księgę niemal tak starą jak on sam.

- Virea, nie ciebie spodziewałem się dziś ujrzeć na moje mętne oczy. – Powiedział starzec zamykając księgę i odkładając ją na posłanie.

- Normalnie bym unikała twojej obecności, w końcu mam już wystarczająco zmartwień, a póki opieka nad umierającym starcem do nich nie należy to chociaż mogę oddawać się uciechom mając przy okazji w rzyci to czy to mnie obarczą winą za zgon najważniejszego dziadygi spośród całego kręgu magów. – Odpowiedziała Virea zdejmując skórzane rękawice przysłaniające jej dłonie przyozdobione sygnetami z różnorakimi symbolami.

- Czemu więc to spotkanie do normalnych się nie zalicza? – Zapytał starzec unosząc swój wzrok ku Virei.

- He, nic nie jest normalne odkąd północ wymknęła się spod królewskiej kontroli, zawsze było to miejsce skupiające największe plugastwa tego świata, największe i najgroźniejsze potwory czy to ludzi czy wyklęte stwory ludźmi się żywiące.

- Północ nigdy nie była częścią królestwa a jedynie miejscem gdzie król zsyłał wszystkich tych, którzy mu zaszli za skórę. – Przerwał starzec lekko się uśmiechając.

- Może i masz rację arcydziadku Oswaldzie, lecz mimo to, nigdy wynaturzenia z północy nie lgnęły prosto pod mury Ne-Fedre, prosto na rzeź wbrew zwierzęcemu instynktowi. Co więcej nigdy do tej pory wśród potworów nie znajdowali się ludzie, którzy zatracili człowieczeństwo i umysły.

- Na północy zawsze żyli pomyleńcy, ale nawet wariaci nie zmieniają się w potwory sami z siebie. Zostaje jeszcze kwestia Zimnogłazu… - Starzec przerwał zaczynając gładzić swoją szarą brodę.

- Czyli to prawda, największe miasto na całej, jebanej północy wyparowało i uszło z niego wszelakie życie. Elfy…może to one maczały w tym palce? – Powiedziała Virea spoglądając pytająco na Oswalda.

- Elfy, stwory, które według powszechnej wiedzy albo porywają dzieci by je pożreć w lesie albo rzucają klątwy na dobrodusznych, umazanych w gnoju chłopów by im kutas nie stanął do najbliższej pełni księżyca. Może i były zagrożeniem wieki temu, ale teraz? Stłamszone i gnębione przez ludzi, którzy nie umieją się pogodzić z tym, że gdyby nie elficka magia i sztuka to nie byłoby ani pastuchów ani królów. – Mówiąc to, starzec wstał z leża i chwycił dzbanek wypełniony czerwonym winem po czym zaczął je nalewać do kielicha ozdobionego złotem.

- Widzę, że na stare lata nie rezygnujesz z wygód. Jedwabne tkaniny, złote kielichy, najlepsze szaty, brakuje tu tylko królewskiej kurtyzany z cycami, którymi można karki łamać. – Zaśmiała się Virea.

- Gdy przeżyjesz tyle wieków co ja, tyle wojen, tyle rzezi to wtedy pogadamy o wygodach, które przypłacone były latami wyrzeczeń i poświęceń. – Oswald spojrzał na Vireę biorąc łyka ze złotego kielicha.

Virea zmrużyła szmaragdowe oczy i na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, który bardziej niż śmiech prezentował irytację. W tej samej chwili materiał przykrywający wejście do namiotu poruszył się i ukazała się za nim pełna blizn twarz oraz broda niemal zasłaniająca wargi mężczyzny.

- A, Kurt, idealne wyczucie czasu, właśnie miałem posłać po ciebie Vireę. – Rzekł starzec unosząc brwi i pociągając kolejnego łyka wina.

- Arcymagu i…Vireo, ludzie są gotowi, możemy wyruszać na badania zlecone przez radę. Przewodnika już opłaciłem, zapasy są zebrane a ludzie wypoczęci i gotowi do działania. – Mówiąc to Kurt spojrzał pogardliwie na Vireę a następnie wzrok skierował na Oswalda i ukląkł szeleszcząc przy tym swoją potężną zbroją.

- Świetnie, pora ruszać bo zaraz zapuszczę tu korzenie, a gdzie jak gdzie, ale nie mam zamiaru odmarzać dupska na mroźnej i śmierdzącej łajnem północy przez resztę swojego żywota. Pora na nas, siodłać konie. – Powiedział Oswald i zarzucił na siebie płaszcz.

Zgrzyt – kraty w bramie miejskiej sunąc ociężale do góry stworzyły przy tym potężny jazgot jakby mury miały się zapaść pod własnym ciężarem. Zza bramy powoli wyłoniło się dziewięciu jeźdźców na ciemnych rumakach odzianych w bordowe kropierze niemal zakrywające pyski koni, między nimi jechał również dziesiąty konny, który jednak bardziej wyglądał jak żebrak niż rycerz. Na przodzie jechał Oswald, odziany w swój stary wysłużony pancerz z licznymi śladami napraw. Po jego bokach jechali Kurt i Virea. Jadący po prawo od starca mag, którego twarz była jego cechą rozpoznawczą odziany był teraz w hełm z pawim piórem przysłaniający wszystkie jego blizny. Dziewczyna będąca jedyną kobietą w oddziale jechała po lewo uważnie przeczesując wzrokiem okolicę jakby czegoś szukała. Wyruszyli w mrok opuszczając przyjazne mury miasta a ich drogę oświetlały jedynie dzierżone przez niektórych konnych pochodnie jarzące się silną czerwienią.

Jechali już niemal cały tydzień, na niebie znowu można było dostrzec blask księżyca, który niby ruchomy a jednak miało się wrażenie, że to nie słońce a on czuwa nad tą krainą i wyznacza bieg życia jej mieszkańców. Jeźdźcy przebijali się przez zaspy śniegu z rzadka urozmaicone przez pojedyncze drzewa czy to zwierzynę przez nie przemykającą.

- Kurwa! Bartold, ile jeszcze będziemy jechać do tego cholernego miasta?! – Do tej pory spokojna i czujna Virea odwróciła się w stronę jadącego po jej lewej stronie jeźdźca, który wyróżniał się spośród reszty swoim przypominającym łachmany odzieniem oraz brakiem lewego oka.

- Spokojnie kochana, to nie tobie grozi odmarznięcie klejnotów podczas szczania w krzakach. – Powiedział Kurt, który pochylił się do przodu by pogłaskać konia i skierować wzrok na dziewczynę.

- O pani, niepotrzebnie się denerwujesz, na północy niemal nie ma dróg a podróż przez zaspy zawsze zajmuje lwią część podróży. Powinniśmy dotrzeć do celu najpóźniej za dwa dni, potem zrobicie co to wasze bractwo czy inna rada wam kazała i wrócimy do ciepłych, aksamitnych cycków…znaczy łóżek, tak, ciepłych, puszystych…łóżek. – Mówiąc to Bartold przyglądał się mapie, którą następnie gładził palcem jakby sam nie wiedział gdzie prowadzi swoich pracodawców.

Wzrok Oswalda i Bartolda spotkał się w locie, starzec przymrużył oczy i znów zaczął gładzić swoją brodę, aż w pewnym momencie jego ręka znieruchomiała, Bartold wyglądał zbyt znajomo. Rzezimieszek, który wygląda jak typowy zbir z północy, ale jednak w jego twarzy Oswald mógł spostrzec dawne rysy, niby gęba bandziora a jednak starcze oczy zapamiętały ją z królewskiego dworu. Arcymag otworzył szeroko swoje oczy, zatrzymał konia i zwinnym ruchem skierował rękę ku rękojeści miecza.

-Teraz! – Krzyknął Bartold.

Z krzaków wyleciała smukła strzała, która pomykając pomiędzy zbrojnymi zanurzyła swój grot w czaszce chłopaka trzymającego sztandar ze smokiem. Jeszcze powiewający na wietrze proporzec nie zdążył upaść na ziemię a zza zasp już wybiegli kolosalni, przykryci szmatami zbóje. Kurt szybko wyprostował się, zsunął się po zadzie konia dobywając energicznym ruchem swojego miecza i natychmiast zablokował cios topora skierowany w plecy nieświadomej Virei. Dziewczyna zobaczywszy to i po ocknięciu się z szoku szybko przełożyła nogi na lewą stronę konia i zsiadając wymierzyła kopa prosto w głowę jej niedoszłego zabójcy. Reszta oddziału poszła za przykładem swoich towarzyszy, dobyła broni i skrzyżowała ostrza z nadchodzącymi zewsząd przeciwnikami. Bartold dobył noża ukrytego do tej pory pod swoimi łachmanami, złapał je lekko za ostrze i wymierzył rzut w Oswalda. Starzec zamachnął się z całej siły odbijając sztylet, jednak siła rzutu wzmocniona czarną magią była na tyle duża, że powaliła maga na śnieg zrzucając go z wierzchowca. Kurt rzucił się na kolejnego zbira, sparował jego cios i wymierzył celne pchnięcie, prosto w wątrobę. Zaczął okładać pięściami bandytę, który jeszcze się rzucał mimo potężnego ciosu. Za jego plecami jeden z osiłków szybkim ruchem tasaka rozpruł gardło jeźdźca na którego twarzy ukazał się wyraz bólu, upadł w zaspę a krew przyozdobiła biały puch. Rzeźnik z tasakiem skierował się w stronę Kurta zajętego okładaniem półmartwego łotra. Virea tańczyła ostrzem przed dziadkiem z parszywą gębą, który mimo swych lat dotrzymywał tempa dziewczynie zbijając jej kolejne ataki krótką siekierką. Po kolejnym nieudanym ciosie Virea schyliła się do swojego buta uderzając jednocześnie napastnika barkiem. Uderzenie to jedynie odsunęło dziadka, ale pozwoliło kobiecie sięgnąć ostrza schowanego przy łydce, szybki cios zaskoczył oprycha, który już po chwili leżał w kałuży własnej krwi z raną od policzka do oka nad drugim policzkiem. Zgiełk bitwy nie ustawał, ostrza ścierały się powodując ogromny hałas, jęki ludzi wypełniały głowę Virei. Spostrzegła przed sobą Kurta, który w szale masakrował pięściami zwłoki, za nim powolnym krokiem zbliżał się drab cały we krwi i to bynajmniej nie swojej. Kątem oka ujrzała błysk kordelasa którego odbicie pojawiło się na jej szmaragdowych oczach. Był on zbyt blisko by uniosła swój miecz, by jakkolwiek zareagowała. Zamknęła tylko oczy, ułożyła palce w znak i wyrzekła tajemnicze słowa.

- Ahsa Eil – Wyszeptała Virea, otworzyła oczy i jej szmaragd w źrenicy zamienił się w ogień, opończa uniosła się na magicznym wietrze i wybuchnęła płomieniem, który zatoczył wokół niej kręgi obijające się o napotkanych przez nie zbirów zatracając ich w żarze wydobywającym się z kobiety. Kurt natychmiast odskoczył od ciała, które z niewiadomego dla niego powodu nagle stanęło w ogniu, gdy poczuł gorąc na plecach momentalnie się odwrócił, ujrzał wielkiego rzezimieszka, który zaczął się zwijać na śniegu z bólu próbując się ugasić. Bartold ujrzawszy objęcia ognia zbliżające się do niego odskoczył od półprzytomnego Oswalda z którym chciał wyrównać porachunki podrzynając mu gardło, zdążył się tylko wyprostować a czerwień objęła go od stóp do głów.

Na polu bitwy unosił się już tylko popiół ze zwęglonych zwłok, a w powietrzu wyczuwalny był tylko zapach krwi i smród spalonych ciał. Magowie podnosili się powoli po walce, zakrwawieni, ubrudzeni w śniegu i błocie. Oswald oprzytomniał i z trudem wstał podpierając się o jednego ze swoich ludzi, którego twarz prezentowała obraz strachu i rozpaczy.

-Kurwa, Virea! Co to do cholery było?! – Ryknął Kurt do którego dopiero dotarło co się stało.

- Zawrzyj pysk rycerzyku! Co miałam zrobić?! Wolę już by te cholerne potwory dobierały mi się do dupy niż jakieś stare, zapijaczone dziadygi! – Krzyknęła Virea, która po rzuceniu czaru była wymęczona i którą otaczały kręgi przypalonej ziemi.

- To jeszcze nie koniec, teraz gdy Virea ściągnęła na nas magią maszkary musimy się przygotować na dalszą walkę, później zajmiemy się kwestią nieautoryzowanego użycia czarów. Przybrać szyk obronny! - Powiedział starzec wciąż będąc lekko oszołomionym i jednocześnie podpierając się o ramię jednego ze swoich magów.

Zbrojni natychmiast według rozkazu uformowali krąg wokół Oswalda. Kurt otrząsł się z popiołu i podniósł zasłonę hełmu, otarł swoje ociekające potem czoło i chwycił miecz wciąż tkwiący w truchle wyrywając go jednym silnym ruchem ręki. Atmosfera wokół zaczynała gęstnieć, między drzewami zaczęły przemykać cienie a do odgłosów palących się wciąż niektórych zwłok dołączyły ryki, które jednak nie były podobne do żadnego ze znanych magom zwierząt.

- Psiakrew, trupojady. – Stwierdził Kurt zaciskając mocniej rękojeść.

Gałęzie drzewa przykrytego białą pierzyną potrzęsły się zrzucając śnieg na ziemię i odsłaniając jednocześnie przerażającą gębę. Mag jeszcze dobrze nie zmrużył oczu a już w jego stronę skoczyło potworne monstrum, pazury wyciągnęło przed siebie by jak najszybciej zanurzyć je w nieświadomym niczego wojowniku. Paszcza stwora otwierając się ukazała wielkie, ostre zębiska. Żołdak zdążył tylko zamknąć oczy i potężne szpony powaliły go na ziemię, rozległ się przeraźliwy krzyk i trupojad zanurzył swe wystające z kościstej gęby zębiska w twarz biedaka rozrywając ją na drobne kawałki i wyrywając jego ruchomy od krzyku język. Z zarośli natychmiast ujawniły się kolejne maszkary, które tak samo były spragnione ludzkiego mięsa, rzuciły się na nich bez zważania na ich ostre jak brzytwa ostrza. Do Kurta Podbiegł stwór, z którego rozciętego brzucha wystawały ludzkie kończyny wciąż odziane w ubrania, machnął szponem na wysokości gardła rycerza, lecz ten mocarnym ciosem odbił pazur łamiąc go. Zobaczywszy lukę między łapami potwora skierował tam czubek swojego ostrza prosto w jego posiekany brzuch. Miecz wszedł, aż po rękojeść i wyszedł drugą stroną, Kurt zbliżył się wciąż trzymając broń i ryknął na ghula tak jakby chciał go przestraszyć, jakby chciał przestraszyć śmierć. Wyciągnął klingę i prędkim ruchem skrócił o głowę kolejnego stwora, który już miał obalić jednego z magów kryjących Kurta. Oswald zdał sobie sprawę, że ghule wyczuły w nim źródło i to go będą chciały pochłonąć w pierwszej kolejności. Chwycił mocno obiema dłońmi miecz i zebrał w sobie siły na ten ostatni raz, na to ostatnie starcie w swoim długim życiu. Energicznym zamachem przejechał maszkarze klingą od nogi po pysk niemal przecinając bestię na pół, odepchnął truchło i sparował nadchodzący cios kolejnej kreatury tylko po to by zgiąć palce lewej dłoni i soczystym ciosem pogruchotać jej żebra. Virea wyraźnie wycieńczona rzuceniem czaru ciągle próbowała odnaleźć się w walce pośród latających w powietrzu flaków i juchy tak potworów jak i ludzi. Nagle usłyszała za plecami ryk i ujrzała pazur który spróbowała odbić, lecz zamach bestii był na tyle potężny, że wytrącił jej broń z ręki a ona sama padła na śnieg z bólem na twarzy. Cios trafił ją w pancerz przebijając go i wchodząc aż pod szaty rozrywając je razem z mięśniami. Rozległ się przeraźliwy krzyk, Oswald przeciął kolejne skostniałe gardło i ujrzał za zabitą przez niego bestią Vireę, która pogrążona w bólu szamotała się w błocie i śniegu a potwór schylał się by kłapnięciem pyska odgryźć jej głowę. Zauważył błysk miecza wyskakujący z krzaków i potężny cios wymierzony w kark powalił natychmiast kreaturę, która niemal zabiła dziewczynę. Kobiecie ukazał się odziany w skórę mężczyzna, wyglądał na starego, brodę miał obfitą, włosy długie i ciemne sięgające połowy pleców, twarz jego przeszła niejedno starcie, a jednak jego oczy były piękne i złote, a patrząc w nie kobieta czuła się jakby ją pochłaniały i uspokajały. Wojownik szybko przerwał kontakt wzrokowy i ciosem pod brzuch wypruł flaki bestii, która zaszła go od pleców, wnętrzności upadły na jego buty brudząc je w czerwieni. To był koniec, wszystkie stwory poległy a wszędzie walał się popiół połączony z flakami świeżo zabitych wynaturzeń. W powietrzu unosił się smród śmierci.

- Kto…kto ty? – Wyszeptała z bólem Virea.

- Tropiciel, jam jest tropiciel. – Odrzekł nieznajomy.

- Virea! – Krzyknął Kurt natychmiast biegnąc w stronę Virei .

Oswald podszedł szybkim krokiem do brodatego mężczyzny nie chowając miecza a tylko mocniej zaciskając jego koniec.

- Ktoś ty? – Zapytał stanowczo Oswald.

- Tropiciel, głuchyś dziadku? – Z uśmiechem odpowiedział.

- Tyle słyszałem. Co tu robisz i czemu pojawiasz się akurat teraz, chyba nie jesteś jednym z tych bandytów? – Zapytał starzec.

- Bandytów? – Rozejrzał się tropiciel.

- No to by tłumaczyło czemu trupojady zamiast fajdać w swoim leżu jak zazwyczaj ruszyły na szlak. – Mówiąc to mężczyzna schylił się do świeżo rozciętych przez siebie flaków bestii i włożył do nich rękę aż po ramię.

- Co ty kurwa robisz? – Patrzył z niedowierzaniem Oswald.

- Agh, gdzie to jest… – Grzebał dalej wsadzając rękę coraz głębiej.

Wyjął w końcu dłoń, niemal pozbawioną tkanki, na której wskazującym palcu znajdował się pierścień.

- Co to ma być? – Starzec dalej nie dowierzał własnym oczom.

- Wójt Bereteczka, no a raczej to co z niego zostało. Obiecał mi pieniądze w zamian za uporanie się z tymi ghulami, napadały na jego podwładnych od paru tygodni. Szkoda tylko, że nie wiedział kto będzie ich kolejną zdobyczą przy ostatnim ataku. No, ale chociaż zginął jak mężczyzna, nawet po tym jak mu rękę dziadostwa odgryzły to zagrażał się, że im do dupy nakopie, no a teraz skoro kościodupy nie żyją to chociaż odbiorę swoją nagrodę z tych szanownych, walecznych dłoni. – Mówiąc to nieznajomy zdjął z palca wójta złoty pierścień i schował go do sakwy, dłoń zaś rzucił w śnieg i wstał z kształtującym się lekkim uśmiechem na twarzy.

Kurt natychmiast ukląkł w białym puchu, gdy tylko dotarł do rannej zielonookiej dziewczyny. Wyjął prędko z sakwy drobną buteleczkę z pływającym w niej złocistym płynem, chwycił zębami korek i zręcznie otworzył ampułkę. Drżącym ruchem polał płynem ranę, która nie przestawała krwawić.

- Przeżyje, gdyby nie była czarodziejką jad zabiłaby ją w parę minut. – Rzekł spokojnym głosem tropiciel siadając na truchle stwora i wyciągając z torby osełkę.

- Wyczuwasz magię czy wnioskujesz po spalonej ziemi? – Spytał wyraźnie zaciekawiony Oswald chowając broń do pochwy.

- Wnioskuję po tym, że nikt normalny nie przyjeżdża na północ, a magowie mają wystarczająco nasrane we łbach by do tych wyjątków się zaliczać. – Odpowiedział ostrząc stępioną klingę nie spuszczając z niej wzroku.

- Panie tropicielu widzę, że waćpan jest strasznie wygadany, ale zauważam też, że nasz dotychczasowy przewodnik chyba zakończył swą podróż. – Starzec spojrzał jeszcze raz na spopielone zwłoki Bartolda.

- Może za kilka koron doprowadzisz nas do celu naszej wędrówki zacny człeku, do Zimnogłazu. Wydajesz się obeznany w północy, zapewne polujesz tu wiele lat, dziesięć…dwadzieścia, może trzydzieści. – Kontynuował Oswald sięgając po mieszek z brzęczącymi monetami.

- Osiemdziesiąt…około. Ciekawi mnie tylko co mi po waszym bezwartościowym złocie w miejscu gdzie królewska władza nie sięga. Mogę was poprowadzić jako przewodnik i jeśli będzie to konieczne obronić, lecz waszymi koronami mnie nie kupisz, zagwarantuj mi ułaskawienie, wtedy się dogadamy. – Mężczyzna kończąc to wstał, schował miecz do pochwy a następnie wbił swój przenikliwy wzrok w arcymaga.

- Ha, ułaskawienie, jesteś zaprawdę intrygujący. Dobrze, niech tak będzie. – Oswald schował mieszek ze złotem i wyciągnął dłoń do przodu, jakby w geście przyjaźni, zdjął z palca pierścień i skierował go w stronę mężczyzny.

- Glejt będzie twój, gdy tylko bezpiecznie odprowadzisz nas w granice królestwa – Zacisnął dłoń z obręczą i skierował drugą, rozłożoną dłoń do przodu.

Tropiciel również wyciągnął swą prawą dłoń i uścisnął rękę staruszka. Podskoczył od razu do konia martwego przewodnika i sięgnął do końskich juk. Wyciągnął podniszczoną mapę, przyjrzał się jej uważnie i zgrabnie wskoczył na rumaka.

- Zbierajmy się zatem nim trupy ściągną na nas więcej kłopotów. – Powiedział nowy przewodnik łapiąc silnie uzdę konia.

Kurt podniósł ranną Vireę i usadził ją w siodle swojego wierzchowca. Sześciu jeźdźców oraz nowy przewodnik pośpiesznie wyruszyli w drogę zostawiając ciała zarówno bandytów jak i towarzyszy.

- Namir, Gretel, Daro, niech krąg was otacza po wieki. – Rzekł Oswald odwracając się w stronę poległych magów. Uderzył ostrogą w bok konia i ruszył przed siebie za tropicielem pogrążając się w mroku.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • DEMONul1234 29.12.2019
    Moim zdaniem nieco przekombinowane, do samej fabuły nie mam nic, ale próby szczegółowego opisu bolą mnie. Moja rada : pisz krótko a na temat. Też takie wpychanie tzw. "Budowania świata" na początku jest szkodliwe(Jak wyjawisz wszystko na samym początku, to po co czytelnuk ma dalej czytać?).
    Reasumując, skracaj opisy do naprawdę koniecznych.
  • Amoon 30.12.2019
    Wielkie dzięki za radę, dopiero zaczynam pisać i każda uwaga jest mile widziana i na pewno wezmę to pod uwagę. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania