Krótka historia zmęczonego karczmarza Błażeja CZ. II/II
Wstrząśnięty całym zajściem nie mogłem usnąć, tym bardziej, że ziemia była twarda i zimna. Wstać też nie myślałem, bo wszystko mnie bolało od łokci po czubek każdego włosa. Leżałem więc tak sobie myśląc jakie grzechy popełniłem, że Pan nasz mnie tak pokarał.
- Ja to bym tam sprawdził co jest w woreczku. - Ktoś przerwał medytację.
- Maciej? - Spróbowałem zgadnąć.
- To ja, panie Błażeju.
Zza komórki wyłoniła się sylwetka łapigrosza, głos upewnił mnie, że to on.
- Skąd wiesz o woreczku? - Podciągnąłem się tak wysoko, jak tylko mogłem.
Maciej kucnął przy mnie i zaczął przyglądać się obitej twarzy. Nie ukrył przede mną, że wszystko słyszał i częściowo widział. Wspomniał o nowo przybyłych, których nie przyjął, gdyż, jak twierdził, stanęli parę kroków przed karczmą tylko po to, by jej się przyglądać.
- Ciekawych gości ostatnio przyjmujemy - odparłem powoli wstając. Maciej to porządny chłopina, bez ceregieli pomógł mi wstać na równe nogi. - Nie chcę patrzeć na ten przeklęty skarb szaleńców.
- To, jak pana potraktowali było godne pożałowania, nie miałbym zatem skrupułów zajrzeć do środka.
- Tyś mądry chłopak. Ściągajmy gnój!
Jako się rzekło, tak zrobiliśmy. Woreczek wyjąłem delikatnie i nie mniej subtelnie położyłem na rzeźbie. Rozwiązałem supełek zastanawiając się jak go potem związać, żeby wyglądał na nienaruszony. Spojrzeliśmy do środka nie dostrzegłszy niczego, to było oczywiste - mrok nocy nie pomagał, a księżyc nawet nie myślał zajrzeć tu na chwilę. Włożyłem dłoń do worka tak powoli i ceremonialnie jak tylko mogłem. Na dnie leżało coś twardego, małego jak piąstka chłopięca i...
- To coś jest ciepłe - szepnąłem.
Wziąłem tajemniczy przedmiot do ręki i wyciągnąłem z worka. Maciej nieco podniecony delikatnie dotknął tego czegoś. Wstrzymał oddech, przejął rzecz i zbliżył ją do siebie. Przyglądał się temu jakby ciemność wcale mu nie przeszkadzała. Wtem jakby stopniowo poczęło oddawać lekki czerwony blask. Odskoczyłem. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem.
- Toż to magia! - Nie mogłem odeń oderwać oczu.
- Tak - odparł chłopiec uroczyście - to jest magia. Zdaje się, że to - tu się chwilę zastanowił - kamień filozoficzny.
- Filozoficzny? - odparłem zdziwiony. - W takim razie musi być mądrym kamieniem.
- Mądrym to on jest, panie Błażeju, przecież to cud natury, to wszystkie żywioły w jednym, to jest legendarny kamień, to... to jest poszukiwane od setek lat!
Maciej oddał mi nerwowo ów mądry kamień, po czym dodał:
- Schowajcie to, i niech jak najszybciej wracają panowie w czerni. Nie możemy tego przechowywać, zbyt dużo możemy za to zapłacić, nawet życiem.
- Mi to mówisz? - wystawiłem policzek, gdyby zapomniał o tym, co mnie spotkało.
Nie dbając o ślady zbrodni związałem supełek pospiesznie. Woreczek zniknął pod kopką, my udaliśmy się do karczmy. W drodze pomyślałem ile wart jest taki mądry kamień. A gdyby tak uciec i sprzedać?
Przeszliśmy na front karczmy. Jakieś cienie nieopodal stojące mocno nas wystraszyły. Nie odezwałem się, chociaż serce zaczęło mocno kołatać. Jeżeli oni cicho, to i ja będę milczał. Podeszliśmy do drzwi, Maciej złapał za kłódkę i nie mniej poruszony niż ja oznajmił, że są to ci, którzy stali przedtem w tym samym miejscu. Mało nie poleciałem jak długi. Ile jeszcze moje serce wytrzyma?
- Zdaje się, że macie coś co należy do nas - zawołał jeden z cieni głosem chrapliwym.
Spojrzałem na Macieja, szukając ratunku. Nie znalazłem, bo i on stał jak słup soli.
- Zdaje się, że macie coś co należy do nas! - powtórzono innym grubym tonem.
- Panowie do nas mówicie? - Udawałem głupiego. - Mamy sporo alkoholu, wygodne łóżka, a jak panowie chcą coś do żołądka wepchnąć to poradzić też możemy.
W milczeniu podeszli na swych koniach kilka kroków. Patrzyli wciąż w bezruchu, jakby czekali na coś więcej.
- Kobiet nie mamy - zawołałem wprędce dając znak łapigroszowi, żeby wszedł do środka.
- Mało gościnni jesteście - usłyszałem stojąc u progu.
Zacni panowie pozwolili sobie podejść bliżej. Zeskoczyli z koni i powoli szli w naszym kierunku.
- Pan jest gospodarzem?
Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że już gdzieś to słyszałem. Wolałem tym razem grzecznie odpowiedzieć, a w skutek tego rozgościli się przy stole nie oszczędzając mojej przychylności. Przyodziani byli podobnie do Lewego i Prawego, lecz tym razem nie czerń, a grafit królował wokół nich. W tym czasie, kiedy oni milczący popijali z kufli, poszedłem nieco zmyć z siebie ślady ostatniej wizyty. Z naiwną nadzieją, że już sobie poszli wszedłem do części karczmarskiej. Obsługiwał ich Maciej, widziałem jak drżą mu ręce.
- Można na stronę, gospodarzu? - zapytał z lekkim uśmiechem Pierwszy.
I co ja mogłem? Podszedłem według prośby szanownego gościa. Szczerze to miałem już dosyć, a powieki poczęły przybierać na wadze. Miałem nadzieję, że niedługo nas opuszczą.
- Słucham. - Stanąłem przy nich. Wcale rozbudowaną musieli mieć muskulaturę, słowem tęgie chłopy!
- Oddaj co nasze, życia nie ryzykuj.
- Proszę wybaczyć panowie, ale nie wiem o czym mowa.
- Możemy rychło pamięć przywrócić! - uniósł się Drugi podnosząc nogawkę. Do kozaka przypięty miał nóż.
Tej nocy nie przeżyję, tak pomyślałem.
- Skąd wiecie o kamieniu? - palnąłem.
- O czym? - Przybliżył się Pierwszy.
Zająknąłem tylko, coś wycedziłem przez zęby. Drugi szarpnął mnie za rękaw. Złapał kowalskimi dłońmi za nadgarstek i mocno przyłożył do blatu. Pierwszy wyciągnął nóż. Maciej wyskoczył zza lady, but Pierwszego skutecznie odparł atak chłopca. Leżał pod kominkiem ledwo przytomny. Nie mogłem drgnąć sparaliżowaną ręką.
- Zdaje się, że wspomniałeś o kamieniu. Gdzie?! - Pierwszy wbił ostrze noża obok mojej uschniętej dłoni.
Milczałem, tym razem wolałem zupełnie nic nie mówić, ale to ich rozwścieczyło bardziej. Drugi puścił mój nadgarstek, złapał za kołnierz i niemalże wbił mnie w ścianę. Słyszałem jak deski za mną trzasnęły. Miałem nadzieję, że to kręgosłup i lada moment śmierć zakończy moją niedolę.
- Gracie mi na nerwach! - krzyknął Drugi. - Gdzie jest kamień?
Pokazałem mężczyźnie w graficie na jego dłoń mocno opartą o gardło. Nieco zwolnił ucisk.
- Na Boga - łapałem powietrze do płuc - nie znam żadnego kamienia, nie wiem o czym mówicie. Zlitujcie się...
Przerwała mi pięść któregoś, uderzenie było szybkie i mocne. Upadłem na podłogę. Patrzyłem tylko na te cholerne grafitowe kozaki. Przed oczami zrobiło się ciemno. Coś jeszcze mówili, ale całkiem utraciłem zmysły.
- A pogrzebcie sobie w gównie!
Poczułem ból na głowie, żebrach, znów na głowie, piersiach i nogach. Drzwi otwarto z hukiem. Uderzenia ustały, ból się podwoił. U wejścia zrobiło się czarno, a czerń ta rychło zmieszała się z grafitem. Szczęk broni, kurz wzniecony, krzyki i łamane deski.
- Macieju - zwróciłem się ostatkiem sił - nalej swemu panu piwa... o tak! to najlepsza kołysanka jaką znam.
Komentarze (3)
Pozdrawiam :).
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania