Krwawy statek #1

– Ciociu! Ciociu! – Wołało drobne dziecko w prostej, lecz schludnej koszuli, wyciągając małe rączki w stronę lekko pulchnej kobiety odzianej w fioletową, gustowną sukienkę. Nie wyglądała najlepiej… Lecz może to dlatego, iż była na chyboczącym się statku, który co jakiś czas zmieniał kurs?

– Tak, kochanie? – Pochwyciła bez trudu niezbyt duże dziecko, a w jej oczach zaiskrzyła się szczera miłość. Uciekały z kraju, w którym panowała epidemia- je było bez problemu stać na ucieczkę statkiem, który był już ostatnim, który wypływał z portu. Jednak wszyscy na nim okropnie się stresowali. Co się stanie, jeżeli jednak wirus zostanie rozprowadzony także tutaj? Ponadto, widok tych wszystkich cierpiących, umierających ludzi, unoszących ręce do nich w geście błagania sprawił, iż delikatna kobieta zaszlochała z rozpaczy. Ale nie mogła ich zabrać, wiedziała o tym.

– Nudzi mi się! – Wyznała dziewczynka o mahoniowym odcieniu włosów, bawiąc się srebrnymi kolczykami opiekunki. Nie była jej prawdziwą matką, lecz małej to nie obchodziło. Jej p r a w d z i w a mamusia cały czas przyprowadzała do domu nowych mężczyzn, których porzucała po tygodniu. Jednak dziecko musiało przyznać, iż była niesamowicie piękna. To była jedyna zaleta rodzicielki, która się tym wywyższała, usiłując wzbudzić zazdrość przeciętnie ładnej siostry, która za to potrafiła bezkonkurencyjnie jedną rzecz; obdarzyć miłością i zaufaniem.

 

– Możemy zjeść ciasteczka! – Zaproponowała kobieta, mimo, że dla niej nie był to dobry pomysł. Damie nie wypadało wymiotować, nawet, gdy ma się chorobę morską.

 

– Ale one musiały być bardzo drogie… – Stwierdziło cicho zaskoczone dziecko. Rzeczywiście, w tym świecie to był prawdziwy rarytas. Nawet one musiały bardzo oszczędzać na ten nie wszystkim dany luksus.

 

– I tak musimy je kiedyś zjeść! – Zaśmiała się perliście jasna blondynka, idąc z ubranym w szelki i krótkie spodenki maluchem w stronę ich małego „pokoiku”, gdzie mogły trochę odpocząć. I, oczywiście, spożyć w spokoju i z uśmiechem słodycze.

 

~

 

O n a była wściekła. Bardzo wściekła, rozgoryczona, napełniona pogardą do całego świata, szczególnie do zdradzieckich sponsorów, którzy mieli wypromować te cholerne szkice!

Hebanowe kosmyki młodej dorosłej były ułożone w niezbyt ułożony warkocz, elegancko spięty w kok. Udawała z wprawą, że jest spokojną i ponętną bogaczką, która pije wytrawne czerwone wino, lecz tak nie było.

 

O n a nigdy nie była sprawiedliwą osobą. Jej charakter nigdy nie był dobry. Oszukiwała, kłamała, czasem kradła, lecz trzeba było jej przyznać niezaprzeczalną urodę. Była posiadaczką pełnych, czerwonych ust, a jej bladą twarz okalały lśniące włosy. Nie było dnia, gdy nie była odziana w drogą suknię. Miała jednak wielki problem, który sprawił, że jej dotychczasowe życie całkiem się rozpadło.

 

Była bezpłodna.

 

Gdy sobie to uświadomiła, odszedł od niej narzeczony, lecz nie było wielkiej straty- i tak go nie kochała. To nie był ślub z miłości, a dla pieniędzy i reputacji. Nie to było najgorsze, a to, że nagle wszyscy przestali mieć chęć posiadania chociażby jednej kolekcji jej ubrań. Jedyną deską ratunku, chociaż ryzykowną, był wyjazd za granicę, by tam rozpocząć od nowa.

Wtem rozmyślania młodej projektantki przerwał szorstki głos jakiegoś niezwykle nieciekawego kelnera, który chciał jak najszybciej zejść z oczu kobiety.

 

– Podać coś jeszcze, czy to już koniec Twego posiłku, Madame? – Zapytał z fałszywą grzecznością. Nasza bohaterka nie zastanawiała się zbyt długo, wygłodniałym wzrokiem zerkając co chwila na wypełnioną pieniędzmi teczkę, którą nosił mężczyzna. Oblizała wargi, drżąc lekko. A co jej szkodzi…

 

– Myślę, że to koniec, kochanie. – Uśmiechnęła się, korzystając w pełni ze swojej urody.

 

Nie muszę mówić, jak to się skończyło, i tłumaczyć, dlaczego kilka godzin później biedny kelner został wyrzucony z pracy za to, iż pozwolił, by ktoś tajemniczym sposobem ukradł dorobek szefa.

 

~

 

W dwa dni potem o n dowiedział się o złodzieju, który obrabował jakiegoś sługusa w restauracji. O n nie był zbyt bogaty, ale w swojej marynarce (którą ukradł…) wydawał się jakąś ważną osobistością, więc za pomocą drobnej łapówki dostał się na pokład. Nie zamierzał tam zgnić, a potem zostać spalonym razem z innymi nieudacznikami. Jeżeli tam już nie było pieniędzy, musiał szybko wyemigrować – proste i logiczne!

 

Jego rude, zapuszczone w męską kitkę włosy lśniły w blasku księżyca, gdy szedł z maską przez drewniane deski, co jakiś czas wychylając się za burtę. Statek był ogromny, a wszyscy już spali. Czuł się bezpieczny, ale zachował czujność, spokojnie ściskając pistolet ukryty w kieszeni. Nie wystrzeli, wiedział to. Miał doświadczenie, pomimo dopiero niedawno ukończonych dwudziestu trzech lat. A może dwudziestu dwóch? Już stracił rachubę.

 

Wtem na jego głowę upadło kilka kartek zapisanych starannym pismem. Odruchowo odwrócił się spłoszony, wyciągając pistolet i celując nim w ciemność i ledwie po chwili zorientował się, iż „pocisk” wylądował z góry. Spojrzał w górę i to było jego błędem. Powinien natychmiast wycofać się w cień i szybko uciec.

 

Z góry patrzyła na niego zmieszana twarz młodzieńca, który najwyraźniej upuścił dokumenty. Nic w tym dziwnego, strasznie drżały mu ręce. Wyglądał, jakby zaraz miał się rozszlochać z nerwów. Niezgrabnie zeskoczył z drabinki i już po chwili podbiegł do wmurowanego w posadzkę rudowłosego. Cholera, cholera, cholera. Złapali go.

 

– Bardzo przepraszam, Proszę Pana! Musiałem coś wyjąć z torby i mi wypadło, wybaczcie! – Szybko pozbierał z drewnianej podłogi cenną dla niego rzecz, nie zauważając broni i maski mężczyzny tuż obok. Ocuciło go dopiero uczucie chłodnego metalu na skroni. Na ten gest wzdrygnął się i odruchowo spojrzał rozbieganymi oczyma w bok, czując pochłaniające go przerażenie. Był zbyt zszokowany, aby krzyczeć. Spojrzał w beznamiętną maskę złodzieja, który zauważył, że chłopak ma drgające w różne strony źrenice. Jak się to nazywało? Oczopląs…?

 

– Oddawaj pieniądze, natychmiast. – Warknął napastnik, przyciskając lufę mocniej.

 

– Nie mam! – Wyjęczała ofiara, nerwowo zaciskając ręce na swoim płaszczu. – Jestem tutaj tylko dlatego, że jestem lekarzem!

 

Przez chwilę o n nie wiedział jak zareagować. Może szatyn kłamie? Jednak nie wyglądał na takiego.

 

– Trudno. – Stwierdził nagle więc rudowłosy, prędko odrywając broń od jego głowy. – Ale oddaj te dokumenty, natychmiast. – Rozkazał, udając, że wcale nie jest zaciekawiony. – A jeżeli komukolwiek powiesz o mnie… Na pokładzie zabraknie medyka.

 

Po tych słowach zostawił ofiarę, która patrzyła na niego w przerażeniu. Ale jednak ocalił go. Cóż… Może nie był taki zły?

 

 

~SeneZaki

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Kajamoko 05.06.2016
    Większych błędów nie widziałam. Bardzo mi się spodobało ^^ Super tytuł.
    Dałam 5 i czekam na następne rozdziały.
  • Senezaki 08.06.2016
    Ogromnie dziękuję :))
  • Chomik nr.7 08.06.2016
    Parę typowych błędów jak to, że w opkach Tobie małą, no i jak dla mnie zabrakło opisów, ale w Twoich pracach zawsze czuć taką dziecięcą naiwność i chęć poznania świata, co w Tobie lubię. :D Dam czwóreczkę, zwłaszcza za pierwszy akapit, któremu reszta nie dorasta do pięt
  • Senezaki 10.06.2016
    Ogromnie dziękuję :'D Jakoś nie mogę się odzwyczaić od dawania Tego cholernego "Tobie"! XD Druga część już w pisaniu B')

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania