Księżniczka
Hej, to znowu ja. Tym razem nie porzucę opowiadania po pierwszym rozdziale, a przynajmniej się postaram. Chciałabym, żebyście napisali w komentarzach, co chcielibyście przeczytać dalej.
Gdy miałam pięć lat, byłam przekonana, że rodzina to rzecz święta i nie da się jej zniszczyć. W ogóle uznawałam za prawdziwe wiele teorii, które zostały w brutalny sposób obalone przez bezlitosne życie. Teraz jestem wiecznie smutną piętnastolatką, która nie może znaleźć swojego miejsca w Domu Dziecka, w którym mieszkam od dziewięciu lat. O rodzicach praktycznie nic nie wiem. Zostały mi po nich tylko urywki wspomnień i kilka rzeczy osobistych takich jak dwie lalki i jedna mała sukienka, które kupili mi, gdy jeszcze byliśmy razem. Z tego co wiem, rodzice nigdy nie narzekali na brak pieniędzy. Właściwie… byli jednymi z najbogatszych ludzi w kraju. Zginęli w wypadku samochodowym, gdy ja byłam w przedszkolu. Nie mam żadnych krewnych, więc trafiłam tutaj, a pieniądze ulokowano na koncie oszczędnościowym w banku. Nie potrzebuję ich. Co one mogłyby mi teraz dać? Jedynie strach o to, że ktoś mógłby mi je zabrać. W naszym bidulu są naprawdę różne dzieciaki, a większość z nich przed trafieniem tutaj miała gorzej niż zwierzęta. Kradzież była jedynym sposobem na utrzymanie siebie i swojej rodziny. Ja jestem jedną z nielicznych, która wiodła wcześniej normalne, szczęśliwe życie.
- Joasiu, pani Chmielewska na ciebie czeka.
W drzwiach mojego pokoju stanęła Lisica. Nazywamy ją tak, bo najczęściej nosi torebkę z małym liskiem. Jest naprawdę okropna. Torebka, nie pani.
- Pani Chmielewska? – zdziwiłam się na głos, nim zdążyłam ugryźć się w język.
- Tak. Jest w swoim gabinecie.
Lisica spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie, a ja poczułam, jak powoli zaczyna ogarniać mnie poważny niepokój. Co tym razem zrobiłam?
- Witaj, Asiu.
Dyra miała około pięćdziesiątki, była dość niska i szczupła, a na nosie nosiła okulary o wyjątkowo grubych szkłach.
- Dzień dobry pani dyrektor – odezwałam się nieśmiało.
- Asiu, pewnie domyślasz się, po co cię tu wezwałam, prawda?
Najchętniej odpowiedziałabym, że tak, ale co zrobię, jeśli Chmielewska każe mi przyznać się osobiście do winy, a ja nie będę wiedziała nawet, o co jestem posądzana.
- Nie, proszę pani.
Uniosła brwi i spojrzała na mnie z dezaprobatą.
- Dlaczego dosypałaś trutkę na szczury panu Kowalskiemu.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Nie byłam święta, każdy o tym wiedział, ale nigdy nie zrobiłabym czegoś tak okropnego.
- Co masz na swoją obronę? – spytała oschle dyrektorka, nie spuszczając ze mnie oka.
- Nic – odpowiedziałam bezczelnie. Byłam wściekła. Dlaczego to zawsze mnie przypisuje się wszystko co złe w tym cholernym bidulu? – Nie muszę się bronić. Jestem niewinna. Niech pani lepiej innych wychowanków albo wychowawców pilnuje.
Powiedziałam o jedno zdanie za dużo. Od razu to zauważyłam.
- Zapraszam do izolatki – powiedziała Chmielewska przez zaciśnięte zęby. – Niedługo przyjedzie policja.
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania