Księżniczka, która pokochała smoka

Gracja jeszcze raz przeczytała właśnie napisane wypracowanie i po upewnieniu się, że nie ominęła żadnego z punktów, które były podane w temacie, odetchnęła z ulgą. Odłożyła długopis do piórnika i zamknęła zeszyt, składając go na starannie ułożony stosik książek i przyborów, które będą jej jutro potrzebne w szkole. Dziewczyna od małego lubiła organizację i porządek, każdy posiadany przez nią przedmiot miał określone miejsce, w którym znajdował się, gdy nikt go nie używał. Pod tym względem Gracja była zupełnym przeciwieństwem swojego starszego o osiem minut brata bliźniaka.

Dziewczyna wstała i pobiegła w stronę drzwi. Po drodze chwyciła z wieszaka bluzę należącą do kompletu wraz z jej strojem koszykarskim oraz wzięła z szafki twardą, pomarańczową piłkę. Przed opuszczeniem swojej sypialni zerknęła pospiesznie na zegarek.

− Jest szesnasta czterdzieści pięć – powiedziała do siebie. – Około dziewiętnastej będę musiała wrócić do domu, dodać do tego dziesięć minut spaceru i ewentualne namawianie Dawida na towarzyszenie mi… Wychodzi mniej więcej dwie godziny solidnego treningu.

Uśmiechnęła się pod nosem i wyszła z pomieszczenia. Od razu skierowała się do pokoju swojego bliźniaka, gdyż teraz nie miała ochoty na samotne wrzucanie piłki do kosza, potrzebowała prawdziwego meczu jeden na jednego. Otworzyła drzwi bez pukania, już dawno ustalili, że mogą tak robić.

− Brat, gramy w kosza? – zapytała, wchodząc do sypialni Dawida. Prawie zawsze się tak do niego zwracała, rzadko kiedy po imieniu. Kiedyś ubzdurał sobie, że osiem minut to wielka różnica wieku i oczekuje od młodszej siostry, czyli Gracji, szacunku i że ma go nazywać „starszym bratem”, na co ta uparcie nie chciała się zgodzić. Po kłótni oraz próbach przekupienia bliźniaczki żelkami, Dawid zgodził się na kompromis. Od tej pory wołali na siebie „brat” i „siora”.

− Coś mówiłaś? – odpowiedział Dawid, zdejmując słuchawki. Właśnie leżał na łóżku i wpatrując się w sufit, kontemplował sens istnienia i istnienie sensu, a przynajmniej tak się Gracji zdawało. Odkąd poszli do gimnazjum, chłopak przemienił się w niesamowitego „filozofa”, chociaż do Arystotelesa było mu daleko.

− Tak głośno słuchasz tej muzyki, że nie słyszysz, co do ciebie mówię. Słuch sobie zniszczysz. Pytałam, czy zagrasz ze mną w koszykówkę. Niedługo zaczyna się sezon turniejów, to oznacza ciężką pracę dla naszych drużyn. Nie sądzisz, że trening dobrze by ci zrobił?

Chłopak zerknął na siostrę kątem oka, po czym ziewnął głośno i podniósł się z pozycji leżącej. Leniwie rozejrzał się po swoim łóżku, oglądając porozwalane wszędzie zeszyty, stare opakowania po gumach do żucia i inne przedmioty codziennego użytku. Wkrótce przeniósł wzrok na swoją siostrę, która już lekko zniecierpliwiona stała oparta o framugę drzwi i podrzucała piłkę do koszykówki. Znowu opadł na plecy z westchnięciem rezygnacji. Determinacja Gracji sama w sobie była wyczerpująca.

− A co było z polskiego? – Dawid ni z gruszki, ni z pietruszki postanowił zmienić temat.

− Baśń do napisania. Własnoręcznie wymyśloną – odparła Gracja. – No błagam, nie mów mi, że jeszcze nie zacząłeś?

− W przeciwieństwie do mojej wprost genialnej bliźniaczej siostry, która z każdego przedmiotu zbiera same szóstki, to nie, nie zacząłem. Zakładam, że ty już skończyłaś?

− Dobrze zakładasz. I nie napiszę za ciebie, wybij to sobie z głowy.

− Wcale o to nie proszę, ale przeczytaj mi swoje.

− A czemu miałabym to robić?

− Po prostu się mnie posłuchaj.

Dziewczyna, chcąc nie chcąc, wykonała polecenie starszego brata. Powlekła się do swojego pokoju, wzięła z biurka zeszyt od polskiego i po chwili była z powrotem w sypialni Dawida. Otworzyła zeszyt na stronie, gdzie znajdował się początek wypracowania i wzięła głęboki oddech. Z jakiegoś powodu czuła niesamowite zdenerwowanie, chociaż była przyzwyczajona do tego, że jest w centrum uwagi. Jako że była rzucającym obrońcą w swojej drużynie koszykarskiej, trudno jej było być nieśmiałą. A teraz bała się przeczytać baśni przed bratem. W końcu odpędziła negatywne myśli i zdmuchawszy grzywkę z czoła, zaczęła czytać.

 

"Dawno, dawno temu, w krainie, która nie istnieje już od bardzo wielu lat, urodziła się księżniczka. Rodzice nadali jej imię Łucja Eliza, jednak odkąd dziewczynka nauczyła się mówić, przedstawiała się jako Lucy. Mawiała, że to brzmi bardziej książkowo, a ponieważ była księżniczką, nikt nie miał prawa się jej sprzeciwić, toteż od najmłodszych lat na ukochaną córkę króla oraz królowej wołano Lucy. Dziewczynka była rozkosznym dzieckiem – miała ogromne, brązowe oczy jak u jelonka oraz złote włosy, które opadały na jej ramiona w delikatnych falach – ale jej usposobienie niepokoiło nieco rodziców i pałacową służbę. Lucy zamiast bawić się lalkami, których miała całe kufry, wolała spędzać swoje dni w zaciszu biblioteki, czytając coraz to grubsze i bardziej skomplikowane tomy. Z jej ust nigdy nie padło także pytanie, kiedy będzie mogła wyjść za mąż za jakiegoś przystojnego księcia na białym rumaku. Matka dziewczynki zaczynała się tym martwić i już była bliska wezwania nadwornego lekarza, by sprawdził, czy małej następczyni tronu cos nie dolega, jednak jej mąż polecił, że to się zmieni z wiekiem. Wszyscy w to wierzyli. Oprócz oczywiście samej Lucy, która dobrze wiedziała, czego chce.

Lata mijały i z roześmianego szkraba wyrosła śliczna panna. Kiedy skończyła siedemnaście lat, do jej ojca zaczęły przychodzić całe rzesze zalotników. Wszyscy chcieli jak najszybciej pojąć Lucy za żonę, jednak ta odmawiała każdemu z nich, bez wyjątku. Odrzucała nawet zamożnych i wpływowych monarchów z najdalszych krajów. Król uznał zachowanie córki za zwykłe nastoletnie humory i postanowił coś z tym zrobić. Po kilku dniach korespondencji z jego dobrym znajomym, który był też władcą sąsiedniego królestwa, w głowie ojca Lucy pojawił się plan, który miał zostać wprowadzony w życie już niebawem. Lucy została wtedy zaproszona do gabinetu ojca na „poważną rozmowę”.

− Dzień dobry, ojcze – powiedziała dziewczyna, dygając. Król uniósł wzrok znad listu, który wyglądał na bardzo ważny i pozdrowił córkę skinięciem głowy. Gestem dłoni wskazał puste krzesło, na którym księżniczka przysiadła.

− Witaj, Łucjo Elizo – rzekł, prostując plecy. – Chciałbym porozmawiać z tobą na temat twego zamążpójścia.

− Ale ja już ojcu mówiłam, że nie wezmę ślubu. Przynajmniej nie teraz. Chcę wyruszyć sama w podróż, zobaczyć wielki świat na własne oczy, nie tylko przez opisy w książkach. Zresztą ja chcę sama wybrać tego, którego poślubię i na pewno nie będzie to jakiś nadęty monarcha w przyciasnych rajstopach.

− A ja jestem twoim ojcem i w tej kwestii decyzja należy do mnie oraz twojej matki. Postanowiliśmy więc zamknąć cię w wieży strzeżonej przez smoka. Ten, który cię wybawi, zostanie twoim mężem i nie będziesz miała nic przeciwko temu. Tyle miałem do powiedzenia, możesz odejść.

− Ale...

− Lucy. Bez dyskusji.

Dziewczyna zacisnęła szczękę w złości i wybiegła z gabinetu ojca, głośno trzaskając przy tym drzwiami. Skierowała się do swojej sypialni, a kiedy już się tam znalazła, zamknęła się na klucz i zaczęła płakać w poduszkę. Nawet nie ze smutku, tylko z bezsilności. Nie chciała zostać wepchnięta do klatki tylko dlatego, że wszystkie dziewczyny w jej wieku wychodziły teraz za mąż, ale nie umiała zawalczyć. Chociaż nawet, gdyby spróbowała, to nic by nie zdziałała. Zacisnęła ręce w pięści, a jej szlochy stały się głośniejsze.

− To takie niesprawiedliwe!

Na nic jednak się zdał płacz oraz błagania księżniczki. W końcu znalazła się w wysokiej wieży, odcięta od reszty świata, z tylko jednym oknem. Rozłożyła swoje ukochane książki na półkach i oparła o ścianę miecz, który kiedyś ukradła z pałacowej zbrojowni, ale i tak czuła się tutaj strasznie samotna i znudzona. Smok z jakiegoś powodu też się nie pokazywał. Lucy już po tygodniu czuła, że nie wytrzyma.

Jednak kiedyś, gdy dziewczyna siedziała na szerokim parapecie i czytała historię swojego państwa, usłyszała nad głową jakiś trzask, a następnie pisk. Odłożyła książkę na niski stolik i chwiejnie wstała. Złapawszy się ramy okna, wyjrzała na zewnątrz, starając się utrzymać równowagę. Na początku nic nie zauważyła, ale po chwili jej wzrok napotkał młodego chłopaka, który był ubrudzony smołą. Miał przydługie, jaskrawozielone włosy, które ściągnął w kucyk oraz parę czerwonych skrzydeł, wyrastających z jego łopatek. Lucy najpierw krzyknęła, gdyż nigdy przedtem nie widziała człowieka, który miałby skrzydła, jednak potem wróciła do zmysłów.

− Kim jesteś? – zapytała, lekceważąc jedną z żelaznych zasad swojego dzieciństwa, czyli żeby zawsze przedstawiać się zanim zada się pierwsze pytanie.

− Ja? Ja jestem… - zaczął chłopak, który wcale nie wydawał się być zdziwiony widokiem elegancko ubranej dziewczyny stojącej na parapecie. – smokiem tej wieży.

− He?! Ale ty jesteś człowiekiem! Dokładnie takim, jak ja!

− No nie do końca. Ty nie umiesz się zamieniać w smoka. Ja przykładowo umiem. Tylko nie umiem się zachowywać jak smok, dlatego moja wieża stała pusta przez długi czas. A teraz ty tutaj przyszłaś! To znaczy, że nie jestem już wyrzutkiem!

− Jestem Lucy.

- Nico.

Księżniczka roześmiała się i stwierdziła, że z towarzystwem przebywanie w tej wieży może okazać się znośne.

Z dnia na dzień, rozmowy z Nico coraz bardziej jej się podobały. Chłopak miał poczucie humoru, interesował się mechaniką. Często jego wynalazki kończyły się wybuchami, ale jego skóra była ognioodporna, więc nikomu to nie przeszkadzało. Lucy spędzała prawie każdą sekundę swojego czasu w towarzystwie chłopaka-smoka i szczerze myślała, że może w tej wieży zamieszkać już na zawsze.

Niestety, w końcu nadszedł dzień, kiedy to jakiś śmiałek postanowił podjąć próbę odbicia księżniczki Łucji Elizy i zdobycia prawa do jej ręki. Dziewczyna pisała wtedy wiersze w małym notesiku, siedząc jak zwykle na swoim ulubionym balkonie. Do jej uszu dotarł dźwięk końskich kopyt, toteż podniosła wzrok znad kartki. Ujrzała ciemny kształt, który powoli się zbliżał. Dostrzegła, że jest to czarny ogier, wiozący na grzbiecie jeźdźca w ciemnej, tytanowej zbroi, który w dzierżył w dłonie ciężki, ostry miecz. Nico, który lewitował spokojnie i strugał sobie w drewnie oznajmił, że zamieni się w smoka i pójdzie sprawdzić, co to za jeden. Jak powiedział, tak uczynił.

Lucy spodziewała się szybkiego powrotu, jednak on nie nadchodził. Ogarnął ją nieprzyjemny niepokój, więc zerknęła w dół. To, co zobaczyła, odebrało jej mowę. Strach doszczętnie ją sparaliżował.

Właściciel kruczoczarnego konia był księciem, który przyszedł zawalczyć o uwięzioną w wieży księżniczkę. Żeby się do niej dostać, musiał zabić smoka, który pełnił rolę strażnika. Stał teraz dumnie, z połyskującym ostrzem w dłoni. Atakował Nico bezlitośnie, a ten próbował się obronić ogonem. Chciał uniknąć ziania ogniem, gdyż dookoła było pełno wysuszonej przez słońce trawy. Mimo swoich rozmiarów, którymi znacznie przewyższał przeciwnika, z powodu niedoświadczenia w walce był po prostu słabszy. Lucy wiedziała, że jeżeli ona czegoś nie zrobi, to Nico zginie. A ona była pewna, że go kochała. Była księżniczką, która się zakochała w smoku.

Pospiesznie chwyciła swój miecz i wyskoczyła przez okno. Wieża była wysoka, jednak księżniczka wierzyła, że nic się jej nie stanie. Zamierzała wylądować na grzbiecie Nico i jakimś cudem, tak się stało. Łuski smoka, chociaż twarde, pokrywały miękkie ciało, łagodząc upadek dziewczyny. Szybko się po nim podniosła i skierowała miecz w stronę księcia, który miał zamiar zabić jej ukochanego.

− Nie waż się go tknąć – powiedziała, wprawiając przeciwnika w kompletne osłupienie.

− Czemu? Przecież on jest zły, smoki zawsze są. Zło trzeba eliminować.

− A może to ty jesteś tym złym? Źli są ci, którzy dostają tę nalepkę od urodzenia, którzy z założenia są wrzodem świata, czy może ci, którzy posądzają niewinnych, którzy gotowi są zabić dla własnego interesu? Które zło trzeba eliminować – to z nazwy czy to istniejące?

Po wypowiedzeniu tych słów, Lucy przycisnęła końcówkę swojego miecza do gardła księcia, który nerwowo przełknął ślinę. Napotkał wzrok księżniczki, który był przesycony determinacją i pewnością siebie, był aż ostry. Monarcha zrobił szybki unik, wsiadł na swojego konia i odjechał tak szybko, aż się za nim kurzyło. Blondynka wypuściła swoje ostrze, a ono upadło z głuchym dźwiękiem na trawę obok niej. Dziewczyna odwróciła się i jej wzrok napotkał Nico, który zamienił formę na ludzką.

− Czyli w końcu to nie ja jestem tym złym? – zapytał pół żartem, pół serio. Lucy wzruszyła ramionami, po czym posłała mu ciepły uśmiech.

− Nie wiem. Po prostu jesteś inny, ale to niekoniecznie zła rzecz. Ja sama jestem taka. W końcu jestem księżniczką, która pokochała smoka!

Dalej było tylko lepiej. Lucy i Nico wzięli ślub, ale było to później, kiedy księżniczka już zwiedziła cały świat, oczywiście z nim u jej boku. Zamieszkali w tej wieży, w której się spotkali i żyło im się bardzo szczęśliwie. Ich historia trafiła też do centrum królestwa i długo potem mówili o księżniczce, której serce wybrało smoka, tej, która przełamała barierę między dobrem a złem."

 

Gracja odetchnęła z ulgą, kiedy skończyła czytać swoją baśń Dawidowi. Nerwowo na niego spojrzała, obawiając się jego reakcji. Na jego twarzy malował się uśmiech, a po chwili dziewczyna usłyszała oklaski.

− No no, rzucający obrońco, nie wiedziałem, że taki pisarz z ciebie. Fajne było, a skoro już usłyszałem twoją bajkę, to zagrajmy w kosza.

− To miał być komplement? A nie możemy, bo ty jeszcze nawet nie zacząłeś!

− Nie powinnaś mi tak łatwo wierzyć, siora. – Dawid poderwał się na równe nogi, wyrwał Gracji z rąk piłkę i ze śmiechem pobiegł w stronę drzwi wyjściowych. Jego bliźniaczka podążyła za nim, chociaż pod nosem wyzywała go od najgorszych i przysięgała zemstę.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • KarolaKorman 27.02.2016
    ,,Własnoręcznie wymyśloną –'' można coś zrobić własnoręcznie, ale tu raczej: wymyśloną przez siebie
    ,,− Po prostu się mnie posłuchaj.'' - bez ,,się''
    ,,zeszyt od polskiego'' - do polskiego
    ,,zdmuchawszy grzywkę z czoła, '' - zdmuchnąwszy
    ,,córkę króla oraz królowej'' - tu zamieniłabym na: królewską córkę
    ,,następczyni tronu cos nie '' - coś
    ,, który w dzierżył w dłonie ciężki,'' - który dzierżył w dłoniach ciężki,
    Jak zobaczyłam taki długi tekst, to chciałam zrezygnować, ale kiedy zaczęłam czytać, to przestałam, jak skończyłam :)
    Podobała mi się ta opowieść. Widziałam w niej Lucy siedzącą na parapecie z opowiadania Neli i tym bardziej byłam ciekawa końca :) Było trochę błędów i kilka bardzo długich zdań i za to 4 :)
  • Majeczuunia 28.02.2016
    Dziękuję za wypisanie błędów, koniecznie je muszę poprawić. I oczywiście za komentarz ♥
  • KarolaKorman 28.02.2016
    Majeczuunia ♥♥♥
  • nagisa-chan 27.02.2016
    o jak miło się czytało jak ja lubie romanse z nitką fantazji piąteczka majeczuuniu
  • nagisa-chan 27.02.2016
    nutką
  • Majeczuunia 28.02.2016
    Hiyori!! A tak na poważnie, to dziękować :**
  • martusia 28.02.2016
    księżnicka I smok... dziwne połączenie ale fajnie się czytało 5
  • Majeczuunia 28.02.2016
    O hej Marta, zrobiłaś pracę domową z science?
  • NataliaO 03.03.2016
    ładniutkie, czytało się przyjemnie; fajny pomysł na romans ; 5:)
  • Neurotyk 05.03.2016
    Majeczuunia, proszę, jest już dla Ciebie wersja smerfów :)
  • Alka 08.03.2016
    Pinkne Xp

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania