Księżyc bez litości

Wpatrując się w księżyc nocy, szukając w nim pomocy

rozmyślając o pięknie dziczy, jak zwierzyna na sile liczy

rozglądając się dookoła, widzę domy, część kościoła

przepełniony dziwnymi odczuciami, żądzą mordu

i gdy już spokój miał mną ogarnąć, pies mnie zaskoczył

duży, ze szczęką niczym gardą, wyskoczył, złapał rękę

wtem ja go szybko do podłogi, łamię łapę i wbijam. Zwłoki

już oczami nie rusza, szkarłat się leje a ja świadomy aż drętwieje

chwila namysłu, bólu nie ma, przecież to sen więc nic nie zmienia

rozjuszony taką myślą, postanowiłem pójść za korzyścią

widząc przechodzącą osobę, jednym szybkim sposobem

rozciąłem gardło, widzę czerwień, najpiękniejszy odcień

chce jej więcej, chcę w niej kąpiel, ruszam więc przed siebie

oglądając gwiazdy na niebie, z rozweselonym wzrokiem

przechadzam się i rozcinam, czuć już ode mnie zwłokiem

jakimś cudem ranek zastałem, całej wioski nie powybijałem

słońce spojrzało mi do oczu, wtedy zauważyłem że to nie sen

to nie mój pokój, lecz przed domem kolegi stałem z jego mamą

trzymając ją za włosy, na końcu gardło, które o nóż mój się otarło

stojąc na tych których w jedno miejsce zniosłem, dowiedziałem się że

czekając przez całą wiosnę, życia resztę spędze nieznośnie

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania