labirynt umysłu-tekst cz.2
Opuszczając ciemne oblicze pokoju, znalazłem się w nocnej scenerii, w której wszystko staje się pełne zachwytów od nieznajomych, wtłoczonych w nią i tworzących całość. To wtedy pomimo moich stanowczych protestów, Mruczysław nakazał mi przebyć drogę do, "Zjedz to raz"- autobusem. Myślałem, że on miał rację, bo na tą, niezwykle długą i pełną napięcia chwilę, nic złego się nie wydarzyło. Czas płynął jak wieczność, natrafiając na przeszkody z mojego względnego ja. W pewnym momencie znalazłem się na miejscu kierowcy, wprawiło mnie w dość ciężki kawał konsternacji, nie wiedziałem co mam robić. Zaczęło padać - naprawdę mocno, co jeszcze bardziej mnie pogrążyło. Na przejściach mieniło się od zieloności i czerwieni, aż została tylko ta pierwsza. Gdy usłyszałem głos kota:
- światło to zło grasujące w ulewny deszcz a ty jesteś pośrodku tego zawistnego zielonego światła.
Po czym wszystko rozumowanie zniknęło ponownie. Został tylko mrukliwy odgłos wprawiający me ciało w dreszcze. Pojawił się z tej niepewności drugi, wręcz karzący mi się obudzić. Gdy otwarłem oczy, zobaczyłem najpierw- rażące promieniejące do mnie i mojego wnętrza słońce. Wzrok nie przywykł jeszcze do tej światłości. Powoli rozpoznawałem dalsze części tego co było. Tam, jakby od zawsze na zawsze i było przechowywane w mojej pamięci. Czułem, że to już było, to bardzo niejasne wrażenie mnie nie opuszczało. Po raz kolejny wydarzyło się jeszcze raz to samo i tak w kółko, jakbym był zamknięty w pętli czasu, tylko teraz już w rzeczywistości. Próbowałem skupić myśli na pomieszczeniu, w którym prawdopodobnie się znajdywałem, nie wiedziałem, gdzie poniósł mnie, mój nie do końca jeszcze określony, teraźniejszy ja, budzący się do życia. Nie tylko ja byłem tam, co wprawiło mnie w dostatecznie duży, wiecznie nienasycony niepokój. Zauważyłem starszego mężczyznę w białym uniformie. Kazał mi przeglądnąć się w lustrze i powiedzieć co widzę. Myślał, że jestem szalony co wprawdzie, może, nie odbiegało zbyt wiele od prawdy. Norma we mnie malała i malała, aż ściśnięta pękła i wydobyło się z niej wariactwo. Niepewnie kroczyłem po linii normalności, aby po latach, spaść w głęboką otchłań szaleństwa. W odbiciu swym zobaczyłem to, co widzę na co dzień. Kot chcąc mi pomóc, zaczął opisywać mnie w dość złożony sposób, na pewno wyszedłbym na nienormalnego przytaczając dosłownie to:
- przystojny mężczyzna, włosy nieposkromione przez niczyją uwagę, kręcone, pozostawione na wieczną nieprzychylność właściciela. Wąsy podkręcone ku górze. Czarna, pośród dalszej czerni -koszula oraz wytarte spodnie. Kapelusz mówiący sam przez siebie o historii swoich lat, których nie było mało. Odpowiedziałem niezbyt obszernie wręcz zdawkowo:
- Siebie
- Siebie czy Siebie w sobie?
- Muszę dotrzeć do najgłębszych pokładów Pańskiego jestestwa
Podał mi Test Rorschacha, wszędzie widziałem kota, ale przy którymś z kolei kleksie, zobaczyłem rybę, która następnie się zmaterializowała.
- Cierpię na rybocholizm, a słowa tego doktorka wprawiają mnie w dziwne stany, w których chcę jak najwięcej tych ryb ryb ryb ryb
Zaczął naśladować samolot krążąc po gabinecie krzyczał:
- Lecę po rybki, moje kochane rybki
W którymś momencie, kot uniósł się i poszybował rozrywając dach budynku. Moje myśli odpływały, nie mogłem wypowiedzieć z siebie ani jednego słowa, odpływały razem z odlatującym kotem. Więc opuściłem gabinet nie odzywając się. Potrzeba nieuzewnętrznienia się mnie, opuściła i nie chciała już więcej przebywać w moim umyśle. Gdy zszedłem na dolne piętro budynku zobaczyłem Mruczysława. Powiedział:
- Po tym jak zniszczyłem dach, wzlatując, stało się coś niezwykłego. Totalnie nie mam objawów rybocholizmu
Dziwniejsze było to, co stało się za chwilę. Zobaczyłem go pracującego jako szatniarz. W każdym razie, gdy chciałem odebrać swoje ubrania zauważyłem, że oddając je poszczególnym osobom, niszczy je przenikając na nie swoją czarną sierścią. Nie rozumiałem nic, działo się coś i nie mogłem ruszyć się z miejsca. Po jakimś czasie, Kot po prostu postanowił opuścić budynek. Gdy wyszliśmy, pośród tłumu pędzącego ku niedalekiej przyszłości, zauważyłem, że moje wąsy odrywają się od mojej twarzy i przytwierdzają się do nieznajomego mi mężczyzny. Mruczysław stwierdził, że przekazałem komuś swoją powagę, ale jednocześnie mnie uspokoił- mówiąc- że wróci ona do mnie, razem z wąsami. Wszystko wydawało mi się być przepełnione szczęściem z bliżej nieokreślonego powodu. Śmiałem się ze wszystkiego co mnie napotkało.
Komentarze (5)
# Temat pierwszy - RZUT MONETĄ
# Temat drugi - KOŁDRA ZE SŁÓW
Piszemy jeno opowiadanie: zamieszczamy jeden lub drugi lub obydwa tematy.
Olbrzymi wachlarz pomysłów i myśli pozostawiamy Autorom.
Termin do 25 lutego. Jednak to nie jest wyścig i nikt nas nie goni, jeśli będzie potrzeba przedłużymy.
Do piór!!!
Liczymy na ciebie!!!
Literkowa
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania