Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
LBnP: Lądowanie na Czerwonej Planecie
“Misja na Marsa”… Wyobraźcie sobie romantyczny wieczór w ciasnej klitce trwający przez półtora roku w jedną stronę. Aż rzygać się chce. Mimo to trzeba było udawać, że wszystko jest w tak zwanym "porządku". No cóż, czekaliśmy na to tak długo. Mój ojciec powiedziałby: uważaj, o czym marzysz, bo nie daj Boże się spełni. I tak się stało.
Kiedy już zbliżaliśmy się do Marsa, wszyscy z przylepionymi do okien twarzami, obserwowali, jak czerwona (mówiąc szczerze bardziej rdzawa) planeta rośnie nam w oczach. Nie powiem, jak dla mnie, amatora astronomii, wyglądała naprawdę przepięknie.
– Drodzy uczestnicy ekskluzywnej i pierwszej w historii misji na Marsa – odezwał się damski głos z głośników – prosimy o założenie kombinezonów reprezentacyjnych i udanie się na swoje miejsca przed lądowaniem.
Wyciągnąłem więc swój kombinezon, założyłem go i nagle okazało się, że nie mogłem zapiąć rozporka. Mogłem się spodziewać najróżniejszych awarii na statku kosmicznym, włącznie z rozszczelnieniem którejś z kabin. Bez przesady jednak. Awaria kombinezonu kosmicznego. I to rozporka! Niech kurwa mi ktoś wytłumaczy, do czego miał służyć rozporek w kombinezonie kosmicznym?! Co, miałem oddawać mocz na Czerwonej Planecie, jednocześnie dusząc się z powodu toksyczności tamtejszej atmosfery? Kompletnie nie potrafiłem pojąć, co za imbecyl tworzył projekt kombinezonu, ale rozporek był, a ja zapiąć go nie mogłem!
Kiedy już brała mnie kompletna desperacja, wszedł do kabiny Mirek. Starszy dowódca misji. Widząc, jak się męczę z cholernym rozporkiem, podszedł do mnie.
– Daj, pomogę ci – powiedział.
Ukląkł.
– Widzisz, coś się zaklinowało między zęby a uszczelniacz kombinezonu.
W momencie, w którym on zajmował się moim rozporkiem, weszła ona. Ta, na której widok wszystkim mężczyznom stawał, na samo brzmienie jej imienia. Elokwentna, bystra, przepiękna… A mnie o czterdzieści lat starszy ode mnie facet zapinał rozporek! Nawet nie wiedziałem jak zareagować.
– Panowie, na przyjemności przyjdzie jeszcze czas. Proszę teraz usiąść na swoich fotelach.
– Ale…
– Bez żadnego "ale". Niedługo lądujemy.
– W porządku, zapięty – odezwał się Mirek jakby nieświadomy całej sytuacji. Ja zaś… miałem chęć wylecieć przez okno i zamienić się w bryłę lodu tuż za pancerną szybą.
* * * * * * * * * *
Po tym, jak usiadłem na fotelu kosmicznym, musiałem zapiąć pasy bezpieczeństwa. Stewardessa sprawdziła, czy każdy z uczestników wyprawy jest właściwie zabezpieczony. Kiedy się pochylała, mężczyźni popychali się nawzajem, komentując jej powabne kształty.
Ilu z nich miało u niej realne szanse? Żaden. Życie nauczyło mnie z czasem, że ludzie, by nie było, iż tylko kobiety, nie lubią jajogłowych, przy których czują się jak idioci. Może olbrzymi intelekt robi na nich wrażenie, ale nie masz co nawet marzyć o tym, by taka laska jak ona umówiła się z tobą, ponieważ zanudziłbyś ją na śmierć.
Jakie ja miałem szanse? Jeszcze mniejsze. Byłem po prostu rozpieszczonym bachorem miliardera, który postanowił wysłać szesnastoletniego synka na wyprawę marzeń. Taką, o jakej później opowiada się swoim wnukom, a ci z wywalonymi jęzorami słuchają cię, jakbyś robił nie wiadomo co.
Gdy tylko sprawdziła wszystkich klientów pana Muska, usiadła plecami do tej zgrai rozochoconych geniuszy, którym mózgi uciekły gdzieś w okolicę krocza i tyle ją widzieli.
W pewnym momencie zobaczyliśmy, jak boczne okna zostają zasłonięte. W trakcie przechodzenia przez atmosferę tarcie powoduje rozgrzanie się kadłuba do tak dużej temperatury, iż ten zaczyna świecić olbrzymim blaskiem. Przy takim natężeniu światła, ośleplibyśmy. Zamiast tego, włączyło się oświetlenie wewnętrzne statku, piloci zaś starali się wytracić prędkość, szybując. W momencie, w którym osiągnęliśmy szybkość jednego macha, okna zostały odsłonięte, a my zobaczyliśmy to, za czym tutaj przylecieliśmy. Olbrzymią, rdzawą pustynię.
* * * * * * * * * *
W końcu stanęliśmy. Przez chwilę słyszeliśmy, jak ktoś krząta się wokoło wahadłowca, choć trudno było cokolwiek dostrzec. Siedzieliśmy tak z pięć minut, gdy z głośnika rozległ się głos:
– Uprzejmie dziękujemy za wybranie linii międzyplanetarnych pana Muska. Prosimy o opuszczenie wahadłowca i życzymy miłego pobytu.
Ludzie zgromadzeni w pomieszczeniu zaczęli się odpinać i powoli opuszczać pokład. Dopiero wtedy zrozumiałem, że nie przeżyję tu takiej przygody, jakie widziałem w filmach. Byłem zwyczajnym turystą.
Kiedy przekroczyłem próg wahadłowca, nie potrzebowałem hełmu, nie potrzebowałem niczego. Ubrany w kiczowaty garniturek szedłem, jak jedna z wielu małpek zachwycających się próżnością ludzi, niemających na co wydawać pieniędzy. Wielki "rękaw" szklany, prowadzący od statku aż do stacji, umieszczono w taki sposób, by nic nie zasłaniało nam marsjańskiego krajobrazu. Widok, przyznam sam, niesamowity.
W pewnym momencie stanąłem, przyglądając się olbrzymiemu kanionowi, będącemu niedaleko naszej bazy. Podszedł do mnie Mirek.
– Niesamowite prawda. Niedługo to tacy ludzie jak ty odziedziczycie to po nas.
Wymusiłem uśmiech na twarzy.
"Tak, odziedziczę olbrzymią kuwetę, do której dostałem się za pomocą pieniędzy ojca. Czy w życiu wszystko musi się kręcić wokoło nich?" – pomyślałem.
Większość ludzi myśli, że skoro człowiek ma miliardy, to musi być szczęśliwy. Ja nie prosiłem się o nie. Zamiast nich wolałem być w tamtej chwili przy tacie, który wysłał mnie na odległą o siedemdziesiąt osiem milionów kilometrów planetę. Ojcu, którego przy mnie nie było… nigdy.
Komentarze (21)
Nie zapomnij, Nerdzie, zgłosić linkiem w wątku na forum.
Pozdrawiam.
Smutna końcówka :( Tak bardzo, że nawet wcześniejszy humor jej nie przebije. Podobało mi się, szkoda chłopaka, znów ojciec pozbył się go na trzy lata :( 5 :) Pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania