Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Latte Belcourt

Gdy westchnął z zadowolenia na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech.

 

- Kocham Cię - powiedział lekko zachrypniętym głosem, nawijając na palec wskazujący delikatne jak jedwab, złote pasmo jej włosów. - Zawsze będę - pocałował ją w zimne czoło.

 

- Obiecujesz mi jedną z najmniej stałych rzeczy na tym świecie, młody Nefilim - rzekła lekko, kładąc dłoń na niebijącym już sercu. Krwistoczerwone kąciki ust uniosły się do góry. Gdy rozdzieliły się ze sobą, zauważył jej śnieżnobiałe, równe zęby.

 

- Prawda jest taka, Camille... - zatrzymał się, patrząc w jej oczy przypominające zielony ogień - ... że jeśli ta najmniej stała - miłość, czy wiara - jest prawdziwa, przetrwa wiecznie.

 

- Pięknie powiedziane, Jonathanie - odgarnęła blade jak śmierć pasmo jego włosów i spojrzała w jadowicie zielone oczy. Oczy potwora.

 

- Tak samo jest z nienawiścią i zemstą. Im bardziej są prawdziwe, tym bardziej są stałe - odparł i uśmiechnął się życzliwie. Jakże wiele osób poszukiwało u niego tego uśmiechu.

 

- Jak rozumiesz miłość, Jonathanie? - zapytała, przekręcając się w jego stronę. Oparła głowę o lewą rękę, a prawą poprawiła jasną kołdrę, by zakryć biust. Wpatrywała się w niego, jakby był nietypowym okazem motyla. Gatunkiem zagrożonym. Co po części było prawdą.

 

- Według mnie... - zatrzymał się i przeczesał bladą dłonią śnieżnobiałe, połyskujące w blasku świec włosy. Wiedział, jak bardzo to uwielbia. - Jest najlepszym budulcem. Ale też wspaniałym narzędziem destrukcji.

 

Kobieta bez skrępowania uśmiechnęła się do niego. Byli do siebie tak podobni.

 

A on był zupełnie inny niż Nefilim. Miał w sobie coś z kota. Pełno gracji, tajemniczości i odrobinę pazura szaleństwa. Tak, Jonathan Morgenstern był nietypowym osobnikiem. I to swoją osobliwością ją zauroczył.

 

- Bardzo mądre stwierdzenie - powiedziała tonem pełnym zapału.

 

- Coraz częściej pytasz mnie o rzeczy oczywiste. Dlaczego? - spojrzał w jej zielone oczy, tak podobne do swoich. Albo niepodobne. Jej były nieprzeniknione, zdradzały jej wiek. A tej niezwykłej liczby nie znał nawet on.

 

- Jak zwykle, zadajesz najodpowiedniejsze pytania - stwierdziła i zaśmiała się perliście. Tak wielu kochało ten śmiech przed nim. - Jesteś niezwykły, Jonathanie. Naprawdę. Żyję prawie dwa tysiące lat, a nigdy nie spotkałam kogoś takiego, jak Ty. Pytając o te oczywistości, doskonale wiem, że odpowiesz inaczej. Bo sam jesteś inny i nietypowy.

 

- Cieszę się, że mnie tak postrzegasz. Czuję się dzięki temu wyjątkowy - gdyby go nie znała, mogłaby przysiąc, że na jego bladych kościach policzkowych pojawił się rumieniec.

 

- Mówiąc o charakterach i ludzkim wyglądzie, zakładamy, że każdy jest wyjątkowy. To jest błąd. W swoim życiu spotkałam wiele osób i z ręką na moim niebijącym sercu mogę powiedzieć, że głupie ludzkie charaktery tworzą się według schematów. Jedni są złośliwi i bezlitośni, inni cisi i flegmatyczni. A pozostali wiecznie weseli i zapatrzeni w siebie. Brak im oryginalności. Oryginalności, którą dostrzegłam u Ciebie.

 

Gdy mówiła, wpatrywał się w jej szyję. Dokładnie siedem centymetrów nad obojczykiem dało się zauważyć dwie blizny po ugryzieniu.

 

- Ciekawie, widzisz...

 

Powiadomienie telefonu.

 

Zręcznie sięgnął bladą ręką po czarnego Samsunga na szafce nocnej. Zawsze go tam zostawiał, gdy u niej nocował.

 

Gdy czytał wiadomość, ona patrzyła na niego z zaciekawieniem.

 

- Napisała - powiedział głosem, który można by było uznać za półmartwy.

 

- Powiesz jej? - zapytała obojętnym tonem, jednak w środku modliła się do Boga - którego przecież tak naprawdę niema - by jej plan się powiódł.

 

Dwudziestolatek wstał z łóżka i zaczął zakładać ubrania. Gdy miał już na sobie czarne bokserki odwrócił się w stronę ukochanej. Przygryzł dolną wargę.

 

- Powiem - powiedział, wkładając znoszone jeansy. - Tylko... - zawahał się - Musisz postępować delikatnie.

 

- Czy kiedyś robiłam to inaczej? - z zapałem klasnęła w dłonie, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Uśmiech prawdziwy. Taki, którego Camille Belcourt powstydziłaby się zaledwie rok temu.

 

- Chyba nie muszę odpowiadać - westchnął głęboko, zrobił krok w przód i pocałował ją w czoło. Potem w usta. Jej zimne usta smakowały jak zawsze: kawą i śmiercią. -Jesteś tego pewna? Oni mają dwójkę dzieci. Nie wiem, czy to dobry pomysł.

 

- Nie miewam złych pomysłów, Jonathanie - odgarnęła kurtynę złotych włosów z lewego boku twarzy i oblizała wargi. - Każdy musi zapłacić za to, co zrobił.

 

- Przypominam Ci, że Ty nigdy tego nie zrobiłaś, skarbie - zapinał już guziki lnianej koszuli.

 

- Sprawiedliwość to cwana bestia. Przyjdzie do każdego. Do jednych szybciej, do innych wolniej. Ale jednego jestem pewna - na pewno to nastąpi. Los zdecydował, że moja kolej nadejdzie później.

 

Zaśmiał się krótko.

 

- To zabawne, Camille. Zawsze masz na wszystko odpowiedź - przeczesał dłonią włosy, przeglądając się w lustrze wiszącym na ścianie.

 

- Życie wymusiło na mnie tyle odpowiedzi - zamknęła oczy, jakby przypominała sobie coś ważnego. I, jakby nie mogło jej się to udać.

 

Gdy je otworzyła, chłopak miał już na sobie szary płaszcz i szykował się do wyjścia.

 

Podrapał kark i schował dłonie do kieszeni.

 

- Jeśli będę coś wiedział, skontaktuję się z Tobą. Odpisuj na SMSy - rzucił jej na łóżko drugi telefon, który wyjął z kieszeni spodni.

 

- Od Ciebie zawsze - przekazała mu pocałunek dłonią.

 

Nacisnął na klamkę i zamknął za sobą drzwi cichym kliknięciem.

 

Blady książę opuścił rezydencję.

 

***

 

Jak zwykle o tej porze, spieszyła do Starbucks'a.

 

Tylko, że to wyjście miało być inne. Bo miała spotkać się z nim.

 

Po raz kolejny tego dnia, wyjęła swój stary telefon, czekając, aż w końcu odpowie.

 

Mały ekranik zamrugał. Na samym środku zauważyła ikonę koperty.

 

Jestem na miejscu.

 

Lekko zaskoczona, uśmiechnęła się szeroko. Sebastian zawsze działał szybko, jednak tak szybka reakcja miło ją zaskoczyła.

 

Gdy weszła do kawiarni, buchnął w nią strumień ciepłego powietrza. Łatwo znalazła brata, siedzącego przy jej ulubionym stoliku.

 

Nie miała pojęcia, skąd wiedział, który wybrać.

 

Ku jej zdziwieniu, chłopak nie zdjął swojego płaszcza. Co chwila popijał kawę, oblizując usta.

 

W chwili, gdy ją zauważył, wstał i uśmiechnął się serdecznie.

 

- Wreszcie jesteś! - przeczesał dłonią włosy - Siadaj, kawa stygnie! - dodał, wskazując na kubek stojący na stoliku.

 

Zatrzymała się na chwilę. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem.

 

- Nic się nie zmieniłeś - w głowie przemknęły jej wspomnienia. Przed cały czas miała przed sobą chłopca, który bawił się z nią w berka i czytał na dobranoc. - Tylko... zarost?

 

- Przepraszam - przejechał dłonią po linii szczęki i zaśmiał się cicho - Nie ogoliłem się rano.

 

- To lepiej to zrób - powiedziała, siadając na krzesło - Dodaje Ci lat.

 

- Zapamiętam - odrzekł i również zajął swoje miejsce.

 

Oboje pociągnęli łyk z kubków.

 

- Skąd wiedziałeś, że najbardziej lubię zwykłą czarną? - zapytała, i spojrzała na niego, jakby skrywał jakiś mroczny sekret.

 

- Domyśliłem się. Nie wyglądasz na wielbicielkę cappuccino.

 

- A Ty na zimnokrwistego. Nie gorąco Ci w tym? - wskazała na jego płaszcz - Ale nie powiem. Ładnie Ci w nim.

 

- Dziękuję - poprawił popelinowy kołnierz - Ostatnio źle się czuję. Wolę nie ryzykować.

 

- No dobra - pociągnęła łyk z kubka. Jej usta przybrały kolor kawy. - Co tam u Ciebie? Mam wrażenie, jakbym nie widziała Cię przez wieczność. Jak Ci się podobało w Londynie?

 

- To naprawdę piękne miasto. A jego mieszkańcy to naprawdę niezwykli luzie. Instytut londyński to bardzo profesjonalne miejsce. Wszystko jest tam dopięte na ostatni guzik.

 

- Ale chyba nie dlatego chciałeś się spotkać? - związała płomiennorude włosy w koński ogon.

 

Uśmiechnął się, a na jego ostrych kościach policzkowych pojawił się rumieniec. Nie wiedziała, czy to od nadmiaru ciepła, czy raczej go zawstydziła.

 

- Uwierzysz, jeśli powiem... - zamknął oczy i westchnął głęboko - ...że się zakochałem?

 

Zakrztusiła się kawą i dostała ataku kaszlu.

 

- Na... Naprawdę? - w ułamku jednej sekundy, na jej twarzy pojawił się uśmiech. - To wspaniale! Świetnie wręcz! Sebastianie... bardzo się cieszę! - w chwilach, gdy emocje brały górę, podnosiła głos. Doskonale o tym wiedział. Teraz, słychać było ją w całej kawiarni. Coraz to kolejne osoby odwracały się w ich stronę. - Ja... mogę powiedzieć mamie? Będzie wniebowzięta.

 

- Wiesz co Clary... - zaczął, spokojnym tonem - wolałbym zrobić to sam.

 

- Rozumiem. Dzisiaj mamy taką małą kolację rodzinną, więc mógłbyś pokazać się ze swoją... dziewczyną, prawda? Jesteś hetero?

 

Chłopak wybuchnął śmiechem.

 

- Tak, siostrzyczko - uśmiechnął się do niej szeroko - Camille jest naprawdę świetną osobą. Inną niż wszystkie.

 

- Camille? - zapytała, trochę niepewnie. To imię nie kojarzyło się jej zbyt dobrze.

 

- Tak, Camille. Jest ode mnie odrobinę starsza, ale najważniejsze jest chyba to, że się kochamy - oblizał suche wargi.

 

- Z chęcią ją poznam - kątem oka spojrzała na zegarek na nadgarstku. Położyła mu rękę na ramieniu. - Przepraszam Cię, ale umówiłam się z Jace'em za piętnaście minut. Zaskoczyłeś mnie tą prośbą o spotkanie. Przepraszam, ale muszę już iść. Spotkamy się wieczorem. Będziemy w jadalni Instytutu.

 

Pocałowali się w oba policzki, a ona popędziła w stronę drzwi.

 

Gdy już znikła z pola jego widzenia, wyjął telefon i wystukał wiadomość.

 

Szykuj się. Będę pod Instytutem. gdy na niebie pojawią się pierwsze gwiazdy.

 

***

 

Pierwsza, niczym diament na czarnym atłasie pojawiła się Bellatrix.

 

Wysoki mężczyzna o białych włosach stał przed ogromnym budynkiem o strzelistych wieżach. Chuchał w swoje blade dłonie, by w jakiś sposób je ogrzać.

 

Po chwili, ujrzał ją.

 

Założyła długą, szkarłatną suknię i białe rękawiczki.

 

Pocałowała go na przywitanie.

 

- Poczekaj tutaj. Spróbuję załatwić tę kolację w Sanktuarium. Poczekaj tu na mnie - powiedział i ruszył w stronę drzwi Instytutu.

 

 

Zapukał niepewnie. Nigdy nie mógł poczuć, że to jego dom.

 

Błyskawicznie otworzyła mu wysoka dziewczyna w czarnej sukience.

 

- Isabelle - uśmiechnął się. Był to jeden z tych wymuszonych uśmiechów.

 

- Sebastian - ona również uśmiechnęła się sztucznie - Wchodź. Kolacja czeka.

 

- Czy... Jocelyn jest w domu? - spytał, bo matka była jedyną osobą, która mogła mu teraz pomóc.

 

- Tak - odpowiedziała szorstko - Jest w jadalni.

 

- Zawołaj ją tu.

 

Spojrzała na niego, niemal z pogardą.

 

- Jocelyn! Sebastian ma coś do Ciebie! - zawołała, jakby przed nią stał listonosz.

 

Odeszła, a zaraz za nią przyszła wysoka kobieta, o włosach koloru ognia.

 

- Jonathan! - uśmiechnęła się. Uściskała go i spojrzała na niego zaskoczona - A gdzie... - rozejrzała się - Twoja dziewczyna?

 

- Jest z nią mały problem - odpowiedział szybko.

 

- Jaki? - zapytała, przeczesując włosy dłonią artystki.

 

- Ona... nie jest taka, jak my wszyscy... - zaczął, patrząc na matkę.

 

- Nie ma się czego obawiać. Nie odtrącimy jej, ze względu na jej inność.

 

Cienka nić została przerwana.

 

- Mamo, ona w ogóle nie jest Nocnym Łowcą - wyrzucił z siebie i poczuł ulgę.

 

- Och - to jedyne, co zdołała z siebie wykrztusić - Och.

 

- Więc, jeżeli chcesz ją wpuścić do tego miejsca, nalegam, abyśmy zjedli w Sanktuarium.

 

Jocelyn wydała się lekko zbita z tropu.

 

- Likantropy i Czarownicy mogą wejść na teren Instytutu.

 

- Ale ona jest wampirem.

 

***

 

Wielki stół, mogący pomieścić dwanaście osób, został przeniesiony do jedynego nieuświęconego pomieszczenia Instytutu nowojorskiego.

 

- Clary, będę Ci to wypominał do końca Twojego życia, ale powiem jeszcze raz - przyprowadzenie jej tutaj i posadzenie przy stole razem z nami wszystkimi, było najgorszym pomysłem, na jaki Cię stać! - powiedział chłopak w okularach do swojej przyjaciółki jednocześnie trzymając za rękę swoją narzeczoną.

 

- Simon, przesadzasz. Ludzie się zmieniają.

 

- Ale ona nie jest człowiekiem, Fray. I przypominam Ci, że nikt inny, jak ona chciała powiesić mnie sobie jako trofeum na ścianie niecały rok temu.

 

- Chcę tylko szczęścia Sebastiana. A z nią jest szczęśliwy.

 

W pomieszczeniu panowała grobowa cisza. Słychać było jedynie stukot sztućców i filiżanek.

 

Rozmowę zaczęła Jocelyn.

 

- Jak się poznaliście? - zapytała, popijając winem.

 

Białowłosy przełknął ślinę. Jabłko Adama podskoczyło.

 

- W Londynie. Byłem na jednej z misji, gdy....

 

- Londyn - przerwał mu mężczyzna o włosach przypominających igły - Miasto grzechu.

 

Po czym wstał, przetarł usta aksamitną serwetką i wyszedł.

 

Blondynka poderwała się z krzesła i popędziła za nim.

 

***

 

Dogoniła go w połowie korytarza.

 

- Co tym razem? - zapytał, patrząc na nią z odrazą - Potrzebujesz informacji, czy raczej ochrony? Bo na pewno nie czujesz nic do tego chłopaka.

 

Zemsty, pomyślała. Potrzebuję zemsty.

 

- Nic się nie zmieniłeś.

 

- Ty również. Nadal bezczelna i działająca tylko i wyłącznie na swoją korzyść.

 

- Magnusie...

 

- Czego chcesz?! Słucham; jest tylko jeden warunek- odczepisz się od niego. Nie, żebym jakoś specjalnie go lubił, ale to brat Clarissy. Ta dziewczyna dużo już przeszła. Nie potrzebuje więcej smutku z powodu rozpaczy brata. A rozpaczał będzie na pewno, bo i tak go zostawisz.

 

- Chcę zobaczyć zdjęcia Twoich dzieci.

 

Złapał ją za łokieć i pociągnął za sobą.

 

***

 

Nawet w Sanktuarium dało się słyszeć rozdzierający krzyk mężczyzny.

 

Czarnowłosy chłopak wypuścił z dłoni sztućce i wybiegł z pomieszczenia.

 

***

 

Wyglądał jakby spał.

 

Tak pięknie, jak namalowany obraz. Z piersi ciekła krew, ciemna i błyszcząca w świetle księżyca. Patrząc na niego, nie mogła powstrzymać uśmiechu na ustach. Szaleństwo tańczyło wesoło w jej ponętnie zielonych oczach, kiedy wbijała kły w bezwładne ciało. Kochała go, ale miłość nie mogła się równać z tym jak bardzo pragnęła widoku śmierci, jak bardzo chciała dostać coś wyjątkowego, przepełnionego szczerym uczuciem.

 

Donośny kobiecy śmiech odbił się od ścian, a serce owinięte w zakrwawiony jedwabny szal przestało bić.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania