Liczman

„Edka wczoraj zabrała karetka. Franek mówił, że akurat właśnie szedł w stronę knajpy i widział, jak kilka panienek spuszczało mu łomot. Z daleka nie dostrzegł kogo leją, a zresztą wiadomo, że lepiej do takich akcji się nie włączać. Gdy doszedł, po bijących nie było ani śladu, a na chodniku leżał z głową we krwi nieprzytomny Edek”.

Popołudniowa zmiana zaczynała się o piętnastej i kończyła o dwudziestej trzeciej. Wchodząc do pokoiku liczmanów* posłyszałem wiadomość i zaciekawiony podszedłem do siedzących przy maleńkim stoliku.

— Co się stało?

— Musiałbyś zapytać Franka albo Zenka, który podobno był w tym czasie w Wikingu — odpowiedział Miler, najstarszy z grupy. — Właśnie czekamy, bo on przecież na twojej zmianie...

Drzwi się otwarły i oczekiwany Zenek wszedł, by moment później utonąć w chaosie pytań.

— Panowie, odpierdolcie się na chwilę. Pół dnia klepałem na komisariacie. Powiem krótko: zarobił sobie, to i dostał.

— Ale co? Jak to „zarobił”?

— Wczoraj Edek po zmianie powiedział do mnie: „Wpadnij o ósmej do Wikinga, wypijemy, pogadamy, może jakieś bara, bara...”

Powiedziałem, że na panienki ochoty nie miewam, ale wypić możemy. Gdy przyszedłem, Edi już siedział z dwoma dziewczynkami, a widząc mnie wydarł się na pół knajpy po niemiecku, że jestem jego jedynym w Polsce przyjacielem i najlepszym liczmanem od Hiszpanii do Leningradu. Myślałem, że robi sobie jaja, ale poderwał się od stolika, przepraszając, że musi ze mną o interesach pogadać. „Zeno udaję, że jestem bosmanem z tego niemca, co stoi na wocu”.* Siedziałem z nimi z pół godziny. Gadał z tymi kurewkami jakby faktycznie był rodowitym hamburczykiem. Wypiłem może ze dwie setki, jakieś piwo. Pierś mi wezbrała, to poszedłem do kibla. Gdy wracałem na salę, widziałem, że Edi był już dobrze podcięty i pomyślałem, że z tego jego wygłupu nic dobrego nie wyjdzie. Pora się zmywać, pomyślałem. Byłem przy drzwiach, gdy rzekomy bosman przeobraził się w z powrotem w naszego Edka i wydarł się do dziewczyn: „Mam was dość, kurwiszony. Spierdalajcie od mojego stolika”. Widziałem, jak grzecznie podniosły się i odeszły w inne miejsce.

— Kompletny pojeb – skwitował Miler.

 

Wzięliśmy swoje taliszety* i rozeszliśmy po Pagedzie* do brygad ładunkowych. Po czterech godzinach i przerwie niebo zaczęło nabierać kolorów zbliżającego się zachodu, a woda w kanale powoli zamieniała się w płynną miedź. Potem komary przypomniały o sobie, a wózki z drewnem coraz częściej świadczyły o zmęczeniu ładujących. Liczenie, pozornie prosta sprawa, ale gdy idą cienkie deski, a ładowacze nie ułożą ich jak powinni, zaczyna się problem. Tylko Miler, pracujący podobno jeszcze za Niemców, potrafił spojrzeć i podać ilość nie licząc. Reszta musiała pracowicie mnożyć w pamięci i dodawać. Dwanaście desek podstawy, trzynaście w górę, dodać te dwa sztapelki po siedemnaście i ten jeden, dwa, osiem. I tak wózek po wózku, liczony, wpisany do taliszetu, komary, złamany ołówek, kolejny rozpieprzony wózek, hiw poszedł.

Ostatni prom o dwudziestej trzeciej trzydzieści, a potem przerwa do piątej rano. Jeśli jednak trafiło się na dobrą brygadę, to załadunek był zakończony tak, że można było załapać się na wcześniejszą przeprawę o dwudziestej trzeciej. To była zaleta drugiej zmiany, każda z brygad starała się skończyć jak najprędzej.

Praca liczmana to liczenie towaru i wpisywanie na arkusze z kopiami. Dobry liczman pracuje tak, by mieć dużo wolnego. Wystarczy zamienić się z kolegą i już dzień wolny. Pociągniesz trzy zmiany i leżysz bykiem na plaży dwa dni. Liczenie to podstawa. Ortalion kosztuje koło tysiąca, biała koszula nonajron cztery stówy ale to w sklepie! W porcie liczy się inaczej. Przychodzisz w starym, wychodzisz w nowym. Podstawiasz kumpla za pół litra i kablujesz, że coś wynosi, a wszystko masz na sobie. Jego sprawdzają, ty wychodzisz. W rewanżu za miesiąc on wyniesie, a ty będziesz się rozbierał na wartowni. Nocna zmiana czy dzienna – nie ma różnicy. Wiesz jak chodzą patrole przy płocie, wiesz gdzie przerzucić. Każdy orze jak może! Każdy ma swoje sposoby. Lekcja pierwsza: „Masz głowę i chuj, to kombinuj”.

 

Wracam do domu po ponad dobie. Dojazd z portu to prawie godzina. Jutro wstanę i wreszcie wezmę się za ten cholerny piec.

 

W kącie pokoju stoi w stalowym ramiaku, na nóżkach, piec kaflowy. Przeszkadza. Jest dużo butelek po winie. Mają grube ścianki. Cholernie ciężki ten piec, ale udaje mi się oprzeć go o jedną ścianę i wetknąć pod nóżki deskę, potem, opierając o drugą ścianę, drugą deskę, potem książki (porządna niemiecka encyklopedia z początku ubiegłego wieku), by jeszcze podnieść tego grzmota. I wreszcie butelki. Jedziemy! Dojechałem do progu pokoju, gdy jedna z butelek pękła. Piec poleciał na mnie. Przygniótł i przetoczył się. Ucisk na głowę i myśl: czacha trzaśnie! Przeraźliwie biało w oczach. Biało! Wyrwałem się spod walca. Na moje szczęście na trasie był stół, który zainicjował rotację potwora i wziął na siebie połowę ciężaru. W głowie kołowrotek myśli: Boli. Uspokój się! Boli! Może krwotok wewnętrzny? Łazienka i zimna woda! Jęczę, klnę, wlokę się do wanny. Leżę, zimno, boli, coraz zimniej. Ból powoli zaczyna się ustalać. To prawa strona od biodra do stopy. Po dwu godzinach, o lasce, idę na przystanek. Pogotowie. Tylko złamanie nogi w kostce.

 

Zwolnienie się skończyło. Jadę na trzecią zmianę. Na wocu stoi grecki Vidaland. Widzę, jak ładują worki z cukrem. Dojeżdżamy do zakrętu. Utykając, idę na prom. Na placyku stoją trzy warszawy z panienkami. Ze mną idzie kilkunastu ludzi z trzeciej zmiany. Od promu do dyspozytorni nie jest daleko. Dyspozytor zdziwiony patrzy na mnie.

— Co ty tu robisz, Fijoł?

— No, jak to co? Przecież mam trzecią zmianę.

— Masz jutro pierwszą. Spierdalaj, żebyś na ferę zdążył.

Noga boli, ale wpadam na prom jako jedyny pasażer. Płyniemy. Może zdążę na tramwaj.

Na placyku jest już jedna warszawa, kierowca i dwie dziewczynki.

— Łer ju łos? — pyta stojąca obok kierowcy.

— Łi ken drajw ju – dorzuca druga, stojąca obok otwartych drzwi.

Odpowiadam odruchowo:

— Aj hew not manej.

— Łot is jor szip? — pyta pierwsza.

Kurwa. Przecież nie znam angielskiego! — Vidaland — odpowiadam, a w głowie dzwoni alarm: „Nie uciekniesz z chorą nogą, prom już odpłynął, zanim wróci, to mogą mnie utrupić milion razy”.

— A to ten grek, co ładuje cukier — mówi kierowca.

— Łi drop ju tu jor szip — dodaje czarnulka stojąca obok niego.

— Aj hew not manej.

— Newer majnd. Mejbi tumoroł? — pyta, a widząc, że milczę, decyduje: — Lecgoł.

Wsiada do auta na tylnej kanapie, za kierowcą. Pokazuje wolne miejsce obok siebie. Idę jak na szafot, ale kierowca stoi, pilnuje, więc przestawiam stopę za stopą. Druga wsiada obok kierowcy. Ruszamy.

Miasto o tej porze jest puste. Siedząca obok kierowcy mówi do mojej sąsiadki:

— Weź łap go za drążek i po sprawie.

„Nie znasz polskiego! Nie reaguj”. Druga próbuje rozmowy.

— Aj dont spik inglisz łel — odpowiadam, modląc się w duszy, abyśmy szybciej dojechali do wartowni wocu.

Siedząca obok kierowcy nagle nabiera podejrzeń:

— Ty, a może to jest taki Grek, jak ten co udawał Niemca? Zapytaj o dokumenty.

— Hew ju paszport? — pyta siedząca obok.

Łapię za klamkę i mówię:

— Ar ju polis? Aj goł ołt!

Kierowca hamuje i, odwracając się do mnie, mówi:

– Tejk itizi, it dżołk. — Po czym dodaje: — Gówno wypadnie, a ja się będę tłumaczył.

Dojeżdżamy wreszcie do wartowni. Wysiadam na nogach z waty, nie zapominając powiedzieć:

— Sękjusołmacz.

Wchodzę do malutkiego budynku i wyjmuję legitymację. Auto stoi z zapalonymi reflektorami. Wartownik bierze dokument, a ja mówię do niego:

— Panie, ja tylko na chwilę. Idę do Vidalanda, żeby widzieli, że idę, ale jak tylko odjadą – wrócę. Możesz pan patrzyć za mną.

Przechodzę przez wartownię i idę wolno do statku. Auto stoi. Dochodzę do trapu i kolejnego wartownika. Auto rusza i odjeżdża. Zawracam i, najszybciej jak mogę, dziękując starszemu w mundurze, wychodzę, kierując się do pętli tramwajowej. To około półtora kilometra. Idę, co rusz oglądając się wstecz. Gdy widzę reflektory, robię padnij do rowu lub za krzak. Dopiero wnętrze tramwaju poprawia mi nieco humor.

Następnego dnia przyjaciel spytał:

— Ile razy leżałeś?

— Nie liczyłem!

— Do dupy z takim liczmanem — odparł złośliwie.

 

* liczman – pracownik portowy pilnujący załadunku, sprawdzający i zapisujący ilość towaru przy załadunku i wyładunku

* niemiec na wocu, grek co ładuje cukier – gwarowe nazwy flag statków stojących w porcie.

* woc – strefa eksportu i importu towarów spożywczych

* Paged – strefa eksportu i importu drewna

* taliszet – notes z kopią, do zapisywania arkuszy z ilością załadowanych towarów.

Średnia ocena: 4.9  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (29)

  • Grunt to się nie pogubić :) 5
  • Karawan 01.11.2017
    Czasem trudno;) Dzięki za wizytę.
  • Pasja 01.11.2017
    Jak w kalejdoskopie liczby, minusy i plusy. Byleby wszystko zgadzało się w taliszecie i kto nie ryzykuje, ten nie jedzie. Liczman niech uważa na sygnalizatora, bo może się przeliczyć. Fajnie wykonałeś przejścia. Pozdrawiam 5:)
  • Karawan 01.11.2017
    Każdy kij ma dwa końce. Twórca sygnalizatorów końca, jak przystało na eunucha, nie ma, ale liczę, ze sygnalizatorzy pomogą twórcę posadzić. Dzięki za pozdrowienia. W pas się kłaniam ;)
  • Bogumił 01.11.2017
    To jest jakaś fotorelacja rzeczywistości?
  • Karawan 01.11.2017
    Fotka z PRL. Wyjaśniam; taliszet - notes liczmana w postaci tabelarycznej notacja poszczególnych hiwów (czyli unosów dźwigu kładzionych do luku statku), woc - dawna nazwa strefy gdzie cumowały statki z pomarańczami, makuchami, towarami spożywczymi, paged - nazwa części portu z drewnem. Czasy odległe. Zarobki w przeliczeniu na dolary około trzydziestu na miesiąc.
  • Bogumił 02.11.2017
    Karawan dzięki.
  • Pan Buczybór 02.11.2017
    Heh, genialny tekst. No i jeszcze te dialogi po angielsku - mistrzostwo. No, ubawiłem się nieco i wczułem się w klimat. Czytało się naprawdę przyjemnie i jako czytelnik jestem serio zadowolony. Pozdro.
  • Karawan 02.11.2017
    Kopę lat Pana nie było. Fajnie, że zechciałeś wpaść ;)) Dzięki za pozdrowienia.
  • Margerita 06.08.2018
    widać Edek sobie zasłużył na ten łomot, który dostał bardzo przyjemnie się czytało
  • Adam T 07.08.2018
    Witaj, Karawanie. Tradycyjne tech-aid na początek:
    „...odpowiedział Miler[,] najstarszy z grupy.” – ten przecinek zmieni sens zdania. Gdy go nie ma, zdanie mówi o najstarszym Millerze z grupy jakichś Millerów; z przecinkiem wiadomo, że najstarszy w grupie innych panów był właśnie Miller.

    „— Panowie[,] odpierdolcie się na chwilę...” – „panowie” jest tu wtrąceniem, do tego to „wołacz”, musi więc być po nich przecinek. Podobnie byłoby z „chłopaki, panie Zbyszku”, itp.

    „Powiem krótko[:] zarobił sobie [półpauza albo po prostu przecinek zamiast dywizu]- to i dostał” – dwukropek zamiast średnika.

    „— Wczoraj Edek po zmianie powiedział do mnie[:]; —[bez pauzy]„[W]padnij o ósmej do Wikinga, wypijemy, pogadamy, może jakieś bara, bara...”[.][bez pauzy]— Powiedziałem, że...” – pauzy służą do zaznaczenia kwestii dialogowych i do przejścia z wypowiedzi do komentarza dialogowego. Mogą też wystąpić w narracji. Ale kiedy wsadzasz je w środek wypowiedzi, wygląda to, że przechodzisz do komentarza dialogowego, a w rzeczywistości cytujesz inną wypowiedź. Wystarczy więc dwukropek i potem cytowana wypowiedź w cudzysłowie, ale dużą literą. Podobnie, kiedy kończysz cytowanie, po cudzym dajesz po prostu kropkę. I dalej wypowiedź dużą literą.

    „Gdy przyszedłem[,] Edi już siedział z dwoma dziewczynkami...” – konstrukcja zdań z „kiedy/gdy”, musi być przecinek.

    „...poderwał się od stolika[,] przepraszając, że musi ze mną o interesach pogadać. —[bez pauzy] „Zeno[,] udaję, że jestem bosmanem z tego niemca[,] co stoi na wocu” – po pierwsze masz zdanie złożone z imiesłowem i czasownikiem po nim, więc musi być przecinek przed tym imiesłowem. A o pauzie wewnątrz wypowiedzi już pisałem. Cudzysłów mówi sam za siebie. Jest problem z „niemcem”. Nie chodzi wszak o obywatela Niemiec. Ja bym dał gwiazdkę i wyjaśnił pod tekstem, o co chodzi i czemu to małą. Ot, miniradka.
    Przecinek przed „co” też konieczny, „co” jest tu odpowiednikiem zaimka „który” i wprowadza zdanie podrzędne.

    „Siedziałem z nimi z pół godziny.” – dałeś to od akapitu, jakbyś zaczął narrację albo przytaczał wypowiedź drugiej osoby (tyle że nagle bez pauzy). To wprowadza w błąd. Jest to jedna wypowiedź, nie powinno być w niej akapitów. Jeśli boisz się ściany tekstu, zastosuj narracyjny przerywnik (wtedy od akapitu), że bohater, nie wiem, podrapał się czy coś albo daj wtrącenie się innego rozmówcy.

    „Pierś mi wezbrała[,] to poszedłem do kibla. Gdy wracałem na salę[,] widziałem, że Edi był już dobrze podcięty...” – pierwszy przecinek: „to” zastępuje tu „więc”, więc przed „to” przecinek. Drugi – konstrukcja z zaimkiem „kiedy/gdy”.

    „...wydarł się do dziewczyn[:] „Mam was dość[,] kurwiszony” – zamiast średnika dwukropek, a przecinek przed wtrąceniem, jakim jest wołacz/epitet „kurwiszony”.

    „Widziałem[,] jak grzecznie podniosły się...” – zdanie złożone, po jak czasownik (czyli zdanie podrzędne), przecinek być musi.
    „Tylko Miler[,] pracujący podobno jeszcze za Niemców...” – przecinek, ponieważ konstrukcja odpowiada budowie z „który”, czyli: ...który pracował jeszcze za Niemców.

    „Dwanaście podstawy[,] trzynaście w górę[,] dodać te dwa sztapelki po siedemnaście i ten jeden, dwa(,...)osiem” – tu jest mała kołomyjka. Najpierw wymieniasz: dwanaście tego, trzynaście tamtego, przecinek być musi. Potem to „dodać te dwie” to nadal wymienianie innych czynności myślowych, wiec znów przecinek. A potem to, co wziąłem w zwykły nawias – tu zostawiłbym przecinek, a wywalił wielokropek. Na pewno nie może być tego i tego.
    „można było załapać się na wcześniejszą przeprawę, o dwudziestej trzeciej” – bez przecinka, podajesz po prostu czas.

    „Lekcja pierwsza;[:] „Masz głowę i chuj[,] to kombinuj”. – zamiast średnika dwukropek. A przecinek, bo konstrukcja odpowiada tej ze spojnikiem wyimkowym „więc”, tyle że, zamiast „więc” jest „to”.

    „...wetknąć pod nóżki deskę, potem o drugą i drugą deskę[,] potem książki (porządna niemiecka encyklopedia z początku ubiegłego wieku) i wreszcie butelki” – zdanie mówi, że udało się bohaterowi oprzeć piec o drugą ścianę i (sic!) drugą deską, a deskę chyba raczej udało mu się wsunąć/wetknąć. Coś tu trzeba zmienić, może dodać to „wsunąć”?

    „Dojechałem do progu pokoju[,] gdy jedna z butelek pękła.” – konstrukcja z zaimkiem „gdy/kiedy”.

    „Ucisk na głowę i myśli[:] czacha trzaśnie!” – zamiast dwukropka dajesz ciągle średnik, nie ogarniam. Poza tym piszesz „myśli”, a widzę tylko jedną: „czacha trzaśnie”.

    „...wziął na siebie połowę ciężaru.[spacja]W głowie kołowrotek: Boli” – tu zamiast dwukropka dałbym np. półpauzę. Kołowrotek nie oznacza tego, że boli, a z dwukropka tak można wywnioskować. Półpauza da Ci niejako wynik kołowrotka czyli „ból”, w domyśle głowy. No i na pewno nie dużą literą, choćby nie wiem jak cholernie bolało.

    „Ból powoli zaczyna się ustalać. To prawa strona od biodra do stopy.” – czyli nie głowa. Wobec tego w powyższym, po „kołowrotek” zalecam kropkę. I „Boli” jako równoważnik zdania.

    „Po dwu godzinach, o lasce idę na przystanek.” – ten przecinek nie jest potrzebny. Chyba że chciałeś dać wtrącenie „o lasce”, wtedy powinien jeszcze być przecinek przed „idę”.

    „Widzę[,] jak ładują worki z cukrem” – zdanie złożone, po „jak” czasownik (czyli zdanie podrzędne), więc musi być przecinek.

    „Utykając[,] idę na prom.” – konstrukcje z imiesłowami zakonczonymi na -ąc (w sieci jest o tym sporo).

    „— Co ty tu robisz[,]Fijoł?” – nazwisko, przezwisko to wtrącenia, a jednocześnie wołacz, więc przecinek musi je/go oddzielać/wydzielać w zdaniu. Poza tym chyba dopiero teraz dowiadujemy się, jak na imię ma bohater.

    „Odpowiadam odruchowo[:]; [akapit] — Aj hew not manej.” – każda wypowiedź to oddzielny akapit, no i znów średnik zamiast dwukropka.

    „...dzwoni alarm;[:] „nie uciekniesz” – wiesz, o co chodzi ;) No i „nie” dużą wtedy.

    „...prom już odpłynął[,] zanim wróci[,] to mogą mnie utrupić milion razy”. – ciężko mi to wyjaśnić. Pierwszy przecinek – to coś jak konstrukcja z „a”, w sensie „a zanim wróci”.

    „...widząc, że milczę, decyduje[:] — Lecgoł.”

    „...odpowiadam[,] modląc się w duszy[,] abyśmy szybciej dojechali do wartowni wocu.” – konstrukcje z umieslowami i ze spójnikiem „żeby/aby” do obadania.
    „...może to jest taki grek jak ten[,] co udawał niemca? Zapytaj o dokumenty.” – konstrukcja z zaimkiem „który”, tutaj „co” użyte jest w sensie „który”. No i czemu „grek” i „niemca” małą???


    „Łapię za klamkę i mówię[:][akapit] — Ar ju polis? Aj goł ołt!” – chyba nie muszę już tłumaczyć? ;)

    „Kierowca hamuje i[,] odwracając się do mnie[,] mówi[:][akapit] – Tejk itizi, it dżołk. — [P]o czym dodaje[:] — Gówno wypadnie, a ja się będę tłumaczył.” – tak to powinno wyglądać. Pierwsze przecinki wyodrębnią wtracenia „odwracając się do mnie” w zdaniu „kierowca hamuje i mówi”. Potem akapit, bo przytaczasz jego wypowiedź (każda wypowiedź od akapitu). „Po czym” dużą, bo nie jest to komentarz do „... it dżołk”, tylko wprowadzenie do wypowiedzi po polsku, dodatkowo po kropce.

    „Wysiadam na nogach z waty[,] nie zapominając powiedzieć[:] [akapit] — [S]ękjusołmacz.” – konstrukcja z imiesłowem zakonczonym na -ąc, każda nowa wypowiedź od akapitu, każde nowe zdanie dużą literą.

    „Wartownik bierze dokument, a ja mówię do niego[:]; — Panie[,] ja tylko na chwilę, idę do Vidalanda, żeby widzieli, że idę, ale jak tylko odjadą – wrócę. Możesz pan patrzyć za mną.” – dwukropek zamiast średnika (co Ty z tym średnikiem?). Potem wtrącenie (wołacz) „panie” musi być oddzielone przecinkiem.

    „Zawracam i[,] najszybciej jak mogę, dziękując starszemu w mundurze, wychodzę[,] kierując się do pętli tramwajowej.” – wtrącenie zaczyna się od „najszybciej”, potem konstrukcja z imiesłowem.

    „Idę[,] co rusz oglądając się wstecz” – konstrukcja z imiesłowem.

    „Następnego dnia przyjaciel spytał[:]”.

    Powiem szczerze, wymęczył mnie ten tekst. Musiałem drugi raz przeczytać i trzeci, bo w tych pierdołkach wyłapywanych traciłem wątek.
    O czym to w sumie jest? Najpierw mamy fragment o pobitym Edku, narracja jest w czasie przeszłym. Dowiadujemy się z relacji Zenka, jak to było z Edkiem. Tylko trochę tu nie wiadomo, kogo tak oczekują wszyscy i kto wreszcie wchodzi. Dopiero dużo później dowiadujemy się, że ten oczekiwany to właśnie Zenek, ale powinieneś to zaznaczyć wcześniej – czytelnik nie wie dłuższy czas, o kim czyta.
    Potem jest opis pracy liczmana, ciekawy, nie powiem, nie wiem, czy wiele osób wie, kto to jest liczman.
    Potem jest moment o piecu. Ale po co on jest? Czy bez tego fragmentu opowieść byłaby niepełna? Bohater, Fijoł, poważnie został poturbowany przez piec. Przy okazji wskakujesz w czas teraźniejszy. Czyli poprzednie fragmenty działy się wcześniej, tak to rozumiem.
    A potem mamy część także w czasie teraźniejszym, kiedy Fijoł opowiada już mnie - czytelnikowi, jak to wracał taksówką z dwoma kurewkami, bo pomyliły mu się zmiany po zwolnieniu. No i chyba blisko było do sytuacji z Edkiem, tak przynajmniej myślę. Ale Fijoł skórę nadszarpniętą przez piec ocalił, jednak na koniec, jako forma puenty i zarazem żartu, zostało poddane w wątpliwość jego bycie liczmanem.
    Tekst mnie zaciekawił. Styl jest różny, zależnie od opisywanych zdarzeń, nie brak w nim humoru, potoczności, fajności. Ciekawie opisałeś scenę z piecem, tutaj urywane zdania i równoważniki tworzą groteskową dramatyczną całość. Kaleczony angielski w części z taksówką też swoje robi.
    Wyszedł zestaw obrazów z życia ma obczyźnie, dość barwny i kolokwialny, lekko czasem chaotyczny (zwłaszcza w początkowej fazie); taka swojska obyczajówka.
    Pojawiają się dziwne dla przwciętniaka-czytelniaka terminy, które świadczą, owszem, o znajomości rzeczy przez twórcę. Warto by jednak zrobić pod tekstem małe wyjaśnienie, co oznaczają, tak dla wygody mnie czy innego „kowalskiego”, żebym nie musiał spędzać dodatkowego czasu przerzucając tony internetu, zwłaszcza kiedy się muli.
    Pozdrawiaki ;)
  • Karawan 07.08.2018
    Uściskałbym Cię! Dziękuję baaardzo! Że też jesteś jeden Korektor, bo przydałoby się kilku jeszcze i Opowi byłoby faktycznie portalem literackim sensu stricto. Bardzo wielkie dzięki. Zaraz tnę Twój wpis i spróbuję dokonać stosownej korekty, choć nie wiem czy dziś dam rady. Dzięki!!
  • Adam T 08.08.2018
    Karawan, drobiazg, mam nadzieję, że coś tam pomogłem ;)
  • Canulas 12.08.2018
    Dobry wieczór.

    Pamiętam. Kiedyś to już czytałem, ale nie zostawiłem komenarza, gdyż byłem nieco onieśmielony. Już nie pamiętam czemu.

    Drogi Panu Karawanu. Tekst jest napisany po prostu niezwykle. To już nie chodzi o to, że nie ma się do czego przyczepić, a chciałbym, tylko, no... Poprzeczka zawieszona wysoko.


    "Wsiada do auta na miejsce za kierowcą. Pokazuje wolne miejsce obok siebie. " - tutaj bym się zastawnowił czy może jakiś synonim dla słowa "miejsce" lub inna konstrukcja zdania, bo dubel jest widoczny.

    "Idę jak na szafot, ale kierowca stoi, więc idę. " - tutaj jeszcze 2x idę, tak...

    No więc jak mówię. Tekst wyśrubowany, więc nie bardzo jest siędo czego przyczepić. Treść, a zwłaszcza rozmówki po inszemu, prześwietne. Po raz kolejny uważam, żeś o wiele za skromny.

    Pozdówka.
  • Karawan 13.08.2018
    Bardzo dziękuję za komentarz. Oczywiście masz rację Wodzu - powtórzenia zbędne całkiem. I za pochwały również dzięki wielkie. ;))
  • Ritha 13.08.2018
    Witam :)

    „widział, jak kilka panienek spuszczało mu łomot. Z daleka nie widział” – 2 x „widział”, jedno można na dostrzegł/zobaczył zmienić

    „Wypiłem może ze dwie setki, jakieś piwo. Pierś mi wezbrała, to poszedłem do kibla. Gdy wracałem na salę, widziałem, że Edi był już dobrze podcięty i pomyślałem, że z tego jego wygłupu nic dobrego nie wyjdzie. Pora się zmywać, pomyślałem” – fajne tempo, gites

    „W porcie liczy się inaczej. Przychodzisz w starym, wychodzisz w nowym. Podstawiasz kumpla za pół litra i kablujesz, że coś wynosi, a wszystko masz na sobie. Jego sprawdzają, ty wychodzisz. W rewanżu za miesiąc on wyniesie, a ty będziesz się rozbierał na wartowni. Nocna zmiana czy dzienna – nie ma różnicy. Wiesz jak chodzą patrole przy płocie, wiesz gdzie przerzucić. Każdy orze jak może! Każdy ma swoje sposoby. Lekcja pierwsza: „Masz głowę i chuj, to kombinuj” – zajebiście, Wozu, samo się czyta, a i mordka się uśmiecha

    Pięknie spolszczony angielski, nie przeszkadza mi to, a wręcz jest spoczi.

    Wiesz co, podobało mi się, czytałabym Cię częściej, ale problem polega na tym, że z fantasy mi nie po drodze, a Ty głównie z tym gatunkiem mi się kojarzysz. Tu jest inaczej. Jakaś taka energia bije z tekstu, tempo przede wszystkim, bez popierdułkowania pobocznego, dialog, pięknie. Bardzom na tak.
    Pozdrawiam :)
  • Karawan 13.08.2018
    Zawsze wydaje mi się, że te "moje" (vide Łithy pustostany) teksty nie będą interesujące. No, bo co interesującego może być w tym, że człek się topi skoro go wyciągnęli? Albo, że się spije i ma plecy pogryzione? Świat jest dość "ostrokończasty" i to wie każdy. Uciekam więc w bajki, w światy moim zdaniem lepsze. Dziękuję za wizytę, komentarz. Doładowaliście mnie z Canu lepiej niż beczka kawy. Dziękuję ! ;)
  • Ritha 13.08.2018
    Karawan pisz to, co sprawia Ci radość, zawsze. Jeśli jest to "ucieczka w bajki", niechaj tak będzie. Szczerość - Ty i literki, tylko wtedy to ma sens, nic pod publikę.
    Pozdrawiam ciepło :)
  • Karawan 13.08.2018
    Ritha <3, Dziękuję !
  • nimfetka 13.08.2018
    Geez, ile nowych pojęć. Powiem po klocuszemu: liczman fajność, kruci. Dialogi są, kurczę, przeboskie, wyrwane z życia codziennego. Czyta się to bardzo lekko, nie trzeba przełączać mózgowych inhibitorów na najwyższą wydajność. Jednocześnie nie jest to rozrywka odmóżdżająca. Określę tekst w ten sposób: pieści mózgownicę z klasą. To jest coś, czego potrzebujemy w tych skrajnych czasach.

    "– Tejk itizi, it dżołk. — Po czym dodaje: — Gówno wypadnie, a ja się będę tłumaczył." - No Dżizas, genialne. Emejzing wręcz.

    Piąteczka bez zastanowienia.
    Pozdreki.
  • Karawan 13.08.2018
    Bardzo dziękuję za komentarz i wizytę.;)
  • Elorence 17.08.2018
    Lekcja pierwsza: „Masz głowę i chuj, to kombinuj” - przydałaby się taka lekcja połowie społeczeństwa.

    Ogólnie tekst mi się spodobał, nawet bardzo, chociaż przyczepię się do wątków. Nie wiem, czy coś przeoczyłam, nie doczytałam, nie zrozumiałam, ale co pobicie Edka do reszty? Chodzi o końcówkę? Że główny bohater bał się, że spotka go to samo co Edka, bo kłamał? No i ten piec... Chciałeś podać powód złamania nogi w kostce, żeby nie wyszło tak byle jak?
    Szczerze? Nie moje klimaty. Zazwyczaj nie czytam takich rzeczy, ale to nie znaczy, że jest jest zły, bo mi się podobał. Chociaż, gdyby to były moje gusta, podobałby mi się bardziej :) To jest pewne.
    Świetny zabieg z dialogami, a tym bardziej tymi spolszczonymi. Dodają realizmu sytuacji.
    I szczerze? Nigdy nie spotkałam się z "liczmanem", więc Twój tekst na pewno mnie też czegoś nowego nauczył :)
    Piąteczka i pozdrawiam :)
  • Karawan 17.08.2018
    Należałoby może dopisać "na faktach". Zdarzenia miały faktycznie miejsce i taka była ich koincydencja - strach w pełni zasadny, bo wtedy ( a może i nadal?) w porcie nie zapomina się kto komu i kiedy. Nie wiem jakie są Twoje klimaty. Gdybym umiał - pisałbym fantasy, a tak ciągle ich próbuję, a po inne sięgam rzadko, bo fantasy po łepecie dudni. Dzięki za komentarz,i wizytę oraz pozdrówka. Dziękuję. :)
  • Elorence 17.08.2018
    Karawan, moje klimaty to romans, no i fantasy (tam już niekoniecznie musi być coś romantycznego) :)
  • Komes 19.08.2018
    Gdzieś tam Tyrmand mi przemknął w podświadomości. Znam podobne klimaty z życia. Całkiem fajne.
  • Karawan 19.08.2018
    Dziękuję za wizytę. Tyrmand to W-wa, tu zaś "der alte Polnische Stadt Danzig", ale w obu przypadkach siermiężny PRL.
  • Komes 19.08.2018
    Karawan Czyli Bednarski na kłopoty ma zawsze środek złoty!
  • Enchanteuse 19.08.2018
    Witam. Wybacz poślizg.

    "Ortalion kosztuje koło tysiąca, biała koszula nonajron cztery stówy ale to w sklepie! "

    Przecinek przed "ale" gdzieś umknął.

    Bardzo żywa treść. Tak żywa, że aż (w moim przekonaniu) chaotyczna. Nie do końca złapałam sens tej opowieści.
    Ale powiedzmy, że ogólny, uniwersalny już tak.
    Piszesz o pracy liczmana. Punktem, od którego wychodzisz, jest "łomot, jaki spuścili Edkowi". Niewątpliwą zaletą tego tekstu jest energia, dzięki czemu przez tekst się galopuje. Kolejna zaleta to bogata treść: dowiadujemy się, że w biurokracji, jest, delikatnie mówiąc, rozpierdziel; można nie tyle naginać reguły, co wręcz je wyginać wedle własnych potrzeb, a później zgonić na sąsiada.
    Jednak gubi to ciutkę pewna chaotyczność, przez co nieco straciłam sens całej tej historii.
    Jako kobieta przyznaję, że ten temat nie do końca mi leży, ale przeszłam łagodnie przez niego, co spisz sobie na karb ładnie poprowadzonej historii, w razie wątpliwości.

    Pozdrawiam ciepło :)
  • Karawan 20.08.2018
    Nie zdziwionym ani trochę ;) Wszak dla Ciebie to prehistoria. Dla mnie zaś nauka bezcenna; fotografie z przeszłości trzeba tak opisywać, by widać było zarówno tło jak i detale. Tegom nie zrobił więc i efekt oczywisty. Dzięki za uwagi i czas poświęcony.;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania