Lipiec

Poznałam go kilka miesięcy wcześniej, lecz dopiero niedawno zwróciłam na niego uwagę. Nie jestem pewna czy zrobiłam to mimowolnie czy już od jakiegoś czasu on o to zabiegał. Zawsze było za wcześniej by zdobyć się na szczerość i wprost zapytać go czy to, co nas połączyło to czysty przypadek, żart losu czy jego celowe działanie, które przyniosło aż nadto zamierzony skutek. Teraz jest za późno, by pytać o cokolwiek.

Od tygodni nie ma nocy, by sen nie przywołał obrazu jego twarzy, zmarszczek wokół bystrych oczy, rozchylonych ust, obiecujących chwile zapomnienia.

Z czasem uświadomiłam sobie, że mimo usilnych starań moje myśli wciąż uciekają do jego ciepłych dłoni i spojrzenia, które wywołuje dreszcz na ciele. I choć jedyną naszą chwilą intymności był przelotny pocałunek na pożegnanie - tuż przed pożyczeniem na wieczne nieoddanie tego, co się między nami zrodziło podczas krótkiego, ale upalnego lata - usta zmęczone modlitwą wciąż mają nadzieję na chwilę czułości.

Teraz jednak powoli dochodzi do mnie, że to nie ma racji bytu. Może gdyby nie istnieli ludzie, nie istniał czas i zobowiązania, które podjęliśmy zanim zdaliśmy sobie sprawę, że możemy znaczyć dla siebie coś więcej. Wszystko wydaje się takie abstrakcyjne, jak wtedy w pociągu, kiedy każda minuta opóźnienia była błogosławieństwem, bo odwlekała moment rozstania i powrotu do domów, które nigdy domem nie były i nie będą, Podczas tamtej krótkiej podróży z nigdzie donikąd, przez jeden krótki moment przestało mieć znaczenie, kto czeka w domu. W tamtej chwili liczył się tylko delikatny meszek, który zatrzymał się niesfornie na jego nieogolonym podbródku i spojrzenie niebieskich oczu, kiedy moje drżące palce delikatnie muskając wrażliwą skórę próbowały chwycić i usunąć niechciany element z doskonałego obrazu. Przez dwie sekundy byliśmy jednością, którą nigdy więcej nie dane nam było się stać.

Od tamtej chwili do naszego pożegnania minął tydzień, siedem dni dłuższych niż zimowe miesiące. Kiedy wreszcie przyszło nam się spotkać, tego samego wieczora musieliśmy się rozstać. Błądząc po Warszawie, staraliśmy się nie dojść nigdy w umówione miejsce. W końcu nogi prowadzone jakąś nieznaną nam siłą, krok po kroku zaniosły nas nad Wisłę, gdzie gorące wyznania odpłynęły wraz z nurtem rzeki. Nigdy nie wypowiedzieliśmy tego, co podczas tamtego spaceru kotłowało nam się w głowach. Te słowa na zawsze pozostaną tajemnicą, która zabrała bezduszna woda, spłukująca stolicę z lipcowego pyłu. Do końca życia będzie mi towarzyszyć wspomnienie szybkiego, niedbałego muśnięcia ciepłych warg na moim policzku i prośba by na siebie uważał. Dziękuję Bogu, że nie dane było mi widzieć jak odchodzi z peronu, na którym się rozstaliśmy. Wakacyjny romans zakończył się nim na dobre rozkwitł, jednak gorące wspomnienie tych kilku lipcowych dni wydartych przeznaczeniu jak kartki z kalendarza pozostanie na zawsze w pamięci dwojga zagubionych ludzi, którzy nie chcieli zostać odnalezieni.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Wrotycz 16.08.2019
    Czasami lepiej, gdy ta sfera jedynie w potencjale pozostaje:) Nic realnie złego z niej nie uderzy. Sorry za refleksję.
    Nostalgicznie, delikatnie, całkiem nieźle napisane.
    Pozdrawiam:)
  • Aisak 16.08.2019
    Oj, tam.
    Takich romansów, to na pęczki przeżyjesz.

    Chyba, źe masz pół wieku, to nie wróżę świetlanej przyszłości...
    Taki lajf.
    :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania