Ludność pijacka

W jednej z wsi podwarszawskich było środowisko ludności pijackiej, które umiało stworzyć atmosferę i warunki, w jakich ludność czuła się upojona, pragnęła sama wypijać butelki jedną po drugiej, sama sobie je stawiała na stół i sama czyniła wszystko, co w jej mocy, by to picie się nigdy nie kończyło.

Jednym z zespołów tego środowiska był zespół Choler, nazywany tak od częstych wyrażeń "cholera!", którymi rzucał wielokrotnie. Było w nim to, co stanowi o byciu cool i poczuciu wartości każdego niewiele myślącego gówniarza, któremu śpieszno do dorosłości i który ma skłonności do staczania się na dno: brzęk butelek, brak hamulców i ciągła aktywność alkoholowa; butelka jedna po drugiej i rozmach i radosne siorbanie.

Ziutek był brudasem. Wysoki, brudny, o oczach w kolorze wódki i włosach koloru piwa, ciągle się kompromitował, mówił głupio i przy byle okazji stawał się pośmiewiskiem. Siedząc przy stole z kolegami, wymachiwał nogami, rękami i przewracał oczami, niczym galopujące ADHD.

Wpływom zespołu Choler zawdzięczał umiejętność szybkiej ucieczki w chwilach niewygodnych dla niego.

A Zdzichu? Zdzichu miał nieciekawą twarz i zakurzone włosy. Cała istota Zdzicha ześrodkowała się na jego ślepiach, odzwierciedlając wybitną zaćmę.

Opróżniający butelki wódki zespół Choler - ten sam, pod wpływem którego tchórz Ziutek stawał się szybki i mógł prędko uciec - zespół ten urodzonego seksistę Zdzicha prowokował do szacunku do swojej niepijącej żony.

Przy czym owy szacunek uosobiony został w postaci... pantoflarstwa. Mianowicie na każdej popijawie, na każdej zakrapianej imprezie Zdzichu był niewolnikiem żony stalkerki. Warto natomiast stwierdzić, że po pewnej ilości alkoholu telefony od żony przestawały denerwować i przerażać, a stawały się ignorowane.

Ziutek był najlepszym dżinem zespołu. Ten uwięziony duch z magicznej butelki wódki był tylko cząstką jajcarskiej osobowości Ziutka, która cała spragniona była władzy absolutnej i posłusznego wykonywania jego rozkazów.

Zresztą tęsknota Ziutka do władzy w formie tyranii, do czynów przekraczających moralność i sumienie uczciwego człowieka, była taka sama jak tęsknota większości jego kolesiów. A może nie tylko tych pijaczków? Może to tęsknota każdego człowieka, który stoczył się na dno?

 

Pewnego razu na jednej z popijaw Zdzichu nie miał spokoju ducha. Nie mógł się skupić na piciu, bo telefon wibrował, on go podnosił, a żona szczebiotała do niego: "Ile wypiłeś?"; "Kiedy skończycie?".

I tak to wyglądało. Po pewnej ilości alkoholu, kiedy umysł Zdzicha się ożywił, pojawiła się złota myśl z gatunku tych genialnych pomysłów spowodowanych nadmiernym piciem.

- Przestanę odbierać, niech ta Grażynka i zdechnie z niepokoju, a ja poświęcę się mojemu ulubionemu zajęciu.

Zdzichu pił i pił, w oczach mu się dwoiło i troiło, tracił koordynację ruchów i resztki rozsądku, którego i tak w sumie nie posiadał.

Ale pił dalej, rzeczywiście poświęcił się bez reszty swojemu ukochanemu zajęciu i w końcu padł. Poczuł jak spada w czarną otchłań alkoholowego chciejstwa.

Wokół było ciemno jak w grobie, a Zdzichowi wydawało się, że zamiast z azotu i tlenu powietrze składa się z duszącego gardło spirytusu. Spostrzegł, że na rękach ma kajdanki. Domyślił się, że są one symbolem alkoholowego zniewolenia.

Po chwili ktoś wylał mu wódkę na głowę. Odwrócił się. To była Grażynka. Nagle żona zaczęła tłuc go bez opamiętania butelkami wódki. Zdzichu zaczął skomleć i jęczeć, czując jak odłamki szkła kaleczą jego przesiąknięte alkoholem ciało.

Przebudził się z krzykiem ze swojej strasznej wizji.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania