Ludzie są jak ściany

- Tato, ale ja nie chcę – szepnął jedenastoletni chłopiec, ściskając mocno rękę swojego taty. Tato był wysokim i chudym mężczyzną, o niezdrowej białej cerze i długich, brązowych włosach. Miał na sobie przetarty płaszcz. Spod kaptura wyglądały ciemnozłote oczy.

- Nie marudź, Filly, to twój obowiązek. Niedługo odejdę na zasłużoną emeryturę, a ty przejmiesz po mnie wszystko – opowiedział Tato zmęczonym głosem.

Filly przestraszony pociągnął nosem. Szli po ledwo widocznej ścieżce, która wiła się przez ciemny i ponury las. Drzewa w nim miały chyba z tysiąc lat, były grube, pomarszczone i powykręcane. Czarne liście szumiały złowieszczo a po grubych szarawych korach spływały ciemne krople żywicy. Filly patrząc na gęstą maź zastanawiał się, czy to rzeczywiście żywica czy krew istot, które zostały pożarte przez drzewa.

Odwrócił wzrok, starając się ukryć drżenie ramion. Nie mógł pokazać Tacie, że się boi. Nie chciał by pomyślał sobie, że jego syn to słabe dziecko nie zdolne kontynuować dzieła ich przodków.

Pod ich stopami rozległ się trzask. Tato uśmiechnął się zadowolony i zaczął liczyć kroki.

Jeden.

Dwa.

Trzy.

Cztery.

Filly zobaczył, że dźwięk pękających gałązek to tak naprawdę rozdeptywane grube, białe robaki o pancerzu twardym jak drewno.

Osiem.

Dziewięć.

Dziesięć.

Tato zatrzymał się, a Filly poczuł, jak w gardle rośnie mu olbrzymia gula. Miał wrażenie, że najadł się za dużo kisielu i nie mógł oddychać. Czuł zapach lasu, ale i gorzką woń, której nie potrafił zidentyfikować. Miał wrażenie, że oddycha metalicznym powietrzem.

Tato wyciągnął ręce tak, że przypominał krzyż. Zaczął cicho śpiewać a Filly słyszał w pamięci słowa tej melodii. Tato uczył go jej od małego. Kiedyś i Filly będzie tak śpiewać.

Nagle ciszę przerwał huk. Chłopiec krzyknął, zapominając się i przywarł do ziemi. Białe robaki zaczęły dotykać jego twarzy dziwnymi odnogami, a on wrzasnął ponownie i skoczył na równe nogi. Otrzepał się, skacząc w miejscu a po jego policzkach popłynęły łzy strachu i wstydu.

- Spójrz, mój synu – powiedział Tato z dumą w głosie, a Filly zapomniał o strachu, o wstydzie i o robakach.

Przed nimi stały dwie potężne rzeźby aniołów, a między nimi marmurowe schody prowadzące w głąb ziemi. Anioły były jakieś dziwne. Miały rozwiane włosy, połamane skrzydła i kosy w rękach. Ich smutne, puste oczy patrzyły gdzieś daleko, a na ustach mieli gorzkie uśmiechy. Pod ich stopami leżały kości i czaszki. Filly dostrzegł też potłuczone kielichy.

- Panowie śmierci, nasi przodkowie – powiedział Tato, chyląc przed nimi głowę. Filly zrobił to samo i ruszył szybko za Tatą, który zaczął schodzić po schodach. Ostatni raz rzucając okiem na Anioły, Filly zobaczył, że ich uśmiechy stały się jakby mniej gorzkie.

Nagle znaleźli się w ciemnym korytarzu. Tato wziął do ręki pochodnię i długi tunel zalało pomarańczowe światło. Po obu stronach, w ścianie, co kilka metrów widniały otwory, jakby wejścia do innych pokoi. Szli dalej i dalej, aż Filly ze zniecierpliwieniem zaczął oczekiwać końca korytarza.

- Ten korytarz nie ma końca, mój synu – odezwał się Tato, jakby czytając w jego myślach. – Choćbyś szedł rok lub dwa, on nigdy się skończy. Tylu bowiem na świecie jest ludzi.

Nagle Tato wszedł do jednego z pokoi i zatrzymał się, unosząc wysoko pochodnię. Filly zobaczył, że pomieszczenie wcale nie jest takie duże, mógł je przejść wzdłuż i wszerz w dwóch dużych krokach. Zadarł głowę i na suficie zobaczył imię „Angelika” wypisane złotymi literami. Rozejrzał się i dostrzegł na ścianach dziwne dziury i jakby gwoździe. Na niektórych wisiały suszone kwiaty, na innych jakieś wstążki, z jeszcze innych spływała dziwna ciecz. W kącie na blaszanej podkładce paliła się świeca, jednak płomień był jakiś szary i wątły.

- Biedna Angelika – szepnął smutno Tato, dotykając długimi palcami gwoździ. – Piękna dziewczyna, mój synu, piękna i młoda. A tak poraniona. Coraz więcej tu takich jak Angelika. Bo widzisz mój synu ktoś powbijał w ściany gwoździe. Widzisz? Gwóźdź na ścianie to jedna rana zadana sercu Angeliki.

Filly rozejrzał się. Gwoździ było pełno. Niektóre wbite bardzo głęboko, tak, że ich główki rozkruszyły ściany, inne wbite tylko do połowy, inne tak lekko, że odpadły i walały się po podłodze. Filly ukląkł i pozbierał je.

- Już ich nie ma – powiedział, pokazując tacie ręce pełne metalowych patyków. Tato uśmiechnął się smutno.

- Gdyby to było takie proste. Spójrz ile dziur zostało. Pozbierałeś je, ale pomimo „rekompensaty” za zranienia, nie jest już nigdy w porządku. Zobacz, ściana Angeliki, jej serce zostaje poszarpane i podziurawione. Nigdy już nie odzyska swojej świetności i nie będzie cieszyć swoim wspaniałym wyglądem.

Filly podszedł ostrożnie do ściany i położył na niej dłonie. Była ciepła i miał wrażenie jakby dotykał żywej istoty. Chwycił za gwoździe i próbował je wyciągnąć. Szarpnął mocno, ale on ani drgnął. Spróbował drugi raz i trzeci aż w końcu poczuł pieczenie w dłoniach. Spojrzał na nie i zobaczył, jak bardzo się pokaleczył.

- Czy nie raz tak jest, że próbując naprawić wyrządzoną krzywdę, jesteśmy na tyle zdesperowani, że nie baczymy na to, że krzywdzimy siebie? – powiedział zamyślony Tato, zerkając na syna. - Pomimo twojego wysiłku, gwoździe nadal tkwią w ścianie, a dodatkowo sam się skrzywdziłeś. Czy jest więc sens wyciągać niektóre gwoździe? Nie przeszkadzają przecież tak bardzo, na wielu z nich można powiesić zdjęcia, suszone wianki i sprawić, że wszystko nabierze pięknego kolorytu. Jak myślisz?

Filly spojrzał na ścianę jeszcze raz. Tym razem zatrzymał się na dłużej na kolorowych koralikach, kwiatkach, wstążkach i obrazkach. Wszystko wyglądało bardzo ładnie, ale im dłużej Filly się wpatrywał w ścianę, tym wyraźniej widział to, co Tato chciał mu przekazać.

- Można udekorować ścianę, ale ona już na zawsze będzie podziurawiona – powiedział, a Tato pokiwał z dumą głową.

- Bez względu na to, jak nieziemsko będzie wyglądać z zewnątrz to w środku i tak będą braki, Filly. Chodź, Angelika już dosyć się nacierpiała w tym świecie.

Tato wyjął za pazuchy nową świeczkę i przyłożył ją do starej świeczki. Płomień długo się ociągał aż w końcu przeskoczył z jednej na drugą i rozbłysnął ciepłym blaskiem. Filly zobaczył jak gwoździe jeden po drugim wypadają z ścian i z cichym jękiem uderzają o podłogę. Wszystkie dziury nagle znikły a chłopcu wydawało się, że usłyszał szept ulgi.

Tato postawił świeczkę w kącie.

- Teraz Angelika jest w lepszym świecie – powiedział z uśmiechem i pogłaskał syna po głowie – To jest właśnie twoje zadanie synu. Chodzić i patrzeć. Dbać o ściany, dekorować je by choć trochę pomóc ludziom na ziemi. A gdy nadejdzie czas uwalniać je od gwoździ.

Tato wyprowadził schodami do góry, a Filly zmrużył oczy, bo las wydawał mu się nagle bardzo jasny. Już nie czuł strachu. Czuł na sobie słodki ciężar odpowiedzialności, czuł jak wszystkie ściany pochylają się do niego i czekają na niego. Rozumiał już.

- Ludzie są jak ściany – powiedział, a jego kochany Tato pokiwał głową. Filly złapał go za rękę.

- Kim my właściwie jesteśmy? – spytał, idąc koło niego. Tato spojrzał na niego a w jego ciemnych oczach błysnęły mądrość i czas.

- Jesteśmy Śmiercią, Filly.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Ichigo-chan 09.08.2015
    Nie mogę znaleźć żadnego odpowiedniego komentarza.
    Gramatycznie dobre, nie ma błędów ortograficznych, przecinki też chyba są dobre.
    A treść... Świetna, co tu dużo mówić. 5
  • NataliaO 09.08.2015
    Interesujące, ciekawe i wciągające opowiadanie. Bardzo dobry i mądry tekst; 5:)
  • NIka 09.08.2015
    " Panowie śmierci, nasi potomkowie " - nie powinno być przypadkiem " nasi przodkowie " ? :)
    Świetny tekst ! ode mnie 5 ! :)
  • Chris 21.08.2015
    Bardzo dobry tekst! Super! :)
  • Angela 21.08.2015
    Ładnie napisane, to naprawdę świetny tekst 5 : )

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania