„Łuna wszystkich Cieni”

Bezwietrzna, księżycowa noc w dolinie u podnóża Gór Szarych. Lekka gwiaździsta poświata rzuca swój całun na skrytą w mrokach nocy Ziemię. Strzeliste świerki i sosny nucą cicho kołysankę drzemiącemu już światu. Niewielki strumyk wije się pośród plątaniny kamienistych pagórków i wzniesień.

Zjawili się o północy. Dziewięciu ludzi. Pieli się mozolnie w górę, wybijając marszowy rytm swoim ciężkim obuwiem. Przeszli przez podłużną, trawiastą polanę ciągnącą się od skrajów górskich grani. Przecięli wąski strumień i zmącili nieskazitelną, płynącą opieszale wodę. Nocny spokój rozwiał chrzęst ich kolczug i uzbrojenia.

Poruszali się w zwartej kolumnie. Blask niesionych przez nich pochodni powoli rozświetlał cienisty las. Oddział tworzyło ośmiu mężczyzn w średnim wieku. Na ich czele dreptał okryty czarnym płaszczem sędziwy starzec, który co rusz mimo zmęczenia ponaglał wędrowców. Ta ziemia od dawna ich nie oglądała. Minęło już około pół wieku odkąd ostatni ich przedstawiciele zjawili się w tych stronach. I miało tak pozostać. Oni jednak byli zwiastunem nowej groźby, która powoli zaczęła zasnuwać niebo nad tą krainą.

Okryci swoimi burymi płaszczami, nawet w świetle pochodni wciąż ze znacznej odległości byli niewidoczni dla ludzkiego oka. Niesione przez nich światła zdawały się być tylko zbłąkanymi ognikami, a nie zwiastunami nadchodzących mrocznych dni.

Nagle zaniepokojony starzec przystanął, gwałtownie uniósł w górę otwartą dłoń i zatrzymał idących za nim mężczyzn, którzy w jednej chwili zamilki i las pogrążył się w ciszy. Wtedy odezwał się stojący za jego plecami barczysty mężczyzna, który był najpewniej dowódcą reszty oddziału:

- Co się stało? - zapytał.

- Ogarnął mnie jakiś dziwny niepokój. Zaczekajcie tutaj na mnie przez chwilę. Sprawdzę ścieżkę i zaraz do was wrócę - następnie dodał półszeptem - Mam dziwne przeczucie, że jesteśmy obserwowani. Na dajcie po sobie tego poznać.

- Ale...

- Żadnych ale, wiem co robię - urwał mężczyźnie starzec.

- Jak wolisz. Pozwól chociaż bym dał ci osłonę z moich najlepszych ludzi - zaproponował.

- Dobrze. Byle szybko. Nie mamy zbyt wiele czasu.

Strzec z przydzieloną ochroną oddalił się po chwili i reszta oddziału została sama. Oczekiwanie dłużyło się nieznośnie. Wysłana awangarda nie wracała. Pochodnie zaczęły przygasać. W oddziale zaczęły pojawiać się zaniepokojone szepty.

- Jakaś dziwna ta cisza - zauważył jeden - Taka nienaturalna i pełna napięcia. Mam złe przeczucia.

- Ciszej Reylen! - zbeształ go dowódca, po czym odwrócił się i dodał z zadowoleniem - Słyszę coś. Chyba wracają.

- No wreszcie. Już myślałem, że... - nagle głos uwiązł Reylenowi w gardle.

Na ścieżce pojawiła się coś czego nigdy nie spodziewali się zobaczyć. Niska, kępa istota o mętnych, wyłupiastych oczach przyglądał się im dokładnie mierząc ich sylwetki swoim przenikliwym spojrzeniem. Jego płazia skóra, o kremowej barwie, oświetlana przez przygasłe pochodnie wtapiała się w ciemność. Jednak był zbyt blisko by mężczyźni mogli go nie zauważyć. Ta wymiana spojrzeń trwała przez chwilę, po czym istota wyciągnęła swoją kościstą łapę i zaczęła oblizywać z krwi swoje długie na 5 cali szpony o barwie obsydianu. Całe to przedstawienie przerwał w jednej chwili dowódca, który jako pierwszy wyrwał się z mieszanki ciekawości i przerażenia jaką wywoływał u niego jej widok. Następnie z konsternacją rzucił do stwora:

- Czego od nas chcesz maszkaro? - zapytał. Nie uzyskał jednak odpowiedzi. Istota zarechotała tylko cicho i cofnęła się w mrok.

- I tyle? - zdziwił się mężczyzna - A gdzie Aphler i Mantyz? Kapitanie. Co się z nimi stało?

- Nie wiem Reylen. Do cholery. Nie wiem tego! - krzyknął do przerażonego, nie bardziej od niego, podwładnego. - Zbieramy się. Pokój ich duszom - rzucił krótko i odwrócił się tyłem do towarzyszy gotując się do odwrotu.

- A co z ciałami? Zostawimy ich tam? - wskazał w dal tamten.

- Ty nie wiesz co, TO było prawda? I lepiej żebyś nie wiedział. Dosyć tego wracamy! Już wszystko widziałem. Nie możemy ryzykować - krzyknął, a oddział posłusznie zaczął szykować się do powrotu.

Kiedy nagle wokół nich rozległy się straszliwe rechoty i wrzaski dochodzące ze wszystkich stron. Dowódca zawył do reszty mężczyzn:

- Bracia! Dobyć mieczy! - gdy tylko świetliste klingi rozproszyły najbliższe cienie, głosy w jednej chwili ucichły i znów nastała cisza. A zbrojni uzyskawszy chwilę czasu zrzucili z siebie płaszcze i obnażyli srebrne kolczugi, które strzegły ich tułowia. Szybko uformowali okrąg i zwrócili się twarzami w ciemność, której ich miecze nie zdołały rozproszyć. I znów czekali. Tym razem wszytko przebiegło szybko. Formujące wokół nich pierścień istoty, do których należał spotkany wcześniej osobnik ich rasy, zdradziły swoją obecność trzaskiem łamanych gałęzi i chrzęstem igielnego runa. Po czym wyskoczyły na stłoczonych ciasno obrońców, wyjąć i drapiąc zaciekle swoimi szponami.

Mężczyźni padali jeden po drugim, aż na placu boju pozostał tylko ich dowódca. Wtedy stworzenia zaprzestały dalszych ataków i otoczyły go, pozostawiając wąski tunel między nimi, przez który to ku zdziwieniu mężczyzny przeszedł starzec owinięty czarnym płaszczem. Ten sam strzec, który prowadził ich tutaj niecałe kilka godzin temu.

- To ty, przeklęty starcze! - wykrzyknął w szczycie furii dowódca. - Od początku nakłaniałem Radę, aby Ci nie ufała. I miałem rację. Wreszcie się ujawniłeś. Sługo Ślepca!

- Jesteś śmieszny. Jak mogłeś się nawet łudzić, że możesz spokojnie dotrzeć do grobowca mojego pana, nie napotykając się na opór jego sług - powiedział z agresją, po czym zmienił ton i dodał: - Oddaj mi swoją przesyłkę. Moi przyjaciele mają więcej szpiegów w Zakonie, niż mógłbyś to tylko sobie wyobrazić. Wiem co to jest, i nie przeszkodzisz mi tego zdobyć. Koniec nadchodzi, a moc mojego pana rośnie. Nadszedł czas, aby ludzkość ponownie doświadczyła jego gniewu.

- Choćbyś miał mnie zabić to nigdy nie oddam Ci klucza!

- Łudziłeś się, że Cię oszczędzę? Nonsens. Zabić go!

Czarownik podszedł do pozbawionego życia ciała dowódcy i zaczął gorączkowo przeszukiwać jego sakwy. Nagle znieruchomiał i ostrożnie podniósł duży kawałek obsydianu, na którego powierzchni elfowie wyryli swoje misterne, złocone runy.

...

Gdy tylko krawędź kamienia spotkała się z stalą masywnych żelaznych wrót, zachodzące się na siebie ostrza zgrzytnęły przeraźliwie i zaczęły się wsuwać w ściany, formując tym samy przejście przez wąski korytarz.

W głębi grobowca, po usadzonym na kamiennym tronie ciele czarnoksiężnika przebiegł dreszcz, a jego prawa dłoń złapała gwałtownie za poręcz wbijając paznokcie w szlifowany granit.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Wiem, że trochę przydługawe :) Mam jednak nadzieje, że się spodoba. Komentarze i konstruktywna krytyka mile widziana :)
  • Lyssa 12.05.2015
    Znalazłam tylko jedną literówkę: "pieli" - pięli (piąć się), a pieli (pielić np. ogródek) :) Ale to literowka, nawet nie błąd.
    I jeszcze w ostatnim zdaniu brak kilku przecinków.
    Podobało mi się. Lubię takie klimaty... Hm, takie średniowieczne - rycerze (bo można ich tak określić?).
    Czyyta się płynnie i przyjemnie.
    5
  • Lyssa 12.05.2015
    Czy będzie kontynuacja? To prolog? Rozdział pierwszy? Czy jedynie pojedyńczy epizod?
  • To raczej pojedyńczy epizod. Może za kilka dni zacznę coś większego. Dzięki za odpowiedź :)
  • wolfie 12.05.2015
    Bardzo ciekawe opowiadanie, napisane w fajnym klimacie. Większych błędów nie ma prócz kilku literówek. Oryginalny pomysł. Mocna czwórka :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania