Lyenhall Gallinacki

Było to dnia dwudziestego czwartego, miesiąca już nie wiadomo jakiego. Jak każdy chłopak wieku dziecięcego szukał on autorytetu odrealnionego. Człowieka, którego mógłby podziwiać, ale nie byłby w stanie naśladować. O komiks było ciężko, ale chłopak znalazł na półce z książkami rodziców powieść zapomnianego szkockiego pisarza pod tytułem „Lyenhall Gallinacki”.

Tytułowy Lyenhall był kimś, kogo chłopiec szukał tyle lat. Był to czarny charakter tak naprawdę, płatny morderca, szukający wszędzie okazji na zarobek objawiający się w trzech krokach. Najpierw w czarnym samochodzie, potem w czarnym płaszczu. Na końcu z czarną spluwą. Lyenhall był jak widać idealnym wzorcem młodzieży do lat osiemnastu. Nienawidził jednak „Oddania się pieniądzom”.

Było to dnia dwunastego, miesiąca nie wiadomo jakiego, kiedy ów chłopaczek dorósł, był człowiekiem majętnym. Zarabiał masę pieniędzy, miał piękny dom, kobiety. Wstał jak co ranek, umył zęby ubrał się, na śniadanie i pożegnanie się z żoną…. Kochanką,… kochankami . Wsiadł do samochodu, a jedyna kochanka z prawem jazdy zaczęła odwozić go do pracy, pięknym złotym kabrioletem. Wszedł do pracy zadowolony ze swojego życia, na najwyższym piętrze pięknego szklanego wieżowca. Podejmował ważne finansowe decyzję, podlegając jedynie właścicielowi firmy. Pracę kończył po sześciu godzinach z czego jedna była poświęcona na obiad, albo na coś co symulowało lunch. Wszyscy ludzie patrzyli tylko na niego z zazdrości, kiedy znów wsiadał do samochodu, aby wrócić do domu i oddać się uciechom w korku stanął, przed czarnym samochodem z przyciemnianymi szybami.

Było to dnia dwunastego miesiąca następnego po tym, co był nie wiadomo jaki. Ów mężczyzna spędzał dzień z kolegami w pracy na jakimś obozie integracyjnym. Musiał to robić firma miała problemy finansowe, a chciał utrzymywać pracowników w ryzach. Oczywiście sam, nie dbał o „obozowe reguły”. W nocy wymykał się do restauracji, oczywiście najdroższych, szukał kobiet i zasięgu. Nawet jak wracali z obozu, on osobnym samochodem. Jednak podczas jednej z wizyt w restauracji usiadł tuż obok człowieka w czarnym płaszczu.

Ostatniego dnia tego miesiąca nie wytrzymał. Zaczął zwalniać pracowników. Byli koledzy z obozu błagali na kolanach o litość, jak przed śmiercią, ale on jako sędzia majestatyczny ze złotymi zegarkami, pięknie wyprasowanym krawacie, cudownie ułożoną fryzurą. Był taki cudowny. Błyszczał. Słońce padało akurat przed ogromne okiennice biura. To był piękny widok. Dla niego. Czuł swoją ukochaną władzę. Niestety po kilku dniach i on został zaproszony do właściciela firmy. Stanął przed nim. Piękna twarz osoby w jeszcze ładniejszym garniturze, jeszcze lepiej wyprasowanym krawacie i jeszcze lepiej ułożoną fryzurą spoglądała złowrogo. Promienie słońca oślepiały chłopca. Tak, chłopca. Czuł się mały i bezbronny. Był to dla niego Sąd Ostateczny. Całe życie ważyło się na jednej kartce papieru ze zwolnieniem. I podpisana została czarnym piórem: Lyenhall Gallinacki.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania