Mamo! Mamo! Jestem pranie!

Mamo! Mamo jestem pranie!

 

Krynica. Lato. Zrobiłam pranie naszych ( O. wtedy męża, Jaśka nadal syna) i moich ciuchów; niestety - ale ręcznie - bo myszka przegryzła kabel w pralce...

Idę z miską ciężką jak cholera na dwór, gdzie między dwoma żelaznymi słupami rozwieszone są cztery sznury.

Stawiam michę na ganku umordowana jak koń po westernie i sięgam po papierosa. Teraz sobię zapalę ,a dopiero potem powieszę was ciuchy ,bo to nagroda za wypranie was w rękach i należy mi się to jak psu miska...

I to nie jakieś tam jedwabne ciuszki... nie, nie to jeansy, bluzy O. i jego kombinezony z pracy...plus milion rzeczy Jaśka - bo synuś po każdym dniu miał wszystko do prania ,bo badał życie, a ja nie miałam kota na punkcie czystości ubrań mojego dziecka ,bo co sąsiedzi powiedzą, - więc był wysmarowany tym - czym się akurat zajmował. Raz to była zupa pomidorowa, którą robiliśmy razem , raz to były flamastry bo malował ,a raz to błoto i trawa bo budował tamę w kałuży itp.

Dobrze chociaż, że jest lato i nie chodzimy na co dzień w jeansach, bluzach, swetrach. Lepiej prać T-shirty niż sweter z owczej wełny.

Ale i tak tego jest dużo.

Zapalam papierosa i słyszę jak Jaśko mnie woła: "Mamo! Mamo! Zobacz jestem pranie!!

Odwracam głowę i widzę , żę synuś uwiesił się na sznurku i majta nogami w tył, przód , szczęśliwy cały.

Hm... ma trzy lata, a już rozumie tyle z życia. Zrozumiał, że jak złapie się rączkami sznurka i powiesi się na nim to będzie mamie przypominał rzecz, którą ona wiesza na tym sznurku , a robi to kiedy zrobi w łazience tą czynność którą nazywa praniem.

Byłam z synem tylko pięć lat. Ale nauczył mnie życia jak nikt dotąd. Kocham go za to codziennie w każdej minucie.

Niewinność spojrzenia na świat u małych dzieci jest nie do opisania słowami dorosłego człowieka. My jesteśmy " skażeni" skojarzeniami - one nie.

W dorosłym życiu jak mamy szczęście , możemy spotkać mędrca ,który nauczy nas spoglądać na świat oczami dziecka. A nam jest tak trudno to zrobić. Tracimy kasę na kursy jogi , tai chi, poradniki, diety a to ... nie działa...

Tak trudno wyłuskać z siebie dziecko. Jest tak przesłonięte dorosłymi przyzwyczajeniami, że zgubiło się tam.

Mędrcy uczą : " Popatrz na drzewo, ale nie nazywaj go w myślach ; to jest pień , to jest gałąź , to jest liść... chłoń go w jego postaci jakie jest..."

Konia z rzędem, komu udało się to za piątym razem...

Jesteśmy przyzwyczajeni patrząc na coś nazywać to w myślach : auto, czajnik, firanka, góra, drzewo...

A teraz spójrz na drzewo i "zobacz" je bez skojarzeń w głowie...

A dziecko tak je widzi.

Uczymy go, mówimy mu : " To jest gałązka, to listek, to pień. To buk, to lipa, to świerk. I potem cieszymy się jak osiołki, gdy maluch wskazując na czajnik mówi ;" Jajnik" i bijemy brawo, że taki mądry!

Nauka na tym polega. Nie nauczysz się nazw rzeczy dopóki ktoś ci ich nie powie. Ucząc malucha nazw na drzewo skazujemy go na skojarzenia ...ale jak inaczej? Znamy jodłę bo mama czy tata kiedyś nam je pokazali tak jak im ich rodzice.

Jakże bym chciała spojrzeć na świat oczami dwulatka i poczuć to co on, gdy patrzy na góry i las i nie wie jak to się nazywa, ale to piękno na niego działa.

Chyba dlatego uczymy się medytacji , żeby odłączyć myśli od skojarzeń i popatrzeć inaczej na doskonale znaną mi pietruszkę. Odłączamy się od reakcji łańcuchowej skojarzeń.

I miejmy nadzieję, że to ,co czujemy wtedy, to jest przypomnieniem sobie tego - co czuliśmy- gdy jako dwulatek patrzyliśmy na łąkę z kwiatami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania