Marmolada z zająca, człowiek z bracholem

Siedziałem w aucie jeszcze dłuższą chwilę, nie mogąc oderwać zaciśniętych na kierownicy dłoni. Czułem, jak skóra napręża się, widziałem, jak bieleje w kilku miejscach. Serce waliło niemiłosiernie. Wyłączyłem radio w momencie, kiedy Rynkowski po raz kolejny marzył o chłodnym piwku w cieniu. Wziąłem głęboki oddech, otarłem skroń z potu i powoli otworzyłem drzwi. Nie mogę powiedzieć, że jechałem przepisowo. Na liczniku miałem osiemdziesiątkę, na drodze powiatowej, zaraz za znakiem z ograniczenie do sześćdziesięciu. Pamiętałem dobrze, jak wrzuciłem z entuzjazmem piąty bieg, dodałem gazu i poczułem, że coś zaczyna walać się pod autem. Spanikowałem sądząc że to oderwany tłumik albo miska olejowa. Zacząłem gwałtownie hamować. Auto zjechało na pobocze, złapało nieco kamyków pod koła, które, jak potem sprawdziłem leżały też na asfalcie. O mało nie wylądowałem w rowie. Dałem radę wjechać wszystkimi kołami na asfalt i zatrzymać się na środku drogi.

Wychodząc, wciąż ciężko oddychałem. W oddali dostrzegłem zarysy, dość nieregularne, czegoś, co było jakimś zwierzakiem. Podszedłem powoli bliżej. Zając, a właściwie to, co z niego zostało. Trochę trzewi wystrzeliło z brzucha i leżało nieco dalej, reszta jak instalacja artystyczna psychola spoczywała na ciemnej plamie krwi. Oszczędzę opisów. Był to naprawdę paskudny widok. Nigdy nie lubiłem takich sytuacji, szczególnie kiedy wina ewidentnie leżała po mojej stronie. Pewnie gdybym jechał wolniej, zdołałbym zwierzaka ominąć, może nawet zatrzymać się przed nim. Mogłem zrobić tylko jedno. Poszedłem z powrotem do auta, wyjąłem ze schowka reklamówkę, założyłem na but i delikatnie zepchnąłem fragmenty zająca do rowu, a plamę z krwi posypałem piachem, po czym nadmiar również zepchnąłem z jezdni. No wiem, morderca ze mnie żaden. I tak było widać jak na dłoni, że w tym miejscu coś skończyło życie w brutalny sposób.

Kiedy wracałem do auta, zupełnie nie pamiętałem, gdzie tak naprawdę jadę. Myślałem nad tym długo. Dopiero gdy zobaczyłem na siedzeniu pasażera świstek z listą zakupów, wszystko się rozjaśniło. No to w drogę, pomyślałem i wtedy usłyszałem dźwięk klaksonu.

Koło mojego auta zaparkował czerwony fiat seicento. Kierowca siedział w środku z włączonym silnikiem i trąbił zaciekle. Raz za razem, bez przerwy. Nie miałem wtedy ochoty na takie utarczki. No wiem, niby zaparkowałem samochód na środku jezdni, a dżentelmen w czerwonej strzale zapewne jechał do biedry, po ostatnie sztuki parówek drobiowych 100% mięsa w mięsie, na promocji za dwa opakowanie płacisz połowę taniej. Nie odjechałem, choć właśnie przymierzałem się do wrzucenia biegu wstecznego.

– Wypier z drogi, baranie! – usłyszałem, kiedy wysiadłem z auta.

Szedłem w stronę seicento powoli. Nie uśmiechałem się, ani nie robiłem nadąsanej miny. Po prostu stawiałem kolejne kroki i starałem się oddychać normalnie.

– Głuchy? Zaraz ci rozjaśnię, idioto, gdzie twoje miejsce.

Sądziłem, że facet wysiądzie dumny i się zacznie. Tymczasem, jeszcze zanim doszedłem do jego czerwonej strzały, gość wrzucił jedynkę i ruszył z piskiem w stronę mojego renault. Staranował je, uderzając w tylne drzwi. Spod maski seicento zaczął unosić się biały dym. Wtedy facet wysiadł i z uśmiechem oznajmił:

– Mój brachol jest psem. Masz przesrane. Właśnie zaliczyłem dzwona z twojego powodu.

Nie odpowiedziałem. Przyglądałem się sytuacji, bo wychodziło, że to jeszcze nie koniec. Mężczyzna otworzył bagażnik i wyjął z niego klucz do odkręcania kół. Znowu szkaradnie się uśmiechnął.

– Myślisz, jełopie, że to koniec. Mój brachol cię załatwi. Właśnie mnie zaatakowałeś bez powodu, bo jesteś psycholem – powiedział, po czym z całej siły zarąbał sobie kluczem w łepetynę.

Padł jak ścięte drzewo. Dodatkowo głowa trafiła na ostry, oderwany kawałek asfaltu. Widziałem, jak czaszka w tym miejscu pęka, a ze szczeliny zaczyna sączyć się coraz więcej krwi.

Podszedłem do gościa i sprawdziłem puls przez liść zerwany wcześniej. Martwy. Martwy jak tamten zając.

Jakaś część podświadomości coś rzępoliła o wezwaniu erki. Wsiadłem do auta. Odpaliło bez problemu. Jedynie skasowane boczne drzwi. Odjechałem powoli, nie do sklepu, do domu. Nie wiem, czy ktoś mnie widział. Chyba nie. Obserwowałem okolicę i szczęście dopisywało na każdym kroku. Wstawiłem auto do garażu. Po zakupy pojechałem samochodem żony.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Dekaos Dondi ponad tydzień temu
    Rubinowy↔Na początku był zając. Rozpoczął bieg zdarzeń. Zachowanie przybyłego, raczej nieco dziwne.
    Specyficzny tekst w swojej treści:)↔Plus, że w pierwszej osobie:)↔Pozdrawiam🤠:)
  • Rubinowy tydzień temu
    Specyficzny jak najbardziej, czasami mi się widzi żeby taki napisać, dzięki :)
  • droga_we_mgle ponad tydzień temu
    "No wiem, niby zaparkowałem samochód na środku jezdni, a dżentelmen w czerwonej strzale zapewne jechał do biedry, po ostatnie sztuki parówek drobiowych 100% mięsa w mięsie, na promocji za dwa opakowanie płacisz połowę taniej." - 😆

    Za przedkomentującym - specyficzny, nietuzinkowy tekst. Na plus. Wywołał refleksję i dyskomfort, i tak zapewne miało być.

    Nauka dla żuka: nawet brachol "pies" przed własną głupotą cię nie uchroni, więc lepiej uważać...

    Pozdrawiam, piątka ode mnie.
  • Rubinowy tydzień temu
    Na szczęście podobno głupota nie boli, więc prawdopodobnie bohater nie czuł wiele ;)
    Dzięki za komentarz i dobre słowo :)
  • Skorpionka ponad tydzień temu
    Popieram przedmówców, też piątka
  • Rubinowy tydzień temu
    dziękuję :)
  • spillo (szpilka II) tydzień temu
    Kacza zupa, ileż świrków jeździ drogami, dobrze, że mi się takie cóś nie przydarzyło.

    Bardzo dobry tekst, bardzo dobre pióro, czyli warto było przeczytać ¬‿¬
  • Rubinowy tydzień temu
    Bardzo mi przyjemnie, że się spodobało, dziękuję :)
  • Tjeri tydzień temu
    No tak... Po zabiciu zająca musiało stać się coś więcej. Wiadomo przecież, że w tego niewinnie wyglądajacego kicka wcielały się czarownice. Siadała taka koło krów i dup! — mleka niet. Patrzyła na niemowlę i te przestawało rosnąć. Jak chłop spotkał zająca na drodze, najlepsze do mógł zrobić, to zawrócić... Czarny kot przy zajączku to niewinna popierdółka (zresztą koci pech ponoć z zająca właśnie ewoluował).

    Także inaczej stać się nie mogło i niech bohater spokojnie nie śpi :D.
    Bardzo fajny tekst, pokazujący jak łatwo można się uwikłać i jak czasem jedno wydarzenie lawinuje kolejne...
    Przeczytałam z przyjemnością.
  • Rubinowy tydzień temu
    Dziękuję, zając najwyraźniej mściwy zza grobu ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania