Marność istnienia – Gdybyś mi tylko powiedziała, suko.
— Gdybyś mi powiedziała — zawiesił głos, patrząc wciąż na zwłoki kobiety — gdybyś mi tylko powiedziała, suko.
— Łysy, nie mamy czasu! – Grant spoglądał nerwowo przez okno. — Ogarnij się i spadamy. — Spojrzał na przyjaciela, mając nadzieję, że ten odzyska trzeźwość myślenia, nim pojawią się gliny.
Od pierwszego wystrzału minęło nie więcej jak kwadrans. Wystarczyło, by w oddali słychać już było dźwięki policyjnych syren.
— Musimy zniknąć, nim pojawią się psy. Stary, co z tobą?
Robert nie reagował. Wpatrywał się wciąż w ciało Natalii. Kochał ją, kochał tak bardzo, że nie potrafił odpuścić. Nie chciał. Nawet nie próbował.
— Łysym kurwa! Słyszysz te dźwięki — przyjaciel złapał go, zmuszając, by skierował wreszcie na niego spojrzenie. — Psy będą tu za kilka minut. I co chcesz im powiedzieć? Że się, kurwa, sama postrzeliła? Że wpadliśmy tu, przechodząc obok?
—Zabierz ręce.— Głos Roberta był spokojny, niepasujący do nastroju jego towarzysza. Wystarczył, by tamten odpuścił w jednej chwili.
— Wybacz. — uniósł dłonie w pokojowym geście. — Rozumiem, że musisz sobie z tym poradzić. Nie poganiam. Ale błagam, zrozum, że na opłakiwanie przyjdzie czas. Teraz musimy ratować skórę.
Robert skinął, zgadzając ze słowami towarzysza, ale jednocześnie jakby akceptując wreszcie to, co wydarzyło się w mieszkaniu na rogu Piątej i Main.
Trzy ciała. Trzy nagie ciała kobiet. Umazane we krwi, podziurawione dziewięciomilimetrowymi odłamkami ołowiu. Czy na to zasługiwały? Z pewnością. Czy mógł rozegrać to inaczej? Nie. Czy umiał się pogodzić z tym, co było konieczne?
— Grant — ton Roberta nadal był spokojny — to koniec. Znikaj stąd i załatw sobie alibi.
— Żartujesz prawda?
Robert nie odpowiedział. Nie żartował. Czternaście ostatnich pocisków wskoczyło w stalowej prowadnicy do rękojeści jego Waltera. Odciągnął zamek, wprowadzając pierwszy z nich do komory.
— Stary, to nie ma sensu. Zginiesz.
— Spierdalaj więc, póki jeszcze czas, byśmy nie zginęli obaj. — Poprawił zapięcie płaszcza, rozprostował kark. Podszedł do okna, patrząc, jak odbiją się w nim niebiesko czerwone światła. — Powiedz mojej córce — zaczął, lecz w tym samym momencie załamał mu się głos. Człowiek, który trząsł całą dzielnicą, prowadząc jeden z najzajadlejszych gangów, rozklejał się, próbując przekazać tej gówniarze ostatnie słowa. – Powiedz jej, że…
— Wybacz.
Grant stał nad opadającym ciałem swojego towarzysza z resztką roztrzaskanego wazonu w dłoni.— Wybacz stary. Nic jej nie przekażę. Będziesz musiał sam to zrobić, po wyjściu z paki.
Drzwi do mieszkania niemal wyleciały z zawiasów pod uderzeniem policyjnego tarana. Funkcjonariusze wpadli do środka, krzycząc i mierząc do obu mężczyzn mimo, iż Grant klęczał już nad nieprzytomnym towarzyszem z rękami założonymi za głowę
Nie mieli szans wyjść z tej strzelaniny cało. Nie dlatego, że funkcjonariusze mieli przewagę. Dobrze wiedział, że nadal mogli ich we dwóch roznieść na strzępy. Robert jednak nie szukał wygranej. Na samobójstwo Grant zaś nie mógł się zgodzić.
— Będzie dobrze Rob. Będzie dobrze, obiecuję... .
Komentarze (18)
Gdyby nie jakość, oceniałabym, że to faktycznie Karo.
I jeśli liczyłaś na jakąś logiczną rozbiórkę tekstu, to przepraszam, Niebo, ale kurcze, za późna pora - kierowałem się bardziej sercem :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania