Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Marność (OneShot)

Czas. Czym jest czas? Wskazówkami sunącymi po krągłej tarczy zegara? Liśćmi, które pod wpływem wiatru i jesiennej zawieruchy opadają na przegniłą ściółkę, by wkrótce grube konary okryć mógł biały puch? Słońcem chowającym się za linią horyzontu? Czas... czas to ziarnka piasku przesypujące się w wielkiej klepsydrze wszechświata. Czas to...

– Gówno.

Mężczyzna westchnął ciężko, opadając na stertę podartych, nasyconych stęchłą wilgocią szmat, będących zapewne pozostałościami po fartuchach chemicznych. Zamknął ciążące mu już od dłuższego czasu powieki, kryjąc malachitowe tęczówki za kotarą rzęs. Szafranowe włosy rozsypały się dookoła.

Czas to gówno, pomyślał, oblizując spierzchnięte wargi. Świat to gówno, wszystko jest gównem! Zliczyć nie mogę lat kiedy żyję, nie potrafię stwierdzić jak długo błąkałem się po Ziemi bez większego celu. Zwiedziłem najdalsze zakątki tej zepsutej planety wody i błota, zaznawałem największych rozkoszy i pokus, a jednak wszystko to marność nad marnością. Nic tylko słabości, którym ulegają słabi... Nie rozumiem, zaprawdę nie pojmuję dlaczego ludzie są ulubieńcami Pana. Nędzne karaluchy. Pasożyty. Śmieci.

Zaciągnął się mieszanką kurzu, pleśni i mysich odchodów. W tym pieprzonym więzieniu siedział chyba dłużej niż liczył sobie sam Stwórca... Gdyby tylko był czujniejszy tamtego dnia, umknąłby Blackowi, wywinął się z jego lepkich macek! Klara... Och, Klara – tak piękna i delikatna niczym białopióra gołębica... Tak, jak tak teraz o tym myślał wszystkiemu była winna ta mała suka; pieprzone, ziemskie nasienie, z którego została zrodzona. Nienawidził jej od pierwszej chwili, kiedy ją poczuł, kiedy ją zobaczył i zapragnął posiąść. Zniszczyć. Zmiażdżyć w swoich ramionach. Irytowała go chciwość jaka przemawiała przez jego umysł i ciało, gdy tylko wspominał jej piękne oczy, z których znikają tlące się resztką sił iskierki życia. Chciał widzieć jej kształtne usta rozwarte w niemym krzyku, łzy, niczym brylanty, spływające po policzkach... Klara...

Uniósł leniwie powiekę, słysząc cichutki tupot małych łapek. Po niegdysiejszej sali chemicznej echem rozszedł się huk, gdy blada dłoń, poznaczona bordowymi plamami niedomytej krwi, trzasnęła o posadzkę. Spojrzał ze znużeniem na swą zdobycz. Bura mysz rzucała się w powietrzu, piszcząc przeraźliwie w nieudolnych próbach uwolnienia ogona. Anioł przyglądał się jej w milczeniu, obserwując paciorkowate oczka, czarne jak dwa węgielki, i choć nie mógł w nich nic dostrzec, doskonale czuł jej strach, jej przerażenie, przez które malutkie serduszko o mało nie wyskoczyło z mysiej piersi.

– Wszystko to marność nad marnościami – zacytował ze znużeniem z biblijnej Księgi Koheleta, otwierając leniwie usta na podobieństwo lwa; czarnego, wyklętego ze stada lwa. – I wszystko marność.

Piski ucichły. Słyszeć się dało jedynie głośne mlaskanie i chrupnięcia łamanych kręgów o średnicy wykałaczki. Anioł przełknął głośno truchełko, a bladą twarz wykrzywił zaraz grymas pełen obrzydzenia. Choćby do końca życia żarł myszy, nigdy chyba nie przyzwyczai się do tego okropnego smaku. I sierści na języku. Dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze trochę, a będzie zwracał kłaki...

Zamarł na krótką chwilę, nadstawiając uszu. Gdzieś głęboko w środku poczuł ukłucie ekscytacji. Czyżby... Czyżby miał gości? Nie, niemożliwe... Budek stał na bezludziu przez wieki, nie możliwie więc by... A jednak!

Poderwał się z ziemi, niedbałym ruchem ręki odrzucając do tyłu szafranowe, zmierzwione włosy. Była ich trójka. Nie pamiętał kiedy ostatnio ktokolwiek go odwiedził, wiedział jednak, że intruzi nie byli tymi, na których czekał – niewidzialne kajdany, jakie od przeszło stu lat ciążyły mu na nadgarstkach nie zniknęły. Zostało mu więc jedno wyjście, jakie zresztą wcale go nie martwiło. Wręcz przeciwnie.

Ruszył ku drzwiom z szerokim uśmiechem drapieżcy, roztrącając szklane kolby spoczywające na mijanych stołach. Naczynia spadały z przenikliwym trzaskiem jedno za drugim, zdobiąc zakurzoną posadzkę miliardem przezroczystych kryształków, trzeszczących pod podeszwami ciężkich buciorów. Wielki nóż o zakrzywionym ostrzu błysnął mu w dłoni, a potężne skrzydła przywodzące na myśl płonące żywą czerwienią sztandary, rozpostarły się z przenikliwym świstem lotek. Bo wszystko to marność nad marności.

Wypadł z sali chemicznej, rozglądając się dookoła. Po krótkiej chwili namysłu ruszył korytarzem w kierunku ogromnych schodów, prowadzących wprost do głównego holu i bramy dawnej akademii. Już z daleka słyszał stłumione głosy i urywki rozmów, dzięki czemu szybko rozszyfrował zarówno płeć intruzów jak i ich pożałowania godne zamiary. Gówniarzom zachciało się bawić czarną magią. Anioł gardził głupcami ich pokroju. Oczywistym było, że Zły nie przybędzie osobiście, nie da im siły ani wiecznego życia. Większość opętań towarzyszących wywoływaniu duchów czy przyzywaniem Złego, nie było tak naprawdę żadną ingerencją sił nieczystych, a jedynie urojeniem wynikającym ze stresu, strachu i napięcia, jakie dręczyły człowieka w trakcie odprawiania rytuału... A nawet jeśli komuś udałoby się wywołać coś więcej niż robaka z ziemi, byłby to zapewne jeden z demonów najniższej kasty, który nawet nie potrafiłby użyć języka do wyplucia najprostszego słowa.

Przechylił się przez drewnianą balustradę, spoglądając na dwóch chłopaków i dziewczynę odzianych w najciemniejsze odcienie czarni. Na szyi nastolatki widniał tandetny, srebrny pentagram na brązowym rzemieniu. Jej towarzysze natomiast trzymali dwie foliowe siatki, przez które prześwitywały świece, opakowanie ze szkolną kredą, jakaś czarna szmata i inne dziwne przedmioty, których anioł nie starał się już nawet dopatrywać. Wszystko było aż nadto jasne – młodzi nie mieli bladego pojęcia o rytuałach przywoływania.

– Czemu akurat tutaj? – spytał ten o twarzy patentowanego idioty, rozglądając się z niezadowoloną miną. – To szkoła...

– I co, że szkoła, baranie? – warknął drugi, którego czarne włosy postawione były na tonę żelu, przez co przypominał bardziej jeża niż satanistę. – Jest opuszczona, a do tego nawiedzona. Nie słyszałeś nic o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które się tu działy? Trupy zwierząt, upiorne odgłosy, skrzypienie podłóg, nawoływania...

– No, więc co robimy? – spytała dziewczyna ze znudzeniem, zeskrobując z paznokci czarny lakier. Ta z kolei przypominała aniołowi dziwkę i to wyjątkowo nieprzyjemną. Krótka spódniczka odsłaniała uda poznaczone krzywymi i wyjątkowo pokracznymi symbolami, które skrzydlaty ledwo rozpoznawał. Porwane pończochy sięgały jej za kolana, zaś ciemny gorset odkrywał pokaźny biust, będący najprawdopodobniej jedynym atutem właścicielki. – Nie będziemy chyba sterczeć tu do jutra.

– Nie lepiej byłoby w nocy? – spytał Idiota, zerkając przez pozbawioną szyb okiennicę na słońce, chowające się powoli za koronami drzew na szkolnym dziedzińcu.

– Tępy jesteś, Francis? Gdy zrobi się ciemno znów zacznie tu straszyć, a to zakłóci rytuał.

– Boisz się i tyle, gówniarzu – mruknął anioł pod nosem, schodząc powoli po szerokich stopniach.

Jeż rozglądnął się po ogromnym holu, lustrując zdemolowane wnętrze. Wszystkich przerażał chaos jaki panował w gmachu dawnej akademii – połamane meble, porozrzucane przedmioty, o których dawni użytkownicy najprawdopodobniej zapomnieli w napadzie paniki. Firany pajęczyn wiszące w oknach i truchła zwierząt, rozkładające się na każdym kroku. Anioł nie narzekał. Zdążył się już przywyknąć do nie najlepszych warunków, a z czasem nawet, uznał je za całkiem klimatyczne.

– Nie zagłębiajmy się dalej, tu powinno być dobrze. Łażąc po całej szkole jedynie stracimy czas... i możemy rozgniewać mieszkające tu siły.

– Luck ma rację. – Dziewczyna skrzyżowała ręce na ogromnej piersi, ruchem dłoni wskazując miejsce pośrodku pomieszczenia. Musiała mieć tu decydujący głos, bo dwaj pozostali posłusznie zabrali się do rozstawiania całego przytaszczonego szmelcu.

Mężczyzna wsparty o balustradę obserwował ich z niekrytym rozbawieniem, doskonale zdając sobie sprawę, że nie uda im się wywołać nawet własnych mózgów z zaświatów, a co dopiero kogokolwiek z Podziemi. Nie zamierzał się jednak ujawniać i psuć im zabawy, ani tym bardziej nawracać kogokolwiek. Czekał.

Po kilku minutach na czarnym materiale w kształcie sześciokąta, ozdobionym krzywym, kredowym pentagramem, zalśniły płomienie sześciu świec. Cycata wyjęła z torby książkę oprawioną w bordową skórę, po czym otworzyła pożółkłe wnętrze na spisie treści.

– Co to, twój pamiętnik? – parsknął anioł, szczerząc zęby w szyderczym uśmiechu.

Dziewczyna spojrzała na towarzyszy przeciągle i wzniosłym głosem zarecytowała okultystyczną formułkę, napisaną zapewne przez jakiegoś idiotę, wierzącego naiwnie, że ma jakiekolwiek pojęcie w temacie nekromancji. Przydupasy Cycatej uklękły przy prowizorycznym ołtarzyku, zamykając oczy i unosząc ręce w iście kretyński sposób.

Czas mijał, a dziewczyna mimo okropnej chrypy nieugięcie powtarzała strofy zaklęcia. Chłopcy siedzący na ziemi, przysypiali powoli, podczas gdy słońce dawno już zniknęło za łysymi drzewami, powykręcanymi w upiornych pozycjach.

Nagle wszystkie świece zgasły, a niewidzialna siła wytrąciła dziewczynie książkę z dłoni. Krzyknęła wystraszona, cofając się gwałtownie i mało nie wpadając na towarzyszy, którzy zdołali wstać z klęczek.

– Kto tu jest?! – krzyknął Jeż, ze słyszalnym napięciem w głosie. – Pokarz się, duchu!

Ciszę i spokój jakie nastały zaraz potem mącił strach i mimowolne wyczekiwanie. Cała trójka przywarła do siebie plecami, usiłując wypatrzyć jakąkolwiek sylwetkę czy choćby najmniejszy ruch w okolicy. Na próżno.

– Co teraz? – spytał Francis, ocierając ukradkiem pot z czoła.

– Właśnie, Miriam? Co teraz?

– Nie wiem – jęknęła dziewczyna, przygryzając wargę.

– Jak to nie wiesz? – Obruszył się Luck, chwytając ją silnie za ramię. – Mówiłaś, że nie raz już przywoływałaś Złego...

– Kłamałam!

Jeż zaklną, zamykając oczy. Musiał opanować gniew i ochłonąć. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, a ostatnim czego im brakowało były kłótnie. Wtem rozległo się głośne plaśnięcie, a tuż pod jego stopami wylądowało wypatroszone truchło czarnego kota. Cała trójka wrzasnęła, po czym ile sił mieli w nogach, wyrwali w kierunku wrót, które niespodziewanie zatrzasnęły się, w akompaniamencie przeciągłego jęku zawiasów.

– Kurwa! Co jest?! – wydarł się Francis, usiłując otworzyć drzwi. Te jednak, jak na złość, nie chciały nawet drgnąć.

– To nic nie da! – krzyknęła dziewczyna, próbując odciągnąć przyjaciela za ramię. Budynek na pewno miał inne wyjście, wystarczyło tylko poszukać. Ostatecznie mogli też skakać przez okna.

– Puszczaj! Zostaw mnie! Chcę stąd wyjść!

– Francis, nic nie zdziałasz! – dodał Jeż, cofając się powoli w kierunku schodów. – Nie rób sobie żartów i chodź z nami.

– Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Idźcie sobie jak chcecie, popaprańcy, ja stąd spierdala...!

Urwał nagle i znieruchomiał, ku zaskoczeniu pozostałej dwójki. Wiercili wzrokiem dziury w plecach przyjaciela, czując rosnący niepokój. Coś było nie tak, czuli to.

– Ej, Francis... Francis, wszystko gra? – szepnęła dziewczyna, podchodząc wolno ku towarzyszowi. Dotknęła ostrożnie sztywnej dłoni. – Słyszysz mnie? Francis?

Chłopak odwrócił się powoli w jej stronę, ukazując rozcięte gardło, z którego momentalnie trysnęła krew. Czerwona fontanna buchnęła jej w twarz.Dziewczyna rozwarłszy szeroko oczy, otworzyła usta do krzyku, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk – przerażenie odebrało jej mowę.

Francis zacharczał ostatkiem sił, dmuchając krwawe bąble, po czym padł przed nią bezwładnie, wzniecając kłęby kurzu. Luck jako jedyny zachował trzeźwość umysłu i bez zwłoki chwycił towarzyszkę za rękę, a następnie biegiem puścili się ku schodom. Przeskakiwali co dwa stopnie, potykając się co chwilę o własne nogi. Wpadli na piętro, bez namysłu skręcając w prawe skrzydło.

Jeż, który wysunął się daleko na prowadzenie, przystanął nagle, słysząc za plecami huk, w momencie kiedy Cycata upadła, zdzierając skórę z kolan.

– Wstawaj! – syknął, rozglądając się dookoła płochliwie. – Słyszysz?!

– Nie mogę – zaszlochała. – Skręciłam kostkę!

– Cholera!

Znieruchomieli oboje, gdy za nimi, tuż przy schodach, zamajaczyła ciemna postać. Upiorny śmiech wdarł się do ogarniętych strachem umysłów, siejąc zamęt i chaos.

– Luck! Luck, pomóż mi wstać! – krzyknęła, usiłując ustać na czworakach. Chłopak patrzył przez chwilę na nią, na jej niezdarne ruchy, by zaraz podążyć ponownie wzrokiem ku mrocznej sylwetce, zmierzającej nieubłaganie w ich kierunku. Przez ułamek sekundy bił się z własnymi myślami i wahaniem, ostatecznie jednak zacisnął pięści i nie zaszczyciwszy dziewczyny nawet spojrzeniem, rzucił się biegiem przed siebie.

– Luck! Luck, wracaj! Nie zostawiaj mnie! LUCK!

Zalana łzami odwróciła się, szukając prześladowcy podkreślonymi rozmazanym makijażem oczyma. Ku jej bezbrzeżnemu zdumieniu korytarz był zupełnie pusty. Nie mogła stwierdzić czy nadal słyszy upiorny śmiech, bo jej własne serce i nierówny oddech zagłuszyły wszystko dookoła. Patrzyła na własne ręce, przeklinając własną głupotę. Po co jej to było? Nigdy nie wierzyła, że istnieje coś więcej niż zabobonne historyjki i w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że nic nie wyjdzie z tego całego wywoływania duchów. Arogancja i brak wyobraźni zgubiły ją, skazały na...

Zerwała się na równe nogi w napadzie desperacji, zapominając zupełnie o skręconej kostce, kiedy do jej uszu dotarł rozdzierający wrzask Luck'a. Stała przez chwilę jak wrośnięta w ziemię, wpatrując się w stronę, z której dobiegł ją mrożący krew w żyłach krzyk. Chwilę potem zza rogu, za którym zniknął chłopak, wytoczył się zabryzgany czerep. Puste, tak znajome orzechowe oczy wlepiły w nią oskarżycielskie spojrzenie.

Odmawiając z roztargnieniem „Ojcze Nasz", biegła w kierunku lewego skrzydła, nie oglądając się za siebie. Nie musiała, doskonale zdawała sobie sprawę, że upiór podąża za swą ostatnią ofiarą.

Z prędkością światła wpadła do pierwszej sali jaką napotkała, po czym trzasnęła masywnymi drzwiami. Spanikowana rozejrzała się po pomieszczeniu. Bez namysłu zaczęła barykadować drzwi ławkami, krzesłami i wszystkim co tylko miała pod ręką. Zamarła nerwowo, gdy w oddali rozbrzmiał ten sam upiorny śmiech, który słyszała przed śmiercią Luck'a. Skuliła się w najdalszym kącie sali, łkając przy tym żałośnie.

– A wszystko to marność nad marności. – Rozbrzmiało nagle tuż przy jej uchu, a dziewczyna znieruchomiała momentalnie, otwierając do granic możliwości przekrwione oczy. Uniosła powoli głowę, przeczesując pomieszczenie wzrokiem, lecz to było zupełnie puste. Poczuła jak ciepła ciecz spływa jej po nogach, tworząc pod nią kałużę.

– Mam już urojenia – szepnęła do siebie, obejmując kolana ramionami. – To tylko wyobraźnia, mój umysł płata mi figle, to wszystko...

– To, co krzywe, nie da się wyprostować, a czego nie ma, tego nie można liczyć. – Zimny głos, niepodobny do niczego co znała, rozbrzmiał po raz kolejny, wypełniając wibracjami całe pomieszczenie. – Nie ma pamięci o tych, co dawniej żyli, ani też o tych, co będą kiedyś żyli, nie będzie wspomnienia u tych, co będą potem...

– Kim jesteś! – wrzasnęła roztrzęsiona, chwytając w drżące dłonie leżącą nieopodal nogę od krzesła.

– Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: Jest czas rodzenia i czas umierania...

– Pokaż się!

– Czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono...

– Ukaż swe oblicze!

– Czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania...

– Słyszysz, co do ciebie mówię?! – krzyknęła, uderzając pięścią o posadzkę.

– Czas płaczu i czas śmiechu, czas pląsów i czas zawodzenia...

– Rozkazuję ci, ty...! – Urwała, gdy lodowate ostrze przylgnęło do jej szyi, nacinając płytko skórę. Nim karminowa kropelka zniknęła między dwoma wzgórzami ogromnego biustu, ujrzała go. Był wielki i straszny. Burza splątanych, pokołtunionych włosów okalała bladą twarz, upstrzoną licznymi plamkami czerwieni, a w malachitowych oczach mieszkało zło. Najbardziej jednak przeraziły ją potężne skrzydła, przywodzące na myśl płomienie, wznoszące się ponad barczystymi ramionami.

– Nie zabijaj mnie! – zaskomlała, po raz wtóry wybuchając histerycznym płaczem.

– Słyszałaś kiedykolwiek o Księdze Koheleta? – spytał stwór, zbijając nastolatkę z tropu. Ta popatrzyła na niego jakby był niespełna rozumu, otwierając bezmyślnie podkreślone ciemną pomadką usta.

Anioł skrzywił się z niezadowoleniem, a dziewczynę momentalnie uderzyła wroga aura istoty. Z poczuciem spadania w bezdenną przepaść lustrowała facjatę, po której upiornie przemknął cień.

– Nie jesteś Klarą – stwierdził gorzko, ledwo powstrzymując się przed splunięciem. – Nie masz z nią zupełnie nic wspólnego, jesteś odrażająca, nieczysta, głupia...

– J-jaką Klarą...? – wyrzęziła, gdy ostrze wielkiego noża naparło mocniej, przyciskając dziewczynę boleśnie do muru.

– Klarą, którą nigdy nie byłaś... i nigdy nie będziesz – odparł chłodno, po czym zamachnął się. Nie było to potrzebne, mógł jednym szarpnięciem rozciąć jej gardło i pozbawić głowy, lecz wtedy nie zobaczyłaby Śmierci, zbliżającej się po spłatę długu, który ta zaciągnęła w chwili narodzin. Błysnęły zęby.

– Czekaj!

– Vanitas vanitatum...

– BŁAGAM!

– ...Et omnia vanitas.

 

Ostatnio zaczęłam odkopywać stare teksty. Ten jest jakoś sprzed dwóch lat i stwierdziłam, że w sumie nie jest zły. Powstał na prośbę organizatora Geocachingu (gry terenowej), w której gracze za zadanie mieli odnaleźć i uwolnić (poprzez nadanie imienia) 27 aniołów, uwięzionych w 27 miejscach. Zwrócono się do mnie z propozycją zajęcia się jednym z nich, chociaż ostatecznie Pan Tomasz był ze współpracy zadowolony i przydzielił mi jeszcze jednego anioła. Stąd pewne niejasności takie jak przebywanie anioła na terenie opuszczonego gmachu szkoły czy tajemnicza postać Klary i Blacka. Tutaj podaję linka, jakby ktoś miał ochotę poznać więcej szczegółów, mogących nieco rozjaśnić pewne kwestie: https://docs.google.com/document/d/1WFa95M3uy3ppKrBKKeowpkpZpX1GpClD3nqRMILMxLU/edit

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Krystian244 19.01.2017
    Pokazałaś mi co to znaczy OneShot, dzięki.
  • Freya 19.01.2017
    "duchów czy przyzywaniem Złego, nie było tak naprawdę" - przyzywaniu
    "Zdążył się już przywyknąć" - się - celowo?
    "Pokarz się, duchu!" - pokaż
    "Jeż zaklną paskudnie," - zaklnął; ew. zaklnął
    "że nie raz już przywoływałaś Złego..." - nieraz - często
    "Jeż zaklną paskudnie, zamykając oczy." - zaklął; ew. zaklnął

    Podoba mi się ten tekst, pomimo mało zaskakującego finału. Jeśli już smakujesz się w tego rodzaju makabreskach, powinnaś większą wagę przyłożyć do bardziej wstrząsających opisów i teges. W moich oczekiwaniach bardziej, lepiej, wyglądałaby próba przetworzenia Leah na Klarę, ewentualnie szkoda, że nie przylazł prawdziwy Kusy czy cuś i razem by sobie pobaraszkowali. heyka ;)
  • Nazareth 20.01.2017
    "Patrzyła na własne ręce, przeklinając własną głupotę". – Powtórzenie.
    "[...]ostrze wielkiego noża o zakrzywionym ostrzu[...]". – Powtórzenie.

    Przeczytałem z przyjemnością, ten solidny, klimatyczny horror. Temat z nastolatkami przywołującymi demony niby sztampowy, ale przez wprowadzenie anioła jako antagonisty zyskał powiew świeżości. Przypadł mi do gustu taki filozoficzny, nadnaturalny psychopata. Całość poprowadzona świetnym tempem: leniwym na początku i przyspieszającym wraz ze zwrotami akcji aż do krwawego finału, gdzie biegnie pospiesznie pośród teatrum śmierci. Świetna robota, nic dodać, nic ująć ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania