Marzenia nieściętej głowy czyli 16 przepisów na kolację z człowieka

No ok, stało się. Wszyscy z mojego grona wiecznie mówili mi że zginę w jakiś głupi sposób. Nie przez raka, nie przez nadmierną prędkość, po prostu idiotycznie. Głupie filmiki na YouTube i rozrywkowe programy o śmierci będą miały co pokazywać. Przynajmniej komuś poprawię humor. Całe życie wierzyłam, że coś osiągnę, będę osobą z własną notką na Wikipedii. Byłam pewna swojej wielkości, uparcia wierząc w to, że mam jeszcze czas by ją udowodnić światu. Tymczasem idąc do kolejnej nudnej i mało ambitnej pracy, wymyślając w głowie argumenty na dyskusję, której nie było i nawet gdybym przeżyła nigdy by się nie odbyła, umarłam. Zamyślona wpadłam pod tramwaj, który nie dość że był cholernie widoczny, to jeszcze cholernie głośnio trąbił. Gdyby chociaż literacko urwał mi głowę. Nie, on mnie po prostu zmiażdżył. Trup na miejscu, a utrudnienia komunikacyjne w godzinach szczytu tak wielkie, że nie dość że jestem martwa to jeszcze tego poranka pół miasta mnie nienawidziło.

Tego samego dnia po południu komunikacja wróciła do normy. Moja śmierć niczego nie zmieniła. No dobra, mojej rodzinie było przykro, babcia płakała, a kilkoro przyjaciół się zasmuciło. Jednak słońce wstawało tak jak co dzień, urzędy i szpitale funkcjonowały i nie było żadnej notki na Wikipedii w której należało by dodać datę śmierci. Nie zdążyłam pokazać tego na co mnie stać. Nie mogę przecież tak odejść, tak wszystek umrzeć. Podobno nigdy nie jest za późno. Przecież zawsze przy porządkowaniu mojego pokoju, ktoś może natrafić na notatki, na szkic arcygenialnej powieści. A śmierć autora zawsze podnosi wyniki sprzedażowe, a co dopiero gdy książka napisana została post mortem. Aż do śmierci odkładałam jej napisanie, sądząc że jestem jeszcze nie gotowa. Za mało przeżyłam, za mało przeczytałam, za mało wierzyłam w siebie. Zawsze powtarzając sobie że przecież nie przeżyłam żadnego uprowadzenia, gorącego romansu z francuskim studentem czy nawet egzotycznej wycieczki, mam za mało własnych doświadczeń by zaciekawić czytelnika. Teraz jednak nie żyję, a póki nie odejdę gdzieś dalej mogę robić wszystko co mi się podoba bez żadnych konsekwencji. Mogę zebrać najbardziej ekstremalne doświadczenia, a później wykorzystać je w powieści. A przecież obiecałam sobie że nie odejdę póki jej nie napiszę, póki choć jedna nieznana mi osoba nie powie że jest genialna.

Tak jak większości ludzi zawsze bardziej fascynowało mnie zło od dobra. Nigdy jednak nie zdecydowałam się na bycie złą, po części na pewno dlatego że trochę bałam się konsekwencji, jednak bardziej bałam się że mogę coś schrzanić, coś zrobić nieudolnie, a człowiek będący nieudolnie złym, jest bardziej głupi niż zły. Po śmierci mi to nie grozi, mogę siebie „przetestować” w czynieniu zła. Każdy chyba choć cząstką siebie marzył by Tom w końcu zjadł Jerrego, ta samo cząstka człowieka pragnęła zakończenia w którym Harry nie żyje, a Voldemort staje się panem świata. Mogę teraz stworzyć wiarygodnie złą bohaterkę. Tytuł też powinien być chwytliwy, modny i kontrowersyjny. Powiedzmy „16 przepisów na kolację z człowieka”, kanibalizm zawsze był kontrowersyjny, a książki kucharskie z najwymyślniejszymi dietami są na topie. Szesnaście to też dobra liczba, szesnastego się urodziłam i szesnastego zmarłam. Ok, to zaczynamy...

Najtrudniej jest zacząć, napisać pierwsze zdanie, zrobić pierwszy krok. Trudno jest również dokonać wyboru. To że chcę sprawdzić jak to jest odbierać życie to postanowione, ale komu odebrać to już trochę trudniejsza decyzja. Na pewno to nie będzie zwierzę. Nie jestem wielką i szaloną miłośniczką zwierząt, ale to ludzie zawsze bardziej mnie denerwowali, irytowali itp. itd. Moja pierwsza myśl padła na jakiegoś menela, zresztą kogo by zmartwiła śmierć menela. Niektórzy przybili by mi nawet piątkę i podziękowali za oczyszczenia miasto. Jednak nawet po śmierci brzydzą mnie menele. Jadąc z nimi tramwajem zbiera się na odruch wymiotny, a co dopiero gdybym jeszcze musiała go dotykać, a będąc nowicjuszką wśród odbieraczy życia wydaja mi się że jego krew i flaki śmierdziały by gorzej niż zdrowo odżywionego mężczyzny. By nie narazić się na kontakt fizyczny mogłabym użyć broni palnej, ale to odpada po pierwsze jej nie mam, a po drugie co to za przyjemność nacisnąć spust i zabić. Rozkoszą trzeba się umieć delektować. Jestem nie gotowa jeszcze by zabić kogoś mi znanego, ale by dodać książce sens będę musiała to zrobić. Najlepiej kogoś bardzo mi bliskiego, tak by umieć opisać wzrok osoby, która tobie ufa a dostaje coś takiego w zamian. Na razie skupmy się na kimś obcym, na samych robieniu komuś krzywdy jako takiej.

 

DANIE NUMER 1

 

Jako pierwszego wytypowałam mężczyznę. W sumie jeszcze chłopaka. Mieszka sam, w wynajmowanej kawalerce blisko centrum. Nie zna jeszcze miasta, dopiero co przyjechał. W październiku zacznie studia, a na razie w trakcie wakacji chce poznać miasto i znaleźć dorywczą prace. Pracę, którą zaraz i tak rzuci bo pieniędzy mu nie brakuje, jest mu potrzebna tylko po to żeby pokazać rodzicom że wcale nie przyjechał do miasta tak wcześnie by się od nich wyrwać i imprezować, ale że niby chcę być dorosły i sam zarabiać na swoje wydatki. Jasne, mieszkanie opłacone, przelew co miesiąc, a co skończony semestr 2000 tysiące od dumnych rodziców. Przyszłość narodu, pan warunek na marketingu czy innym prawie w biznesie. A raczej pan psujący opinie inteligentnym, ale mniej majętnym studentom. Syn tatusia musi być po studiach. Takich panów jest tyle, że nie zaszkodzi jak jeden zniknie. On i tak nie byłby wielkim, byłby tylko bogatym. Jego rodzice mają jeszcze pieska „Punię”, więc sami na tym świecie nie zostaną. Będąc martwą nie przeszkadzają mi uczucia i emocje, mogę zostawić litość, współczucie i inne w trakcie zbrodni nie potrzebne, a wręcz przeszkadzające bzdety poza sobą. W końcu martwi uczuć nie mają. Więc to co czuję nie może być nienawiścią czy pogardą to musi być zdrowy rozsądek. Przynajmniej tak to sobie tłumaczę by nie oszaleć. Świrnięta odbieraczka życia popełnia błędy. Ja mam rozum, logikę i ambicję. I mam ofiarę.

Jego klatka schodowa nie przypomina mojej. Jego jest piękna, nowoczesna i czysta. Nie powinien być na mnie zły. Miał prawie 20 lat pięknego, sterylnego życia. Może nie grzeszył inteligencją, ale szczęścia i zagranicznych wycieczek mu nie brakowało. No to wciskamy guzik od windy, oczywiście bardzo pięknej i czystej windy. Żadnych graffiti, żadnych tagów, nikt nawet nie napisał „jebać żydów i antifę”. Pełen luksus. „Parter. Wyjście z budynku. Drzwi się otwierają”. Niby podjęłam decyzję, ale dalej coś dziwnego mną targa. „Parter. Wyjście z budynku. Drzwi się zamykają.” Przecież całe życie marzyłam by napisać tą cholerną książkę. Nie mogę teraz zrezygnować, nie stać mnie już na inne marzenie, nic innego nie potrafię. Tylko jakie danie mogłaby moja bohaterka zrobić z takiego chłopaka. Burgery, tacy chłopcy lubią burgery, zwłaszcza te z food tracków, z podwójnym mięsem, cebulką, korniszonkiem i pikantnym sosem. Jesteś tym co jesz, no to on ( przynajmniej w mojej książce) będzie dokładnie tym. W sumie nie mam czym się przejmować, ludzie lubią śmierć. Co to za film w którym nikt nie umiera, a jeszcze jak odbieraczką życia jest młoda dziewczyna wystrojona w obcisłą spódniczkę to dopiero hit i czad. W całym moim byłym już dwudziestoparoletnim życiu stykałam się z uwielbieniem mordu. Ludzi w telewizji jarali psychopaci, o seryjnych mordercach kręciło się filmy, dziewczyny marzyły o eleganckim i przystojnym mężczyźnie w garniturze, który wie jak pozbyć się wrogów. Śmierć była wszędzie, nawet w reklamach. Z drugiej strony promowany był wolontariat i zbiórki pieniędzy na afrykańskie sieroty. Czyli idealny człowiek to inteligentny sadystyczny morderca, który wysyła pieniądze na budowę nowej szkoły w afryce i na walkę z ksenofobią. Dziś wieczorem zrobię przelew na nowy szpital onkologiczny. „Piętro dziesiąte. Drzwi się otwierają.”Nie mogę się teraz poddać, nie mam nic do stracenia. Jak tego nie zrobię i nie napiszę tej powieści będę dalej nikim. A przecież trzeba być kurwa kimś (miałam by nie przeklinać, zamiast kurwa używać słowa kokota, ale coś mi nie wychodzi). Nawet gdybym chciała mieć nudne życie i wychodzić rano do pracy, cieszyć się tym że świeci słońce i że te sorbety z Lidla są zajebiści smaczne, to nie mogę tak żyć. Co powiedzieli by o mnie dawni znajomi z którymi na długo przed moją śmiercią straciłam kontakt? Że pracowałam w takim podłym miejscu? Że nic nie osiągnęłam? A przecież naprawdę trzeba być kimś! Drzwi od mieszkania też ma ładne, w ogóle nie zniszczone. Tylko te drzwi dzielą mnie teraz od mojego przyszłego bestselleru. Jeszcze nie wiem dokładnie co powiem by mnie wpuścił, ale na bank mnie wpuści. On jest młodym mężczyzną i jeszcze prawie nikogo tu nie zna, a ja mam naprawdę obcisłą spódniczkę. Jak dobrze że zostawiłam w domu empatię i współczucie, z nimi bym się nie odważyła do niego wejść, z nimi jestem dobrym człowiekiem, może przywołam je pod koniec by zobaczyć co może czuć morderca i czy da się polubić ofiarę mimo iż kompletnie jej się wcześniej nie szanowało. Pora zapukać do mieszkania, a raczej użyć pięknego i czystego dzwonka. O to moja chwila prawdy.

-Tak?

(Przedpokój też nowoczesny, ale już czysty to on nie jest)

-Dzień dobry, mam taką mała sprawę do Pana. Może to głupio zabrzmi, ale założyłam się z koleżankami, taką mamy małą,babską imprezę cztery piętra niżej, która z nas zostanie wpuszczona do większej ilości mieszkań, a w dowód wykonania zadania zrobi sobie w kuchni selfie z właścicielem mieszkania. Taka głupia zabawa, ale do wygrania są aż dwie butelki wina, czyli gra warta świeczki.

(nic głupszego nie mogłam wymyślić)

-Hahahaha. Jasne, że pomogę. Wejdź, śmiało...Nawet jak nie wygrasz to u mnie za odwagę i tak masz już trzy butelki wina. Proszę, nie przejmuj się tylko bałaganem.

(A jednak podziałało.)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania