Mi nombre Milijon ~ Rozdział 1
Na segota najlepszym sposobem jest miedziany hak. Długi i wąski, taki, żeby wszedł w ciało, przebijając jednocześnie serce i worek pełen jadu. Koniecznie poświęcony, by stwór nie mógł używać prostych, lecz niebezpiecznych zaklęć. Segot nie należy do istot rozumnych. Jest instynktowny i nadpobudliwy. Zabija z czystej żądzy i zagraża wszystkim, których spotka na swojej drodze. Aby się go pozbyć, należy wbić poświęcony hak w serce, które, jak mówią wieśniacy, znajduje się lekko po lewej stronie, tuż za woreczkiem płucnym. Nic bardziej mylnego. Serce potwora, tak samo, jak wspomniany wyżej worek z jadem, znajdują się poniżej żołądka. To niewielki guz, który ukryty jest za warstwą noszonego przez monstrum ubrania. Jego przebicie powoduje silne zatrucie organizmu i w konsekwencji śmierć. Zadanie wydaje się łatwe, ponieważ segot nie jest silny fizycznie...
Albert von Gurre — fragment „Potwory żyjące wśród nas".
# 1 Rzeźnik z Yelen.
Opat przywlókł potwora późnym wieczorem, gdy większość ludzi zamykała się w swoich domostwach, odcinając się od świata po skończonej pracy na polu. Stanął na skrzyżowaniu dróg w środku wsi, między gospodą a drewnianą basztą, nazywaną przez miejscowych "Burdelem Johna". Jednym słowem mężczyzna przycisnął więźnia do ziemi, łamiąc mu jednocześnie obie nogi. Chrzęst łamanych kości odbił się echem, wypełniając pustą przestrzeń krzykiem potwora. W kilka minut ulice zapełniły się ciekawskimi mieszkańcami.
Opat nie zwracał uwagi na to zamieszanie i cierpliwie czekał. Ignorował zaczepki, a kierowane do niego pytania zbywał prostym skinieniem głowy. Nie miał ochoty na nie odpowiadać, gdyż połowa z nich nawet nie dotyczyła potwora. Jedyne, na co miał ochotę to zabranie obiecanych pieniędzy i opuszczenie tego miasta.
W międzyczasie zebrani mieszkańcy zacieśnili mniejsze koło, chcąc z bliska przyjrzeć się stworowi, który zaczął wić się i rzucać we wszystkie strony świata, błagając o litość. Krzycząc z bólu, potwór prosił o łaskę, zapewniał o swojej niewinności i obiecywał nagrody, lecz chłopi z Yelen wiedzieli swoje. Ktoś pobiegł po sołtysa, by ten zajął się całą sprawą. Inny przyprowadził rzeźnika, który będąc w stanie upojenia alkoholowego, przytargał taczkę pełną ostrych narzędzi. Jeszcze ktoś postanowił spełnić życzenie stwora dotyczące zbawienia i zawołał miejscowego kapłana, który z miejsca zaczął modlić się o jego duszę. Powstał najzwyklejszy w świecie chaos, nad którym nie mógł nawet zapanować oddział strażników, rozpędzający chłopów drewnianymi pałkami.
Całej sytuacji przyglądał się sołtys, który obudzony przez jednego z wieśniaków, założył w pośpiechu skórzany płaszcz i boso przybiegł na skrzyżowanie w środku wsi. Przepychając się przez tłum, mężczyźnie udało się w końcu dotrzeć do źródła całego zamieszania, czyli wysokiego osobnika w czarnym kaftanie i wijącego się na ziemi potwora. Otwierając usta ze zdziwienia, wręczył mu skórzany mieszek i uścisnął dłoń, skrytą za grubą rękawicą naszpikowaną srebrnymi ćwiekami.
— Gdzie wyście go dopadli? — spytał sołtys, próbując jednocześnie przekrzyczeć otaczających ich ludzi.
— W starym młynie za miastem — Opat mówił cicho i spokojnie. Doskonale słyszał każde słowo, lecz nie miał pewności czy mężczyzna również wszystko słyszy.
Nagle poczuł, jak coś, a raczej ktoś ciągnie go za rękaw i prowadzi do drewnianej baszty, nad którą wisi podrapany szyld z napisem "Burdel Johna". Był to sołtys, który wykorzystując lukę w tłumie, wyprowadził z niej Opata, zostawiając strażnikom na głowie pilnowanie stwora. Gdy znaleźli się w środku, zaryglował drzwi.
— Teraz nikt nam nie przeszkodzi — rzekł mężczyzna, zniżając nieco ton głosu i siadając przy obszernym stole, nalał gościowi piwa.
— Jak zgaduję — łowca pociągnął z kufla, robiąc przy tym tajemniczą pauzę — Pan John Selvig. Sołtys Yelen.
— Owszem — odparł właściciel baszty i całego miasta — Ale dość o mnie. Gdzie, powtórzcie, znaleźliście tego sukinsyna?
— Ukrywał się w starym młynie za miastem. Zbudował tam sobie całkiem przytulne gniazdo.
— Był sam?
— Nie do końca. W środku znalazłem stertę kości. Kobiecych. Dokładnie czterdzieści dwie dziewice. Porywał je, po czym gwałcił i zjadał.
— Cholera — zaklną sołtys, po czym splunął na podłogę i pociągnął z kufla — A był z niego całkiem spokojny chłopak. Pomagał mojemu bratu przy połowach. Mój brat nawet chciał go adoptować.
— To wszystko wyjaśnia — wyszeptał łowca.
— Ale co?
— Wszystko. Chłopak był sierotą, więc życie w samotności zniszczyło go psychicznie. Na wieść, że będzie miał rodzinę, uciekł. Chyba bał się zmian lub rozczarowania.
— I ot, tak zmienił się w segota? — przerwał mężczyzna, wykładając na stół chleb i domowej roboty wędliny — Nigdy w to nie uwierzę.
— To nie to. Skoro uciekł, to prawdopodobnie wpadł na swojej dradze na coś lub na kogoś, co zmieniło go w potwora.
— Czyli tajemniczy artefakt albo chory na umyśle druid, lubujący się w polimorfii?
Tym razem to Opat otworzył oczy ze zdziwienia. Nigdy nie spodziewałby się, że przeciętny człowiek zada tak inteligentne pytanie. Zwykle w takiej sytuacji ludzie zaczynali panikować lub zmieniali temat. Zdarzało się też do zbrojnej interwencji wobec łowczego, podejrzewając go o czary, lecz to nie były południowe krańce. Znajdował się w Yelen, a od najbliższego przejścia granicznego dzieliły go dwa tygodnie drogi.
— I co teraz? — zapytał sołtys, wyrywając mężczyznę z zadumy.
— Wasza wola. Możecie spalić segota i żyć dalej lub puścić go wolno w nadziei, że nigdy tu nie wróci i będzie zabijać gdzie indziej.
— Jest jeszcze trzecia opcja — wtrącił niewysoki młodzieniec, wchodzący do środka przez otwarte okno i zajmujący miejsce przy obszernym, drewnianym stole — Zabiję was i odejdę w spokoju wiedząc, że nic mi nie grozi.
— Staż! — wrzasnął sołtys, próbując podnieść belkę, którą zaryglowano drzwi.
— Nic z tego — odparł chłopak — Nie wyjdziecie stąd żywi.
— Z ust mi to wyjąłeś — rzekł Opat i sięgając za plecy, chwycił miedziany hak, błyszczący w świetle pochodni.
Segot odruchowo złapał się za brzuch i namacawszy guza, cofnął się kilka kroków, stając po przeciwległym krańcu stołu.
— Jak się uwolniłeś? — zapytał łowca, zasłaniając sobą gospodarza.
— Woda święcona, którą na mnie wylałeś w starym młynie, zdążyła wyparować i odzyskałem siły. Wystarczyło tylko wyczekać moment i...
— Uśmiercić całe miasto — przerwał wystraszony sołtys, odrywając głowę od dziurki od klucza.
Na zewnątrz było ciemno, lecz blask z pochodni oświetlał całe skrzyżowanie. Znajdująca się na środku ulicy piramida ociekała krwią wypływająca z tworzących ją głów. Wokoło były porozrzucane ciała, które pozbawione kończyć wyglądały jak wielkie, nieregularne cegły. Rąk i nóg nigdzie nie było widać, lecz mężczyzna czuł, że coś blokuje drzwi. Tym czymś musiała być sterta ludzkich kończyn, sprytnie ułożona.
— Wyrżnął wszystkich! — wrzasnął gospodarz, waląc pięścią w stół i próbując przedostać się do okna.
Segot był szybszy. W ułamku sekundy doskoczył do mężczyzny, zagradzając mu jedyną drogę ucieczki. Chwytając go za szyję, wydarł z siebie potworny krzyk i rzucając nim o ścianę, zahaczył szponami o kamienie, wywołując iskry, opadające na wyłożoną słomą podłogę. To był momenty, gdy suche podłoże zajęło się ogniem, zamykając całą trójkę w środku baszty. Opat nie postanowił dziś umierać. Robiąc potężny zamach, wywrócił stół, zwalając przy tym stojącego na nim młodzieńca. Podbiegając do niego, zwarli się w uścisku, zaczynając nierówną walkę na pięści. Szybkie ciosy potwora, wyprowadzane z łokcia były z początku parowane, lecz każdy człowiek ma swoje granice. Prawy sierpowy, lewy prosty. Odskok. Opat próbuje złapać równowagę, lecz potwór znów jest przy nim i udając zamach, kopie go w udo. Popycha w stronę ognia. Kolejna seria uderzeń. Tym razem jedną ręką. Wszystko ląduje na twarzy mężczyzny, zmuszając go do ciągłego poruszania się. I znów garda, półobrót i kopnięcie. Trafiony. Segot robi krok w tył i wykręcając się z bólu, chwyta za nos. Złamany. Jego oczy robią się czerwone. Doskakuje do łowcy i wyprowadza silny cios w szczękę. Blokada i kontra. Potwór pada, jęczy z bólu. Tym razem złamanie w ręce. Dodatkowo otwarte. Pokryta krwią kość przebiła skórę i wystaje po przeciwnej stronie łokcia. Segot krzyczy, lecz się nie poddaje. Zdrową ręką chwyta Opata w pasie i odkręca, stając tyłem do ognia.
Mężczyzna próbuje wygiąć mu palce, lecz nagle coś dużego uderza go w tył głowy. Rzucony na podłogę widzi jak stojący nad nim sołtys wykłóca się z potworem. Nie słyszy o czym. Uderzenie stłumiło mu zmysły. Nieoczekiwanie zostaje podniesiony i wyprowadzony na zewnątrz. Sołtys i segot nie chcą najwyraźniej jego śmierci. Porzuciwszy go, Opat końcem oka dostrzega, jak dosiadają koni i odjeżdżają na wschód. Obraz ciemnieje. Tysiące gwiazd zaczynają tańczyć wokół jego głowy i nagle puf. Ciemność. Stracił przytomność.
Komentarze (3)
Wstrzymuję się z oceną ze względu na wyżej wymienioną niekonsekwencję czasową oraz fakt, że jakby to ująć.. zalatuje Wiedźminem, a jako psychofanka tej serii nie lubię, gdy ktoś, celowo czy nie, kopiuje najciekawsze zagadnienia i sposób pisarski Sapkowskiego.
Jeśli chodzi zaś o wstępy.
To trochę wygląda na to, co pojawia się np u Sapka pod postacią opisów Jaskra lub profesorów. Użyłem tego za namową kolegi, który też pisze ale nie tu. W moich wstępach umieszczam widoczną podpowiedź co pojawi się w rozdziale. Taki spojler XD.
Ps. Jeśli lubisz Wieśka to zerkij na moją serię
"Coś się kończy, coś się zaczyna"
Jak narazie jest wychwalana i mówią o niej że jest dobra ale przydało by się więcej opini.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania